Pamiętliwy, ortodoksyjny, poznański zając wielkanocny dostarczył mi na prowincję nie lada gratkę. Rzucił pod krzaczek bzu zawiniątko niewielkie, a w nim nektar jak się okazało dla duszy mojej. Ba, żeby nektar tylko. Kawior, szampan, ambrozję i to wszystko w postaci dwóch raptem książek: „Martha F.” Nicolle Rosen oraz spotkanie Witolda Beresia i Krzysztofa Burnetko z Ryszardem Kapuścińskim pt. „Kapuściński: nie ogarniam świata”.
Pierwsza z nich jest zbeletryzowaną formą wymiany listów pomiędzy autorką, a Marthą Freud, żoną jednego z trzech geniuszy, z których dwa pierwsze ogniwa oznaczone są nazwiskami Kopernika i Darwina, druga zaś, jak sama nazwa wskazuje — spotkaniem z mistrzem słowa, niedawno zmarłym Ryszardem Kapuścińskim.
Kopernik – zdaniem Freuda — zadał pierwszy cios ludzkiej zarozumiałości, degradując Ziemię z uprzywilejowanego stanowiska we wszechświecie; Darwin zadał cios drugi, wykazując, iż człowiek jest takim samym zwierzęciem, jak wszystkie inne, i pochodzi z tej samej linii ewolucyjnej. Psychoanaliza natomiast zadała cios trzeci, pokazując, iż człowiek nie jest nawet w swej świadomości panem samego siebie, ponieważ świadomość jego jest zmistyfikowaną postacią jego rzeczywistego istnienia.
Pierwsza z tych książek, to książka szok, książka krzyk, książka dokumentująca przegrane w moim rozumieniu życie kobiety, będącej żoną i tylko żoną i nic to, że żoną wielkiego męża.
Ernest Jones uczeń i przyjaciel Mistrza, stworzył epitafium dla tej wzorowej żony, zmarłej w 1951 r. dwanaście lat po mężu, mówiąc między innymi:
- Mało było równie szczęśliwych związków. Martha, doskonała matka, doskonała żona, należała do tej rzadko spotykanej kategorii pań domu, które potrafią utrzymać na stałe tę samą służbę. Zapewnienie mężowi wygody i dobrego samopoczucia było dla niej ważne ponad wszystko…”.
Zadziwiające jest dla mnie to, że we wszystkich biografiach Freuda podkreśla się niebywałe uczucie Zygmunta do Marthy w okresie narzeczeńskim trwającym 4 lata. W okresie tym, Zygmunt napisał około 1000 listów, natomiast kolejne 53 lata małżeństwa, spokojnego, zgodnego, skwitowane są zaledwie kilkoma linijkami (sic!).
Nicolle Rosen włożyła w usta Marthy Freud słowa:
- Myślę o sobie i wszystkich kobietach. O tym, z jaką łatwością stają się służącymi tych, których kochają. Czy to jest miłość? Ten dar z siebie samej, to dobrowolne poddaństwo?
Nie jestem kobietą, ale słowa te, od pewnego czasu zaprzątają moje myśli. Nie bardzo radzę sobie z nimi…
Próbowałem niedawno zmierzyć się (póki co, tylko teoretycznie) z fenomenem Tanatosa. Spolszczyłem greckiego Thanatosa, zdecydowanie świadomie. Bo miałem nadzieję (wyszło złudzenie), że na tym poprzestanę. Nic z tego. Wypadło mi z głowy na papier greckie też „eu”, co znaczy: szczęśliwie, pomyślnie, miło i dobrze.
Takie maleńkie eu a budować przy jego pomocy całe flotylle wyrażeń wręcz można. Najczęściej jako wyrostek, to znaczy przedrostek występuje, bo autonomicznie, egoistycznie na samodzielność wybić się nie chce. Towarzyskie jest takie. Po prostu.
Thanatos, co śmierć znaczy, poprzedzony szczęśliwym, dobroczynnym eu i przekształcony w „thanasia”, staje się błogosławioną dla konającego, bezbolesną, lekką i zbawczą euthanasia.
