„Rytm to jest to” nie jest typowym dokumentem. Jest to raczej swego rodzaju film muzyczny ukazujący przenikanie się różnych światów. Świata skostniałej kultury wysokiej, która już dawną zaczęła żyć sama sobą i dla siebie oraz kultury berlińskich slumsów. Powstało fascynujące widowisko wzajemnego poznawania się i rozumienia. Otrzymujemy nie tylko lekcję pokory. Patrzymy na ludzi, którzy otrzymali być może jedyną w życiu szansę. I teraz od nich samych zależy, czy wykorzystają ją, czy będą pogrążać się w beznadziei.
Ten film jest dowodem na to, że przełamywanie barier daje nowe, zaskakujące i inspirujące efekty.
A chodzi o rzecz wydawałoby się niepojętą. Zespół Orkiestry Filharmonii Berlińskiej angażuje się w wielki projekt edukacyjny; amatorzy niemający pojęcia o muzyce poważnej zostają zaangażowani do zatańczenia „Święta wiosny” Strawińskiego, którego ilustrację muzyczną wykonają artyści Filharmonii. Rzecz wydawałaby się niemożliwa do zrealizowania, jednak właśnie dlatego dyrygent Orkiestry, sir Simon Rattle podjął się tego zadania. Rattle zdaje sobie sprawę, że tylko wkroczenie na nieznane dotychczas tereny mogą uratować kulturę wysoką. Rozumie, że przełamywanie barier eliminuje rutynę, daje impuls do dalszej pracy, pozwala zachować świeżość spojrzenia oraz radość grania. Wszystko to sprawia, że muzycy Orkiestry z zapałem podchodzą do nowego projektu. Jak widać, można mówić o swego rodzaju getcie nr 1, które zdecydowało się na poznanie getta nr 2.
Sęk w tym, że getto nr 2 nie ma zamiaru poznawać getta nr 1, a co dopiero współpracować z filharmonikami. To zupełnie inny świat. Treptow to mały organizm, nadrzeczna dzielnica Berlina, żyjąca własnym etosem i własnymi prawami. Świat, w którym nie ma miejsca na wrażliwość, a każdy, kto ma odmienne zainteresowania niż ogół szybko staje się odmieńcem skazanym na szyderstwa i samotność. Znamy ten świat choćby z filmu „Billy Elliot”. Poznajemy więc młodych ludzi, często nastolatków skazanych na życie wśród siebie. Wulgarnych i zawistnych. Małolatów, którzy pod maską głupawego uśmieszku i wiecznego cynizmu chowają swój lęk przed światem i rówieśnikami.
Co sprawiło, że dwieście pięćdziesiąt osób z berlińskich slumsów wzięło udział w czymś, o czym pewnie nie słyszało i nigdy nie polubiłoby? Nagła miłość do muzyki poważnej? Chęć wybicia się? Zapewne niektórzy kierowali się takim powodem (mamy przecież w pamięci skrywanie się Billy`ego Elliota przed rodziną). Niestety większość przystępuje do projektu z czystej ciekawości, wygłupu. Dla śmiechu. Ot, będzie co wspominać przy alkoholu pitym na skwerku, trafi się okazja do wyśmiania innych. Nie dziwmy się, ci młodzi ludzie zostali tak wychowani.
Dwustu pięćdziesięciu krnąbrnych nastolatków zostaje podzielonych na grupy. Do akcji wkracza choreograf, tancerz i pedagog w jednej osobie: Royston Maldoon. Ten niemłody już człowiek z pasją opowiada o początkach swej artystycznej drogi. O ukrywaniu swej miłości do tańca, by uniknąć szyderstw i prostackiej nienawiści otoczenia, w którym wyrastał. O determinacji i radości, którą dał mu taniec. O szkole przetrwania, którą była jego namiętność.
Maldoon staje przed trudnym zadaniem: ma nie tyle przygotować małolatów do występu, co pomóc odkryć samych siebie. Pomny własnych doświadczeń i trudności daje dzieciakom szansę na lepsze życie. Od tego momentu obserwujemy fascynującą historię zmagania się z samym sobą. Z przełamywaniem siebie i odkrywaniu się na nowo. Okazuje się, że balet obnaża człowieka w momentach, w których ten myśli, że panuje nad sytuacją. Obserwowanie momentów, w których męsko-damskie „maczos” stają się bezradnymi dziećmi należą do najciekawszych fragmentów filmu.
