Cieniu cyprysu,

Cieniu cyprysu,

zainteresował mnie temat wielce, ale nie zmogłem go, bo po trzeciej linijce wzrok mój, osłabiony mrozem wiosennym, zaczął latać po różnych wierszach, gubiąc wątek. A szkoda, bo zapowiadał się ciekawie.

Gdybyś łaskawie podzielił go akapitami na kawałki łatwiejsze do przeżucia, to chętnie do niego wrócę. Zwłaszcza, że po tygodniowym urlopie zdrowotnym i rekonwalescencji, twój tekst jest jedynym strawnym z dań dnia.

Miłośnikiem księgarń byłem od zawsze, czyli od momentu, gdym opanował czytanie . W czasach minionych, ciemnych i złych, księgarnia była świątynią jasności. Największym marzeniem było zaprzyjaźnić się z panią z księgarni. Posiadanie własnej “półki” na zapleczu było wielką nobilitacją, budzącą ogólną zazdrość. Chyba większą, niż znajoma sklepowa w mięsnym!

Oczywiście, te świątynie jasności pełne były marnych książek miernych pisarzy, przymilnych władzy ludowej, papierowych cegieł propagandowych i innej pachnącej drukiem makulatury. Bywały jednak dni, gdy trafiał się kolejny Lem! Albo Mrożek. Ewentualnie kolorowy tom prozy iberoamerykańskiej. Ktoś mi przy ladzie zwrócił uwagę na Borgesa. Były akurat i “Fikcje” i “Alef”. Wziąłem oba tomiki i wsiąkłem!

Przerwę jednak, bo po rekonwalescencji nie mogę się nadwerężać, głupio by też wyglądało, gdyby komentarz stał się większy niż nota główna! Miło było znaleźć taki temat, który stał się okazją do powrotu. Bo pod jakąś inną notką tydzień temu zdeklarowałem urlop. A te dzisiejsze inne dania dnia nie pobudzają mego apetytu…

Pozdrowienia i powodzenia
:)


O księgarni By: cierncyprysu (18 komentarzy) 24 marzec, 2009 - 17:12