Cudzym słowem: jak można w ogóle napisać książkę o strategii?

Andrzej Garlicki
14 sierpnia 2010

Wojna Marszałka

Cud Wódz

Piłsudczycy nie zgadzali się na nazywanie cudem nad Wisłą manewru wojskowego, który pozwolił odrzucić w 1920 r. wojska bolszewickie spod rogatek Warszawy. Umniejszało to bowiem wagę myśli strategicznej Marszałka.

25 kwietnia 1920 r. ruszyła, przygotowywana w największej tajemnicy, kierowana przez marszałka Piłsudskiego, ofensywa polska na Wschodzie. Tajność przygotowań nie wynikała tylko z dążenia do zaskoczenia przeciwnika. Również z faktu, że Piłsudski dla swych wschodnich planów nie miał poparcia liczących się środowisk politycznych. Przede wszystkim Związku Ludowo-Narodowego, pod którą to nazwą występowała wówczas endecja. Była ona zwolenniczką rozmów z Moskwą (pod warunkiem, że uzna ona jej program terytorialny) i zdecydowaną przeciwniczką idei tworzenia samodzielnego państwa ukraińskiego, co stanowiło fundament koncepcji polityki wschodniej Piłsudskiego.

Wyprawa kijowska była rezultatem przekonania Piłsudskiego, że słabością Rosji jest jej struktura narodowościowa, czyli wchłonięcie terytoriów zamieszkanych przez inne społeczności etniczne. O osłabieniu Rosji przez rozcięcie jej po szwach narodowościowych pisał już w pierwszych latach XX w. w memoriale dla japońskiego sztabu generalnego, który zawiózł do Tokio.

Porażka białej Rosji

Gdy w listopadzie 1918 r. odradzała się Polska, Rosję wyniszczały rządy bolszewików i wojna domowa. Walczący z bolszewikami biali generałowie traktowali ziemie polskie jako część terytorium Rosji i ich propozycje dla Polski ograniczały się do bliżej nieokreślonej autonomii. Z punktu widzenia interesów odradzającej się Polski, zwycięstwo białej Rosji było bardziej niebezpieczne niż istnienie Rosji bolszewickiej. Białych popierała ententa, co mogło oznaczać niewielki wpływ Polski na ustalenie jej granic wschodnich. Rządy bolszewików, oceniane jako epizod w procesie kształtowania się demokratycznej Rosji, przyniosły chaos, głód i słabość, co było dla nas korzystne.

Gdy więc ważyły się losy wojny domowej w Rosji, Piłsudski nie tylko nie poparł białych, ale polecił oświadczyć bolszewikom w czasie tajnych rokowań, że wojska polskie nie posuną się poza zajmowane pozycje. Pozwoliło to dowództwu Armii Czerwonej na przerzucenie znacznych sił z frontu polskiego do rozprawy z gen. Denikinem. W pamiętnikach z goryczą oskarżał on Polaków, że uratowali władzę radziecką.

Ale Piłsudski nie zamierzał prowadzić rokowań politycznych z bolszewikami. Pod koniec 1919 r. polecił zerwać rozmowy, co jego wysłannicy, choć całkowicie zaskoczeni, lojalnie wykonali. Hrabia Michał Kossakowski, który formalnie stał na czele polskiej delegacji, zanotował w „Diariuszu” słowa Marszałka: „Zarówno bolszewikom, jak i Denikinowi, jedno jest tylko do powiedzenia – jesteśmy potęgą, a wyście trupy. Mówiąc inaczej, językiem żołnierskim, dławcie się, bijcie się, nic mnie to nie obchodzi, o ile interesy Polski nie są zahaczane. A jeśli gdzie zahaczycie je, będę bił. Jeśli gdziekolwiek i kiedykolwiek was nie biję, to nie dlatego, że wy nie chcecie, ale dlatego, że ja nie chcę. Lekceważę, pogardzam wami”.
Porażka białej Rosji i zmiana polityki Wielkiej Brytanii, której premier Lloyd George oświadczył 9 listopada 1919 r., że nie będzie więcej ingerować w wojnę domową na Wschodzie, zmieniły sytuację polityczną. Wprawdzie Francji udało się zmiękczyć stanowisko Londynu i przekonać go do koncepcji odizolowania czerwonej Rosji – jak to wówczas określano – kordonem sanitarnym, lecz nie była to już koncepcja interwencji militarnej. Ta nowa polityka ententy zwiększała znaczenie Polski. To polskie wojsko miało tworzyć ów kordon. Rezygnacja ententy ze wspierania białych generałów stwarzała szansę na realizację koncepcji polityki wschodniej Piłsudskiego. W interesie Polski leżało wspieranie ruchów odśrodkowych w Rosji. Nie było to jednak proste. Możliwości te ograniczał ostry konflikt polsko-litewski o Wilno, które było historyczną stolicą Litwy, a jednocześnie miastem o zdecydowanej przewadze ludności polskiej, powiązanym z Polską tysiącami nici. Litwini widzieli w Polsce największe zagrożenie dla niepodległej Litwy.

