Od czasu do czasu myślę o języku, tym bardziej, że zabronione to jeszcze nie jest. Nasila się to u mnie nie tyle wiosną, ile zdecydowanie częściej, bo w trakcie każdej sesji. Myślę więc, że obrady lubawskiej sesji, byłyby fantastycznym obszarem zdolnym usatysfakcjonować badacza na poziomie pracy habilitacyjnej, a nawet wyżej.
Z obserwacji moich wynika, iż język polski powstaje nie w mózgu, a zdecydowanie w jamie gębowej. I żeby było jasne. Nie jestem żadnym specjalistą od języka, purystą, czy jego brytanem. Ile jam gębowych uczestniczy w sesji, tyle języków. Z tego językowego poruszenia, a nawet wzruszenia, powstaje mowa nasza kochana, lubawska. Narzecze powstaje, tak charakterystyczne dla zapóźnienia kulturowego występującego pomiędzy Elszką, Sandelą i Jesionką. Są też przebłyski mowy normalnej, ale inteligencji to pracującej, nielicznej, nauczycielskiej to mowa.
Większość języków jest zakorzeniona w jamach gębowych właścicieli jak korzeń pietruszki i w zasadzie nie ma szans na wyjęcie go z gęby. Są to języki nie używane jako środek komunikacji między osobniczej, sesyjnej. Są one zapewne czasami używane w formie ustnej jako język zawodowy poszczególnych radnych, jak: zielarski, mleczarski, milicyjny, partyjny i to odróżnia je od języków całkowicie wymarłych, takich jak między innymi burgundzki, etruski, gocki, pali, wedyjski i wiele innych. Jest możliwe, że są używane czasami jako języki mowy pisanej, podczas choćby kwitowania prywatnych przesyłek poleconych.
Pewna ilość języków sesyjnych po wyjęciu z jamy gębowej posługuje się zasobem leksykalnym stanowiącym wyciąg z urzędowych okólników, postanowień, zarządzeń, a także terminologii specjalistycznej, bliżej nie zidentyfikowanej, zaprawionej ingrediencjami z „Tequilli”, albo nawet wczesnego „Maxa” (to lokalne knajpy) i akcentem rodem prosto z bajarza gminnego Bejotesa. Ten typ języka w sposób klasyczny prezentuje wiceburmistrz, uchodzący w pewnych kręgach betonu intelektualnego za inteligencki autorytet magistratu, i nic to, że jego intelekt i charyzma są tak subtelne, że nawet taki zawodowy autorytet jak mój kumpel Stachu, nie umie jej u rzeczonego zastępcy burmistrza poszukać.
W dzisiejszych czasach, człowiek chcąc zrobić jakąś karierę zawodową, jakąkolwiek zresztą oprócz samorządowej – musi nauczyć się mówić. Mówić przy pomocy takiego zasobu leksykalnego, taką składnią, takim akcentem, który niekoniecznie musi być utożsamiany z kręgami ludzi wykształconych i kulturalnych. W kręgach samorządu lubawskiego zdaje się być to nie tyle postrzegane jako wada, ale cnotę niedościgłą nie stanowi.
Wbrew oczekiwaniom, mowa samorządowa jest mową pozbawioną rzeczowników, jest mową wizji, misji, strategii, czasowników i przymiotników. Jest to mowa planów, operacji, konsultacji społecznych, wizualizacji, rozbieżności, uzgodnień, zapisów, ofensyw. Nie ma w niej kubłów na śmieci, są pojemniki, nie ma wysypiska śmieci, jest zakład utylizacji śmieci i segregowania odpadów wtórnych.
Z pewnym też rozrzewnieniem słucham tzw. grubych akcentów polegających na zmianie choćby „i” na „y”, w czym niedościgły wzór dla lokalnych radnych stanowi noblista i językoznawca Lech Wałęsa („temy ręcamy”). Jeśli takim językiem mówi były prezydent, to dlaczego mówić nie może radny?
Marzy mi się takie posiedzenie rady, na którym wszyscy radni wyrwaliby swoje korzenie z zachwaszczonej gleby i przemówili raz choćby w ciągu czterech lat. Przemówili nie językiem Mickiewicza, Żeromskiego, Prusa, Szymborskiej czy Pilcha. Przemówili najzwyklejszym językiem polskim, językiem ludzkim.
Wiele lat temu (nie pamiętam już gdzie?) przeczytałem ciekawostkę, iż można wreszcie wypasać owieczki na halach Tatrzańskiego Parku Narodowego. Warunek był jeden, że ich obsługa będzie umiała porozumiewać się z nimi gwarą góralską. Nie pamiętam wszelako, czy barany musiały znać język juhasów?
Z obserwacji sesji wynika, że conditio sine qua non (Stachu mnie błaga, żebym takich słów nie używał) bycia radnym to mieć opanowany w stopniu co najmniej wystarczającym język wymarły jak choćby gocki, czy egipski. Ci którzy używają języka nawet w formie narzecza, muszą pamiętać: jak najmniej rzeczowników i absolutny brak pytań. Jakichkolwiek. Jak to w ferajnie…
komentarze
E tam, Panie Andrzeju
Posługiwanie się jakimś dziwnym narzeczem to grzech nie tylko samorządowców.
