Zaczyna się sezon ogórkowy. Coraz częściej w headach serwisów informacyjnych będą pojawiały się kolejne doniesienia o upałach zagrażających światu, a na portalach pierwsze miejsca stron głównych będą okupowane przez ilość ofiar salmonelli w tym lub tamtym obozie kolonijnym.
Nie zaznamy jednak spokoju ducha z powodu Wałęsy i Lizbony. W pierwszym przypadku zostało już tak wiele powiedziane, że kolejne słowa mogą ograniczyć się jedynie do przekonywania przekonanych. W przypadku Lizbony nie śmiałbym się wypowiadać, ponieważ nie znam się na prawie europejskim, a samego traktatu nie czytałem. Podobnie zresztą, jak ogromna większość komentatorów, którym wcale nie przeszkadza to wypowiadać kategoryczne sądy na lizboński temat.
Korzystając, więc z tej stosunkowej posuchy informacyjnej i z faktu, że jadę autobusem i mam laptopa, chciałbym przedstawić kilka moich (wcale nie moich, tylko zasłyszanych, przeczytanych i zrekompilowanych) pomysłów na to, co hucznie nazywane jest wszechświatem. A przedstawić chciałbym to w formie, która przez niektórych hucznie nazywana jest Manifestem. Nie lubię dętych wyrażeń, więc niniejszy tekst nie jest Manifestem, li tylko wyrażeniem zasłyszanych i zrekompilowanych poglądów.
Szczerze mówiąc źle mi się kojarzą tego typu teksty. Zdaje mi się, że są trochę zbyt manifestacyjne i są odbiciem nadmuchanego ideologicznie „ja” autorów. Ale cóż robić, kiedy w autobusie nudno i gorąco, a cel podróży daleko? Niniejszy post jest powtórzeniem i banałem, ale czym byłby sezon ogórkowy bez powtórzeń i banału?
Uważam, że byt jest procesem, a nie stanem. Uważam, że jego elementy są jakościowo inne od całości, na które się składają. Świat nie jest zdeterminowany. Nie ma absolutnych rozwiązań, absolutnych recept i celów. Każde zjawisko jest wypadkową milionów czynników, jest unikalne i niepowtarzalne. Można jedynie dopatrywać się głównych megatrendów i reagować na nie lub próbować je przewidywać i wyprzedzać skutki ich działań. Oczywiści nie gwarantuje to sukcesu. Jeśli świat jest ciągłą zmianą, należy starać się wpływać na sam proces, ramować go, katalizować i ujeżdżać.
Uważam, że tworzenie spójnego, logicznego konstruktu odnoszącego się do całości życia społecznego jest bezcelowe. Eklektyzm jest domeną człowieczą i nie należy się go wypierać. Żelazna konsekwencja logiki poglądów prowadzi do wynaturzeń w stylu paleokonserwatyzmu. Paleokonserwatyści, którym nie można zarzucić niekonsekwencji chyba sami niezbyt komfortowo czują się z własną wizją świata. Zresztą, zostało logicznie dowiedzione zdaniem „Zielone bezbarwne idee wściekle śpią”, że logika jest do chrzanu. Jesteśmy, więc skazani na pewną dozę autoarbitralności. Przeczytaliśmy to i tamto, usłyszeliśmy to i tamto, wszystkie te wypadkowe razem utworzyły pewną gmatwaninę znaczeń i wartości na „polu zwanym nami”.
Uważam, że zmiana jest możliwa. Zmiana ciągle się dokonuje, byt się- staje, a my możemy mu w tym pomóc, albo stać z założonymi rękami i przyglądać się do czasu, aż złapie on nas za chabety i wciągnie w wir, który sam wykreował.
Dla mnie podstawą etyki jest empatia, dlatego staram się zrozumieć czyny, które ktoś dokonał i rzadko je oceniam w kategoriach absolutnych. Nawet, jeśli są to czyny wyjątkowo odrażające.