Ofensywa w Galicji

Na południu paraliżował polską politykę konflikt polsko-ukraiński w Galicji Wschodniej. Rozpoczął się, gdy w nocy z 31 października na 1 listopada 1918 r. liczące ok. 2,5 tys. żołnierzy, dowodzone przez sotnika Dymitra Witkowskiego, oddziały ukraińskie opanowały Lwów. Już rankiem garstka Polaków (ok. 400 członków Polskiej Organizacji Wojskowej i ok. 250 żołnierzy), wspomaganych przez ochotników, wśród których było wielu uczniów (przeszli oni do historii jako Orlęta Lwowskie), podjęła walkę. Dopiero 20 listopada 1918 r. dotarła do Lwowa polska odsiecz pod dowództwem płk. Michała Karaszewicza-Tokarzewskiego. Miasto znalazło się w polskich rękach, co jednak nie oznaczało zakończenia konfliktu. Lwów z ziemiami polskimi łączyła cienka nitka linii kolejowej biegnącej do Przemyśla, którą bardzo trudno było Polakom utrzymać. Wokół Lwowa działały silne oddziały ukraińskie, co powodowało stałe zagrożenie miasta.

Piłsudski wstrzymywał jednak zbrojne rozwiązanie tego konfliktu, zaangażowany w przygotowania do wyprawy wileńskiej, która miała wydrzeć Wileńszczyznę z rąk Armii Czerwonej. 16 kwietnia 1919 r. ruszyła polska ofensywa, a pięć dni później Wilno znalazło się w polskich rękach. Następnego dnia Piłsudski wydał „Odezwę do mieszkańców byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego”, odwołując się w ten sposób do dawnej jagiellońskiej tradycji. Ale narodowy ruch litewski zdecydowanie odrzucał tę tradycję.

Naczelnik Państwa był przez endecję ostro atakowany, wręcz oskarżany o zdradę, za lekceważenie sytuacji w Galicji Wschodniej. Były to oskarżenia demagogiczne, które jednak znajdowały posłuch w opinii publicznej. 14 maja 1919 r. ruszyła więc, siłami ok. 50 tys. żołnierzy, ofensywa polska w Galicji Wschodniej i na Wołyniu. Wzięły w niej udział m.in. świetnie wyposażone, acz pozbawione doświadczenia bojowego, przybyłe z Francji oddziały Błękitnej Armii gen. Józefa Hallera. Mimo nieznacznej przewagi liczebnej Ukraińców Polacy odnosili sukcesy. 27 maja Piłsudski zatrzymał ofensywę pod naciskiem ententy, która uznała działania polskie za niedopuszczalne stwarzanie faktów dokonanych i zagroziła przerwaniem dostaw broni. Jednak miesiąc później, 25 czerwca – wobec realnej możliwości rozszerzenia się terytorialnego zasięgu władzy bolszewickiej – Polska uzyskała zgodę na wprowadzenie w Galicji Wschodniej tymczasowej okupacji po rzekę Zbrucz.

Ofensywa polska została wznowiona i do 18 lipca oddziały ukraińskie wyparte zostały za tę rzekę, gdzie w większości podporządkowały się kierowanemu przez Semena Petlurę Dyrektoriatowi Ukraińskiej Republiki Ludowej. Petlura, atakowany równocześnie przez Armię Czerwoną i Denikina, znajdował się w fatalnym położeniu. Dla białej Rosji, która na swych sztandarach wypisała hasło jednej i niepodzielnej Rosji, niepodległe państwo ukraińskie było nie do przyjęcia. Podobnie zresztą jak niepodległe państwo polskie.

Wspólny wróg otwierał szanse na porozumienie polsko-ukraińskie. Inicjatywa Petlury została więc podjęta. 1 września 1919 r. podpisano układ rozejmowy i ustalono linię demarkacyjną. Do Warszawy przyjechała na rokowania misja ukraińska. Trwały kilka miesięcy, bo Polacy domagali się od Ukraińców uznania przynależności Galicji Wschodniej, w tym oczywiście Lwowa, do Polski. Ostatecznie 21 kwietnia 1920 r. podpisano porozumienie, w którym stwierdzono, że „Rzeczypospolita Polska uznaje Dyrektoriat niepodległej Ukraińskiej Republiki Ludowej z głównym atamanem panem Simonem Petlurą na czele za zwierzchnią władzę Ukraińskiej Republiki Ludowej”. Brzmiało to dobrze, lecz w rzeczywistości wojska Petlury były rozbite przez Armię Czerwoną, a on sam z niedobitkami musiał schronić się na terytorium Polski. Miał jednak w planach Piłsudskiego odegrać pierwszoplanową rolę.

