Nakaz pracy.

Przeglądając stare zdjęcia natknąłem się na zdjęcia z mojej pierwszej w życiu pracy.
Nie była to praca wybrane przeze mnie, wybrało ją dla mnie państwo i zmusiło do jej podjęcia.

Był to tak zwany „nakaz pracy”, w PRL wszyscy musieli pracować i dla wszystkich była praca.
Jak ona wyglądała to właśnie teraz opiszę.

Wszyscy co kończyli technika, szkoły wyższe, dostawali nakaz pracy ze wskazaniem miejscowości, firmy i stanowiska jakie musieli zająć, nakaz pracy obowiązywał 3 lata.
Zwolnieni byli ci co od razu po uzyskaniu matury załapali się na studia, jak skończyli i tak go dostawali, ot takie przesunięcie w czasie.

Pewnie trudno w to uwierzyć ludziom młodym, którzy z trudem starają się o jakieś zajęcie, a częstokroć nie mogą nic znaleźć.

Więc ja, mieszkaniec Olsztyna po skończeniu technikum budowlanego w Olsztynie, dostałem taki nakaz do ZPGR Łojdy za Bartoszycami pod rosyjską granicą, na stanowisko kierownika budowy.
Wyjaśniam skrót – Zespół Państwowych Gospodarstw Rolnych, w zespole było kilka PGR.
W takim ZPGR były brygady remontowo budowlane, budowano budynki mieszkalne, obory, oraz remontowano stare rozpadające się budynki, za wyjątkiem pałaców i dworów, oraz wszelkich budynków wskazujących na świetność rolnictwa przed 1945 rokiem. Te obiekty miały się rozpaść. W brygadzie było zatrudnionych około 30 robotników.

Tak to więc 1. października 1955 roku, mając całe siedemnaście lat wsiadłem do autobusu PKS i zameldowałem się w Łojdach.
Przyjął mnie dyrektor zespołu wraz z kierownikiem budowy, który za dwa dni miał się zameldować w jednostce wojskowej, celem odbycia zasadniczej służby wojskowej.
Więc miał całe dwa dni na przekazanie mi swoich obowiązków. Konikiem zaprzężonym w dwukółkę, objechaliśmy wszystkie gospodarstwa, wychodziło to około 50 km dziennie.
Na przekazanie dokumentów zostało tak mało czasu, że po prostu wskazał mi biurko i szafę gdzie była dokumentacja.

Całe szczęście, że był jeszcze majster, pracował co prawda dopiero trzy miesiące, ale jednak!
Po południu zostałem przywitany przez takich samych jak ja nakazowiczy, byli to: agronom, zootechnik, meliorant, „specjalista” od spraw kulturalno – oświatowych i majster. Ludzie w wieku 19 – 20 lat.
Pracowali już w PGR jakiś czas, bardzo ucieszył ich nowy kolega.
Przyjęli mnie godnie winami Tur i Żubr, ci co mają nieco lat wiedzą o czym mówię, to były wina z dodatkiem spirytusu, bodaj z 20%.

Nigdy przedtem nie piłem, ani nie paliłem, podszedłem do „winka” jak do oranżadki, skutek był opłakany! Na drugi dzień wypity alkohol i papierosy nie dały mi szansy, prawie umierałem!
Przez ponad trzy miesiące jak zobaczyłem w sklepie na półkach butelki z winem – brało mnie na torsje, jednak z biegiem czasu minęło i nawet zasmakowałem w tych trunkach.

Mieliśmy do dyspozycji duży pokój w pałacu, tam byliśmy zakwaterowani, nie na długo. Przed zimą przeniesiono nas do baraku trzcinowego, były tam piece kaflowe i kuchenka kaflowa.
W miejscowej stołówce jedliśmy śniadania, obiady i kolacje, były ohydne! Śmierdzące mięso, cienka zupka, marmolada. Jednak cena była tak zachęcająca, że jedliśmy tam wszyscy.
I tak to z dnia na dzień stałem się pracownikiem PGR, odpowiedzialnym za pracowników i rozpoczęte budowy.

Sprawy techniczne to była betka, lecz praca z ludźmi nie była łatwa dla tak młodego człowieka, bez żadnego doświadczenia.
Wypłaty dla pracowników to była moja działka, wyliczało się wysokość wypłaty na drukach zwanych BZ. Wpisywało się tam ilości wykonanych robót, mnożyło przez odpowiednie stawki
wychodziło ile robotnik zarobił i wypełnione druki zdawało się do działu księgowości.
Tam księgowość obrabiała BZ dalej i w kasie czekała na robotnika wypłata.

