W kronice policyjnej Życia Warszawy pojawiła się informacja o złodzieju, który schował się przed policją w kościele. Zdarzenie miało miejsce w centrum Warszawy. „Około godziny piętnastej w poniedziałek, policjanci z Dworca Centralnego usłyszeli krzyk kobiety. Natychmiast ruszyli w pościg za złodziejem, który uciekał z damską torebką. Okradziona staruszka przewracając się uderzyła w drzwi wejściowe, a te wypadły z zawiasów.”

Wydaje się, że ostatnie zdanie powinno mieć nieco inny szyk. Dokonując w nim minimalnej korekty, akcja obrałaby następujący przebieg: „Przewracając się, okradziona staruszka uderzyła w drzwi wejściowe, a te wypadły z zawiasów.”* Pomimo tej drobnej niedoskonałości językowej, policjanci nie dali za wygraną i dalej ścigali napastnika.

Gazeta tak oto relacjonuje ostatnią fazę pogoni za Rafałem Z.: „Zdesperowany złodziej uderzył w twarz policjanta, który chciał go zatrzymać. 27-latek wybiegł z dworca, uciekając w poprzek Alei Jerozolimskich, za hotel Mariott, a następnie wzdłuż Nowogrodzkiej. Pościg skończył się w kościele przy tej ulicy. Przestępca samotnie klęczał w przedsionku. Staruszka odzyskała skradzione rzeczy, a Rafał Z. odpowie za kradzież.”

Reporterzy nie donieśli, co stało się z Rafałem Z. Wiadomo natomiast, że wkrótce po zajściu, staruszka wróciła do domu, wzięła tabletki przeciwbólowe i położyła się spać. Od natłoku wrażeń rozbolała ją głowa, a stłuczone na dworcu biodro pulsowało, jakby chciało oderwać się od kości. Nieoczekiwana przygoda spowodowała, że nie zdążyła na pociąg do Torunia i bilet drugiej klasy w przedziale dla niepalących przepadł. „Łatwo przyszło, łatwo poszło” – pomyślała ze smutkiem, zdając sobie sprawę, że wraz z biletem przepadła cała wycieczka, wygrana w konkursie na hasło reklamowe konserwy turystycznej. „Zawsze z nią!” – wystarczyło tylko tyle, żeby wziąć główną nagrodę.

Wstała rześka i wypoczęta. Biodro prawie nie bolało. Chodziła wprawdzie ostrożniej, ale przecież chodziła!, co jeszcze wczoraj wcale nie było takie pewne. Nastawiła wodę na herbatę i otworzyła odzyskaną przez dzielnych policjantów torebkę. Wyłożyła na stół kosmetyczkę, dokumenty, portmonetkę, notatnik w bordowej okładce i zawiniętą w cynfolię kanapkę z żółtym serem. Spod podszewki wycisnęła ołówek, który znowu wpadł do środka przez dziurę w bocznej kieszeni. „Zawsze jakiś dureń wejdzie ci w drogę – szepnęła. – Tydzień przygotowań i w ostatniej chwili kradną torebkę. W dodatku na dworcu.” Rozwinęła kanapkę i skrzywiła się z niesmakiem. Położyła ją na sobotnią gazetę i razem wrzuciła je do kosza. „Fatalne są te kanapki z placu Unii” – trzasnęła klapą śmietnika, po czym weszła do łazienki.


Ciąg dalszy niebawem…

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

*Trwają spory na temat poprawności zaproponowanej korekty. Wartburg, powołując się na swoją polonistkę, twierdzi, że zdania nie należy rozpoczynać imiesłowem czynnym (zob. dalej). Referent Bulzacki (autor tekstu) dostrzega rację Wartburga i powoli dochodzi do przekonania, że niektórych polonistek warto słuchać; kategorycznie odmawia jednak zmiany tekstu, ponieważ wówczas racja Wartburga nie byłaby dostatecznie wyeksponowana. Kompleksową analizę problemu przedstawił Kwik. Jego zdaniem, istnieje kilka możliwości interpretacji i w zależności od przyjętego wariantu, zdaniu zostanie nadana różna treść (zob. dalej).