Z dużym niepokojem przeczytałem niedawno w „Rzepie” tekst p. Julii Michalak z Greenpeace pt. „Tragedia globalnego ocieplenia”, w którym autorka stara się z całych sił przedstawić niesłychanie istotną problematykę zmian klimatu w uproszczony i demagogiczny sposób. Autorka mąci czytelnikom w głowach próbując w nich zaszczepić przekonanie, że dalsza dyskusja na temat zmian klimatycznych jest wyłącznie stratą czasu. Dyskutując czy i ile powinniśmy zapłacić za walkę z globalnym ociepleniem narażamy zdaniem autorki niewinnych ludzi na cierpienie a nawet śmierć. Wydaje się, że zdaniem p. Michalak jedynie pełne, całkowicie bezrefleksyjne spełnienie wszystkich postulatów jej macierzystej organizacji „Greenpeace” byłoby działaniem właściwym i odpowiedzialnym. Postaram się wykazać, że poglądy p. Julii Michalak nie znajdują potwierdzenia w faktach a na temat zmian klimatu wciąż warto poważnie rozmawiać. Mogę wszakże zrozumieć, że z zaniku debaty publicznej w zakresie zmian klimatu bardzo cieszyłyby się różne organizacje ekologiczne oraz związane z nimi lobby polityczne, lecz przecież brak dyskusji publicznej w tak kluczowym dla światowej ekonomii temacie trudno by uznać za normalną i pożądaną sytuację w ustroju demokratycznym.
Nie sposób zgodzić się z główną tezą autorki, iż czwarty raport IPCC z 2007 roku oznaczał definitywny kres debaty publicznej w zakresie globalnego ocieplenia i jego skutków. Od roku 2007 minęło już trochę czasu i pojawiły się nowe dane, które zmieniają perspektywę, z jaką patrzymy na problematykę zmian klimatu. Nie jest wcale tak, jak chcieliby ekologiczni aktywiści, że zarówno naukowa jak i polityczna dyskusja uległa wyczerpaniu a w temacie zapanował błogi konsens. Takie przedstawianie sprawy jest jedynie wrażą retoryką, przy pomocy której lobby ekologiczne i bliskie mu frakcje polityczne chcą zepchnąć sceptyków do kąta i pozbawić ich wpływu na opinię publiczną.
Tymczasem opinia publiczna powinna zdawać sobie sprawę, że IPCC, czyli Międzyrządowy Panel ds. Zmian Klimatu, który jest najbardziej wpływowym ciałem naukowym doradzającym rządom w sprawach globalnego ocieplenia – w zdecydowanej większości opiera swoje raporty na pracach i publikacjach jedynie kilku od lat blisko ze sobą współpracujących ośrodków naukowych, wśród których prym wiodą dwa ośrodki brytyjskie: Ośrodek Badań Klimatu (CRU) Uniwersytetu Wschodniej Anglii z Norwich oraz Centrum Meteorologiczne Hardleya z Exeter. Sytuacja ta jest o tyle niewłaściwa – pokazują to właśnie wykradzione z CRU przez hakerów dokumenty – że w środowisku tym zamiast rzeczowego naukowego krytycyzmu w ocenie pracy kolegów mamy raczej do czynienia z trybalizacją, z czymś w rodzaju środowiskowej zmowy, którą charakteryzuje lojalność wobec „swoich” (czyli naukowców uznających związek między działalnością człowieka a globalnym ociepleniem) i głęboka niechęć wobec „sceptyków” (czyli uczonych niekoniecznie ten punkt widzenia podzielających). W otoczeniu tym wykształciła się praktyka wzajemnego recenzowania publikacji przez wąskie grono zaprzyjaźnionych ze sobą osób, przez co można mieć wiele wątpliwości, co do naukowej rzetelności takiej procedury.
