Realizm proponowany przez zwolenników Zychowicza jest realizmem kolaborantów. W ten sposób całe tabuny zdrajców uwiarygadniały swe postępowanie.
I. Realiści na pasku
W dyskusji, która toczy się wokół książki Piotra Zychowicza „Obłęd 44” dostrzegam zarówno w wypowiedziach autora jaki i wśród jego zwolenników pewien niepokojący ton. Oto Powstanie Warszawskie miało być skazanym na klęskę, szaleńczym zrywem grupy nieodpowiedzialnych przywódców-żołdaków, którzy dla własnych, utopijnych mrzonek, tudzież rozdętego do absurdu poczucia honoru, doprowadzili do ruiny Warszawy i hekatomby ludności cywilnej. A przecież wystarczyło się nie mieszać i poczekać aż Hitler ze Stalinem rozstrzygną losy Polski między sobą, samemu koncentrując się na „ratowaniu substancji narodowej” (jak?!). Albo, jeszcze lepiej, dogadać się wcześniej z Niemcami i pójść na Sowietów.
Jest to myślenie dość charakterystyczne i (oprócz ostatniego punktu, czyli sojuszu z Hitlerem) przewijało się ono dotąd w co najmniej trzech grupach krytyków Powstania Warszawskiego. Pierwszymi byli oczywiście komuniści, którzy potępiali warszawską krwawą „awanturę”, rozpętaną na zlecenie „jaśnie panów z Londynu”. Od zarania PRL-u na przywódców Polski Podziemnej wylewano tony propagandowego plugastwa – wiemy dlaczego, pamiętamy, zatem nie ma co teraz szczegółowo tego roztrząsać.
Grupą drugą, czynną do tej pory, choć na marginesie, są post-endeccy „realiści” z PAX-u, tudzież „narodowi komuniści” z ZP „Grunwald”, współtworzący tzw. „endokomunę” oraz ich współcześni pogrobowcy ze środowiska „Myśli Polskiej”, czy konserwatywnych monarchistów od Adama Wielomskiego. Ci z kolei uczynili sobie z „realizmu” rodzaj listka figowego i totemu, mającego przesłonić/usprawiedliwić ich kolaborację z komuną i Sowietami, kiedy to z łaski Iwana Sierowa otrzymali monopol na „koncesjonowany patriotyzm”. Obecnie zaś ów „realizm” służy im jako uzasadnienie bezkrytycznie promoskiewskiej, naznaczonej panslawizmem, linii politycznej. Pisałem o nich w tekście „Realiści z moskiewskiej łaski”.
Trzecia grupa wreszcie, to salonowszczyzna, dla której uderzanie w pamięć o Powstaniu Warszawskim stanowi element „anty-polityki historycznej” mającej na celu uczynienie z Polaków zbiorowiska podatnych na manipulację, zatomizowanych i wykorzenionych klonów bez tożsamości – przepełnionych poczuciem wstydu i kompleksem niższości wobec elit IIIRP oraz ich brukselskich mocodawców. Tymi z kolei zająłem się w notce „Powstanie Warszawskie kontra Bogowie Demokracji”.
II. W poszukiwaniu patrona
Tak mniej więcej przedstawiało się to do niedawna. Obecnie jednak obserwujemy, wraz z ofensywą niemieckiej polityki historycznej, formowanie się kolejnej, czwartej grupy, nominalnie odwołującej się do „realizmu”, a de facto pozostającej pod wpływem narracji powstającej w Berlinie. Zwiastunem tej nowej tendencji jest Piotr Zychowicz, autor „Paktu Ribbentrop-Beck” oraz właśnie wydanego „Obłędu 44”. Zwróćmy uwagę, że wszystkie wymienione tu środowiska w zasadzie używają tego samego zestawu „antypowstaniowych” argumentów, co najwyżej nieco inaczej rozkładając akcenty, choć robią to w interesie różnych patronów, w zależności od tego gdzie im politycznie i ideologicznie bliżej – do Moskwy, Brukseli lub Berlina. Jednak Zychowicz postępuje o krok dalej, czyniąc z AK stalinowskich kolaborantów – tego jeszcze nie grali…
Nie będę tu wnikał, czy Zychowicz jest niemieckim agentem wpływu, czy tylko pożytecznym idiotą, któremu się wydaje, że oto odkrył świętego Graala polskiej racji stanu. Jestem nawet gotów przyjąć, że działa szczerze i w poczuciu narodowej misji. Nie ma to znaczenia. Znaczenie natomiast ma co innego: otóż, dylemat, czy iść z Ruskimi na Szkopów, czy ze Szkopami przeciw Ruskim, jest dylematem fałszywym, bowiem interesy obu mocarstw w odniesieniu do Europy Środkowej, ze szczególnym uwzględnieniem Polski, są idealnie zbieżne. Chodzi o to, by w tej części kontynentu nie powstało nic mogącego choćby potencjalnie zagrozić ich dominującej pozycji. Teza o rosyjsko-niemieckim kondominium jest jak najbardziej zasadna i dotyczy całości naszego regionu. Oba państwa mogą od czasu do czasu wziąć się za łby przy podziale łupów, lecz generalnych pryncypiów to nie zmienia.
