Nasze wojska niosą Arabom demokrację. Nasza partia ratuje demokrację przed Kaczyńskimi. Martwimy się, czy jakieś państwo jest normalne i demokratyczne. Nagłówki gazet i portali co rusz wspominają o wyborach demokratycznych w USA, Czechach lub Kenii. Nawet Anakin Skywalker, stając się Lordem Vaderem, zdradza nie tylko swoich braci, jasną stronę mocy i dobro, ale także demokrację. Brakuje jeszcze tylko nalepek na jogurtach informujących, że kupując trzy naraz wspierasz młodą demokrację wysp Bura-Akutu.
Demokracja kojarzy się wszystkim niesłychanie pozytywnie. Z Zachodem, dobrobytem, normalnością, cywilizacją, wolnością, szczególnie wolnością słowa czy zgromadzeń. Kojarzy się tak mocno, że postawiliśmy znak równości między nią a normalnością. Świat bez demokracji jest dla nas światem nie do wyobrażenia, i, co ważniejsze, nie do zaakceptowania. Putin jest (szczególnie dla świata Zachodu, u nas postrzeganie jest trochę inne) kimś o wątpliwej reputacji nie ze względu na ludobójstwo w Czeczenii, zwyrodniałe stosunki w rosyjskim wojsku, czy chamską i agresywną politykę mającą na celu nie dobro obywateli, a wskrzeszenie imperium. Putin jest zły, ponieważ w Rosji nie ma demokracji. Ponieważ więcej głosów niż w rzeczywistości pada na niego, a mniej na Żyrinowskiego, komunistów czy idealistów, którym się wydaje, że poparcie zwykłych ludzi czyni godnym Kremla. Identycznie przedstawia się sprawa z Chinami – furda nie wiadomo ile egzekucji w celu zdobycia ludzkich organów, furda totalitaryzm na każdym kroku, furda kapitalizm dla bogaczy i socjalizm zmiksowany z niewolnictwem dla całej reszty – ważne, że nie ma demokracji. Chociaż czy takie ważne? Najbardziej demokratyczne jest w końcu głosowanie pieniędzmi czy pilotem. Głosowanie za Olimpiadą w Pekinie.
Więc żyjemy sobie w błogim przekonaniu, że skoro mamy demokrację, nic nam, przynajmniej od wewnątrz, nie grozi. A tymczasem inwigilacja obywateli narasta, zakazów jest coraz więcej, podatki rosną a spektakularnych sukcesów jakoś brakuje. Jest wzrost gospodarczy na poziomie pełzającym, podczas gdy Chiny pęcznieją w sposób widoczny gołym okiem, a Rosja woduje okręty nuklearne na sto sześćdziesiąt głowic.
Demokracja zaś to tylko system rządów – nic więcej. Determinuje, kto decyduje, ale wcale nie determinuje, jak. Poza tym, przy dzisiejszych rozmiarach państw, nie ma co liczyć na demokrację bezpośrednią (może coś tu zmieni powszechność Internetu, choć politykom to bardzo nie na rękę). Progi wyborcze i pokraczne ordynacje sprawiają, że do sejmu można dostać się ze znikomym poparciem. Że zanika więź między wybranym a wyborcą. Więc przyjmijmy – to, co widzimy, to nie jest demokracja. To jest demokracja spaczona i niegodna tego miana. Taką demokrację obśmiać by było zbyt łatwo. Demokracja to jest w Szwajcarii.
I w Szwajcarii … tak, w Szwajcarii działa (choć niektóre ponure typy chcą tę piękną krainę zniszczyć, wciągając do UE, która z demokracją ma tyle wspólnego co Janusz Korwin-Mikke)! A skoro działa, to nie jest bezwzględnie zła i nie powoduje wszystkich nieszczęść tego świata. Więc jak to jest możliwe, ze działa?