Trzeba także powiedzieć głośno i wyraźnie, że chociaż IPCC jest ciałem wpływowym i politycznie mocno umocowanym, to nie jest wcale tak, że brakuje na świecie wybitnych, aktywnych naukowców wyrażających w ten czy inny sposób odmienny punkt widzenia. Mamy wśród nich np. geologa Tima Pattersona, dyrektora Centrum Nauk Geologicznych Ottawa-Carleton – największego kanadyjskiego ośrodka zajmującego się naukami o Ziemi, który zwraca uwagę na wyraźnie widoczny w danych geologicznych związek między globalnym klimatem a długookresowymi cyklami słonecznymi (chodzi o cykle kilkusetletnie). Wtóruje mu m.in. K.I. Abdussamatow astrofizyk z Rosyjskiej Akademii Nauk, dyrektor słynnego obserwatorium astronomicznego w Pułkowie pod St. Petersburgiem, który od lat zajmuje się badaniem Słońca. Na podstawie swoich obserwacji Abdussamatow przewiduje nawet w niedługim czasie ochłodzenie klimatu spowodowane okresowym minimum aktywności słonecznej: link.
Różne badania wskazują na to, że ciepłe okresy w dziejach Ziemi nie są niczym niezwykłym. Badania geologiczne sugerują, że między 16000 a 6000 lat przed naszą erą Sahara była wielką oazą obficie skrapianą deszczem. Z kolei między 9000 a 5000 lat przed naszą erą miało miejsce dobrze udokumentowane tzw. Holoceńskie Optimum Klimatyczne, kiedy temperatury na biegunie północnym dochodziły nawet do 4°C. Obecnie, w świetle badań Briffy, Hantemirova i Gruddy nawet IPCC, który dotychczas całkowicie zaprzeczał istnieniu fenomenu tzw. Ocieplenia Średniowiecznego, został zmuszony do przyznania, że okres 900-1300 naszej ery był wyjątkowo ciepły. A przecież wyniki te powstały w obrębie tego środowiska naukowego, z którym IPCC najbardziej jest związane, czyli z kręgu CRU! Co więcej – prof. Keith Briffa w zeszłorocznej publikacji przyznaje, że chociaż jego badania wskazują, że obecne ocieplenie klimatu jest wyjątkowo silne, to po pierwsze wydaje się kontynuacją trendu 200 letniego, po drugie – że obraz zmian klimatu jaki wynika z jego badań nie zgadza się z modelem ocieplenia antropogenicznego! Poglądy na temat Ocieplenia Średniowiecznego wyrażone w raporcie IPCC z 2007 roku są obecnie bardzo silnie krytykowane także w tegorocznych pracach Ljungqvista (link) oraz Espera i Franka (link). Ta ostatnia wprost zaprzecza zawartym w raporcie IPCC sformułowaniom, że „Ocieplenie Średniowieczne dotyczyło jedynie niektórych regionów półkuli północnej”. Wg Espera i Franka nie ma podstaw do tego, aby sądzić, że Ocieplenie Średniowieczne było ograniczone terytorialnie, którą to tezę stara się forsować IPCC. Pojawiły się także liczne publikacje uczonych chińskich, np. prace zespołu Yuna Zhanga, z których wynika, że okres ten był również ciepły na rozległych terenach Cesarstwa (link), co oznacza już wprost, że Ocieplenie Średniowieczne było zjawiskiem globalnym.
Warto też zauważyć ciekawą publikację zespołu kanadyjskich geofizyków z 2008 r. (link), która opisuje dobrze wykonane badania mające na celu określenie poziomu morza i grubości lodowej powłoki arktycznej w okresie holocenu (ok. 9000 lat p.n.e.). Z publikacji wynika, że poziom światowego oceanu podlegał silnym okresowym wahaniom w cyklach ok. 2500-3000 lat, oraz że grubość i zasięg lodowej pokrywy arktycznej bywała już znacznie mniejsza niż obecnie – i to bez udziału antropogenicznego CO2 !
