Moja pierworodna rodziła się 16 grudnia 1981 roku – w trzecim dniu stanu wojennego. Telefony wyłączone, więc pobiegłem po umówionego kolegę z “maluchem”, ale ten okazał się nieobecny. Biegiem więc do pobliskiej wojewódzkiej komendy milicji, przy bramie chronionej przez spasionych zabiurkowców ubranych w moro i kałasznikowy. Na ich grzeczne pytanie: “Czego?!” wysapałem, że żona rodzi, więc dopuścili mnie do przedsionka gdzie wiadomość o wydarzeniu podana została radiem gdzieś... Kazali iść, bo zaraz przyjadą – pytałem więc, kto – czy karetka czy suka.
Przyjechała karetka i pilelęgniarz wjeżdżając windą na trzecie piętro uwięził się w kabinie! Pół kamienicy radziło mu, jak się ma uwolnić, co się udało po kwadransie. Żona zeszła schodami! Powieźli ją w nieznane a ja dopiero rano pojechałem do szpitala wojskowego, w którym miała rodzić, ale w którym jej nie było, bo szpital nie przyjmował cywilów, gdyż czekał na setki rannych żołnierzy, broniących PRL przed uzbrojonymi bojówkami Solidarniści. Po kilku łączeniach radiowych – telefony przecież nie działały – zlokalizowano żonę w centrum miasta, w szpitalu komunalnym. Dotarłem tam w południe. Nikogo nie wpuszczano! Przy bramie wystałem się w kolejce do telefonu na portierni, z którego łączono się z różnymi oddziałami i dyżurna pilęgniarka położnictwa poinformowała mnie o narodzinach córy!
Gratulacje za pierworodnego!
Moja pierworodna rodziła się 16 grudnia 1981 roku – w trzecim dniu stanu wojennego. Telefony wyłączone, więc pobiegłem po umówionego kolegę z “maluchem”, ale ten okazał się nieobecny. Biegiem więc do pobliskiej wojewódzkiej komendy milicji, przy bramie chronionej przez spasionych zabiurkowców ubranych w moro i kałasznikowy. Na ich grzeczne pytanie: “Czego?!” wysapałem, że żona rodzi, więc dopuścili mnie do przedsionka gdzie wiadomość o wydarzeniu podana została radiem gdzieś... Kazali iść, bo zaraz przyjadą – pytałem więc, kto – czy karetka czy suka.
Przyjechała karetka i pilelęgniarz wjeżdżając windą na trzecie piętro uwięził się w kabinie! Pół kamienicy radziło mu, jak się ma uwolnić, co się udało po kwadransie. Żona zeszła schodami! Powieźli ją w nieznane a ja dopiero rano pojechałem do szpitala wojskowego, w którym miała rodzić, ale w którym jej nie było, bo szpital nie przyjmował cywilów, gdyż czekał na setki rannych żołnierzy, broniących PRL przed uzbrojonymi bojówkami Solidarniści. Po kilku łączeniach radiowych – telefony przecież nie działały – zlokalizowano żonę w centrum miasta, w szpitalu komunalnym. Dotarłem tam w południe. Nikogo nie wpuszczano! Przy bramie wystałem się w kolejce do telefonu na portierni, z którego łączono się z różnymi oddziałami i dyżurna pilęgniarka położnictwa poinformowała mnie o narodzinach córy!
jotesz -- 11.06.2008 - 11:33