Zabralem się do pisania komentarza, ale coś mi za dlugi wychodzil, więc zrobila się z tego notka.
Otóż zaryzykuję tezę, iż podobnie jak do wielu innych rzeczy (ale o tym może następnym razem), my – jako społeczeństwo en masse – po prostu nie dorośliśmy do dobroczynności. Dla uściślenia – dobroczynności typu zachodniego. Z jednej strony nasze zachowania cechuje typowa dla minionego (i pewnie słusznie) okresu akcyjność. Z drugiej, jak się nawet komuś jakaś akcja uda, to wlaśnie wtedy daje o sobie znać owa, wspomniana przeze mnie w komentarzu dla Pani Gretchen, wymyślona zresztą bodaj przez Boya-Żeleńskiego „bezinteresowna zawiść” szewca wobec kanonika, który pralatem zostal.
A nie dorośliśmy do dobroczynności dlatego, że nasze życie społeczne jest – delikatnie mówiąc – nadal z minionego (słusznie zresztą) okresu. I nie zmienia tego poglądu (a nawet uzasadnia moja teżę) popularność i sukces powszechny WOŚP, czy mniej propagowana działalność Polskiej Akcji Humanitarnej, Caritasu, o innych tego typu instytucjach nie zapominając, np. o Czerwonym Krzyżu.
O tym, że np. dobroczynność jest pochodną pewnego stylu życia społecznego nie będę PT Czytelników przekonywal.
W dawnych czasach, jeszcze przed dwudziestoma bez mala laty uważanych za niesłuszne (ale z calkiem innego powodu) – czyli po prostu przed II wojną, a i wcześniej także, dobroczynność była raczej naturą, a także obowiązkiem, jednej w zasadzie grupy społecznej – tej mianowicie lepiej sytuowanej. I nic w tym dziwnego, bo przecież ci biedni nie bardzo mieli z czego wspomagać jeszcze biedniejszych czy tez np. niesprawiedliwie potraktowanych przez naturę.
Potem przyszla epoka, uważana dzisiaj słusznie za niesluszną, kiedy panowala moda na akcyjność: np. czyny społeczne i takie tam inne inicjatywy. Co z tego wynikalo poza marnowaniem czasu, sprzętu i pieniędzy – nie wiem. Chyba tylko pomyslodawcom oraz organizatorom coś się w glowach roilo. Ale co dokladnie – trudno powiedzieć.
Nadszedł czas, gdy pomysłowy p. Owsiak postanowil zrobić coś dla innych, i to na dużą skalę. Biorąc pod uwagę przekonanie, że w Polsce udać się może tylko coś, co jest robione na dużą skalę, przy pomocy mediów, oraz stosując dobre piarowskie metody zarządzania społeczeństwem postkomunistycznym zarządzil, co zarządzil. I wyszlo. A także wychodzi do dzisiaj.
Oczywiście tym, którzy tego nie wymyślili na taką skalę, flaki się brzuchach przewracają z zazdrości. Część z przeciwników z kolei, by dyskredytować WOŚP, stosuję metody ideologiczne, a wszystko dlatego – jak to w przypadku ideologii bywa – że jest ci on nie nasz. Bo gdyby był nasz, to by im z pewnością nie przeszkadzalo. Mnie zresztą też. Bo przecież w tej calej hecy idzie nie o ideologię, a o dobroczynność. Powszechną. Będącą obowiązkiem tych, którym lepiej, na rzecz tych, którym gorzej.
Ktoś powie, że przecież tu idzie o sprzęt dla szpitali etc., a nie o pomoc dla biednych. Ja przepraszam, a czy ciężko doświadczeni pacjenci w państwowych szpitalach (glównie dzieci, bo o prywatnych lecznicach dla dzieci w naszym kraju nie słyszałem, ale mogę się mylić) nie są biedni? I na dodatek ciężko doświadczeni marnotrawstwem naszych pieniędzy przez rządzących ze wszystkich kolejnych ekip.