Eutanazja nie oznaczała w starożytności, jak wielu sobie dzisiaj wyobraża, przenosząc ją w dzisiejsze czasy, legalnego zabijania ludzi nieuleczalnie chorych, bezbronnych. Nie oznaczała mordowania bezbronnych dla wygody, interesu, czy ludobójczej doktryny, jak uczynili to naziści. Eutanazja po grecku oznaczała lepsze umieranie zamiast gorszego. I tylko o tak rozumianą eutanazję wolno się starać.
Nieuleczalnie chory Zygmunt Freud, w wieku 83 lat, cierpiąc ogromnie (rak podniebienia), nie zażywał i nie chciał zażywać środków znieczulających. Poprosił przyjaciela, lekarza Maxa Schura o lepszą śmierć i ją otrzymał... Bo jej pragnął i na nią zasłużył. Blisko 40 lat wcześniej już, zastanawiał się w liście do przyjaciela, co zrobić, „kiedy myśl już zawiedzie, a słowa przestaną się pojawiać”. Stary stoik, twórca psychoanalizy, do samego końca zachował kontrolę nad swoim życiem…
W potocznym rozumieniu, weszło w zwyczaj inne niestety rozumienie tego słowa. Eutanazją nazywamy nie samą śmierć, tę lepszą oczywiście, lecz przywoływanie jej wówczas, gdy medycyna nie potrafi już niczym ulżyć umierającemu, poza przerwaniem mu życia…
Nie ukrywam też, że coraz częściej (na razie po cichu, w myślach jedynie, czyli w ukryciu) ćwiczę przywoływanie przedrostka eu do siebie. Nie, nie eutanazję już mam na myśli. Coraz bardziej jednak zauważam, że słowo „geria”, w moim przypadku, niepostrzeżenie zamienia się w „geras”, co starość znaczy. I nie ukrywam, iż chciałbym, a jakże, ażeby przyszła do mnie „eugeria”, co „dobra starość” oznacza. Czego i Państwu życzę. Kiedyś!
komentarze
Andrzeju F. Kleino,
“Marthę F.” czytało mi się doskonale. Lubiłam wracać do pewnych fragmentów opowieści, odczytywać je na nowo.
Kiedyś w bibliotece uczelnianej trafiłam na Lidię Bierdiajewą i jej dzienniki zatytułowane “Zawód – żona filozofa”. Obiecałam sobie, że przeczytam później i jakoś mi umknęło. Jutro, zainspirowana Twoim tekstem, pobiegnę szukać tej książki w bibliotece na osiedlu.
Pozdrawiam:)
Mo -- 13.01.2008 - 11:18Szanowna Mo!
Cieszę się, że odegrałem rolę bodźca, sam już nie wiem, co te młode dziewczyny we mnie widzą :-)
Andrzej F. Kleina -- 13.01.2008 - 11:54Serdecznie pozdrawiam…
@
Ten Freud to naprawdę aż taki geniusz? Mam spore wątpliwości, dla mnie to raczej genialny – także w pozytywnym sensie – hochsztapler. A wiem o nim dość sporo, bo w młodości dziko mnie fascynował, a poza tym liznęło się np. historię idei.
Z Darwinem zgoda, że wielki. Ale wspólne dziedzictwo ze zwięrzętami może być upokarzające chyba jedynie dla lewaka. Dla mnie z pewnością nie jest i nigdy nie było. Poza tym, że Darwin jest bardzo słabo w istocie rozumiany, a najnowsze odkrycia i hipotezy ewolucyjnej teorii są całkiem po prostu odrzucane… WłAśNIE PRZEZ te siły, które zawsze się “naukowym światopoglądem” kochały podpierać. Odrzucane w wyniku całej masy polityczno-poprawenych tabu, przede wszystkim…
Ludzie poważnie traktujący Freuda, jako “jednego z trzech geniuszy, którzy coś tam wytyczyli” (cytat z głowy, ale o to w końcu chodzi), autentycznego Darwina boją się jak diabeł święconej wody. Kiedy tylko przestaje służyć jako pała na Kościół Katolicki, staje się wywrotowcem. Co mi się akurat dość podoba, bo lepiej w końcu mieć za wroga idiotę i bojącego się sensownej myśl tchórzai, n’est-ce pas?
