[muzyka] Sweet Noise "Triptic"

Czasem Azrael ma rację mówiąc, że warto pokazać ludowi przedruk, do którego w pewnych przypadkach nie ma dostępu.

Dlatego przedstawiam recenzję płyty “Triptic” grupy Sweet Noise.

Autorem tekstu jest Marcin Kubicki z portalu www.muzyczna.pl

“Muzyka mnie wzrusza, sprawia że uśmiecham się, płaczę, skaczę do góry z radości lub leżę nieruchomo na zimnej podłodze. Towarzyszyła mi w najważniejszych momentach mojego życia. Wiem przy jakiej muzyce najbardziej lubię się budzić, golić, sprzątać, odpoczywać i kochać. Jedną z najbardziej cenionych przeze mnie rzeczy w muzyce jest jej umiejętność zaskakiwania mnie. I to w sumie nieważne czy zaskakuje mnie pozytywnie czy negatywnie. Liczą się emocje, które we mnie wyzwala. Ten punkt zespół Sweet Noise zrealizował po mistrzowsku. Czy jednak zaskoczenie było in plus czy in minus, o tym za chwilę.

Grupę, która ponad dekadę temu długo nie chciała opuścić mojego odtwarzacza (płyta “Getto”) bardzo cenię, ale nie ukrywam również, że po ostatnich posunięciach nie byłem przekonany co do tego czy “The Triptic” będzie potrafiło jeszcze raz udowodnić, że Sweet Noise się nie wypala. Po “Czasie Ludzi Cienia”, który był dla mnie opus magnum grupy, chciałem tylko by zespół Glacy nie zszedł na przysłowiowe psy. “Revolta” nie była odpowiednim sprawdzianem, gdyż ten zestaw bardzo zróżnicowanych remixów trzeba rozpatrywać bardziej w kategorii ciekawostki, niż pełnoprawnego wydawnictwa. Przynajmniej dla mnie zawsze będzie to dzieło porównywalne z wieloma słynnymi obrazami w galeriach, które podziwiamy, ale niekoniecznie chcielibyśmy je mieć w domu. W roku 2007 nastał więc czas “The Triptic”. Zanim jednak album miał swoją premierę, sieć obiegła informacja o tym, że w Sweet Noise pozostał już tylko lider grupy Glaca i DJ Kostek. O ile fani potrafili wyobrazić sobie zespół bez basisty Henry’ego Toda, o tyle brak gitarzysty i kompozytora Magica był i nadal jest dla wielu osób szokiem. Cóż jednak, Marilyn Manson też uznawany był nie raz za wariata, najpierw pozbywając się ze swojego bandu Twiggy’ego Ramireza a później Johna 5, a o moich zachwytach nad jego płytą nagraną w duecie z Timem Skoldem możecie przeczytać w innej recenzji. Kolejnym zaskoczeniem była premiera singla promującego “The Triptic”. Nowe utwory Sweet Noise, które mieliśmy okazję wysłuchać na portalu MySpace (”Cold Days” i “Without”) były w pewien sposób angielskim przedłużeniem stylu jaki już zdążyliśmy poznać na “Czasie Ludzi Cienia”. “Sympathy For The Devil Part 666″ jest natomiast prawdziwą rockową balladą z afrykańskimi naleciałościami. Ryzykowne posunięcie, zwłaszcza że to cover piosenki The Rolling Stones. Po tym kroku wiele osób porzuciło nadzieję, że Sweet Noise pokaże światu coś świeżego i oryginalnego.

I teraz twist, nagły zwrot akcji jak w najlepszym kryminale – w moje ręce wpada cały materiał z “The Triptic”. Prawie 80 minut muzyki które mam przełknąć za jednym razem. Okazało się jednak, że to za wiele. Nie, nie dlatego, że płyta jest tak zła, że nie da się jej słuchać. Ona mnie najzwyczajniej w świecie przerosła. To idealnie wyprodukowany krążek, który budując odpowiedni nastrój, powoli acz sukcesywnie rozpościera się wokół słuchacza. Jeżeli ktoś myślał, że “Czas Ludzi Cienia” jest bogatą pod względem dźwiękowym płytą, niech lepiej zastanowi się dwa razy, albo po prostu sięgnie po nowy twór Sweet Noise. To zaskakujące, że raptem po kilku latach można powiedzieć, że ostatnie studyjne dokonanie grupy było banalnie proste. A przecież były zachwyty. Nie tylko z mojej strony. To był jeden z lepiej wyprodukowanych albumów jak na polskie warunki. No właśnie – polskie warunki. “The Triptic” to bowiem różni od wcześniejszych punktów w dyskografii zespołu, że jest to wydawnictwo na poziomie światowym. Technicznie jest to dzieło doskonałe, które trudno zanalizować. To trochę jak z filmami Davida Lyncha. Czasami trzeba po prostu dać się ponieść i zrozumieć, że sztuka daje wolność i potrafi zmienić życie człowieka. Pisząc o zespole, grupie, mam oczywiście cały czas przed oczami Glacę, który jest tu niewątpliwym liderem, mózgiem całego przedsięwzięcia. Może to trochę szaleniec, ryzykujący komercyjną porażkę “The Triptic”, ale patrząc na jego odwagę w poszukiwaniu nowych pomysłów i rozwiązań w muzyce, nie można nie podziwiać go, a już na pewno być wobec niego obojętnym.