Świetnym przykładem przełamania własnych uprzedzeń jest jeden z bohaterów filmu, kilkunastoletni chłopak, który ma awersję na punkcie kontaktu z obcymi ludźmi. Jest to chorobliwe do tego stopnia, że czuje odrazę, przy choćby najmniejszym kontakcie fizycznym. Nieoczekiwanie dla siebie odkrywa fascynację tańcem. Otwiera się na ludzi, przełamuje się. Otrzymał szansę, której nigdy wcześniej nie miał. Jego sytuacja zmienia się do tego stopnia, że postanawia uczestniczyć w zajęciach tanecznych już po ukończeniu projektu.
Kulminacyjnym momentem filmu jest wspólny występ berlińskich amatorów z artystami Orkiestry Berlińskiej. Ich występ to czysta przyjemność. I nie mam na myśli walorów artystycznych. Widok młodych ludzi, nareszcie dumnych z siebie, upojonych reakcją widzów i muzyków jest zwyczajnie piękny. Podobne wrażenie sprawiają filharmonicy pełni świeżości i energii, jakiej zapewne dawno nie czuli.
Projekt spełnił swój cel. Uratował młodych ludzi przed degradacją społeczną i uświadomił, że można żyć inaczej. Być może uratował kilku filharmoników. Przed zgorzknieniem, brakiem motywacji i stagnacją.
„Rytm to jest to” pokazał, jak proste działanie potrafi odmienić życie wielu. „Żyj i daj żyć innym”. A zatem coś, co i my możemy przekazać bliźnim.
komentarze
Meszuga kelew
Zwyczajnie pieknie napisane. Dzieki.
Borsuk -- 11.01.2008 - 21:56Pozdrawiam serdecznie.
Borsuku
Piękne dzięki:-)
It`s good to be a (un)hater!
Mad Dog -- 12.01.2008 - 00:19Napisane pieknie !
Nalezy sie Tobie duza wodka !
Filmu niestety nie znam, projektu tez nie. Bede sie musial tym zainteresowac.
Ja znam inny projekt. Pare lat temu odbyl sie koncert muzykow ulicznych z towarzyszeniem berlinskich filharmonikow.
Niestety, ale na szybko nie znalazlem materialow w internecie, a sa, bo swego czasu ogladalem.
W ogole to na Zachodzie jest sporo tego typu inicjatyw. W Berlinie tez. Nie wszystkie sa tak “duze” oczywiscie, ale jest sporo imprez z udzialem profesjonalistow i amatorow w osiedlowych Kulturhausach i kosciolach.
Jerry
Szeryf -- 19.01.2008 - 17:33Dzięki, Jerry
Wiesz, najciekawsze jest, że tego typu recenzje nie wzbudzają większego zainteresowania wśród państwa redaktorstwa prasy filmowej, czy ogólnie- rozrywkowej.
I powiem Ci, ze z checia podjąłbym się jakiejś współpracy z polonijnym portalem, który doceniłby tę moją pracę m.in. finansowo:-D
It`s good to be a (un)hater!
Mad Dog -- 19.01.2008 - 21:34--> Mad Dog
No i to jest Polska wlasnie :-(
Ja wlasnie mniej wiecej z takich powodow wyjechalem do Berlina. Mam prosciej, bo muzyka jest “jezykiem” miedzynarodowym, a napisac taki fajny tekst po niemiecku, czy angielsku to trzeba cholernie zaawansowanym jezykowo byc.
Portale polonijne – nic nie potrafie na ten temat powiedziec. Moze powinienes probowac via internet jakos sie z Polonusami skontaktowac?
A piszesz. w mojej skromnej opinii, naprawde ciekawie.
Jerry
Szeryf -- 20.01.2008 - 03:59Jerry
Przypomniało mi się zdarzenie sprzed roku.
Przedstawia ono w jakimś stopniu mentalność środowiska.
Pamiętam, była taka dyskusja, m.in. w mediach, dlaczego nie produkuje się w Polsce rozrywkowych filmów. Bo ludzie już nie wytrzymują polskich komedii romantycznych.
A zatem zamiast brać udział w narzekaniu i smęceniu, napisałem scenariusz “Sobowtóra”, jajecznego kina akcji. Rozrywka w czystej formie, choć udało mi się w którejś tam warstwie przemycić przesłanie.