Uwolnić Ukrainę

Układ z Petlurą był ostatnim elementem przygotowań politycznych do wyprawy kijowskiej. Na ukończeniu były też, prowadzone w najgłębszej tajemnicy, przygotowania militarne. Wiosną 1920 r. armia polska stanowiła już znaczną siłę. Nie należy zapominać, że budowano ją całkowicie od podstaw. Gdy w listopadzie 1918 r. Piłsudski przejmował z rąk Rady Regencyjnej władzę nad wojskiem, liczyło ono 5 tys. żołnierzy. Dodać do tego należy ok. 20 tys. słabo wyszkolonych członków Polskiej Organizacji Wojskowej, których wcielono do wojska, i to było wszystko. Najważniejszym zadaniem była więc budowa armii. W styczniu 1919 r. liczyła już ok. 100 tys. żołnierzy. Przeprowadzony w połowie stycznia częściowy pobór i napływ ochotników zwiększył liczebność wojska do ok. 200 tys. żołnierzy, ale było to wciąż o wiele za mało.

Władysław Baranowski zanotował dramatyczną rozmowę z Piłsudskim ze stycznia 1919 r., gdy wraz z Witoldem Jodko-Narkiewiczem przekonywali go, że nie należy czynić ustępstw wobec prawicy. Powiedział im wówczas: „Wszystkie moje wysiłki muszą iść w kierunku armii (...). Wy tylko patrzycie na dziś. Rządy ludowe! Kpię sobie, czy rządy ludowe, czy inne w tej chwili, byle rządy, co przyniosą Polsce co trzeba. Gdy będę miał wojsko, będę miał wszystko w ręku”. A gdy rozmówcy jeszcze oponowali, zaczął krzyczeć: „Mam dość tych gadań, tych podpowiadań!... Do d… z waszymi radami, do d… Potrzebuję żołnierza, słyszycie!”.

Gdy kilkanaście miesięcy później, 25 kwietnia 1920 r., ruszyła polska ofensywa na Ukrainę, armia polska liczyła około miliona żołnierzy, z czego w pierwszej linii ok. 60 tys., w tym nieco ponad 6 tys. kawalerzystów. Przeciw sobie mieli XIV i XII armię radziecką, łącznie ok. 55 tys. żołnierzy, w tym 15 tys. w służbie liniowej. W całości Armia Czerwona liczyła w tym czasie ok. 5,5 mln żołnierzy, rozsianych wszakże po całym terytorium Rosji, z których tylko ok. 800 tys. było w stanie gotowości bojowej.

Celem militarnym polskiej ofensywy było rozbicie dwóch stacjonujących na Ukrainie armii rosyjskich, celem politycznym – utworzenie niepodległego państwa ukraińskiego. To państwo, zagrożone przez Rosję, musiałoby szukać oparcia w Polsce, co w istotny sposób wzmacniałoby jej pozycję. Kluczową rolę w tej koncepcji odgrywał właśnie Petlura, wkraczający – z wojskami polskimi – w sile 12 tys. żołnierzy. Miał później zluzować siły polskie, bo oddziały Petlury miały się zwielokrotnić przez masowy, jak liczono, napływ ochotników. Podobnie jak kilka lat wcześniej, w sierpniu 1914 r., wkraczające do zaboru rosyjskiego, dowodzone przez Józefa Piłsudskiego, oddziały strzeleckie miały stanowić zaczątek polskiej armii. I podobnie jak w 1914 r. plan ten się nie powiódł. Oddziały Petlury zaledwie podwoiły liczebność.

Rozpoczynając marsz na Kijów Piłsudski wiedział, że od kilku miesięcy główne siły Armii Czerwonej przerzucane są na północ, na tereny białoruskie. Stąd miało wyjść przygotowywane od początku 1920 r. uderzenie na Polskę, które po jej pokonaniu zanieść miało żagiew rewolucji do Niemiec i dalej w Europę. Wywiad polski, który złamał radzieckie szyfry i odczytywał wojskowe depesze, był dobrze zorientowany w dyslokacji Armii Czerwonej. Nie wpłynęło to na przyjęty przez Piłsudskiego plan ofensywy.

