W Polsce nawet bieda jest towarem luksusowym, który należy opodatkować, by ludziom od dobrobytu w głowach się nie poprzewracało.
W cieniu głosowania i sejmowej awantury związanej z ratyfikacją tzw. konwencji antyprzemocowej, która oczywiście dostarczyła mediom pretekstu by nie zajmować się innymi tematami, przemknęła gdzieś chyłkiem-boczkiem informacja, że w tym samym dniu posłowie PO-PSL odrzucili projekt ustawy podnoszącej kwotę wolną od podatku. Z inicjatywą wyszli „ruchersi” od Palikota, którzy najwyraźniej w roku wyborczym postanowili rzutem na taśmę pokokietować topniejący w oczach elektorat wrażliwością społeczną. Jednak w tym przypadku mniejsza o motywacje i autorstwo projektu (choć, na marginesie, zastanawia, jakim cudem tak nośny temat mógł przegapić PiS – ot, kolejny przejaw indolencji głównej siły opozycyjnej). Problem jest poważny i dotyka ogromne rzesze Polaków.
Tak się składa, że mamy najniższą kwotę wolną od podatku w Europie (oczywiście, wśród krajów stosujących takie rozwiązanie). Obecnie wynosi ona 3091 zł rocznie, czyli w rozbiciu – 257,58 zł miesięcznie. To o połowę mniej niż granica skrajnego ubóstwa, czyli tzw. minimum egzystencji. Według danych GUS, w 2013 roku wynosiła ona miesięcznie 551 zł dla osób gospodarujących samotnie i 371,50 na osobę w gospodarstwach czteroosobowych. Posłowie TR chcieli zwiększyć kwotę dochodu wolną od podatku do 6253,32 zł, czyli 521,11 zł/mies (tyle wynosiła granica skrajnego ubóstwa w 2012 roku wg Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych). Chodziło więc o to, by ludzie żyjący na skraju biologicznego przetrwania nie musieli płacić podatku dochodowego. Póki co bowiem mamy w Polsce jedyny w swoim rodzaju wynalazek: podatek od nędzy.
Jaka jest skala problemu? W 2013 roku poniżej granicy minimum egzystencji żyło 7,4% Polaków, poniżej relatywnej granicy ubóstwa (50% średnich miesięcznych wydatków ogółu gospodarstw domowych) – 16,2%, natomiast poniżej ustawowej granicy ubóstwa – 12,8%. Warto również przypomnieć badania Eurostatu z 2012 roku, z których wynika, że w Polsce zagrożonych ubóstwem lub wykluczeniem społecznym jest 27%, czyli ponad 10 mln obywateli. Jeśli chodzi o dzieci, jest to aż 30,8%. Dodałbym jeszcze kategorię tzw. „working poor”, czyli „pracującej biedoty” – ludzi, którzy mimo podjęcia pracy nie są w stanie zaspokoić podstawowych potrzeb (czynsz, ubranie, jedzenie, opłaty itp.). Według raportu CBOS z 2008 roku takich ludzi jest w Polsce ok. 2 mln, czyli 6,6% dorosłej populacji. Z kolei raport Komisji Europejskiej z 2010 roku mówi aż o 11% „working poor” w Polsce – tyle osób jest zagrożonych biedą lub wykluczeniem społecznym pomimo tego, że pracują.
Z której strony by nie patrzeć, jakie kryteria by nie przyłożyć, dane są przerażające. Mamy rozległe obszary nędzy, w tym ponad 2,8 mln Polaków wegetujących na granicy przetrwania. Wszystkich tych ludzi łączy jedno – zmuszeni są płacić od swej biedy podatek. Wychodzi na to, że nawet bieda jest u nas towarem luksusowym, który należy obłożyć daniną publiczną, by ludziom od dobrobytu w głowach się nie poprzewracało.