Oczywiście pamiętałem, że to Polska nie Hollywood, dlatego też i miejsca na nieustanne rozpierduchy być nie mogło. Stworzyłem więc misia na miarę naszych możliwości.
Byłem w tej sprawie w TVN. Kurczę podobało się, wszyscy w dziale literackim firmy byli ubawieni itd. Ale z jednego względu projekt upadł. Chodziło o finałową konfrontację, która rozgrywa się na warszawskim Placu Defilad. Smigłowce, jedno wielkie zamieszanie, bijatyki i strzelanina. Helikopter zahaczający o Metropolitan 2 i lecący w dół. Rozpierducha totalna.
Pytam więc dlaczego nikt mi wczesniej nie zwrocił uwagi, przerobiłbym tę scenę tak, by rozgrywała się, powiedzmy nad jeziorem, albo na terenie poligonu. Skoro poza tą jedną sekwencją całość była w porządku, dlaczego nikt nie dał znać. Przecież są telefony, maile itd.
No. I tak to wygląda.
Wogole myslę, czy nie wrzucić “Sobowtóra” na TXT.
Przy okazji sprawidzimy marketingowy zmysł Jareckiego And His Gang.
It`s good to be a (un)hater!
Mad Dog -- 20.01.2008 - 13:17Uwaga!
Film można kupić w empikach w cenie 9,99 zł. Do tego dołączony jest film “Cinema Paradiso”.
Human Bazooka
Mad Dog -- 07.09.2008 - 06:43o rany
jakoś przegapiłem ten tekst. a film kupię, bo zapowiedziałeś go nad wyraz interesująco :)
I zaczynamy od gis. Od gis? Tak, od gitary.
Docent Stopczyk -- 07.09.2008 - 08:45Hm, tylko gdzie ja u mnie w mieście
empik znajdę?
A film wygląda zachęcająco, świetna recenzja, nie pamiętam czy czytałem ten twój tekst, ale film bym obejrzał.
A co sądzisz o ,,Billy Elliot”, bo mnie zachwycił w sumie.
Strasznie lubię takie filmy, niby niewiele się dzieje, ale momentami są bardziej dramatyczne czy przejmujące niż jakieś sensacjer/thrillery czy horroty.
A ,,Cinema Paradiso”, bo słyszałem, że nuda straszna, w ogóle włoskie kino to mnie drażni jakoś, choć znam ze 3 filmy może:)
pzdr
grześ -- 07.09.2008 - 10:29>grzsiu
zamów sobie bez Internet :)
I zaczynamy od gis. Od gis? Tak, od gitary.
Docent Stopczyk -- 07.09.2008 - 11:46"Billy Elliot"
Bardzo mi się podobał.
Ja zresztą lubię takie kino, społeczne, w których bohaterowie mają odmienne marzenia, niż otaczające ich społeczności, przez co narażają się na czasem wykluczenie, szyderę itp.
Ale marzą dalej i robią wszystko, by to marzenie zrealizować.
Nie wiem, czy widziałeś “Orkiestrę”. Kapitalna rzecz.
Human Bazooka
Mad Dog -- 07.09.2008 - 12:07A w kiosku znowu
kupiłem dziś, tyż za 9,99 “Traffic” oraz “Był sobie chłopiec”. W sumie dla tego pierwszego filmu. Bo choć już go widziałem, cholernie mi się spodobał.
Human Bazooka
Mad Dog -- 07.09.2008 - 12:09ja ostatnio zakupiłem klasyczną wesję
“Night Of The Living Dead” za jedyne 19,90 (full DVD)
I zaczynamy od gis. Od gis? Tak, od gitary.
Docent Stopczyk -- 07.09.2008 - 12:57Na razie to niedobrze mi,
gdy widzę cenę “Aż poleje się krew”.
Human Bazooka
Mad Dog -- 07.09.2008 - 12:58Mad
zamawiaj w U$A … czasami trafiają sie git przeceny i masz full (a nie wersję kioskową) dvd za 30 zeta … tylko że wtedy warto brać kilka sztuk żeby się przesyłka rozłożyła
I zaczynamy od gis. Od gis? Tak, od gitary.
Docent Stopczyk -- 07.09.2008 - 13:01Nooooo
To bym sobie wtedy dobrał “Wszystko jest iluminacją” no i dwa “Hellboye”
Human Bazooka
Mad Dog -- 07.09.2008 - 13:25