Ofensywa Tuchaczewskiego i polski kontratak

Już w pierwszych dniach osiągnięto znaczne sukcesy. Armie rosyjskie rozpoczęły odwrót, podejmując jedynie słabe działania osłonowe. Nawet wstrzymanie ofensywy przez Piłsudskiego, aby dać Rosjanom czas na przegrupowanie sił w rejonie Kijowa, nie przyniosło oczekiwanych efektów. Armie rosyjskie wycofały się za Dniepr. Pierwszy polski patrol wjechał do Kijowa tramwajem. Cel militarny wyprawy kijowskiej, którym było rozbicie XIV i XII armii, nie został zrealizowany.

Wiedzieli to jednak tylko wojskowi. Dla społeczeństwa zdobycie Kijowa było oszałamiającym sukcesem. Gdy 18 maja Piłsudski przyjechał do Warszawy, witany był jako sukcesor wspaniałej tradycji polskich zwycięstw. Marszałek Wojciech Trąmpczyński mówił na uroczystym posiedzeniu Sejmu: „Sejm cały nasz przez usta moje wita Cię, Wodzu Naczelny, wracającego ze szlaku Bolesława Chrobrego. Od czasów Chocimia naród polski takiego triumfu oręża polskiego nie przeżywał, ale nie triumf nad pogrążonym wrogiem, nie pycha narodowa rozpiera serca nasze. Historia nie widziała jeszcze kraju, który by w tak trudnych warunkach, jak nasze, stworzył swoją państwowość”. Pikanterii dodawał fakt, że marszałek Trąmpczyński był przedstawicielem wrogiej Piłsudskiemu endecji.

Gdy zdobywca Kijowa był fetowany w Warszawie, od czterech dni trwała, dowodzona przez Michaiła Tuchaczewskiego, ofensywa na Białorusi. Miał on w formacjach liniowych ok. 61 tys. bagnetów i 5 tys. szabel. Polacy podobnie, lecz na bardzo rozciągniętym froncie, który łatwo było przerwać. Tak się też stało i Tuchaczewski posunął się około 100 km na zachód.

Wprawdzie podjęta 1 czerwca polska kontrofensywa przyniosła powrót na pozycje wyjściowe, ale już w końcu maja Armia Czerwona przystąpiła do działań ofensywnych na Ukrainie. Wiązało to siły polskie, które w zamierzeniu, po stworzeniu armii ukraińskiej, miały być przerzucone na tereny Białorusi. Petlura okazał się jednak bankrutem politycznym, niezdolnym nie tylko do stworzenia armii ukraińskiej, ale także nieposiadającym nawet minimalnego poparcia społecznego. Polacy traktowani byli jako kolejni – po Niemcach, białych i czerwonych Rosjanach – okupanci Ukrainy.

W końcu maja do działań na Ukrainie wkroczyła, ściągnięta z Kaukazu, Armia Konna Siemiona M. Budionnego, licząca kilkanaście tysięcy szabel. Miała dużą zdolność manewru i znaczną siłę ognia (taczanki, czyli karabiny maszynowe w konnym zaprzęgu). Na rozległych terenach ukraińskich była siłą groźną. Wystarczy powiedzieć, że niewiele brakowało, a rozbiłaby dowodzoną przez Rydza-Śmigłego armię, do której zbyt późno dotarł rozkaz opuszczenia Kijowa.

W końcu maja, gdy polska opinia publiczna wciąż jeszcze pozostawała pod wrażeniem sukcesu wyprawy kijowskiej, sytuacja zaczęła się pogarszać. Rozpoczął się odwrót. Kolejne próby powstrzymania Armii Czerwonej nie przyniosły rezultatów. „Państwo trzeszczało – napisze po wielu latach Piłsudski – wysiłki wojsk rozdrabniały się, w odruchach, a praca dowodzenia z dniem każdym była trudniejszą i cięższą moralnie”. Tymczasem 4 lipca ruszyła kolejna ofensywa Tuchaczewskiego. 14 lipca zajęty został Mińsk, 17 lipca Wilno, dwa dni później Grodno. 23 lipca Tuchaczewski wydał rozkaz zajęcia Warszawy do 12 sierpnia.

W początkach sierpnia zaczął się rodzić plan polskiej kontrofensywy. Istniały trzy możliwości jej przeprowadzenia: zgrupowanie wojsk do uderzenia z regionu Modlina i Płońska na północny wschód, co oznaczało walną bitwę z głównymi siłami Tuchaczewskiego; lokalne uderzenia z regionu Karczewa na szosę Warszawa–Mińsk Mazowiecki celem odciążenia obrony Warszawy; uderzenie w przerwę pomiędzy frontem Tuchaczewskiego a idącym od południa Jegorowem z zamiarem zmuszenia wojsk przeciwnika do odwrotu przez stworzenie zagrożenia strategicznego. Piłsudski wybrał tę trzecią możliwość, którą później nazwano manewrem znad Wieprza. Spór o to, czy autorem tej koncepcji był Marszałek, czy jego szef sztabu gen. Tadeusz Rozwadowski, jest bezsensowny. Piłsudski koncepcję tę wybrał i wziął za nią odpowiedzialność. W wypadku porażki nie mógłby przecież obarczać winą Rozwadowskiego.