W naszym wesołym kraju istnieje sporo fundacji, których dzialaność ma celu zrealizowania niepisanego prawa obywateli do robienia w bambuko urzędów skarbowych. Ale istnieje również sporo takich, które z sensem robią to, co robią, bo gdyby to robilo państwo, to byloby to o 40 co najmniej procent drożej. Znaczy ladowano by więcej kasy z naszych kieszeni w biurokrację, a nie konkretne efekty. Ta moda na uczciwe fundacje przyszla zresztą też z zachodu, gdzie była to forma optymalizacji wydatków obywateli na różne sluszne cele spoleczne. I nie tylko zresztą, bo kulturalne także. Ale dla niektórych w tamtych regionach rozwój kultury jest celem społecznym.
I teraz coś o dobroczynności w stylu zachodnim. Otóż ona tam funkcjonuje od bardzo dawna, wywodząc się zresztą z zadziwiającej częstokroć i bezinteresownej sympatii do drugiego człowieka. Aczkolwiek praprzyczyny takich działań mialy także charakter religijny, choć niekoniecznie katolicki, a bardziej protestancki. (Zresztą katolicyzm zachodni, a nasz to są calkiem inne światy.) Tak się dzieje już na poziomie osiedli, gdzie wystawia się w określone dni zużyte (choć dla niektóre już niekoniecznie) meble czy inne sprzęty domowe. Tak zbiera się pieniądze czy dary rzeczowe na rzecz ofiar różnych kataklizmów, ale również na różne potrzeby lokalnych społeczności. A wszystko to robi się bez specjalnego szumu, jako coś całkowicie oczywistego. I od lat dawnych. Jeszcze sprzed I wojny.
A teraz pomyślmy, jak wygląda u nas życie społeczne na poziomie osiedla, potem dzielnicy, resztę litościwie przemilczając. Zwalczające się interesy grupowe, bezinteresowna zawiść i cholera wie co jeszcze. Do tego bandy rozwydrzonych smarkaczy niszczących wszystko – z bliżej niewyjaśnionych przyczyn – co w miarę nowe, pomalowane i dla pożytku społecznego stworzone. Dlaczego więc mialoby być inaczej, gdy idzie o tytulową kwestię, czyli szeroko pojmowane pojęcie dobroczynności? Czyli czynienie dobra.
Wygląda więc na to, że jeszcze chwilę przyjdzie nam poczekać na normalne traktowanie dobroczynności, wspomaganie tych, którym z różnych przyczyn aktualnie gorzej niż nam. Przestaniemy się wtedy, a także innych, epatować takimi działaniami. Być może czasy takie nastaną wtedy, gdy nasze rządy łaskawie w końcu przestaną marnować nasze podatki na rozwój biurokracji. Wtedy być może dorośniemy, i to w wielu aspektach, do różnych rzeczy, które gdzie indziej uważane są za normalne.
Ale w końcu czemu się dziwić, skoro przez kilkadziesiąt lat, byliśmy odbiorcami pomocy społecznej, którą samo sobie fundowaliśmy. I tylko ówcześnie rządzącym roilo się w glowach coś innego. Coś z tego rojenia pozostalo jednak i w naszej mentalności. Jeszcze.
komentarze
Panie Lorenzo
Napisałam u Grzesia komentarz odnoszący się do akcji Jacka Jareckiego. Pozwolę sobie przekopiować.
Najpierw komentarz Jacka Jareckiego:
“Akcja w której pomogłem rozegrała się w ciągu kilu godzin. Bannery były dla tych, którzy chcieliby się dołożyć dodatkowo.
To chyba dobrze, że weszli w to Grześ razem z Nicponiem, a Consolamentum z Triariusem.
Pewnie, ze w kieszonkowej skali – w skali na jaka nas stać. “
Gretchen:
“A jeśli akcja mikołajowa dla dzieci miałaby być powtórzona za rok? Wcześniej zaplanowana?
I jeszcze za rok?
I miałaby dotyczyć jeszcze innych domów dziecka?
I okazałoby się, że coś co się zrodziło spontanicznie, można robić na większą skalę?