Coraz więcej danych wskazuje zatem na to, że dokumenty historyczne poprawnie opisują rzeczywistość , gdy znajdujemy w nich opisy zielonej wyspy (Grenlandii), na której osiedlili się Wikingowie i że w średniowiecznej Anglii a nawet w Polsce, na Śląsku i Małopolsce z powodzeniem uprawiano winogrona. Adam Wajrak pisząc na łamach „Dużego Formatu”, że „zielona Grenlandia to średniowieczna plotka” zdaje się nie być do końca dobrze poinformowanym. Również obrazy przyrody mongolskiej przedstawione przez Marco Polo oraz Benedykta Polaka ukazują nam krainę znacznie cieplejszą i wilgotną od Mongolii, jaka znamy obecnie.
Skoro takie ciepłe okresy zdarzały się w przeszłości, to może i to obecne ocieplenie nie jest czymś aż tak zupełnie bez precedensu i nie powinno być powodem do histerycznych reakcji?
Ustalmy zatem, że nikt rozsądny nie zaprzecza temu, że klimat planety się zmienia. Wbrew ekologicznym demagogom wciąż jednak toczy się intensywna debata przynajmniej w następujących dwóch kwestiach:
Nie do mnie a do uczonych należy dalsze prowadzenie dyskusji w związku z pierwszym tematem. Starałem się jedynie ukazać czytelnikom, że p. Michalak zupełnie mija się z prawdą mówiąc o pełnym konsensusie wśród naukowców. Konsensus panuje – owszem – na poziomie administracyjnym, ponieważ każdy wydawca, uczony, uczelnia czy ośrodek akademicki, który ośmieli się oficjalnie wyrazić pogląd niezgodny z cieplarnianym dogmatem musi całkiem poważnie liczyć się z tym, że stanie się ofiarą protestó, szykan, bojkotu czy wręcz fizycznej agresji ze strony doskonale zorganizowanych proekologicznych aktywistów:
Warto też zauważyć, że badania nad globalnym ociepleniem są dla instytucji nauki pokaźnym źródłem finansowania poprzez system wielomilionowych grantów przyznawanych na tego typu prace – również przez całkowicie już zastraszony przez ekologów przemysł.
Zastanówmy się teraz nad konsekwencjami globalnego ocieplenia, pozostawiając kwestię czy zjawisko to następuje głównie z powodu działalności człowieka czy raczej za sprawą sił natury otwartą.
Ekolodzy rysują przed nami ponury obraz świata targanego powodziami i huraganami, Ziemi spalonej słońcem, wypalonych pożarami lasów, obraz milionów ludzi pozbawionych ziemi przez podnoszące się morze, wizje głodu nędzy i chorób. To dosyć charakterystyczne, że im bliżej do konferencji klimatycznej w Kopenhadze, tym częściej w prasie pojawiają się tego typu katastroficzne prognozy. Wszak epatowanie strachem już dawno stało się sprawdzonym sposobem wpływu na opinię publiczną. Tymczasem, pomimo, że z globalnym ociepleniem mamy już do czynienia od lat bez mała 20, że dotychczasowe maksimum globalnych temperatur zanotowano w roku 1998, nic – zupełnie nic nie wskazuje na to, żeby tempo wzrostu poziomu światowego oceanu odbiegało od swojej stałej wartości ok. 2 mm na rok, która utrzymuje się bez większych zmian od ponad stu lat. Nie powstrzymuje to jednak zapalczywości ekologów, którzy bezceremonialnie wmawiają nam, że podtapianie tropikalnych wysp Tuvalu czy Malediwów, to wina globalnego ocieplenia.
Załóżmy przez chwilę jednak, że ocieplanie pędzie nadal postępować. Z czym zatem będziemy mieli do czynienia za lat kilkadziesiąt i czy powinniśmy się tego bać? Zadziwiające jest, że naukowcy z Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu, którym zawdzięczamy dość sążnistą listę skutków negatywnych nie doszukali się jak dotąd ani jednej możliwej korzyści z globalnego ocieplenia. Pozostaje to jakby w sprzeczności z tradycyjnym stosunkiem klimatologów do wcześniejszych ciepłych okresów w dziejach Ziemi, które określano zazwyczaj pozytywnie brzmiącymi nazwami w rodzaju „Optimum Klimatyczne”. Sformułowania te powstały nie bez powodu – ociepleniom klimatu towarzyszył bowiem zawsze spektakularny wzrost bioróżnorodności a odkąd pojawił się człowiek – również rozwój cywilizacji. Kulminacyjne momenty rozwoju kultury minojskiej oraz rzymskiej wypadają właśnie w okresach globalnego ocieplenia.