6 sierpnia, a nieprzypadkowo była to rocznica wymarszu kadrówki z krakowskich Oleandrów w 1914 r., Piłsudski wydał rozkaz przygotowujący polską kontrofensywę. Front północny (Józef Haller) – ok. 76 tys. bagnetów i ponad 50 tys. szabel – miał za zadanie obronę Warszawy i związanie na północy głównych sił Tuchaczewskiego, czego miała dokonać 5 armia gen. Władysława Sikorskiego. Front środkowy (Edward Rydz-Śmigły) liczył ok. 43 tys. bagnetów i ponad 6 tys. szabel i z jego rejonu, znad Wieprza, miało wyjść dowodzone przez Piłsudskiego główne uderzenie. Zadaniem frontu południowego (gen. Wacław Iwaszkiewicz) – 34 tys. bagnetów i 4,5 tys. szabel – było powstrzymanie Jegorowa, w tym obrona Lwowa. Polacy mieli niewielką przewagę nad Armią Czerwoną, lecz też za sobą wielotygodniowy odwrót i kolejne nieudane próby powstrzymania przeciwnika.

13 sierpnia padł położony na przedpolu Warszawy Radzymin. Gen. Haller rzucił ostatnie rezerwy i miasteczko odzyskał. W ciągu następnych dwóch dni w krwawych walkach przechodziło ono z rąk do rąk. W pobliżu, w Ossowie, 4 sierpnia zginął ks. Ignacy Skorupka, który według komunikatu Sztabu Generalnego WP, „w stule i z krzyżem w ręku przodował atakującym oddziałom”. Bohaterski ksiądz stał się ważnym elementem legendy wojny z bolszewikami. Dodajmy, że generałowie Haller i Rozwadowski wydali rozkaz żandarmerii wojskowej, aby ustawić poza linią frontu karabiny maszynowe i strzelać do opuszczających pole walki. Trudno powiedzieć, co okazało się bardziej skuteczne, ale Radzymin został utrzymany.
Sytuacja na przedpolu Warszawy spowodowała wydanie rozkazu gen. Sikorskiemu, by przyśpieszył natarcie. Rozpoczął je więc 14 sierpnia, mając przeciwko sobie trzy armie. Mimo miażdżącej przewagi przeciwnika Sikorskiemu dopisywało niebywałe szczęście. Otóż 15 sierpnia 203 Pułk Ułanów zaatakował śmiałym manewrem Ciechanów, gdzie mieściło się dowództwo IV armii – o czym nie wiedziano. Rosjanie w panice uciekli, niszcząc armijną radiostację, co spowodowało chaos w łączności z sąsiednimi armiami i sztabem Tuchaczewskiego.

Wczesnym rankiem, 16 sierpnia, ruszyło natarcie 4 armii dowodzonej przez Piłsudskiego. Na prawej flance towarzyszyła mu 3 armia dowodzona przez Rydza-Śmigłego. Ku zaskoczeniu nie napotkano oporu. Był to rezultat zignorowania przez Jegorowa i jego politycznego komisarza Stalina podporządkowania Tuchaczewskiemu Konnej Armii Budionnego oraz XII i XIV armii. Uważali, że zdobycie Lwowa, czego i tak nie udało się osiągnąć, jest ważniejsze.

Odwrót w nieładzie

17 września Armia Czerwona rozpoczęła odwrót. Tuchaczewski zamierzał przegrupować siły i podjąć działania ofensywne. Okazało się to niemożliwe. Adam Zamoyski w wydanej w 2009 r. w Wydawnictwie Literackim monografii „Warszawa 1920. Nieudany podbój Europy. Klęska Lenina” cytuje relację Witowta Putny, dowódcy 7 Omskiej Dywizji Strzelców: „Cofaliśmy się znad Wisły w kompletnym nieładzie. Dowódcy armii patrzyli na to ze zdumieniem, nie będąc w stanie ogarnąć rozmiarów klęski, ponieważ, jak dowodzą dokumenty operacyjne, stracili oni nie tylko panowanie nad sytuacją, lecz również własne sztaby (...). Rozmiary klęski przekroczyły najśmielsze nadzieje, jakie mogli żywić Polacy”.