Planując wcześniej, uruchomić kolejne środki przekazu, nagłośnić sprawę, żeby uzyskać jak najwięcej dla tych dzieci?
Kiedy pierwszy raz Jacek Jarecki usłyszałby, że coś kombinuje?
Tak to działa, czy jakoś inaczej?”
O Ochojskiej to z kolei słyszałam, że to obrzydliwe tyle pieniędzy wydawać na potrzeby poza Polską...
Mam jednego znajomego wyłącznie internetowego ( i niech Pan sobie wyobrazi, że spoza txt!) i kiedy rozmawialiśmy przy jakiejś okazji o mojej działalności w pewnym stowarzyszeniu, to on mnie od razu zapytał na ile tam przekręcamy urząd finansujący.
Myślę, że najpierw trzeba uwierzyć w dobroczynność. I w to, że nie każdy Polak to pijak, a każdy pijak to złodziej ...
Pozdrawiam Pana nocą.
Gretchen -- 08.01.2009 - 01:07Panie Sąsiedzie!
Z długiego komentarza zrobiła się bardzo długa notka, za to bardzo sensowna i na czasie. Mogę tylko w ramach solidarności krakowskiej w hojności (niedocenianej i wykpiwanej przez stereotyp)pod tymi slowami oburącz się podpisać.
Polemizowałem kiedyś ostro na ten temat z P.“Wernyhorą” Schreiberem, przeciwnikiem zacieklym takich akcji. Przedstawiającym się jako lider Młodych Konserwatystów i przeciwnik liberalizmu.
Pozwolę sobie na uwagę pozornie z tematem zacnego felietonu niezwiązaną:
Wbrew świętym ojcom kościoła uważam że ostentacja i autoreklama w dobroczynności jest absulutnie usprawiedliwiona przez cel.
Teza “Jeżeli z powodu dobrego uczynku czujesz radość i uszczęśliwia cię danie jałmużny, to nie masz zasługi w niebie, bo odebrałeś już swą nagrodę na ziemii” nie trafia do mnie wcale, podobnie jak wiele dogmatów. Święta Teresa musiała być bardzo ponurą babą.
Lepiej gdy ktoś z radością w duchu da komuś zlotówkę, niż ze zbolałym sercem z rzadka grosik (w ogóle to dobrze, że dadzą coś obaj!).
A tak w praktyce tę interpretację dobroczynności można tłumaczyć.
“Bez względu na przypuszczania, jakim samolubem może się człowiek stać, są jednak wyraźne zasady w jego naturze, dzięki którym los innych jest dla niego ważny i dzięki czemu szczęście innych jest mu niezbędne, mimo że to nie dostarcza mu nic więcej poza obserwowaniem radości innych. “
Adam Smith “Teoria uczuć moralnych”
Pozdrawiam porannie
tarantula
tarantula -- 08.01.2009 - 08:24Panie Lorenzo,
co ja mam dodać, jak już sam Pan napisał, u mnie, że piszemy o tym samym, tyle że innymi słowami?
Potwierdzam Pana odczucie swoim i tyle.
Pozdrawiam jak najserdeczniej
yayco -- 08.01.2009 - 08:30Szanowny Panie Lorenzo i Szanowny Panie Yayco
A ja u siebie dałem zdanie w niektórych punktach odrębne.
Może to kogoś zainteresuje…
pozdrowienia
Jacek Ka. -- 08.01.2009 - 08:52Wtedy wszystko było
centralnie sterowaną fikcją i grą pozorów.
Teraz też jest, tylko że indywidualną.
Tak jak te różne inicjatywy znanych żon jeszcze bardziej znanych mężów.
Tylko, że ja mam pewne podejrzenie do tak rozumianej działalności bo często bywa tak, że mąż uwłaszcza się na społecznych/publicznych/państwowych milionach a jego żona ratuje jakąś sierotkę, chore dziecko itp.
Przypomina to mi różnych średniowiecznych satrapów wbijających zwykłych ludzi na pal lub porywających w niewolę, palących i grabiących aby potem, na starość pobudować katedrę.