Intrygujący jest również fakt, że rozwój kultury inkaskiej (Cuzco) przypada na okres Ocieplenia Średniowiecznego – korelację tę potwierdzają dane z osadów jeziora Marcacocha zebrane przez brytyjskiego paleoekologa, Alexa Chepstow-Lusty, który twierdzi, że rozwój kultury Cuzco nie byłby możliwy, gdyby nie nastąpił wywołany zmianą klimatu wzrost płodności kukurydzy (link). Dane chińskie pokazują natomiast widoczny w tym okresie wzrost opadów w zazwyczaj suchych rejonach wschodniego Turkiestanu (Xingiang), co umożliwiło Mongołom Dżyngis Chana ekspansję na zachód (jego armia miała gdzie po drodze wypasać konie).
Ocieplenie Średniowieczne, to także czas wielkich podróży Wikingów, którzy zasiedlili wówczas Grenlandię i północ Norwegii, czego dowodzą głębokie groby ludu Norse wykopane w gruncie, który obecnie jest wieczną zmarzliną. Początki cywilizacji egipskiej wypadają na okres Hocolceńskiego Optimum Klimatycznego, kiedy – jest to dobrze udokumentowane – na skutek większych opadów całą Azję centralną porastały lasy a Sahara była zieloną oazą. Saharyjskie rysunki naskalne wczesno egipskiego ludu Nagada ukazują liczne sceny polowań! Prace naukowców z Uniwersytetu Stanforda (link) pokazują też, że okresy cieplejszego klimatu korelują z wydłużeniem średniej długości życia człowieka.
Dlaczego zatem powinniśmy tak bardzo lękać się globalnego ocieplenia? Dlaczego mamy bardziej ufać niepewnym modelom matematycznym niż dobrze udokumentowanym danym historycznym? Wydaje się wręcz, że wizja ciepłego, wilgotnego klimatu, uprawnej Syberii i północnej Kanady, perspektywa wzrostu opadów w basenie morza Śródziemnego jest tak bardzo nie na rękę prorokom globalnej katastrofy, że woleliby oni całkowicie zapomnieć o przeszłości.
Powiedzmy sobie szczerze – ekologiczni ideolodzy spod sztandarów Greenpeace czy WWF są głęboko przekonani do pesymistycznej, neomaltuzjańskiej wizji cywilizacji, która zakłada konieczność globalnej depopulacji i rezygnacji z postępu technologicznego na rzecz powrotu do pierwotnych „samowystarczalnych” form gospodarowania. Dobrze ujął to Patrick Moore – jeden z założycieli Greenpeace, który zrezygnował z członkowstwa w tej organizacji rozczarowany przyjętym przez nią antycywilizacyjnym kursem:
W połowie lat 80-tych zeszłego stulecia ruch ekologiczny porzucił naukowe podstawy i zrezygnował z logicznego myślenia na rzecz rozgrzewania emocji i epatowania sensacją. Jest znamienne, że współcześni obrońcy środowiska żyją wyidealizowaną, romantyczną wizją naturszczykowstwa i są całkowicie przekonani, że cywilizacja oznacza zagładę świata. Ich najważniejszym celem stało się zapobieżenie awansowi cywilizacyjnemu krajów rozwijających się i powstrzymanie dalszego rozwoju krajów rozwiniętych. Uważam, że można śmiało uważać taką postawę za wrogą ludzkości.