Szwajcaria to po pierwsze kraj mały i hermetyczny. Kiedy rozważa się przebudowę drogi, to prawdopodobnie każdy kierowca wie, o jakiej drodze mowa. Ja natomiast takiej Rospudy na oczy nie widziałem. Po drugie, Szwajcaria to kraj neutralny, w wielką politykę nie zaangażowany. Zajmuje się właściwie tylko swoimi sprawami – co, por supuesto, jest znacznie łatwiejsze, szczególnie w połączeniu z małym rozmiarem kraju (osiem razy mniejsza od polski, pięć razy mniej ludna). Szwajcaria jest z natury łatwa do obrony i leży w dość bezpiecznym miejscu świata, w przeciwieństwie do uwięzionej między Niemcami a Rosją Polski. Szwajcaria jest też krajem ludzi od wieków wolnych, bogatych i noszących broń, ludzi wykształconych i do demokracji i działań na rzecz wspólnego dobra (choćby przez szkolenie wojskowe) przyzwyczajanych od małego. Obywatelstwo dostać jest bardzo trudno, więc nagły zalew obcej kulturowo ludności żadnymi zmianami w państwie nie grozi.
Teraz pytanie – ile krajów może się uznać za równie fortunnie położone, co Szwajcaria? Ile może żyć z dala od zgiełku wielkiej polityki? W ilu krajach każdy obywatel ma dwie-trzy godziny drogi do każdego miejsca na granicy? Poza tym, małe państwa są mniej trwałe jako słabsze.
Oczywiście nawet w Szwajcarii ludzie głosują na socjaldemokratów – idealnie tam nie jest.
Ale co z demokracją w takim kraju jak Ameryka? W kraju, który na całym świecie prowadzi tysiące interesów? Który non-stop musi rozwijać siły zbrojne, i to nie tak po prostu rozwijać, ale rozwijać w dobrym kierunku? Którego wydatki naukowe (można to powiedzieć bez zadęcia) w poważnym stopniu determinują przyszłość ludzkości? Te zagadnienia są już trochę poważniejsze i trudniejsze. Żeby móc się tu wypowiadać, należy się znać, być świadomym celów i konsekwencji, mieć szerokie horyzonty … Wejście w technikalia wymaga wiedzy, pracy i chęci. Wejście w stronę polityczną, ekonomiczną i moralną takich przedsięwzięć wymaga wykształcenia (nie dyplomu, tylko pewnego poziomu umysłowego), obiektywizmu i znowu chęci. Wymaga od obywatela zaangażowania w sprawy publiczne na poziomie kilku godzin tygodniowo. Czyli na poziomie, jakiego od wyznawcy wymaga religia, od członka poważne stowarzyszenie, od wolontariusza organizacja charytatywna … To wszystko w czasach, kiedy czas to pieniądz a płaci się nawet za nic nie robienie.
Naiwna doprawdy jest wiara, ze każdy obywatel poświęci tyle czasu dla ojczyzny w epoce, w której Internet, pełen darmowego porno, podłączył sobie już każdy, w telewizorze można odbierać nawet francuski kanał religijny, a na kilka piw dziennie w gronie przyjaciół morze pozwolić sobie każdy.
Jednak powiedzmy, że każdy obywatel te kilka godzin w tygodniu poświęca. W końcu ogromna liczba ludzi, wbrew deklaracjom, polityką się interesuje. Jak je spożytkuje? Czytając programy partii, analizy naszej polityki wschodniej profesora Nadmózgowskiego? Wątpię. O wiele łatwiej obejrzeć kolorowy spot, talk-show Tomasza Lisa albo wiadomości na popularnym kanale. Albo czwarty odcinek serialu sensacyjnego o zbrodniach Ziobry.
Gdyby jednak nie każdy głosował, nic by się nie stało. Problem leży nie w zbyt niskiej, a w zbyt wysokiej frekwencji.