Jak kwestia kwoty dochodu wolnej od podatku przedstawia się w innych krajach? W Niemczech (dane za 2013 rok), w przeliczeniu jest to ponad 30 tys zł, przy czym średnie miesięczne wynagrodzenie to ok. 12.878 zł (licząc euro razy 4,3 zł). W Polsce, jak wspomnieliśmy – 3091 przy średnim wynagrodzeniu ok 3.650 (2013 rok wg GUS). Oznacza to, że przy trzyipółkrotnie wyższych zarobkach Niemcy cieszą się niemal 10 razy wyższą kwotą wolną od podatku! Jedźmy dalej. Francja – 25 tys zł przy średnim wynagrodzeniu ok. 12.878 – czyli osiem razy wyższa kwota wolna przy 3,5 raza wyższej płacy. Chorwacja – 14.333 zł przy wynagrodzeniu 4.661, co daje 4,6 raza wyższą kwotę wolną przy średnim wynagrodzeniu wyższym od polskiego raptem o 1,28. A gdzie nam do Hiszpanii z jej 74.122 zł wolnej kwoty… Można tak wyliczać długo, niemniej wszędzie kwoty wolne od podatku są wielokrotnie wyższe – i to biorąc pod uwagę różnice w wysokości wynagrodzeń. Słowem, w odróżnieniu od nas, w Europie nigdzie biedacy nie muszą płacić PIT...
Szacuje się, że podwyższenie kwoty wolnej kosztowałoby budżet państwa 13 mld 662 mln złotych. Państwa na to nie stać! – zakrzykną zwolennicy „zaciskania pasa”. Czyżby? Już nawet szkoda tłumaczyć, że te uwolnione pieniądze trafiłyby na rynek i spora ich część tak czy inaczej wróciłaby do budżetu – choćby pod postacią podatków pośrednich takich jak VAT czy akcyza ukryte w cenach towarów i usług. Ale spójrzmy na takie oto dane: według raportu Fundacji Republikańskiej „Wynagrodzenia w administracji publicznej” z 2013 roku, średnie wynagrodzenie w administracji publicznej to 4395 zł. Łączne wynagrodzenia sektora publicznego to 88 miliardów złotych rocznie, zaś zatrudnienie – 1 mln 900 tys osób. Ale nie – tu pasa zacisnąć nie można. Przecież władza nie uderzy w swój najwierniejszy, urzędniczy elektorat utrzymywany m.in. z podatków płaconych przez osoby poniżej progu ubóstwa. Pasek podatkowy zaciśnie się reszcie – choćby na szyi.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Na podobny temat:
http://podgrzybem.blogspot.com/2012/02/zielona-wyspa-w-czarnej-dziurze.html
Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 7 (13-19.02.2015)
komentarze
Panie Piotrze!
Jeszcze nie przeczytałem i już widzę pierwszy problem. Porównywanie kwot, bez odniesienia ich do stawki minimalnej lub koszyka dóbr podstawowych jest bezprzedmiotowe. Jeśli ktoś zarabia w Zjednoczonym Królestwie, to jest mała szansa, że większość pieniędzy wyda w Polsce. Zatem trzeba to odnieść do kosztów bądź minimalnych zarobków w ZK. Wtedy to ma sens.
Pozdrawiam
Myślenie nie boli! (Chyba, że…)
Jerzy Maciejowski -- 22.02.2015 - 19:48Panie Piotrze!
Przeczytałem. Potem jest odniesienie do zarobków, ale obrazek jest znacznie silniejszy medialnie niż tekst.
Pozdrawiam
Myślenie nie boli! (Chyba, że…)
Jerzy Maciejowski -- 23.02.2015 - 15:03@JM
Tylko taki znalazłem w sieci. Mam jednak nadzieję, że większość mimo wszystko nie poprzestaje na obrazku tylko czyta również tekst.
pozdrawiam
Gadający Grzyb
Gadający Grzyb -- 23.02.2015 - 20:31Panie Piotrze!
Naukowcy, którzy okłamali Procter & Gambel w sprawie „ważniejszy jest wiek czy uroda”, mimowolnie dowiedli, że człowiek wierzy w to co widzi, a nie w to, co jest pod obrazkiem napisane. :(
Pozdrawiam
Myślenie nie boli! (Chyba, że…)
Jerzy Maciejowski -- 24.02.2015 - 15:55