Czy w świetle powyższego nie wydaje się zastanawiające, że Greenpeace z taką determinacją stara się nas przekonać do poparcia tych polityków, którzy chcą nam zafundować horrendalnie wysokie podatki od energii, transportu czy nawet mięsa? Czy naprawdę w imię zapobieżenia wydumanym katastrofom powinniśmy ślepo i bez zastanowienia (przecież na dyskusję – powiedziała nam pani Michalak – szkoda czasu) ciąć limity emisji CO2 narażając nasz rynek pracy na jeszcze silniejszą i jeszcze bardziej wyniszczającą konkurencję ze strony Chin czy Indii, które nie zamierzają z globalnym ociepleniem wcale walczyć? I czy naprawdę chcemy, aby jeszcze więcej rodzin – już nie tylko tych zupełnie biednych, stawało wobec dylematu, czy wydać pieniądze na jedzenie czy na ogrzewanie?
Organizacje ekologiczne z całą świadomością oszukują ludzi wmawiając im, że bez znacznego uszczerbku w ich budżetach można dokonać konwersji gospodarki na niewydolne źródła odnawialnej energii lub że zamiast ogrzewać domy wystarczy je dobrze ocieplić. Oszukują ludzi bredząc o tanich samochodach elektrycznych, podczas gdy pomimo postępów technologicznych na tego typu pojazdy wciąż pozwolić sobie mogą jedynie najbogatsi – gwiazdy filmu i estrady, które szczerząc zęby zza szyb swoich ekskluzywnych hybrydowych SUV-ów radzą nam jak ratować planetę.
Uważam, że nawet biorąc pod uwagę czarne scenariusze politycy muszą brać pod uwagę nie tylko ułańskie fantazje ekologów, ale przede wszystkim żywotny interes zwykłych obywateli, którzy nie zasłużyli na życie w świecie, w którym weekendowa wycieczka samochodem na wieś może okazać się zbyt kosztowną ekstrawagancją wobec coraz bardziej ambitnych planów ograniczania „zbytecznej mobilności obywateli” a na urlopowy przelot samolotem do Grecji czy Egiptu stać będzie już tylko nieliczną grupę wybrańców, ponieważ ekologowie już optują za ultrawysokim podatkiem na paliwo lotnicze. Czas najwyższy przejrzeć na oczy i zacząć zadawać sobie pytanie, kiedy walka ze „śladem węglowym” przestaje być racjonalnym odruchem ostrożności a staje się przebiegłą walką z podstawami naszej cywilizacji.
Być może zamiast wydawać obłędne kwoty na redukcję emisji dwutlenku węgla lepiej zastanowić się jak radzić sobie ze skutkami ocieplenia, jeżeli w ogóle będą one odczuwalne (no bo trudno przecież za każdą większą wichurę na świecie obwiniać globalne ocieplenie). Być może warto też zauważyć, że gdyby choćby ułamek tej kwoty, jaką świat wydaje na programy odnawialnej energii zainwestowano w oczyszczanie wody w krajach rozwijających się, to pani Michalak nie musiałaby aż tak bardzo martwić się o los biednych mieszkańców trzeciego świata.
I na koniec – ekologowie chętnie zwracają uwagę na moralnie wątpliwe ich zdaniem powiązania interesów między „sceptykami” a przemysłem wydobywczym czy energetycznym. Nie chcą jednak jakoś zupełnie zauważać równie wątpliwych moralnie powiązań między klimatycznymi decydentami a przemysłem „ekologicznym”. Tymczasem im bardziej walka z ociepleniem klimatu staje się częścią systemu gospodarczego, tym lepiej widać jak zieloni lobbyści zarabiają na przekonywaniu rządów do „proekologicznych” rozwiązań:
Moim zdaniem szczególnie „krzepiąca” jest sytuacja, kiedy Tim Yea – szef komitetu doradców ds. zmian klimatu i zasobów odnawialnych przy Parlamencie Brytyjskim (Environmental Audit Select Committee), czyli ważnego ciała kreującego brytyjską politykę ekologiczną, okazuje się być udziałowcem i przewodniczącym rady nadzorczej dwóch firm: jednej zajmującej się produkcją ogniw paliwowych do samochodów elektrycznych (AFC Energy plc) i drugiej – produkującej samochody elektryczne (Eco City Vehicles plc). Nic dziwnego, że EASC z cała stanowczością opowiada się za drastycznym podniesieniem podatków na samochody spalinowe:
Explaining his committee’s thinking, Yeo told the BBC today: "This is quite an urgent issue – emissions from cars are increasing, people are buying cars all the time. We don’t want them to stop driving, but we want them to choose the greenest car. They need the biggest possible incentive, that’s why the government should be even bolder – really penal rates for high-emission cars and really attractive ‘carrots’ so that tax is almost nothing on the greenest models."