Po dziewięciu dniach, 25 sierpnia, Piłsudski wstrzymał ofensywę, by dokonać przegrupowania sił i zadać ostateczny cios Armii Czerwonej. 22 września Polacy podjęli ponowne działania. Doszli do Dźwiny, a w Galicji Wschodniej do Zbrucza. Dzień wcześniej rozpoczęły się w Rydze rokowania pokojowe, podczas których ostatecznie ustalono wschodnie granice Polski.
Zwycięstwo wyłaniającej się z politycznego niebytu Polski nad potężną Rosją stało się natychmiast przedmiotem, by użyć dzisiejszego określenia, polityki historycznej. Piłsudczycy eksponowali geniusz strategiczny zwycięskiego Wodza Naczelnego, który umiał tchnąć wolę walki w tragicznie doświadczony naród. Brał w tym czynny udział sam Piłsudski, pisząc książkę „Rok 1920” i liczne artykuły, w których zarzucał przeciwnikom kłamstwa i fałszerstwa. Piłsudczycy odrzucali określenie cud nad Wisłą, które nawiązywało do cudu nad Marną, gdzie we wrześniu 1914 r., w sytuacji zdawałoby się całkowicie beznadziejnej, gen. Joseph Jofre powstrzymał niemiecki marsz na Paryż. W sytuacji polskiej określenie cud nad Wisłą, używane przez Kościół i prawicę, oznaczało, że Piłsudski doprowadził do tego, że konieczna była ingerencja sił wyższych, by uratować Polskę.
Endecy eksponowali rolę Armii Ochotniczej i gen. Józefa Hallera, który obronił stolicę. Ludowcy – rolę Wincentego Witosa, który został premierem w najtrudniejszym momencie. Socjaliści nawiązywali do Ignacego Daszyńskiego, który był symbolem patriotyzmu. Wszystkie polskie środowiska polityczne łaknęły chwały i podkreślały swój udział w odniesionym sukcesie.

Średnia ocena
(głosy: 1)

komentarze

Osobiście, zrobiłabym to w następujący sposób.

1) Natychmiast do Lozanny, czy gdzie Roman wtedy siedział – misiu, już kiedyś się spotkaliśmy 15 lat temu w Tokio, zajebiście zrobiłeś ten Wersal, przepraszam, graba, wróg u bram!

2) Pieprzyć Denikina, Denikin jest trupem!

3) Wali mnie, że siedziałem trzy lata w Magdeburgu, Wilhelm, pacz na wschód, tam gorze Nam i gorze Wam!

4) Semenie Petluro, dostaniecie wszystko; o Lwowie pomyślimy, może by tak Wolne Miasto pod wspólnym zarządem?

5) Drodzy przyjaciele z Niemiec, macie doświadczenie, wysłaliście zaplombowany wagon – umielibyście teraz wysłać przytomnego człowieka z cyjankiem?

6) Trocki spadaj, my tu sobie zrobimy własną, polską rewolucję, bawcie się u siebie! Jestem bojowym pepeesowcem, strzelałem na Placu Grzybowskim.

7) w przyszłości trzeba będzie zadusić ze dwóch młodych Gruzinów…

8) Konserwatyści, ziemianie? A buhaha, zrobimy takie parcelacje, że sprzedawajcie te swoje dworki i won, do Monaco.

Niom. Jaka szkoda.


Nieporządek. :(

Mały stolik na kółkach, drewno i aluminium.
Zielony kubek po herbacie z mango.
Historia Militaris.
Pomarańczowy długopis.
Indeks.
Zapalniczka do nabicia gazem (byłam dziś rano na Szczepańskiej 9, ale się chyba zamkli.)
Ulotka o koncertach klezmerskich.

Beżowa wersalka.
Granatowy koc. Poduszka.
Teczka z licencjatem.
Zielona bluza.
Brązowe bojówki.
Lampa z ruchomą główką.


51 słów,

czy liczy się z tytułem? Wtedy 52.


Pani Pino!

Czemu chciałaby Pani wygnać ziemian z Polski? Przecież to dzięki nim, ich wiedzy i pieniądzom Polska mogła stanąć na nogi.
W okresie międzywojennym była reforma rolna, ale robiona z głową, a nie ideologicznie.
Tekst bardzo ciekawy.
Pozdrawiam.


Jerzy Maciejowski,

wszystko nieprawda, mam wolny wieczór, trochę mi się nie chce :) Ale jeśli chcesz posłuchać, no to powyjaśniam, dlaczego do Monaco… #dlugieinudne


Spróbuję krótko:

po co nam była, już wtedy, ich wiedza? Mieliśmy w 1918 doskonałą już inteligencję, która robiła coś pożyteczniejszego, niż siedzenie na tarasie i wąchanie, jak z kuchni pachnie bigos, a pod lasem polowanie na cietrzewie.