Co do Kopernika zaś... Jasne że coś tam jego prace zaburzyły, coś obaliły, zabiły wielu ludziom i instytucjom sporą zagwozdkę... Ale po pierwsze nie był przecież w tych myślach pierwszy, a po prostu nasza zachodnia kulutura (niech będzie “cywilizacja” dla nie-spenglerystów) była wtedy na takie myśli gotowa.
No i powiem, w imieniu zoologicznych konserwatystów i innych tego typu prymitywnych ludzi, że mnie tam jest absolutnie obojętne, co się wokół czego kręci. Nie robi mi to absolutnie żadnej różnicy.
————————-
triarius -- 13.01.2008 - 18:04triarius
Panie Triariusie!
Nie przekonują aktualnie tezy Freuda dotyczące totemizmu, ani wyjaśnienia religii monoteistycznej. Wątpliwe jest wiązanie rozwoju cywilizacji z kompleksem Edypa, a w teorii o zabójstwie ojca w prawiekach można widzieć baśń. Rola seksualizmu dziecięcego w kształtowaniu późniejszej drogi życia jest też, tak sądzę nadinterpretacją dokonaną przez Freuda.
Może był, albo i nie – Freud pysznym zarozumialcem – kiedy mówił, iż Kopernik zadał pierwszy cios ludzkiej zarozumiałości, degradując Ziemię z uprzywilejowanego stanowiska we wszechświecie; cios drugi zadał Darwin, wykazując, że człowiek jest takim samym zwierzęciem, jak wszystkie inne, psychoanaliza zaś zadała cios trzeci, pokazując, iż człowiek nie jest nawet w swej świadomości panem samego siebie…?
A jednak mimo wszystko, pisma Freuda zachowały niezwykły intelektualny urok, a lektura ich jest wciąż inspirująca…
Nazywa Pan Freuda “genialnym hochsztaplerem” – proszę to przybliżyć, jeśli mógłbym prosić, może czegoś nie wiem arcy istotnego…? Człowiek całe życie przecież się uczy.
Pozdrawiam…
Andrzej F. Kleina -- 13.01.2008 - 18:27@ Andrzej F. Kleina
Oczywiście, że człowiek się całe życie uczy, a Pan “czegoś nie wie”.
Jednak ja (niestety) nie ma czasu na pisanie doktoratów z Freuda, tym bardziej całkiem bezinteresownie. (Zresztą zrezygnowałem w końcu z pomysłu robienia doktoratu z historii idei w Uppsali, więc nie byłbym też dla większości ludzi wystarczającym autorytetem.)
Freud nie był ani tak odkrywczy, jak to się przeważnie przyjmuje, ponieważ te same idee były w całej kulturze fin-du-sieclu (sorry, znowu mi nie zmienia klawiatury i nie mogę wpisać akcentów). Mam akurat taki tekścik na ten temat, nie pamiętam już jednak czy nie po szwedzku. Jeśli po angielsku, to mógłbym ew. Panu go jakoś udostępnić, jeśli znajdę.
Zaś co do metodologii Freuda… To był przecież lekarz, który leczył migrenę kokainą! Napisał na tej temat pracę, gdzie argumentował, że należy odstawić aspirynę, bo kokaina jest lepsza, bezpieczniejsza i nie wywołuje uzależnień. To mało? (A o migrenie napisałem akurat poradnik i byłbym większość jej przypadków sam łatwo uleczyć w ciągu powiedzmy dwóch tygodni.)
Jego interpretacja snów opierała się na zamożnych, nic właściwie w życiu nie robiących, poza czytaniem romansów i waporami, histeryczkach z dobrych wiedeńskich rodzin. Do nikogo innego nie pasowała i nie pasuje. Jak też nie będzie pasować, z całą pewnością, nigdy!
Znanym zjawiskiem jest, że “pacjenci Freuda śnili freudowskie sny, pacjenci Junga – Jungowskie…” itd. Tego Pan nie słyszał?