Bo do urn idą ludzie w ogromnej części ludzie nieprzygotowani. Ilu spośród amerykańskich wyborców wie, gdzie leży Irak (podpowiem – według sondaży, mniej niż połowa)? Ilu wie, jakie są tam realia? Ilu zdaje sobie sprawę z tego, że wycofanie się Amerykanów skończy się radosną rzezią na tle religijnym? Przytłaczająca większość tego nie wie. Wiedzą, że na wojnie giną ludzie, i że wojna kosztuje, a towarzysz Obama z te pieniądze pomaluje przedszkola na jaskrawe kolory. I głosują. Na podstawie takiej wiedzy.
Ludzie nie zawsze głosują też obiektywnie. Kupowanie głosów jest w dzisiejszej demokracji nagminne. Clinton obieca większe zasiłki – kupi głosy biedoty. McCain odda po półtora tysiąca rodzinom z dziećmi – już ma ich kreski. Jakie to proste, prawda? Jeszcze prościej okradać jeszcze nie narodzonych wyborców za pomocą uchwalania deficytu budżetowego.
Widzimy, że demokracja niewiele się różni od monarchii, w której król mógł zagwarantować sobie władzę, rozdając ziemie i przywileje stronnikom. W demokracji mamy to samo, tylko częściej. Większość radośnie uciska mniejszość, a czasem samą siebie.
Nie zawsze zresztą trzeba tych niekompetentnych wyborców przekupywać – czasem wystarczy być przystojnym, wysokim i wygadanym, i omijać nieprzyjemne tematy. Przyjazne media zrobią resztę.
Jasne jest, że to, jak działa demokracja, jest zależne od poziomu społeczeństwa – naród wykształconych, uczciwych patriotów może prowadzić państwo, naród postsowiecki, przyzwyczajony do czy się stoi, czy się leży, naród arabski, przyzwyczajony do szariatu i posłuszeństwa klanowego, czy naród kultu Dody i Donalda – nie.
Pozostają tu jeszcze trzy kwestie.
Lud uważa się dziś za posiadający legitymację do tworzenia prawa. Owszem, jeśli chodzi o rzeczy podstawowe, naród zdrowy zazwyczaj wypowiada się rozsądnie. Jednak zdrowa społeczność, nie zepsuta przez rozmaite pakiety socjalne, histerie Ligi Obrony Bandziorów i tak dalej, zdarza się bardzo rzadko. Dlatego przewaga, jaką miały prawa (prawa podstawowe, a nie dajmy na to prawa dotyczące połowu pstrąga w Wiśle) stanowione przez ludzi nad prawami stanowionymi przez daną koterię (bo nawet jednowładca nie decyduje sam) zanikła, razem z zanikiem zdrowego rozsądku w XXI wieku.
Dochodzimy tą drogą również do sedna problemu – obojętnie, kto stanowi prawo, ważne jakie prawo stanowi. Jeśli tyran uchwali zabójstwo wszystkich pierworodnych w ramach zachcianki, i jeśli zrobi to parlament polski w ramach pozytywnej dyskryminacji na rzecz mniej inteligentnych statystycznie drugorodnych (a może to zrobić – wystarczy zmienić konstytucję), to czy będzie to jakaś różnica? Czy jest jakaś różnica między byciem skopanym przez jedną osobę, a byciem skopanym przez tłum? Większość ma dokładnie takie same prawo do decydowania o tym, co jest dobre, a co złe, jak monarcha – czyli ma żadne prawo.
Dzisiaj, w epoce, kiedy państwo zajmuje się nie tylko tym, czym powinno, ale wszystkim tylko nie tym, czym powinno, demokracja jest po prostu szkodliwa. Deprawuje ona ludzi, każąc elektrykom decydować o podatkach nakładanych na lekarzy, i działa maksymalnie nieefektywnie, ponieważ ludzie głosują w sprawach, które ich nie dotyczą, a więc lekkomyślnie i bezprawnie.