Dopóki sami nie staniemy mocno na własnych nogach, a nie na protezach pożyczanych od kolejnych geopolitycznych protektorów, sytuacja ta nie ulegnie zmianie. Tymczasem odnoszę wrażenie, że oto mamy do czynienia z próbą wyszukania sobie nowego patrona: po Moskwie, Stanach Zjednoczonych i Brukseli, ktoś doszedł do wniosku, że może tym razem warto by postawić na Niemcy, skoro i tak są obecnie hegemonem Europy. To ślepy zaułek i strata cnoty bez zarobienia choćby rubla (czy euro). Niemcy miałyby pozwolić, by pod ich patronatem wyrosła silna, niezawisła Polska? Wolne żarty.
III. Realizm kolaborantów
Literacką działalność Zychowicza na niwie historycznej publicystyki odczytuję właśnie w tych kategoriach – szukania sponsora, zaś przesłanie jest oczywiste. Mamy do czynienia z nastręczaniem się w charakterze sojusznika-satelity, w tym przypadku w zakresie propagandy historyczno-symbolicznej. Jak wspomniałem wyżej, jestem nawet gotów przyjąć, że motywacją Zychowicza i jego zwolenników (np. Ziemkiewicz, Cenckiewicz) są – jakkolwiek kuriozalnie by to zabrzmiało – pobudki patriotyczne. Oni naprawdę mogą sądzić, iż strategiczny sojusz z Niemcami leży w polskim interesie. Odnajduję tu echa działalności i poglądów Władysława Studnickiego (tak, była również i pro-niemiecka endecja ;) ) I tu wracamy, do tak chętnie podnoszonego przez przeciwników Powstania – i generalnie, wrogów tradycji insurekcyjnej – realizmu.
Otóż, ten realizm – czy to w wydaniu komunistów, „endokomuny”, salonowszczyzny, czy też Zychowicza i spółki – jest realizmem kolaborantów. W ten sposób na przestrzeni naszej historii całe tabuny zdrajców uwiarygadniały swe postępowanie, co trafnie odczytał Sienkiewicz wkładając w usta Janusza Radziwiłła „państwowotwórczą” perorę, którą magnat uwiódł Kmicica. Świeższym przykładem jest „realistyczna” argumentacja Jaruzelskiego mająca usprawiedliwić wybór „mniejszego zła”. Inni z kolei zapętlali się w nierozwiązywalne dylematy, jak margrabia Wielopolski. Zaś wynikiem mogło być tylko postępujące uzależnienie i „żadnych mrzonek, panowie” w odpowiedzi na uniżone postulaty. Boleśnie przekonał się o tym choćby Roman Dmowski podczas swej działalności w rosyjskiej Dumie.
Na zakończenie dodam jeszcze, że wbrew pozorom, Powstanie Warszawskie jest w przesłaniu „realistów” najmniej istotne. Nie byłoby Powstania, to znaleziono by coś innego w charakterze kija mającego wbić nam do głów „realizm” ubrany w szaty kolaboranckiej logiki dziejów. Może pisano by, że nieodpowiedzialni awanturnicy z „Solidarności” sprowadzili na Polskę widmo sowieckiej interwencji i noc stanu wojennego. Albo rozwodzono się nad bezsensem „bohaterszczyzny” Żołnierzy Niezłomnych. Bowiem w proponowanej nam optyce każde wystąpienie przeciw opresji i przemocy silniejszego jest obarczonym ryzykiem „obłędem”, zaś najlepsze co można zrobić to skorzystać z okazji, żeby siedzieć cicho.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Na podobny temat:
http://niepoprawni.pl/blog/287/realisci-z-moskiewskiej-laski
http://niepoprawni.pl/blog/287/powstanie-warszawskie-kontra-bogowie-demokracji
komentarze
Panie Gadający Grzybie!