Ich pieniądze przydałyby się, zdecydowanie, toteż należałoby im odebrać, a raczej pozwolić, żeby sami je oddali, posprzedawali dobra, a na otarcie łez – do Monaco, niech przegrają w ruletkę, popłaczą się i pójdą powiesić na najbliższej wierzbie.

Reforma rolna nie była robiona z głową. Była robiona dzięki potwornej szarpaninie chłopaków Dmowskiego (znacznie wybitniejszy myśliciel od Józefa), a i tak niewiele z tego wyszło. Myślisz że czemu, potem, Polska Lubelska zyskała poparcie jakiekolwiek? Czarny podział, Jerzy, odwieczne marzenie wielkoruskich chłopów.

Wiem, wiem, jestem straszliwy bolszewik, nie szanuję własności prywatnej. Oczywiście, że nie, ja jestem Polską, mam swoje obowiązki.

;-)


Pani Pino!

A skąd się brała ta inteligencja? Nie z ziemiaństwa?

Pieniądze w rękach prywatnych są lepiej używane niż w rękach biurokratów. Jeśli się tego nie wie, to nie należy zabierać głosu na tematy ustrojowe…

A gdzie poparcie miała ta nowa władza? Bo majątki rozparcelowano przed wojną. Po wojnie rozdrapywano resztówki, dzięki czemu mnóstwo zabytków popadło w ruinę. To są fakty i nie należy ich ignorować.

Roman Dmowski świetnie nadawał się do antagonizowania Polaków i Żydów. Czy to dowód na wybitny umysł? Może, choć ja tego akurat tak nie widzę…

Wielkorusi i Polska to trochę rozłączne zagadnienia. Rozłączne geograficznie…

Pozdrawiam


Pino

ani Piłsudski, ani tym bardziej Dmowski. Ignacy Daszyński to był tytan międzywojnia.


Jerzy,

m. in. z ziemiaństwa, dlatego chwała mu za to, że przechowało Złoty Róg przez zabory.

Ależ ja nie zabieram głosu na tematy ustrojowe, nie jestem nawet księgową; nie widzę jednak specjalnego pożytku dla ogółu z bigosu, cietrzewi i bujanego fotela na tarasie. Jeśli się mylę, proszę wykazać mi błąd.

Uwielbiam zarzuty, że ignoruję fakty; dziwnym trafem, nieodmiennie biorą się one z czytania po łebkach moich komciów.

“Myślisz że czemu, potem, Polska Lubelska zyskała poparcie jakiekolwiek?”

Widzieć Dmowskiego tylko przez ten antagonizm (ba! on do Benita pisał z podziwem ogromnym!) to dowód szufladkowania i nic więcej. Liga Polska, Liga Narodowa, praca endecji u podstaw, nawet ten absurdalny Obóz Wielkiej Polski miał jeszcze więcej w sobie sensu, niż obrzydliwa, parszywa, mafijna Sanacja.

Tak, szalenie rozłączne geograficznie, chłopi, jak wiadomo, na całym świecie, nigdzie, nie chcą ziemi na własność, to tylko ci rosyjscy byli tacy obłąkani. O-czy-wiś-cie.


Pani Pino!

Rzeczywiście pozajączkowali mi się Roman Dmowski i Ignacy Daszyński. O tym drugim niczego nie pamiętam, więc nie będę dyskutował.

Proponuję przypomnieć sobie „Truskawki w Milanówku” Wojciecha Młynarskiego. Może klasyk coś pomoże…

Kultura wydaje się zbędna wielu „fachowcom”. Dopiero jak jej nie ma, to zaczyna się płacz nad upadkiem cywilizacji.

Pytanie czy Polska Lubelska zyskał jakiekolwiek poparcie. Nawet w takich filmach jak „Sami swoi” można zobaczyć jak to było…

Sanacja była do d…, co wiemy. Czy to usprawiedliwia ciągoty bolszewickie? nie jestem przekonany.

Pozdrawiam


Kultura, jak wiemy,

lęgnie się wyłącznie pośród gąszczu truskawek milanowskich. Nigdzie indziej.

Film “Sami Swoi” jedynym i niepodważalnym, obiektywnym źródłem historycznym. Ach.

Nie jestem fachowcem, nie mam żadnego papieru, już chyba to gdzieś mówiłam.

Jeśli była do dupy, to dlaczego nie szukać innych rozwiązań? Bolszewicy rządzili szóstą częścią świata przez siedemdziesiąt lat, nasza II RP okazała się państewkiem sezonowym, co przewidział od razu niejaki Ferdinand Foch.

[rozgląda się: czy już jesteśmy we wnętrzu ziemi? nie pamiętam, żebym właziła do jakiegoś wulkanu na Islandii]


Pani Pino!

