Wspomnienie o bieliźnie i o innych częsciach garderoby, oczami Iwony

Tak się od wczoraj na TXT zrobiło intymnie, że pozwolę sobie garść wspomnień o mojej młodości napisać.

Może nie będą to rzeczy zabawne, bo niestety zabawnie pisać nie umiem, ale z podtekstem erotycznym będą, bo rzecz będzie o tym, jak dziewczyny w czasach PRL-u radziły sobie z barakiem ładnej bielizny, czy np. brakiem rajstop.

Nie wiem, co prawda, czy wszystkie, te pewnie, które miały kogoś w NRD, albo mogły pozwolić sobie na zakupy za walutę w PeWeXie, to nie, ale ja do nich nie należałam.

Bielizna w PRL-u była koszmarna, staniki kiepsko uszyte, rozciągające się tragicznie, majtki też koszmarne.

Staniki szyła mi moja mama, najpierw robiąc dokładne mustro, szyła je z białego materiału, a ja wyszywałam sobie na nich angielskie hafty, więc staniki miałam śliczne i nawet te z NRD-owa się nie umywały.

Majtki…hmmm… kupowałam gotowe bawełniane białe i też na nich delikatne hafciki typu angielskiego robiłam.

Rajstopy, te bywały często, ale strasznie się darły i albo chodziło się do repasacji, albo…jak ja, bo ja ich nie kupowałam.

Kupowałam pończochy „Zdiełano w CCCP”, które były naprawdę dobre, nazywały się nielecące oczka, albo kryształki i wystarczyło mieć tylko pas do nich, by nogi wyglądały na pewno uroczo, zwłaszcza, jak posiadały tzw. strzałki.

Pas do pończoch też był albo szyty, albo gotowy, ozdabiany przeze mnie, pasmanterią, haftem.

No to problem bielizny mam za sobą.

To samo było z sukienkami, spódnicami, czy spodniami, ja miała pod tym względem dobrze, że moja mama potrafiła szyć na maszynie, a ja wymyślałam sobie tylko projekty.

Nawet z taniego kretonu, można było stworzyć prawdziwe arcydzieło, zwłaszcza, jak miało się jeszcze do tego figurę.

Rzeczy z wełny też robiłyśmy sobie same, bo na drutach i na szydełku umiałyśmy robić wszystkie.
Więc sweterki, bluzeczki były niepowtarzalne i czasem myślę, że tzw. nędza PRL-owska, była bardzo dla młodych dziewcząt inspirująca, bo trzeba było się dobrze nagłowić, by nie wyglądać jak człowiek socjalizmu, tylko jak ….hmmm…daję to wszystkim pod ocenę.

Pozdrawiam serdecznie.:D

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

:)

Ja pamiętam sprint do kiosku na hasło, że rajstopy rzucili, albo radość gdy dorzucili do kwiatka z okazji dnia kobiet.
I pamietam też Mychę, szaloną kundelkę, smiesznego szczeniaka, który wydany został z domu, po zjedzeniu mamie dwóch nowych biustonoszy.
No i pamiętam polowania na ciuchy, dosłownie, wyprawy do innych miast, bo ktoś życzliwie poinformował, że tam w GS jeszcze wczoraj widziano płaszczyki.
Chyba lepiej było ten czas poświęcony na wykombinowanie, by jako tako zmysłowo wyglądać, poświęcić na …ucztę zmysłów, gdzie i tak bielizna ląduje na podłodze.

pozdrawiam
Ania


Po cichu tu wszedłem bo Iwona w kuchni akurat

Aniu pamiętam te hafty & kwiatki doskonale.
:))) i zmykam bo zaraz oberwę


Aniu

Fakt płaszczki, to było jak wojna, trzeba było wiedzieć, gdzie, kiedy, a ja sobie też kurteczki i płaszczyki szyłam, chyba miałam wtedy obsesję, by nie chodzić w tzw. gotowej konfekcji.

No może to też było z tego powodu, że maszyna do szycia była w domu i mama która potrafiła szyć.

Ja chyba wtedy miałam jakąś żyłkę kreatorską.

Pozdrawiam serdecznie.:D


Jacek

a monogramy na bieliźnie?

Całuję mocno.:*


Algo

Bielizny nigdy nie szyłam,co najwyżej dla rozrywki dorabiałam koronki do chusteczek.Ale naszyć się nawet kurtek naszyłam.O swetrach i innych dzierganiach nie wspomnę.Nawet dorabiałam do tego ideologię,że oglądam telewizję i coś pożytecznego robię.
Ale nie powiem, żebym strasznie za tym tęskniła.
Teraz co najwyżej szyję na wsi – jakieś zasłony,poduszki.Marzę o pięknym patchworku – zbieram jedwab na ten cel,ale to chyba bardzo ambitne.


Ufko

A ja chusteczek nie obrabiałam.
Swetry owszem i nawet po ciemku, taki był ze mnie nałóg robótek na drutach.
Tęsknić nie ma za czym, ale sama przyznaj, że wyobraźnię trzeba było mieć.

Patchwork…hmm…kiedyś próbowałam zrobić, ale zawsze brakowało mi odpowiednich kolorów.
Fakt to b. ambitne, więc życzę powodzenia.:D


Zrobilem kiedys patchwork

Z pierwsza zona dwa dni lapalismy wszystkie kawalki do kupy,bo patchwork musial zakryc nasze loze pow. 4 m2, a potem wszystko przeszylem na maszynie Babci – przedwojennym Singerze, ktory dzieki Bogu pracuje do tej pory i budzi wspomnienia ukochanej krawcowej, co to u Herzego w Warszawie wiele lat przepracowala.
Bylem dumny z siebie, bo patchwork udal sie znakomicie. Kto nie przyszedl w goscil od razu gadal o patchworku;-)
Pozdrawiam serdecznie


O Borsuku

Chciałabym ten patchwork zobaczyć, bo żeby był ładny, trzeba się naprawdę napracować.
A ten Twój widać robił furrorę.:D


Subskrybuj zawartość