Uważam, że tradycyjny podział na lewicę i prawicę się wytarł. Ci, którzy bronią klasy robotniczej są tak samo skamieniali, jak ci, którzy bronią tradycji. Zarówno klasa robotnicza, jak i tradycja istnieją, lecz są one kwestiami w cywilizacji euroatlantyckiej tak marginalnymi, że tworzenie wokół nich osi podziału jest dysfunkcjonalne. Dzisiaj podział na lewicę i prawicę jest podziałem głównie umownym i stanowi akt autafiliacji. Prawica pogodziła się z utratą przyczółków tradycji, a lewica przystała na „wolny rynek”. Wierzę jednak, że istnieje coś takiego jak umysłowość lewicowa i umysłowość prawicowa. Domeną umysłowości lewicowej jest chęć zrozumienia, wybaczenia, pomocy, pobłażania, kooperacji i niuansowania, kontestacji starego, wiara w zmianę. Domeną umysłowości prawicowej jest systematyczność, konsekwencja, zamiłowanie do hierarchii i tradycji, kontestowanie nowego i pogląd, który każe uważać, że świat jest prosty jak budowa cepa, niewiara w zmianę. Powyższe stwierdzenia zdają się być bardzo ogólnikowe i arbitralne…
Uważam, że nie istnieje nic takiego jak natura ludzka spuszczona ziszczona z samej Góry. Tym, co jest nią nazywane jest wypadkową kapitału kulturowego. Pomiędzy nami chodzą zarówno ludzie X jak i ludzie Y, neandetale i poeci, a aby było śmiesznie, każdy z nich zawiera w sobie pierwiastek swojej opozycji.
Świat społeczny dzieli mur nie do przeskoczenia w dzisiejszych warunkach. Najłatwiej go zdefiniować jako mur północ – południe. Diagnozy stawiane na bogatej północy mają się jak pięść do nosa do biednego południa i odwrotnie. Najbardziej palącym problemem ludzkości nie jest wzrost gospodarczy i kryzys finansowy, tylko wyrzut sumienia w postaci miliardów głodnych ludzi, podczas gdy setki milionów, co miesiąc kupują sobie dwie pary butów, w zależności od zmieniających się trendów mody. Mechanika obu światów jest zupełnie inna. Podobnie jak mechanika feudalizmu i późnego kapitalizmu, mechanika północy i południa nie ma ze sobą prawie nic wspólnego. Z dość oczywistych względów poniższe i powyższe wynurzenia tyczą się północy.
Emancypacja i demokratyzacja dialektycznie zniewoliła nas w świecie popkultury i konsumpcji. Konsumpcja zalewa nas symulacją, zaciemnia obraz złożoności świata, degraduje więzi społeczne i zabija polityczność wielości. Uważam, że jest ona najbardziej palącym polem dla kolejnej emancypacji. Popkultura ubiernia i wtłacza w role społeczne, które obradzają profitami korporacje i centra finansowe.
Uważam, że dyskurs liberalny, czy też neoliberalny redukuje człowieka do poziomu ekonomii. Człowiek jest czymś więcej niż grupą docelową spin doktorów i speców od PR. „Świadomość własnej wartości” została zawłaszczona przez świat, w którym największym i najbezczelniejszym dyktatorem jest CV. „Świadomość własnej wartości” nie oznacza jedynie wartości na rynku pracy. Redukowanie aktywności człowieka do aktywności produkcyjnej jest aroganckie.
Dzisiejsza polityka, to polityka malowana, lukrowana i wirtualna. Politycy stracili kontrolę nad megatrentami, czy metaprocesami. Polityka rozpuściła się w amalgamacie globalnego imperium i podkulturze. Politycy są kolejnymi celebrytami, którzy, sami z siebie rezygnują z wpływania na rzeczywistość, oddając pole procesom ekonomicznym.
Uważam, że globalizacja jest najważniejszym, poza konsumpcją i podkulturą (a wszystko to jest ze sobą nierozerwalnie splecione) znakiem naszych czasów. Wzrost tendencji izolacjonistycznych jest funkcją globalizującego się świata. Jest nieporadną reakcją, strzelaniem z procy do lotniskowca. Procesu globalizacji nie można cofnąć, można jedynie strać się nad nim zapanować.
Wierzę w demokrację, która jest polem wypracowywania konsensusu świadomych obywateli. Niestety takiemu modelowi nie sprzyja ani wszechogarniająca popkultura, ani niemalże zupełnie bezużyteczny system szkolnictwa, ani mainstreamowy dyskurs zdominowany przez neoliberałów spod znaku TINA.
Nie wierzą w absolutną winę i w absolutną niewinność. Wszystko jest kwestią zrozumienia i perspektywy.
Nie wierzę w Prawdę. Wierzę w istnienie „obiektywnej rzeczywistości”, ale uważam, że mamy ograniczone instrumentarium jej recepcji. Prawna jest relacją między tym, co-jest, a tym, co-widzimy. Rzeczywistość można czytać na wiele sposobów, obserwować ją z wielu punktów. Każdy obraz będzie od siebie różny, a każdy obserwator będzie przekonany o swoim obiektywizmie i zbrataniu się z Absolutem. Dopiero nałożenie na siebie poszczególnych obrazów pozwala zbliżyć się do tego na P.
Uważam, również, że powyższy post jest tymczasową deklaracją, ponieważ byt jest procesem, a poglądów nie zmienia tylko krowa. Poczytam, posłucham, poparzę i za kilka lat dojdę do wniosku, że wypisałem głupoty.