Jeśli mówimy o kulturze jako czymś powiązanym z elitą, to ma Pani rację „wyłącznie pośród truskawek milanowskich”. Jeśli myśli Pani o „kulturze” plebsu, to lęgnie się ona bez takich zbytków jak truskawki z Milanówka. Jej symbolem jest kalarepa z Wołomina. :)

Film „Sami swoi” był kręcony w komunie i raczej nie będzie się Pani obawiać oczernienia w nim komuny. Nieprawdaż? A tam władza pilnuje by chłopi pisali na swoich własnych murach odpowiednie hasła. O tym pisałem, a nie o obiektywizmie tego filmu jako źródła wiedzy.

Możemy szukać, tylko historii już nie zmienimy. Możemy jedynie wyciągnąć wnioski.

70 lat w historii to też sezon…

Pozrawiam


Jerzy,

sezon, ale long story, czyli b. długie zasłony. Ich pech, nasze szczęście, że wpieprzyli się w drugą światówkę i weszli do Europy. :)

Ja jestem z plebsu. Wychowałam się na jednym z najgorszych warszawskich osiedli. Moi przodkowie wywodzą się z przeróżnych warstw społecznych, ale ostatnia szlachta to mój prapradziadek, Bolesław Jawornicki, jeden z filarów krakowskiego przemysłu farmaceutycznego. I też żadne mecyje, herb Gozdawa, majątek w gminie Pińczów.

Kalarepka jest pyszna i smaczna, co chcesz od Wołomina, piękne miasto, przeszłam je kiedyś totalnie całe z buta, bo się zagapiłam i nie wysiadłam na przystanku w Kobyłce.

Jerzy, zlituj się, Ty dowódco promu kosmicznego prującego przez nikiel i żelazo, ja dwa razy podchodziłam do konwersatorium przekrojowego przez cały pereel, naoglądałam się tyle filmów, kręconych w komunie i po 89tym, kronik, materiałów, ipeenowskich reportaży, gdzieś mam Kargula i Pawlaka.

papatki


Pani Pino!

To jak mam się odwoływać do przekazu kulturowego, skoro kultowa komedia jest be? Ja nie jestem kinomanem i pewnie oglądałem mniej filmów z prl niż Pani.

Ostatnią szlachcianką wśród Pani przodków była córka Bolesława Jawornickiego, a więc Pani prababka. Chyba że uznaje pani zniesienie szlachectwa przez sejm II RP.

Pozdrawiam


Jerzy,

nie córka, tylko syn, jeśli już, ale nie był, aczkolwiek urodził się w 1901 chyba.

(Bolesław —> Bolesław —> Krystyna —> Witold —> ja)

Kultowa komedia nie jest be, po prostu nie jest mi do niczego specjalnie potrzebna. Zresztą wolę Czterdziestolatka, znaczy scenki z Ireną Kwiatkowską.

Mało, że uznaję, uważam to za najmądrzejszy z artykułów Konstytucji Marcowej. Aż znajdę i przytoczę:

Wszyscy obywatele są równi wobec prawa. Urzędy publiczne są w równej mierze dla wszystkich dostępne na warunkach, prawem przepisanych.
Rzeczpospolita Polska nie uznaje przywilejów rodowych ani stanowych, jak również żadnych herbów, tytułów rodowych i innych, z wyjątkiem naukowych, urzędowych i zawodowych. Obywatelowi Rzeczypospolitej nie wolno przyjmować bez zezwolenia Prezydenta Rzeczypospolitej tytułów ani orderów cudzoziemskich.

Amen. Jesteśmy i zawsze byliśmy Republiką.


Pino

w 40-latku była cała galeria wybitnych postaci 2-go i 3-cio planowych. Tosiek Walendziak, dyrektor Wardowski, dr Stefan, Maliniak (!), Sławek brat Madzi (genialny Gajos), inż. Gajny (Pokora jak zawsze perfekcyjny), Mariolka … itd. :)


No dobra,

ale Ireny po prostu nie da się przebić ani przyćmić, taka kobita trafia się raz na stulecie, o ile to stulecie ma szczęście. :)


naturalnie

masz rację. Pani Irena była wielka :)


Pani Pino!

Syn szlachcica jest szlachcicem, chyba że z nieprawego łoża jest…

A szlachectwo może odebrać ten, kto je nadał. Zatem sejm II RP mógł nie uznawać nadań Rzeczpospolitej Obojga Narodów czy Korony Polskiej ale nie miał prawa ich pozbawiać. Oczywiście nie mówię tu o tytułach obcych typu hrabia, baron itp…

Pozdrawiam


Jerzy

chyba że z nieprawego łoża jest…

sam sobie odpowiedziałeś na pytanie, brawo :P


Subskrybuj zawartość