Oczywiście tę prawie wypełnioną po brzegi płytę możnaby opisać na sucho. To przecież “tylko” mieszanka afrykańskich rytmów – potężnych bębnów, rewelacyjnych wokaliz gości z electro-noisem przyprawionym prawdziwie rockowym, monumentalnym brzmieniem. To “tylko” szczery hip-hop, którego tak niewiele jest w Polsce. “Jedynie” plejada barwnych warstw dodatkowych, reprezentowanych przez elementy kołysanek i hinduskich dźwięków. Wszystko to brzmi bardzo spójnie, jest zwarte i uderza w każdej sekundzie tego epickiego dzieła. Ale jest tu jeszcze coś więcej. Coś co powoduje, że takie płyty jak ta stoją wyżej nad innymi. “The Triptic” jest tą najprawdziwszą opowieścią o człowieku. Nie tylko o jego miłości i strachu. Pokazuje całe spektrum ludzkich emocji i to jak bardzo nasze istnienie jest kruche. Ktoś dzisiaj słuchając tej płyty znajdzie w niej dużo żalu. Ja dzisiaj odszukałem dużo miłości. I chyba to właśnie to bogactwo sprawia, że ten materiał już teraz staje się ponadczasowy.

ocena: 10/10”

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Wiesz, wczoraj słuchałem :)

prezes,traktor,redaktor


to na tej płycie

chyba ostatni raz grał Docent (ex) z Vadera… nie znam się... nie mój klimat, posłuchałem ale jakoś nie ciągnie mnie z powrotem do tej muzy


He

Właśnie słucham “Victims Of War”.

Niedawno puszczałem Tryptyk znajomej, która nie chciała uwierzyć, że to polska grupa.

To znaczy, że polski wykonawca może grać TAKĄ muzykę.

I tak wyprodukowaną.

~Akcja “Potrzebuję nowego płuca”: do dnia 21 stycznia na konto wpłynęło
406 300 zł~


Stopczyku

Normalnie nie chce mi się wierzyć:-P

~Akcja “Potrzebuję nowego płuca”: do dnia 21 stycznia na konto wpłynęło
406 300 zł~


no serio

dla mnie to za bardzo mainstreamowe, już pomijam kwestię oryginalności, bo raczej się tym kryterium nie kieruję, ale za ładne to to :)

z takich klimatów nu to wolę Cavalera Conspiracy, ale też w małych dawkach.

ostatnio słucham ciągle Velvet Underground, Kraftwerk i Napalm Death. niewykluczone że poprzestawiało mi się we łbie …


Poprzestawiało:-D

Ale mógłbyś chociaż przyznać, że “Victims Of War” to miazga, co?

~Akcja “Potrzebuję nowego płuca”: do dnia 21 stycznia na konto wpłynęło
406 300 zł~


okej

miazga :)


wiedziałem, że docenisz prawdziwą sztukę!

~Akcja “Potrzebuję nowego płuca”: do dnia 21 stycznia na konto wpłynęło
406 300 zł~


W sumie

większość recenzji płyt SN pisana jest tak naprawdę przez kolesi, którzy ubierają się w piórka fanów grupy, by podkreślić szczerość przekazu Glacy i Co.

Sęk w tym, że nie wiedząc o tym wysypują się w swoich tekstach.

I tak np. autor tej akurat recenzji strzelił sobie w jajcy przy okazji opisu “Czasu ludzi cienia”, gdy przybuczał coś do Natalki Kukulskiej nie wiedząc o tym, że wystąpiła ona na płycie “Getto”.

Albo kwiatek, jakoby piosenka Stonesów była pierwszym coverem nagranym przez Sweet Noise na płycie. A tak przecież nie było.

Tak, że nawet trzeba uważać na recenzentów przy okazji SN.


ale z tąnatalką to

jednak niewypał ... zresztą te fituringi to IMO żenada …a Peja czy Edzia Górniak to już total

nie jestem purystą i nie twierdzę, że nagranie wałka z kimś z innej bajki jest be,. oczywiście że nie, ale musi to mieć ręce i nogi. jak Kult zrobił numer z panią Villas to miało. to co robi SN jest dla mnie jakieś taki dla sztuki … no może poza Peją bo on reprezentuje biedę :P


Subskrybuj zawartość