Robotnicy do pracy przystępowali około godziny 8 – 9, musieli dojechać z Bartoszyc, dojeżdżali rowerami, twierdzili, że przystępują do pracy o 7, bo wtedy wsiadali na rower!
O godzinie 12 był obiad, jak wiadomo po obiedzie zdrowo jest nieco odpocząć, więc brali się do roboty po godzinie 13, na siodełko roweru o 14, no i o 15 w domu.
Pracowali 8 godzin? Według nich pracowali, natomiast moje obliczenia wskazywały na 4 – 5 godzin pracy!

Oczywiście przez tak krótki czas pracy zbyt wiele zrobić nie mogli, zresztą wcale się nie śpieszyli.
Ponadto braki w sprzęcie nie pozwalały na wydajną pracę, nawet betoniarki nie było, często brakujące belki drewniane wycinało się piłą, kloc leżał na specjalnych kobyłkach, jeden pracownik stał na klocu, drugi pod, i wielką połą wycinano deski, krawędziaki.
Miało to swoje odbicie w BZ, wypłata była bardzo mizerna. Natomiast ich wściekłość przy kasie okazała się wprost proporcjonalna do miałkości zarobku.
Nikt przed obliczeniem zarobku na BZ nie wprowadził mnie, że mają dostawać wypłatę za frajer, nie za robotę.

Afera była niemal na skalę województwa.
Zostałem wezwany przed oblicze dyrektora który stwierdził, że mnie nie ukarze jedynie ze względu na mój zerowy staż pracy. Następnie padło pytanie, czy ja się orientuję ile w całym ZPGR jest pieców kaflowych i trzonów kuchennych. Fakt jeszcze nie wiedziałem dokładnie, ale stwierdziłem, że pewnie dużo.
Dyrektor stwierdził – no właśnie! Więc każdego miesiąca można kilka pieców przestawić, oczywiście na papierze, robota bardzo dobrze płatna, tym to sposobem pracownicy mieli godziwe wypłaty.

Dalej się obijali, nikomu nie zależało na wydajnej pracy, natomiast ja stałem się cenionym i lubianym przez wszystkich kierownikiem budowy.
Jak bardzo względne jest co jest dobre, a co złe.

Zarobki w PGR były dość zróżnicowane, ja zarabiałem 880 zł plus premia, często było to prawie 1200 zł. główny magazynier około 500 zł (miał dziewięcioro dzieci), żył znacznie lepiej niż ja, stać go było nieomal na wszystko. Ciekawe jakie piece on przestawiał?!
PRL wychodziło z założenia, że magazynier zawsze ma możliwość dokradnięcia i jakoś wyżyje, sprawdzało się znakomicie!

Jak wspomniałem mieszkaliśmy w trzcinowym baraku, zima się zbliżała, węgla do palenia nie było, odpady drewna z budowy brali robotnicy. A zima wtedy była prawdziwa, w marcu w nocy potrafiło być minus 31 stopni.
Marzliśmy nieprawdopodobnie, wodociągu nie było, woda była zamarznięta, kąpiel, mycie?!
Mówiąc krótko z wodą i mydłem mieliśmy do czynienia jedynie jak pojechało się do domu, raz na dwa, trzy tygodnie.
Może ktoś pomyśli, że chorowaliśmy? Nic z tych rzeczy, wszyscy byli zdrowi, żadnego przeziębienia, grypy, anginy, reumatyzmu, sensacji trawiennych – wzorcowe okazy zdrowia!

Celem dojazdu do budów miałem do dyspozycji konia i siodło, lub konia i dwukółkę.
Wolałem ten drugi zestaw, odbierałem ten środek transportu ze stajni i tam odstawiałem.
Często dostawałem konia którym zazwyczaj jeździł kierownik gospodarstwa, to bydle stawało przed każdym sklepem z napojami alkoholowymi, skręcało z drogi do sklepu, stawało i nic nie mogło go zmusić do dalszej jazdy, musiałem zejść z dwukółki, wejść do sklepu, wrócić, szkapa sama ruszała w dalszą drogę.
Czasem jak stajenny miał zły humor, dawał mi konia który tak zmyślnie wywijał kopytami, że cały byłem obrzucany błotem, od głowy w dół można się było zabezpieczyć jakimś kocem, lecz wyżej?!

I tak to budowałem świetlaną przyszłość naszego narodu, aż po kilkunastu miesiącach doszedłem do wniosku, że może ktoś zainteresować się ilością przestawianych pieców, więc napisałem podanie o przeniesienie do innego ZPGR. Zjednoczenie przychyliło się do mojej prośby i skierowano mnie do Arklit za Kętrzynem.