I trzecia kwestia, często pomijana – państwo to nie jest nic szlachetnego. Państwo to mafia, która ucieka się do wszystkich możliwych sposobów, żeby urosnąć w siłę i ochronić swoją domenę. Państwo to znaczy rozerwać na strzępy noworodka żeby pięćdziesiąt innych nie musiało umrzeć w dalekiej przyszłości. Państwo to niemoralne i zbrodnicze drogi ku szczytnym celom, ścieżki pełne błota, krwi i kału wiodące ku śnieżnej bieli. Jak można domagać się od każdego, żeby podążał tą ścieżką? Prosty przykład – są wybory. Wiadomo że A wojny nie zacznie, B tak. Wiadomo, że A przyniesie szkody państwu, a B je ocali, tylko że kosztem życia dziesiątków tysięcy wrogich cywili. Media realizują wszystko uczciwie, politycy mówią otwarcie. Jak zagłosują kobiety? Jak księża? Jak poeci? Dla dobra narodu i państwa, czy kierując się sercem? Demokracja nakłada na nich wszystkich brzemię, które powinna nieść wierchowa armii. I daje pewność, że okrutne, acz konieczne decyzje nie zostaną podjęte.
Oczywiście co krwawszych wojen ani zrzutów bomb atomowych nie głosuje się demokratycznie. I demokracja sobie całkiem dobrze funkcjonuje, bez demokracji.
Z tych wszystkich przyczyn (a znalazłyby się i inne) uważam, że demokracja powszechna i bezpośrednia funkcjonować może tylko w ściśle określonych warunkach. Demokracja pośrednia – to dziś demokracja klik partyjnych, spindoktorów i haseł bez pokrycia. Uważam, że lud, choć zasługuje na władzę, nie zasługuje na jej pełnię – pełnia władza czyni z niego tyrana i upadla go, tak że wyleczyć go można tylko pałką, a najczęściej jest to pałka obcej władzy.
WAŻNE: zwolennikiem jednowładztwa nie jestem. Uważam, że część rzeczy powinna być decydowana w głosowaniu powszechnym, część przez elitę, część przez głowę państwa. Ale przede wszystkim uważam, że absolutnie najważniejsze jest, by istniało w państwie prawo sprawiedliwe i nie podlegające nikomu, to jest absolutnie niezmienne (oczywiście mówimy tylko o kośćcu prawa, o konstytucji) – tylko to bowiem gwarantuje stałą wolność. No i silna armia.
komentarze
Jeśli kogoś to interesuje
Moje poglądy ustrojowe zawarłem tu – http://zetor.salon24.pl/26178,index.html
Zetor -- 17.02.2008 - 18:07UWAGA porządkowa dla Wszystkich
Ta notka do czasu zakończenia pojedynku pełni rolę prezentacji stanowiska przed właściwym pojedynkiem, a wszelkie komentarze publiczności niech mają miejsce na forum.
Pojedynkujący zaczną o 20-tej na ringu, nie na widowni! :)
Po zakończeniu pojedynku włączymy komentowanie na tym wątku debaty ponownie.
s e r g i u s z -- 17.02.2008 - 18:17Panie Merlocie
dobrze stawałeś, ciągnij tutaj.
Igła -- 17.02.2008 - 21:27Albo odwrotnie.
Igła
Panie Igło
Ja z Panem Zetorem chętnie jeszcze nie raz pociągnę, a to dlatego, że za moich szesnastoletnich czasów tak przejętych ludzi ze świecą było szukać.
merlot -- 17.02.2008 - 21:34Ale dziś to nie on, tylko ja za nowicjusza robiłem, co mnie mocno o stress przyprawiło. Muszę się jeszcze po moim ledwo-co założonym blogu rozejrzeć i guziczki które do czego służą rozkminić. Jakby co, to się odszczeknę, ale kreacji to Pan już dziś ze mnie nie wydusisz…
Za faul dziękuję, racja była.