Kilka słów o sporcie

W gonitwie za wszechstronnością, tym razem słów kilka o sporcie. Pochodzę z epoki, która fascynowała się boksem zawodowym, a było to bez mała pół wieku temu. Oprócz mnie, to te czasy pamiętać może jedynie ten szlachetny pan, co w salonie 24 o historii namiętnie pisze…

Przypominam sobie bez zbytniego wysiłku walki czarnoskórego Floyda Pattersona z białolicym Szwedem Ingemarem Johansonem. Pamiętam walki Sonny Listona i erę Casiusa Claya (Muhamada Ali). Pamiętam Fraziera, Foremmana, pamiętam też – bo jakże inaczej – naszego Endrju Gołotę. Ale tego to i maturzyści dzisiejsi, których pełno na blogach (miast lekcje odrabiać). Pamiętam jego wielkie serce do walki, przypomina mi się słynne skądinąd powiedzenie (w innym co prawda kontekście użyte) Oscara Wilde^a, któremu boks wydał się raczej sportem dla brutalnych dziewczynek niż delikatnych chłopców.

Pasjami oglądałem naszych chłopaków na olimpiadach, ich wspaniałe sukcesy, marzyłem by kumpli z klasy walić w ryło jak Zbyszek Pietrzykowski, który co prawda przegrał w Rzymie z Clayem, ale klasę wojownika pokazał. Wolałem być też Jerzym Kulejem jak Leszkiem Drogoszem, a najbardziej chciałem być czarnym charakterem jak Marian Kasprzyk.

Kiedy widziałem fikcję walki naszego Endrju z tym małym psychopatą Tysonem, podpowiadałem mu już przed pierwszą runda siedząc przed telewizorem, że jak nie trafi Tysona, to niech chociaż trafi tego w długich białych spodniach. Znaczy się sędziego. Po prostu niech trafi. A on wziął sobie i uciekł z ringu. Nie trafił nikogo… Ledwo trafił w drzwi wyjściowe.

Trafiono natomiast wielu sportowców w minionym roku. Polegli na polu walki z dopingiem. Wpadła Marion Jones 5-krotna medalistka, wydawało się, że fenomenalna sprinterka. Padło wielu kolarzy. Każda wpadka, ma być dowodem w sprawie, że z dopingiem się walczy. W mej ocenie bzdura to totalna. Zabawa sportowa toczy się o olbrzymie pieniądze, dlatego też walka z dopingiem jest utopią.

Doping powinien być zalegalizowany, a jednocześnie obarczony określonymi klauzulami prawnymi. Że na przykład jak połykacz prochów umrze w ciągu powiedzmy trzech lat od dużej imprezy w której brał udział, jego majątek przepada.

W latach 60-tych stawki dla tak zwanych amatorów były powszechnie znane. I tak:

- w Norwegii zwycięzca konkursu skoków narciarskich otrzymywał 300 dolarów (za taką kasę, to niezniszczalny Apoloniusz Tajner, by dwóch słów do mikrofonu nie wydukał…);

- w USA podczas mityngów halowych sprinterzy otrzymywali za starty do 120 dolarów (to i tak wszak niemało bo 2 dolce za metr…);

- najlepszy tenisista tamtej epoki Santana otrzymywał tysiaka; Emerson i Drysdale 800-900 dolarów; 600-700 dolarów Newcombe, Roche, Lundquist, Osuna.
Kumacie, Państwo? Sześćset dolców, kiedy w tej chwili pula nagród wynosi kilka milionów. EURO!

Już jako 17-latek byłem cichym zawodowcem. Dostawałem z klubu kasę za którą kupowałem dwa longi Beatlesów, ale mój starszy kumpel Stachu musiał zaiwaniać dwa miesiące jako belfer w szkole parafialnej. Nic mu wtedy nie mówiłem ile zarabiałem, bo jakby się dowiedział, to by tez łykał. Walerianę, żeby mu serducha ze złości nie rozwaliło…

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

komentarz

W podstawówce miałam starego katechetę starej daty i o lekko prymitywnych manierach. Gorliwy kapłan, wywodzący się z biednej, wiejskiej rodziny. I co się okazało po latach? Że kiedy chodził do szkoły średniej i nie miał się za co utrzymać, dorabiał jako bokser. Pasowała do tego jego krępa sylwetka. Teraz kojarzę, że miał zdeformowany nos: i to był ślad po niegdysiejszym złamaniu..

Z boksera ksiądz. I to taki. Ha. Już on potrafił dowalić z ambony. Słownie oczywiście ;)

Kłaniam się zielono


Sosenko!

Jak mi Stachu powiedział o tłumach chłopów dyskutujących na tym blogu o boksie, to nawet nie wyczułem, że jaja sobie robi ze mnie. Ale jak powiedział, że dziewczyny się wypowiadają, to zbystrzałem…

A z tym księdzem bokserem. Znałem też jednego duchownego. Georg Foreman mu było. Był mistrzem świata wszechwag i w wieku 26 lat dostał takie baty, że zrezygnował (wtedy właśnie został duchownym). Po dwudziestu latach wrócił i wygrał... Jedyny taki model w historii.
Serdecznie pozdrawiam…


@Andrzej

To w takim razie jestem ciekawa, kim był za młodu kardynał Richelieu ;)

A Stacha pozdrów, jako ducha, co od kilku miesięcy krąży po Salonie i teraz po Tekstowisku. On tu się robi człowiekiem-legendą, dzięki Tobie.

Kłaniam się zielono


Sosenko!

On był, jeżeli nie zapomniałem “Trzech muszkieterów” za młodu Armandem Jeanem du Plessis.
Stacha pozdrowiłem, ale chyba przedostatni raz. Jaki on od razu zarozumiały się robi.
Pozdrawiam…


Subskrybuj zawartość