Uprzejmie donoszę, na zakończenie tego komentarza, bo w końcu mam i inne od Freuda problemy, że już raz paroma – celnym chyba – uwagami (jak właśnie o tej kokainie) zawaliłem całą świetnie się zapowiadającą karierę w historii idei na Uniwersytecie w Uppsali… Z Freuda właśnie, tak się cudnie składa, z jego nauk i z jego recepcji w przedwojennej Szwecji.
Miły był swoją drogą dla mnie tamten Austriak, Luttenberger się nawał, ale koszmarny z niego był lewak, no to się doigrał. Przekonał się, biedaczyna boleśnie, że “Solidarność” to jednak nie lewacka organizacja. ;-P
I tym optymistycznym akcentem (chwilowo) kończę.
————————-
triarius -- 13.01.2008 - 18:37triarius
Panie Triariusie!
Sprawa z kokainą była jednym z najbardziej kłopotliwych epizodów w życiu Freuda. Zarówno dla sibie, gdyż do połowy lat 90-tych był uzależniony, jak i choćby przypadek swego przyjaciela Fleischla – Marxonowa… W 84 roku opublikował artykuł “O kokainie” będący fascynującym połaczeniem naukowego doniesienia z zarliwą pochwałą opisywanego specyfiku…
No, dobrze, ale gdzie hochsztaplerka…? Aha… sny! Jest rzeczą oczywistą, iż klientela nie rekrutowała się z grup robotniczych, ci nie cierpieli na nerwice egzystencjalne wynikajace z dobrobytu. Poza tym, ja nie mówiłem o Freudzie lekarzu, a Freudzie geniuszu…
Andrzej F. Kleina -- 13.01.2008 - 19:03Pozdrawiam…
@ Andrzej F. Kleina
O “lekarzu”? No to ja był pewien, że tę sprawę właśnie załatwiliśmy.
Warsztat miał ogólnie fatalny. Uogólniał na całą ludzkość wariactwa i fantazje histeryczek – niezwykle wąskiej grupy, która już zresztą niemal nigdzie nie istnieje, zastąpiona w zachodnim świecie przez schizoidów (vide Karen Horney, która tu akurat ma rację)...
Poglądy na temat biologii, popędów i roli seksu czerpał – jak niemal wszyscy wtedy, ale co mnie to obchodzi, skoro to były brednie? – z zachowań zwierząt zamkniętych malutkich klatkach w uwczesnych ogrodach zoologicznych i wystawionych na nudę i potworny nienaturalny stres… I tego typu nierzetelnych, antynaukowych rojeń można u niego znaleźć całą masę.
Że był genialny, to fakt. Jako literat z gatunku fantasy był wielki. Wpływ miał ogromny, stworzył spójny i fascynujący świat, pisał świetnie i nawet hitlerowcy go nie ruszali z powodu jego mistrzostwa w niemieckim języku (jakąś tam nagrodę dostał, sam Pan wie).
Jednak podtrzymuję swoje zdanie – to nie był żaden uczony, żaden rzetelny lekarz… Chce Pan lekarza? To proszę poczytać Kępińskiego.
To był lewicowy (!) fantasta pozujący na lekarza. Naprawdę wybitny umysł, zapewne w sumie prawy człowiek, ale wykolejony – i to właśnie intelektualnie wykolejony. Jego głód “odkrywania” całkiem go zaślepił i zmusił do chodzenia na skróty, których uczonym, o lekarzom już nie mówiąc, się nie wybacza.
Czyli idealna pasza dla obecnego kopniętego lewactwa, które już w realnym świecie boi się nawet oczęta otworzyć, za to żywi się czyimiś chorymi (bo w sumie to było chore, przykro mi, ale to fakt) rojeniami sprzed wieku.
————————-
triarius -- 13.01.2008 - 19:13triarius
Panie Triariusie!
Sympatycznie sie z Panem rozmawia, nie powiem… I jaka kultura. Cenię to sobie bardzo. Pana kumpel Nicpoń, już by mnie zbluzgał. I traktorem po rżysku przeciągnął. I powiem też Panu szczerze, że nie jest istotne, że obok siebie rozmawiamy. Ważne, ze rozmawiamy.
Pański sposób rozumowania jest ciekawy, natomiast używa Pan jako “dowodów” supozycji tylko.
