Na koniec rozdziału mamy sam smak od cymesu:
Dbajmy o to, aby w naszej rodzinie:
· Główną metodą wychowawczą była nagroda.
· Nikt nie stosował przemocy.
· Obowiązywały jasne zasady.
· Wszyscy wzajemnie okazywali sobie szacunek i miłość.
· Dzieci wykonywały prace codzienne i odpowiadały za swoje rzeczy.
· Dzieci nauczyły się odpowiedzialności za czyny i słowa.
Konia z rzędem temu, kto jest w stanie wyprowadzić przytoczone zalecenia z tekstu powyższego wstępu. Dlaczego rodzice mają dbać o to by nikt nie stosował przemocy, gdy całe życie polega na stosowaniu przemocy? Państwo wysyła 5 latki do placówek edukacyjnych i to „nie jest przemoc”, a rodzice mają przygotować dziecko do życia w komunie hipisowskiej? No pogratulować pomysłowości i logiki! A może pani Dorocie Zawadzkiej chodzi o wykształcenie ludzi, jacy nie potrafią sobie radzić z przemocą państwa.
Najpowszechniej miłość w rodzinie „okazują sobie” zięciowie i synowe z teściami. O to rzeczywiście trzeba dbać, tylko co to ma wspólnego z wychowaniem dzieci?
Jak dzieci mają nauczyć się odpowiedzialności za czyny i słowa, bez ponoszenia konsekwencji czynów i słów? Przecież konsekwencją pewnych zachowań (czynów bądź słów) jest przemoc stosowana przez państwo! Jak dziecko przygotować na takie sytuacje bez stosowania przemocy?
Generalnie wiara w to, że państwo ma prawo stosować przemoc względem niewolników obywateli, a oni są za głupi, żeby stosować ten sam środek, jest przejawem lewicowej pogardy dla człowieka. Państwo nie stosuje przemocy samo, tylko za pomocą swoich funkcjonariuszy. Zatem urzędnik może zastosować przemoc względem rodziców „krzywdzonego” dziecka, natomiast nie może zastosować przemocy względem własnego dziecka łamiącego reguły. Logika takiego postawienia sprawy jest tak dziwna, że trudno ją analizować, nie mówiąc o zrozumieniu. Dzięki temu różni frustraci na stanowiskach rządowych mogą odreagowywać swoje niepowodzenia wychowawcze niszcząc inne, często lepiej funkcjonujące rodziny pod płaszczykiem ochrony praw dziecka.