(źródło)
=========
Tekst ten ukazał się również tutaj:
http://szczesny.salon24.pl/141980,przed-szczytem-w-kopenhadze-polemika-z...
komentarze
@Zbigniew P. Szczęsny
Maszyna skopiowała oryginalną notkę z S24. To 1 minuta pracy. Nie trzeba stosować formatu Textile. Wystarczy wkleić kompletny HTML/źródło tekstu i wszystko działa.
Maszyna TXT -- 03.12.2009 - 12:59Maszyna jak zwykle niezawodna !
Dziękuję Ci Maszyno !
Zbigniew P. Szczęsny -- 03.12.2009 - 13:21@ autor
Świetny, wyczerpujący tekst.
Dymitr Bagiński -- 04.12.2009 - 08:05@autor
z wolna narasta sceptycyzm, niezadowolenie i uświadomienie sobie jakie będą koszty wprowadzania kar, licencji itepe za wypuszczanie CO2.
Tak jak Pan pisze handel emisjami to około 100 miliardów dolarów rocznie. Kryją się za tym jedynie pieniądze.
Ciekawe, czy climategate – hackerzy – spowoduje klęskę Kopenhagi.
Społeczeństwa mają tak wyprane przez media mózgi, że bardzo trudno będzie im uwierzyć w to, że ocieplenia spowodowanego przez człowieka jednak nie ma.
Zobaczymy jaka będzie zima, i czy duże mrozy będa np dowodem na ocieplenie.
Jestem w tej chwili w Austrii na nartach. Odcinek autostrady od Granicy z Niemacami na zachód ma prawie cały ograniczenia do 100km/h ze względu na emisje CO2.
Obserwując w jakim kierunku zmierza Europa z ograniczeniami związanymi z CO2 czuję się jak w filmie SCI-FI w którym ludzie sami niszczą cywilizację.
Lagriffe -- 04.12.2009 - 15:07Ukłony.
L.
Kto pierwszy...!?
Internet jest dobrym narzędziem – wiele WIEMY.
Ale.
Kto pierwszy powie NIE ! Nie ogłupianiu całych społeczności przez profesjonalne grupy wpływu.
To taki współczesny CIEMNOGRÓD ?
“Politycy” – cóż, kalkulują z kim opłaci się trzymać.
a….my?
k24 -- 04.12.2009 - 23:19Ziggi,
bardzo ciekawy tekst, przeczytałem z prawdziwą przyjemnością, acz się nie znam na tym zupełnie.
Ale szczególnie ci Inkowie mnie zaciekawili, bo to moje klimaty:)
A ta pani, której tekst z “rzepy” zalinkowałeś, to trochę dziwne podejście ma, jako naukowiec powinna być raczej za dyskusją i powinna umieć pokazać, że jej argumenty sa lepsze/bardziej trafne/sensowne, a ona tymczasem pisze tekst, w którym stwierdza, że nie ma sensu dyskutować, bo wszystko już powiedziane.
Co to za naukowiec i specjalista, co nie ma wątpliwości ni dystansu?
Dziwne.
Ale jeszcze mnie ciekawi, czy dostrzegasz jakieś negatywne skutki ocieplenia klimatu jeśli ono w ogóle następuje/nastąpi?