W jakim języku porozumiewają się parlamentarzyści? Nikt mi nie wmówi, ze jest to język polski. A reszta społeczeństwa? Nieporadność, wręcz niechlujstwo językowe jest wszechobecne, wołając na każdym kroku o pomstę do nieba.
Nie raz, nie dwa zastanawiałam się jak to możliwe, że człowiek niepotrafiący poprawnie zdania sklecić oficjalnie legitymuje się dyplomem wyższej uczelni. Kto mu podpisał świadectwo ukończenia podstawówki? Kto mu zatwierdził maturę?
Mamy ustawę o ochronie języka, mamy Radę Języka Polskiego i do kompletu mamy przerażające schamienie języka.
Ja to znów miałabym ochotę linczować :)
Pozdrawiam
Delilah -- 30.01.2009 - 20:45Pani Delilah,
prosty jestem zawodnik z IV ligi powiatowej, to i o radnych tylko meldunek zapodałem, gdzie miałbym śmiałość o posłach się wyrażać? A dyplomów to podobno dużo wyszło ze Stadionu Dziesięciolecia :) Kurde, przerżniemy z tymi Chorwatami…
Andrzej F. Kleina -- 30.01.2009 - 21:04Pozdrawiam serdecznie.
AFK
Panie Andrzeju,
Komputer nie mówi a działa lepiej niż człowiek
Radny mówi, a działa gorzej niż komputer
jakoś to trzeba połaczyć ...
a Pan nawet nie wie że wyraz Sandela to z języka wymarłego, pruskiego pochodzi. takie cuda!
Sir H. -- 30.01.2009 - 21:23Sir H.
Takie cuda? A to, że przepływy Sandeli charakterystyczne z okresu 1962-1985 powyżej ujścia do Drwęcy wynosiły: SSQ – 0,46 m³/s, SNQ – 0,26, NNQ – 0,07, wiedział Pan, he…?
Pozdrawiam, kurde, nerwowo przez ten mecz…
Andrzej F. Kleina -- 30.01.2009 - 21:38Panie Andrzeju,
wczoraj za dnia moja żona wyszukiwała takie różne kwiatki z tej naszej Polski powiatowej, w kontekście analizy jakichś tam inicjatyw i właśnie używanego języka – najczęściej używanego do opisywania lokalnych dokonań, planów, imprez, dumnych sprawozdań z wykorzystania pomocy unijnej itp.
Nie wiedziałem co powiedzieć. Załamka. Tylko się pod stół schować ze wstydu, albo coś.
Pozdrawiam Pana serdecznie.
s e r g i u s z -- 31.01.2009 - 00:45Panie Sergiuszu,
Polska B, a nawet C, to są sprawy o których nawet najstarsi górale nie śnili.
Nie chciałbym być zrzędliwy, ale kiedy żona własna, rodzona, szuka czegoś poza domem, nawet kwiatków, mąż winien wzmocnić obserwację. Licho nie śpi :) :) :)
Pozdrawiam serdecznie.
Andrzej F. Kleina -- 31.01.2009 - 09:31>AFK
No proszę, następny który chciał być dowcipny a wyszedł na obłudnika i cynika.
NIE-mili Panowie, to że jakiekolwiek kobiety w ogóle jeszcze z Wami rozmawiają, powinniście uznać za prawdziwą łaską niiebios, zważywszy na to, że permanentnie są przez Was traktowane z taką pogardą i lekceważeniem. Na równi z domowym inwentarzem.
Panie AFK, proponuję wzmóc obserwację własnych czterech liter. Licho nie śpi!
Delilah -- 31.01.2009 - 10:15WSP Delilah,
bardzo przepraszam, że aż tak długo udawało mi się maskować obłudę własną i cynizm. Nie będę się bronił i twierdził wbrew oczywistym faktom, które Pani obnażyła, że jest inaczej, że popełnia Pani podstawowy błąd atrybucji. Nic z tych rzeczy. Jestem!
Z aczkolwiek pewną, subtelną poprawką. Dotyczy moje draństwo wszystkich sfer otaczającej mnie rzeczywistości. Oprócz jednej. Mój domowy, damski “inwentarz” traktuję z miłością (przepraszam za wyznanie osobiste) i niebywałym szacunkiem i troskliwością.
Na zasadzie być może – generalizacji – lub – trywialnego uwarunkowania pawłowowskiego – wyjąwszy troskliwość i miłość – pozostaję jednakowoż przy niezwykle dużym, osobniczym szacunku wobec kobiet.
Fakt, licho nie śpi, przyjmując różne imiona.
Pozdrawiam z szacunkiem niezmiennym…
Andrzej F. Kleina -- 31.01.2009 - 11:49To było do przewidzenia
Zamiast przyznać się do błędu, bezmyślnie palniętego głupstwa lepiej wykręcać jakieś erystyczne piruety i zarzucać innym błędy w rozumowaniu. Nic nowego. Wtórność.