Problem polega na tym, że z gdybania Piotra Zychowicza nic nie wynika, natomiast z działań socjalistów z PO i PiS wynika bardzo dużo. oczywiście można mówić, że poglądy prezentowane przez tego czy innego autora są na rękę tej czy innej stolicy. Niemniej mogąc zablokować konstytucję unijną (tak zwany traktat lizboński) Lech Kaczyński nie zrobił tego. Jest to znacznie poważniejszy zarzut, niż dywagowanie, czy Powstanie Warszawskie było rozsądne czy nie. Zatem proponuję mniej propagandy, a więcej obiektywizmu. :)
Pozdrawiam
Myślenie nie boli! (Chyba, że…)
Jerzy Maciejowski -- 30.08.2013 - 19:01@JM
L. Kaczyński nie bardzo miał wyjście – lawirował ile się dało, czekał na irlandzkie referendum… Mógł ewentualnie stworzyć koalicję z Klausem – ale to też byłoby tylko odwlekanie. Pytanie, czy można było za podpis pod Lizboną coś ugrać.
pozdrawiam
Gadający Grzyb
Gadający Grzyb -- 30.08.2013 - 20:34Panie Gadający Grzybie!
Referendum irlandzkie miało miejsce po odrzuceniu konstytucji unijnej w referendach we Francji, Holandii i Irlandii. Każdy przyzwoity prawnik jest w stanie wykazać, że odrzucony dokument nie może być ratyfikowany. Zatem Lech Kaczyński mógł spokojnie odmówić podpisania tej chały lewackiej. Być może miał kiepskich doradców, a być może nie chciał tego zrobić. Tego się nie dowiemy, niemniej faktem jest, że podpisał.
Dlatego zalecam umiarkowaną wiarę w Jarosława Kaczyńskiego, bo on też może mieć słabych doradców lub nie chcieć sprzeciwić się „Europie”, znaczy międzynarodówce brukselskiej.
Pozdrawiam
Myślenie nie boli! (Chyba, że…)
Jerzy Maciejowski -- 31.08.2013 - 06:29@JM
No, ok, załóżmy, że L.Kaczyński nie podpisuje Lizbony. Konsekwencje? Jeśli coś tu można zarzucić, to jedynie zaniechanie prewencyjnego sojuszu państw przeciwnych Lizbonie. Polska, Czechy… i kto jeszcze? Francja, Holandia, Irlandia po odrzuceniu konstytucji europejskiej, Lizbonę już grzecznie podpisały (to jednak formalnie dwa różne akty prawne). Sprzeciw wobec Lizbony (którą negocjował rząd J. Kaczyńskiego) mógł mieć sens tylko w warunkach szerszego sojuszu.
pozdrawiam
Gadający Grzyb
Gadający Grzyb -- 05.09.2013 - 20:15Panie Gadający Grzybie!
Inne opakowanie nie stanowi o innej istocie. Jeśli konstytucja unii brukselskiej została odrzucona we Francji i Holandii w referendum, to zmiana prawa w tych państwach i przyjęcie jej przez sejmy krajowe powinna być traktowana jako bezprawna. Władza jest od tego by służyć obywatelowi, a nie narzucać mu swoje widzimisię. Zatem w tych dwóch krajach społeczeństwa mamy po stronie odrzucenia konstytucji. W Irlandii odrzucono konstytucję w wersji traktatowej w referendum. Ponowne referendum w tej samej sprawie nie jest legalne. Nie ma podstaw, by przyjąć wynik drugiego, a nie pierwszego. Zatem mamy sytuację wątpliwą prawnie i dobry adwokat wykaże, że konstytucja brukselska jest bezprawna. Czy potrzeba sojuszników, by walczyć z bezprawiem?
Pozdrawiam
Myślenie nie boli! (Chyba, że…)
Jerzy Maciejowski -- 03.10.2013 - 20:40@JM
Owszem, potrzeba, bo Pańskiej prywatnej opinii na temat legalności Brukseli mógłby nie podzielić trybunał w Strasburgu. To kwestia tyleż prawna, co polityczna. I żadne teoretyczne dywagacje tego nie zmienią.
pozdrawiam
Gadający Grzyb
Gadający Grzyb -- 15.09.2013 - 18:18Panie Gadający Grzybie!
Oczywiście, że jest to sprawa polityczna. Niemniej dobra papuga może spokojnie wykazać bezprawność unii brukselskiej. Co do wymiaru niesprawiedliwości, to zamierzam popełnić notkę, po doświadczeniach ławnika.
Pozdrawiam
Myślenie nie boli! (Chyba, że…)
Jerzy Maciejowski -- 03.10.2013 - 20:44@JM
Czekam z niecierpliwością :)
pozdrawiam
Gadający Grzyb
Gadający Grzyb -- 10.10.2013 - 18:21Panie Gadający Grzybie!
Notkę popełniłem.
Pozdrawiam
Myślenie nie boli! (Chyba, że…)
Jerzy Maciejowski -- 10.10.2013 - 18:28@JM
Fakt, dopiero potem zauważyłem. Ciekawa rzecz – taki liberalizm względem “męskiej, szowinistycznej świni” w dobie ideologii gender…
pozdrawiam
Gadający Grzyb
Gadający Grzyb -- 10.10.2013 - 22:46