Edycja polska czyli wakacyjna historia z czytelnym kodem w tle (cz.1)
Do spisania jej tej historii zainspirowala mnie kartka wiszaca na drzewie ,ktore mijam
codzien (nawet idac tu do biblioteki). Zwykly wydruk komputerowy zaprasza do wziecia udzialu w konkursie literackim. Zaczyna sie tak (to ogloszenie):
Kazdy z nas nosi w sobie rozne historie… Wiec do dziela:
Troche balam sie tego wyjazdu, balam sie, ze go zepsuje swoimi obawami.
Mialam zabrac moja 15-latke do Londynu na tydzien .Okazja skadinad radosna. A mnie ciagle przychodzily do glowy mary sprzed 15 lat gdy zabralam starszakow (mieli 5 i 6 lat) do Hiszpani po czym caly czas umieralam z nerwow, ze cos sie z nimi stanie, zostana porwani itp.itd. Brzmi smiesznie? Nie do konca ,nie tu w Anglii – wczoraj (lipiec 08) podano
na BBC1 ze sledztwo w sprawie porwanej 1.5 roku temu 3-letniej Angielki z portugalskiego kurortu oficjalnie zamknieto – dziecka nie znaleziono. Byla na wakacjach z obydwojgiem rodzicow, smutne.
Ale powrocmy do czerwcowego Londynu. Udalo sie ,pogoda byla calkiem nieangielska, nastroje mialysmy z Marysia w przewazajacej wiekszosci rownie pogodne. Z przygotowanej przez nia listy – marszruty zaliczylysmy juz Kew Gardens.
(w nich niesamowite drzewo ze sluchawkami zwisajacymi z galezi – zainstalowane p.naukowcow mikrofony pozwalaly posluchac szmeru strumyka sokow w jego wnetrzu).Marysia zgromadzila juz sporo zdjec na swym aparacie ,cala galerie zwierzat: wiewiorki, ptaki w tym zaskakujacego pawia z Kew Gardens – zajadal chrupki prosto z reki, sarny w Richmond – tez oswojone).
Dzis (23.06.2008) mialysmy przed soba :
-podroz do Greenwich (moj pomysl wspierany wspomnieniem z dziecinstwa podrozy statkiem po Wisle do Bialobrzegow) oraz
- wizyte w National Galery (jej pomysl inspirowany przeczytana ksiazka wiedzialam jak tylko sie ukazala kilka lat temu, ze ja przeczyta, chodzilo o zobaczenie obrazu “Madonna wsrod skal” Leonardo da Vinci).
Na dole statku bylo pusto, gorny poklad (skapany w sloncu) zapelnil sie szczelnie. Za nami siedziala jakas para“dyskutujaca ostro”.Podpowiedzialam Marysi skorzystanie z okazji i wsluchiwanie sie w akcent. Pomysl nie wzbudzil jej entuzjazmu.
Do muzeum i mitycznego poludnika “0” idzie sie pod gore, ladna aleja przez park.
Zajelo nam to troche czasu bo po drodze znow byly wiewiorki, wdzieczny obiekt do fotografowania
(Marysia po moim kolejnym: stan tu to zrobie ci zdjecie na tle…, obdarzyla mnie niedwuznacznym spojrzeniem). Bylo ich (wiewiorek) mnostwo az przysiadlysmy na lawce – siegnelam do zapasow “kanapkowo-lanczowych”. Sprawa (przywabienia ich) okazala sie jednak bardziej skomplikowana: na przeciwko, rowniez na lawce siedzial sobie starszy pan z torba orzeszkow – moglysmy sie wypchac swoimi kanapkami.
Dalysmy za wygrana (tym bardziej ze moj refleks powodowal klikanie zawsze gdy rzeczona wiewiorka zaslonieta ogonkiem biegla z buleczka zwrocona ogonkiem w strone aparatu ,czytaj: Marysia ma malo zdjec gdy wiewiorka wyjmuje buleczke z jej dloni).
Poludnik “0” “jest” jak sie okazalo linia przebiegajaca przez nieduzy taras, tu bylo slonecznie i… tloczno.
Turysci roznych nacji i z roznych stron swiata. Wszyscy w kolejce zeby pstryknac fotke na tle lini przebiegajacej czesciowo poziomo- po podlodze tarasu a czesciowo pionowo po scianie budynku malego muzeum.
Pozy najrozliczniejsze w zaleznosci od wieku,nastroju i fantazji danego turysty.Napatrzylysmy sie na tyle (kolejka byla dosc dluga) ze nawet mnie odechcialo sie (robic sobie zdjecie na tle). Sprawe uratowal pewien pan rasy zoltej – byl w wieku srednim – okraglych ksztaltow, z rodzina – zaczal tak sie wyglupiac strojac miny przy kolejnych (bardzo licznych) ujeciach popatrzylysmy na siebie z Marysia i…parsknelysmy smiechem.Turysta byl lekko skonfudowany ale pokryl to usmiechem, z ktorym zagarnal swoja gromadke do wyjscia. Obydwie nabralysmy ochoty na fotki.
Pstryknelam Marysie po czym stanelam na tle sciany proszac corke o naprowadzenie mojej dloni z palcami ulozonymi w litere V na tlo linii “0”(tego kawalka odwzorowanego na scianie). Troche to trwalo :
w lewo – brzmial instruktarz, za bardzo, w prawo- komenderowala Marysia sledzac ruchy mojej dloni zza aparatu.
Stooop, dobrze – powiedziala wciagnieta w zabawe – a moja mysl niczym…no mniejsza o ,w kazdym razie obiegla kule ziemska
dookola {od “0” do “0”} po czym zwerbalizowala w mojej glowie w postaci zdania:
Cdn.