Oklaskami za akrobacje być może nagrodzą Pana inni. Jeśli okażą się wystarczająco naiwni, to może uwierzą również w deklarowany wobec kobiet szacunek.
Mnie Pan nie przekona.
Jeszcze jeden blog, który omijam szerokim łukiem więcej czy mniej, nie robi mi już żadnej różnicy.
Żegnam życząc dobrej kondycji do dalszych akrobacji.
Delilah -- 31.01.2009 - 12:11WSP Delilah,
nie było moim zamiarem Pani przekonać, nie dokonywałem też żadnych erystycznych piruetów.
Szanuję Pani wybór i związaną z tym decyzję. Nie mniej, zaintrygowała mnie odrobinę forma deklaratywnej wypowiedzi. Po co? Wystarczy omijać.
Andrzej F. Kleina -- 31.01.2009 - 12:36Dziękując za życzenia, życzę pomyślności.
Panie Andrzeju!
Albo jest Pan pantoflarzem, albo męskim szowinistą. Tak to widzą niektóre kobiety.
A ja Panu powiem, że facet, który musi pilnować swojej kobiety, musi być strasznie niepewny swojej męskości. Jeśli ona go wybrała, a on jest dobry w tym co robi, to ona nie będzie szukać innych.
Pozdrawiam
Jerzy Maciejowski -- 01.02.2009 - 22:58Panie Andrzeju
Nikt tak dobrze nie tłumaczy z polskiego na “nasze”, jak pan Artur Nicpoń.
Na każdym poziomie.
Co tam poziom samorządowy. Międzygalaktyczny! (co najmniej) – to jest dopiero coś, w czym Artur może się wykazać. Poza nasieniem, własnym, feudalnym i… pożądanym ze wszech miar (wg jego teorii, albo nasienia; trudno wyczuć).
Jakby Pan szukał kandydata na boga, to szczerze polecam. :) “Westalki” same przybiegną. I złożą się w ofierze. :)
Magia -- 02.02.2009 - 00:13Rany boskie,
gdzie nie spojrzeć, tam widoki jak w teatrze.
Jedna widzi obludę i cynizm (gdzie, Delilah, na Boga?! Chorwaci Cię urazili, IV liga powiatowa czy dyplomy?), a druga dostala obsesji na punkcie nasienia.
Może ja nie jestem kobietą?
Pozdrawiam, rozważając kwestię tożsamości wlasnej
:)
A nie mówiłam, że przybiegną?
Mea culpa, mea maxima… Kibicowałam Francuzom. Na złość, oczywiście. :)
Kwestię kobiecości pozostawiam znawcom Tequili, żołądkowej gorzkiej, czy czegoś tam.
No.
Magia -- 02.02.2009 - 01:58Skoro ktoś
ma potrzebę biegów dzikich uprawiania, to niech mu idzie na kondycję. Zdrowotną, bo na umyslową za późno najwyraźniej.
Ja tam wolę spokojnie przed laptopem posiedzieć i się pośmiać w kulak.
Ekhm...
To ja bardzo przepraszam i zwalniam miejsce językowi młodości. (Trzeźwemu.)
Magia -- 02.02.2009 - 02:50Coś mówiłam o trzeźwości?
Aj tam! Przesądy.
Nijak nie przystające do samorządności.
No.
Panie Jerzy,
po ponad trzy dobowej pauzie mam Internet, dlatego dopiero teraz reaguję.
Andrzej F. Kleina -- 03.02.2009 - 15:20Jestem zapewne pantoflarzem, mam poczucie mniejszej wartości, stąd jestem zazdrosny i wiele, wiele więcej. Czuję się nieźle z tym wszystkim jednak, a najistotniejsze dla mnie jest to, że mam kupę w sobie autoironii. Tak mi się wydaje, pozdrawiam.
Wielce Szanowna Pani Magio,
dziękuję za wizytę bardzo zadowolony, jeśli chodzi o bogów, posiadam już komplet. Boginką mego serca jest Amelka, moja wnusia, a guru intelektualnym, niezmiennie Stachu.
Andrzej F. Kleina -- 03.02.2009 - 15:23Serdecznie Panią pozdrawiam.
Pani Pino!
Być kobietą,być kobietą marzeń ciągle będąc dzieckiem
Być kobietą,bo kobiety są występne i zdradzieckie
Być kobietą,być kobietą oszukiwać,dręczyć,zdradzać
nawet gdyby komuś miało to przeszkadzać
Jeśli odpowiada Pani tej definicji, to jest Pani kobietą, pozdrawiam.
Andrzej F. Kleina -- 03.02.2009 - 15:27Panie Andrzeju,
o cholera!
Fantastycznie.
Podbudowal mnie Pan, za co dziękuję... :)
Panie Andrzeju!
I to jest najważniejsze. Żebyśmy zdrowi i zadowoleni z siebie byli. Tyle tylko, że jak zaczynamy tym lepszym połowom pokazywać jak zazdrośni jesteśmy, to zdarza się, że one odczytują to jako oznakę słabości, a nie zainteresowania. Wtedy mamy „przerypane”.
Pozdrawiam
Jerzy Maciejowski -- 06.02.2009 - 17:47