O co zatem chodzi z tzw. sprawą Ketmana? Skąd problem?
Otóż, przede wszystkim należy wyciągać wnioski ze swojego niedawnego oburzenia, które co do istoty nie powinno mieć wektora prawicowego albo lewicowego. Donosy Maleszki i wiedza o krzywdach, jakie nimi wyrządził, nie są abstraktem. Nie chodzi przy tym o jakiegokolwiek TW, ale o człowieka, który po dziś dzień jest przekonany, że nie zrobił źle i że to on jest ofiarą.
Było jasne, że salonowy Ketman to uzurpator, żartowniś, facecjonista. Jego intencje również nie pozostawiały wątpliwości. Zamiar destrukcji S24 i jego ośmieszenie poprzez wykazanie słabości prawicowych oszołomów i PiSiaków zostawiam na boku. Nie mam tu wyrzutów sumienia; byłem ostrożny. W tej części Ketman zrobił test właścicielom i administratorom portalu. Nieważne, nie mój cyrk, nie moje małpy. Mnie interesuje coś zupełnie innego.
Pojawienie się w S24 zjawiska zwanego Ketman pokazało, gdzie jesteśmy. Ze smutkiem przyjmuję, że w 2008 roku nadal trzeba wykazywać, że osoba podpisująca się tym pseudonimem, nawiązująca w tekstach do prawdziwych wydarzeń i postaci, nie jest jednak ani pośmiertnym wcieleniem Miłosza, ani "sztuką ukrywania prawdziwych zamiarów i poglądów". To mniej więcej tak, jak byśmy mieli wątpliwości, czy grupa mężczyzn w szalikach z napisem "Legia", to kibice, czy żołnierze legii cudzoziemskiej. Bo "legia" ma przecież tak wiele znaczeń.
Innymi słowy — czy osoba podpisująca się Ketman, z tym co wiemy o zjawisku Ketman, z całym bagażem skojarzeń i utrwaloną w świadomości społecznej symboliką, może być dziś (15.9.08) blogerem w S24? Nie jest bowiem tak, że mówiąc "Ketman", mamy wątpliwości o co chodzi, wreszcie — że autor bloga nie zdawał sobie sprawy z konotacji swojego nicka. Czy Ketman przestał być już dla nas postacią haniebną? Czy cofnięto mu wilczy bilet? Czy zmieniło się coś w postrzeganiu jego aktywności jako tajnego współpracownika?
Stosunek do Ketmana jest w gruncie rzeczy sprawdzeniem naszej oceny współczesnej historii. Ujawnienie jego sprawy miały dla wielu osób ogromne znaczenie. Jeżeli chodzi o lustrację, być może było nawet punktem zwrotnym. Nie waham się użyć porównań do tzw. afery Rywina, czy oskarżenia jednego z premierów o szpiegostwo. I w tym kontekście spotkaliśmy się w S24 z kreacją, która przyszła zweryfikować nasze poglądy. Zostaliśmy poddani próbie i — niestety — marnie z niej wyszliśmy. Wyjaśnienia I. Janke, że skarcił Ketmana i nie będzie eksponował jego notek, bo: "(…) teksty były bardzo prowokacyjne i niezwykle agresywne, wywoływały fatalne reakcje, ściągały trolli. Nie jedyny to taki przypadek w Salonie. Ale takich tekstów nie dajemy na SG właśnie dlatego, bo mam dość awantur tutaj" — są moim zdaniem nie na temat. Zupełnie nie o teksty chodzi.
Salonowy Ketman odniósł względny sukces. Prosta cyniczna prowokacja obnażyła ideową pustkę i zagubienie, kiedy należy dokonać obrachunku w sytuacji nie do końca jednoznacznej, i nie hamletyzować, tylko powiedzieć "tak — tak, nie — nie". Nagle okazało się, że mówimy o "wolności słowa", "wymianie poglądów", "dyskusji", a nawet — cokolwiek to znaczy — o "demonicznym aspekcie «prawiczków»". Mówimy o wszystkim, tylko nie na temat. Słyszymy, że dzwonią, ale nie wiemy, w którym kościele.
Dziękuję gospodarzom za gościnę. Pozdrawiam przyjaciół!
referent
komentarze (40) skomentuj