Dostałem wszystkie swoje akta do ręki i pojechałem. Trafiłem tam wieczorem, olbrzymi pałac, a w nim wspaniałe zabytkowe piece. Kominki. Sale pałacowe puste, na wysokości około 80 cm na ścianach grube krechy które wskazywały na jaką wysokość można składować zboże.
Na sufitach i ścianach zacieki, dach z uszkodzonymi dachówkami, obraz nędzy i rozpaczy.
W jednym z pomieszczeń dyrektor zespołu grał w brydża z agronomem, zootechnikiem i chyba weterynarzem. Ich zachowanie wskazywało na dość znaczne „spożycie”.
Jak się do niego zwróciłem z pytaniem co mam robić, odburknął – jutro.

Miałem więc trochę czasu, obszedłem pomieszczenia pałacowe, strych, prawie wszędzie ludzkie fekalia, bród.
Nie miałem gdzie spać, znalazłem jakieś w miarę czyste miejsce i tam na podłodze przekimałem do rana.

Rano doznałem olśnienia! Przecież w Zjednoczeniu PGR panował taki bałagan, że jak rozstanę się z PGR to nikt się nie połapie, zwłaszcza, że wszystkie dokumenty na mój temat miałem przy sobie.
Nie poszedłem już do dyrektora, sprawdziłem o której mam PKS i odjechałem do Olsztyna.

Tak to pożegnałem jeden okres mojego życia i rozpocząłem następny, zaręczam, nie mniej ciekawy.
A piękny, olbrzymi pałac w Arklitach? Już go niema, pewnie można go jeszcze zobaczyć na jakichś zdjęciach.

PGR.jpg

Dwunastoletni dorobek PGR
PGR_001.jpg
Koń “alkoholik”
PGR_002.jpg
Majster i brygada cieśli
PGR_003.jpg
Świetlica w PGR Łojdy
PGR_004.jpg
Ja, kolega KO, brygada murarzy
PGR_005.jpg
Rozpadająca się obora

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

O nakazie

pracy opowiadała mi babcia. Kilkunastoletnia dziewczyna po technikum została rzucona kilkaset kilometrów od domu, sama w nieznane. Za nią przyjachała reszta rodziny, tzn rodzice i siostra. I w ten sposób odgórny nakaz przemeblował zycie kilku osób, które musiały/chciały zaczynać wszystko na nowo.


Bardzo ciekawe

wspomnienia, chociaż oczywiście też załamujące, no ale wiadomo, jaka władza ludowa była gospodarna i pełna szacunku do dziedzictwa narodowego. I ta mistyka kombinowania, że facet za 500 zł żył nieźle z dziewięciorgiem dziecek :)

Aż mnie pan zainspirował do napisania do własnej babci, żeby mi przybliżyła własne zawodowe początki, jak to z Krakowa wyjechała do Gdańska bodajże w 1958. Tyle, że była trochę starsza od pana, bo po studiach – miała 22 lata.

A to zawyżanie roboczogodzin na papierze mi przypomniało, jak na rejsie wypisywałam cuda niewidy w dzienniku pokładowym, jakieś “nocne pływania szkoleniowe”, “10 godzin w morzu”, podczas gdy faktycznie np. cały dzień sobie bimbaliśmy w porcie, no ale ludziom było to potrzebne do książeczek żeglarskich.


Pasjonująca opowieść,

będzie ciąg dalszy?
A młodzi o nakazie pracy słyszeli choćby od rodziców czy dziadków.
A z tym pracowanbiem na “niby” to i czasem dziś w niektórych zawodach tak bywa.

W każdym razie dobrze się czyta, czekam na więcej takich “życiowych” opowieści.
Chociaż przy nich się nie mam o co pokłócić, ale chociaż się coś dowiedzieć można, więc zysk tyż jest.

Pozdrówka.


AnnaPol

To przejaw olbrzymiej miłości i dbałości o dziecko, jestem pełen podziwu.

Pozdrawiam


Pino

To zawyżanie, i prace z obłoków było praktykowane jeszcze bardzo długo, na pewno do 1990 roku.

Pozdrawiam


Panie Grzesiu

to Pan czytasz moje wypociny żeby się pokłócić?!

Czy będzie ciąg dalszy? Nie wiem, jak coś mnie najdzie, coś sobie przypomnę to tak napiszę, żeby się z panem nie kłócić!

Pozdrawiam


Świetna notka

I za takie Pana lubię.

Human Bazooka


E tam, no niekoniecznie żeby sie pokłócić,

ale czasme znajduje takie twierdzenia, na które nie da się zareagować.
Siła wyższa po prostu:) zmusza mnie do polemiki.

pzdr


Subskrybuj zawartość