P.S. Winnice to w Polsce i teraz są:)
grześ -- 05.12.2009 - 16:49czy ocieplenie jest niedobre, strumień nieświadomości
no wlasnie, Grzesiu postawil ciekawe pytanie, czy ocieplenie jest zlem?
Na zdrowy rozum biorac nie bardzo.
W Polsce co spowoduje lekkie ocielenie?
1. Mniej sniegu – bezpieczniej na drogach
2. MNiejsze koszty ogrzewania – dla mnie rzeczy wyjatkowo istotna.
3. mniejsze wydatki na cieple ubrania
4. Nie musze tyle odsniezac….
Takich prostych argumentow jest sporo. Ale sa istotniejsze.
jednym z nich jest dluzszy okres wegatycyjny, co da lepsze zbiory.
No przyzna chyba kazdy, ze przyjemniej zyje sie w klimacie nieco cieplejszym niz nasza franca. Juz w okolicach Wiednia jest przyjemniej.
mowi sie, ze zaleje Malediwy – tylko ze przez ostatnie trzy tysiace lat, kiedy po drodze bylo cieplej i to sporo, Malediwow nie zalalo.
A jak to jest z topnieniem lodow arktycznych i antartycznych?
Bo ja czegos przyznam nier rozumiem. Jesli tam jest zawsze sporo nizej zera, to jak wzrost temperatury nie przekraczajacej 0 moze spowodowac topnienie?
Co wiecej, wyborazmy sobie, ze jednak zrobi sie o wiele cieplej – GRENLADNIA wszystko stopnieje i znowu zrobi się zielona wyspa – stąd GREENLAND. Czy to tak źle?
Rozumiem OZIĘBIENIE. No to jest okrpone. Lato chlodniejsze, zimy dlugie. A może nawet zlodowacenie. A co oznacza zlodowacenie w Polsce? Ano prostą rzeczy – dwa kilometry lodu nad nami. Lód kończył się przy ostatnim zlodowaceniu około 30 kilometrów przed Alpami ( od północy).
A wyobraźmy sobie tylko dwa sezony letnie kiedy nie stopnieje śnieg? Ginie cała wegetacja. Fajna perspektywa.
Klimat zmienia się zawsze. Różne rzeczy się zmieniają. Raz na jakiś czas – to są długie okresy – zamyka się cieśnina Gibraltarska i wysycha Morze Śródziemne. Robi się bardzo głęboka dziura, bez życia, bo słono i na dnie słone bajoro. Rzeki nie dostarczają tam dość wody. Takie zmiany to ja rozumiem. Coś poważnego.
A czy zmiana klimatu, która doprowadzi do zielonej Sahary, Jezior, rzek tam gdzie dziś jest pustynia… To tak źle? Chyba dobrze, ciekawe czy wtedy nas akurat nie zalodzi…
Ale politycy, ekoteroryzm…
Lagriffe -- 06.12.2009 - 14:12Oczywiście dbanie o nie zatruwanie rzek, powietrza, segregacja śmieci, to ma sens… bo po co niszczyć bezmyślnie i marnować... ale niszczyć całą cywilizację kosztami energii…
@Grzesiu
Obiecuję odpisać – w ogóle mam zaległości, ale pogorszył się stan mojej mamy i zamiast spędzać wieczory przed komputerem – spędzam ostatnie chwile z nią...
W środę wybieram się tutaj:
POWER RING 2009 – Czysta Energia Europy
9 grudnia 2009 r., 8:30 – 15:30, Muzeum Gazownictwa, ul. Kasprzaka 25, Warszawa
Zobaczę co słychać w polityce energetycznej i też coś napiszę. Muszę też w końcu wrzucić tę korespondencję z prof. Hantemirowem, chociaż prawdę mówiąc niewiele z niej wynika…
Pozdrawiam,
Zbigniew P. Szczęsny -- 06.12.2009 - 17:46Zbigniewie,
w takiej sytuacji to internet i komputer są nieważne zupełnie.
Wszystkiego dobrego życzę.
grześ -- 06.12.2009 - 23:56