Widać liczy się aktywność?
Głównie.
Sam rozprowadzałem znaczki PCK bo cała klasa został hurtem zapisana.
Igła -- 08.01.2009 - 11:50Ostatnio znalazłem w jakimś starym zeszycie cały bloczek. Nikt tego nie rozliczał ani nie było wiadomo co z tym fantem zrobić.
A PCK i tak dostało pieniądze z budżetu.
Panie Lorenzo
W sumie sprowadza się to do tego, o ile dobrze odczytałem, że zdewastowanie przez okres PRL zasobnej klasy średniej i brak nowowykształconej na wzór zachodu, na razie uniemożliwia dobroczynnosć obserwowaną przez Pana u naszych sąsiadów. Pytanie – czy ocenia Pan, że do tego dorośniemy? Czy się na podobną modłę zmienimy?
Obserwowałem zarówno w Pakistanie jak i w Indiach czy Tadżykistanie przykłady jałmużny. W Pakistanie wzdłuż płotu przy którym siedzieli biedacy maszerował sobie doskonale ubrany Pan, który właśnie wyszedł z meczetu i KAŻDEMU dawał mały zwitek pieniędzy. Biedacy nie byli nachalni. A on ewidentnie wybrał się na spacer wzdłóż tego płotu, by ich wesprzeć. Ale juz w Tadżykistanie na bazarze sprzedający i kupujący wspierali schorowanego staruszka – był to chyba jedyny proszący o jałmużnę. Tak na moją głowę, był to człowiek który nie miał wspierającej go rodziny. Bo ogólnie innych proszących nie było w ogóle widać. Podejrzewam, że to takie społeczne wsparcie osób samotnych (wielopokoleniowa rodzinność w tamtych stronach to oczywistość). No ale to tylko taka dygresja…
Pozdrawiam.
Griszeq -- 08.01.2009 - 12:02Do tego jeszcze, Panie Griszqu,
oprócz ludzi zasobnych, potrzebna jest jeszcze pewna tradycja (niech się to nawet nazywa obowiązkiem moralnym). Waźnym jest takźe, by nie robić tego wyłącznie na pokaz.
Czy do tego dorośniemy – my, tzn. Pan czy ja dla przykładu, chyba nie musimy, jako źe zdajemy sobie z tego sprawę. A czy nastepne pokolenia dorosną? Nie mam pojęcia, ale powinniśmy zrobić wszystko, by tak było. Czyli budować odpowiednie normy źycia społecznego.
W przeciwnym razie choroba obojętności nas zniszczy. To znaczy społeczeństwo.
Pozdrawiam serdecznie
abwarten und Tee trinken
Lorenzo -- 08.01.2009 - 13:25Panie Lorenzo
Tradycja się wykształca. Czasem dość szybko. Wiec to chyba nie problem.
Griszeq -- 08.01.2009 - 13:31Pytałem tak Pana bardziej w szerszym kontekście – jako że Pan jednak trochę czasu życia spędził poza granicami naszego kochanego kraju – jak ze swojego doświadczenia ocenia Pan szanse w ogóle na powstanie klasy średniej zblizonej w konstrukcji np do austriackiej czy niemieckiej? Bo sam element dobroczynności, rozumianej nawet jako ten cały moralny obowiązek, to właśnie jedynie element…
Róźnica, Panie Igło Szanowny,
polega moim zdaniem na tym, źe owe źony znanych męźów w Polsce poddały się, niczym modzie, tradycji funkcjonującej na Zachodzie. Tyle, źe tam to jest tradycja, a u nas moda.
Ale niech będzie na początek. Byle się to w tradycję szeroko rozpowszechnioną zamieniło.
A z tymi satrapami to Pan nic nie zmienisz, bo to jest w genach. Jak Pan zaczniesz coś w budowie genu kombinować, to Pana przeciwnicy bioinźynierii zagryzą.
Pozdrawiam serdecznie
abwarten und Tee trinken
Lorenzo -- 08.01.2009 - 13:33