Jakoś tak rozbroił mnie Pan tymi klatkami dla zwierząt i tymi hitlerowcami. Kiedy oni mu ten medalion zdążyli przytroczyć do klatki z piersiami…?
Przez 3/4 dorosłego życia żył niemalże w biedzie. Jego nauka nie miała żadnej siły przebicia, a co najwyzej niewielką. Jego siła przebicia tak naprawdę nastąpiła po jego śmierci i do tego w Stanach.
Jakoś tak mi do głowy przychodzi przykład złudzenia (który u Pana postrzegam) który znależć można w słynnej sztuce Rostanda Chante-Claira. Występuje tam kogut, który zaobserwował, ze ilekroć zapieje, wschodzi słońce; nabrał więc głębokiego przekonania, że to on je przywołuje na niebie…
Andrzej F. Kleina -- 13.01.2008 - 19:34@
Sympatycznie sie z Panem rozmawia, nie powiem… I jaka kultura. Cenię to sobie bardzo. Pana kumpel Nicpoń, już by mnie zbluzgał. I traktorem po rżysku przeciągnął.
I jak się zbudzi, to to zrobi z pewnością. A ja nie będę miał do niego pretensji.
I powiem też Panu szczerze, że nie jest istotne, że obok siebie rozmawiamy. Ważne, ze rozmawiamy.
Ja tak tego niestety nie widzę, przykro mi.
Pański sposób rozumowania jest ciekawy, natomiast używa Pan jako “dowodów” supozycji tylko.
A jakich to lepszych dowodów by sobie Szan. Pan życzył? Że spytam. Nie mam niestety czasu na pisanie z niego doktoratu. Zresztą niewiele by mi z tego przyszło, lewactwo i tak potrzebuje Freuda jak powietrza do reanimowania Marksa, na logikę jest odporne…
Zaś dla poważnych ludzi Freud to już od dawna nie jest interesujący temat. Ja przeszedłem przezeń mając 20 lat, ale to było naprawdę dawno.
Jakoś tak rozbroił mnie Pan tymi klatkami dla zwierząt i tymi hitlerowcami. Kiedy oni mu ten medalion zdążyli przytroczyć do klatki z piersiami…?
Jak się mowi i o Freudzie i o Darwinie, to o tych klatkach wypadałoby wiedzieć.
Co zaś do hitlerowców… To Pan nie wie? Wypuścili go z kraju bez wielkich szykan. Żyda od grzebania w pieluchach i takich tam spraw. Sprawa jest tak znana, że naprawdę na Pańskim miejscu nieco bym się zawstydził.
Przez 3/4 dorosłego życia żył niemalże w biedzie. Jego nauka nie miała żadnej siły przebicia, a co najwyzej niewielką. Jego siła przebicia tak naprawdę nastąpiła po jego śmierci i do tego w Stanach.
Nie mówię, że to był zbrodzień psychopata. Był to interesujący facet. Po prostu żaden uczony a… Zgadnie Pan kto? No właśnie – hochsztapler. Inteligencji i wdzięku jednak mu nie odmawiam. Chętnie bym z nim pogadał zresztą.
A że w Stanach? Po pierwsze to kraj chory z samego założenia, zbudowany na Oświeceniu, choć nie tylko to. A po drugie – kto to rozkręcił, że spytam? Pan może wie, ja też.
Jakoś tak mi do głowy przychodzi przykład złudzenia (który u Pana postrzegam) który znależć można w słynnej sztuce Rostanda Chante-Claira. Występuje tam kogut, który zaobserwował, ze ilekroć zapieje, wschodzi słońce; nabrał więc głębokiego przekonania, że to on je przywołuje na niebie…
I to ja mam być tym kogutem? Czy może raczej Freud?
————————-
triarius -- 13.01.2008 - 19:42triarius
Panie Triariusie!
Ponieważ stwierdził Pan, że rozmowa ze mną nie sprawia Panu przyjemności, nie mam prawa do wykorzystywania Pańskiego heroizmu erystycznego tylko. Mnie było bardzo przyjemnie, dziękuję i pozdrawiam…
Andrzej F. Kleina -- 13.01.2008 - 19:55