Pan Y opowiada anegdotę o argumentach i wódce

Wieczorna lektura wróciła rankiem do Pana Y asocjacją. Logiczny związek trudno odnaleźć, zwłaszcza, że Pan Y niewiele wie o psychologii. O logice, wie jeszcze mniej, bo i skąd? Nawet N zapomniał już podstawowy zespół aksjomatów logicznych spółki Szmielew –Tarski, a z Schopenhauera zostało mu tylko przeświadczenie, że jak ktoś odwołuje się do argumentum ad personam to jest głupek (z czego czyni czasem, gdy jest rozgoryczony, zarzuty Panu Y, który mu odpowiada, że faktycznie, jest głupkiem, ale to nie jego wina).
Wspomniana wyżej asocjacja, polegała na tym, że Pan Y przypomniał sobie o pewnej dawnej historii, którą zna od N.

Było to w czasach, kiedy stan wojenny powoli tracił zęby (to znaczy: zabijano rzadziej), zaś w akademiku na Żwirkach podstawowym problemem była niezapomniana Ustawa o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi
Któregoś grona N, w gronie znajomych, dyskutował o sprawach ważnych, żeby nie powiedzieć głównych, zaś zasadniczą i pryncypialną zachętą do dyskusji była wędzonka przywieziona z okolic Siemiatycz.
Kiedy już poruszono podstawowe problemy polityczne, gospodarcze i społeczne i powoli zabierano się za aksjologię praktyczną ze szczególnym uwzględnieniem cnót katońskich, skonfrontowanych z nadchodzącą sesją zimową, pojawił się problem.
Otóż, co prawda wędzonka jeszcze była i nic nie wskazywało na to by mogło jej zabraknąć, ale skończył się bimber zpodsiemiatycki.

A trzeba Szanownym Czytelnikom wiedzieć, że był w gronie dyskutantów kolega, o wdzięcznym imieniu Jan, który tą posiadał przewagę, że aktywnie działał w spółdzielczości studenckiej i z tego tytułu posiadał szerokie znajomości i otoczony był lokalnym, ale znaczącym szacunkiem, który pozwał mu dostać butelkę wódki o każdej porze, a zapłacić przy okazji. Zresztą płacił zawsze, co sprzyjało jego prestiżowi.
Kiedy zatem pojawił się problem, zebrani zwrócili się do wspomnianego spółdzielcy z prośbą, aby coś na to zaradził, wyrażając to w słowach prostych: „Weź skocz Jasiu po pół litra, albo i trzy czwarte, co tam akurat będzie. Byle nie Vistula”
Ale, ku pewnej konsternacji zebranego grona, kolega Jan oświadczył, że nie, bo on zasadniczo jutro ma kolokwium, a zapojutrze egzamin. Dodał także, że w kwestiach wcześniej poddanych dyskusji , zarówno zasadniczo, jak i poszczególnych drobiazgach, z kolegami zebranymi nie zgadzał się i nie zgadza i to jest niepoważne, żeby Ci którzy jego światopogląd mają za nic, wysyłali go po wódkę.

Prośby i nalegania trwały przez czas jakiś, ale niewiele przyniosły, bo kolega Jan okopał się starannie i powtarzał swoje, niezależnie od argumentów i zasadniczych, i utylitarnych. Nie przekonało go to nawet, że koledzy poniosą finansowe koszta operacji.
W końcu z ust kolegi Jana padła wypowiedź, w zamierzeniu – zapewne – dokonawcza. Spojrzawszy na zebranych z góry powiedział: „Ja już dzisiaj z wami, świętobliwe moczymordy, pić nie będę”
Na chwilę zapadła cisza, a potem spłynęły historyczne słowa. Kto je powiedział, historia milczy. Następnego dnia wszyscy je pamiętali, ale nikt nie pamiętał, kto konkretnie je wypowiedział. Zdarza się…
Brzmiały one tak: „A kto Ci, gówniarzu, wódkę proponuje?”

Kolega Jan zabrał się i po chwili przyniósł, co tam było potrzebne. I chociaż prosił potem, to zgodnie z zapowiedzią, nie dostał. Bo też i wszyscy mu wypominali, że wcale pić nie chciał, tylko się uczyć o dopuszczalności subrogacji umownej. Egzaminu też zresztą nie zdał, bo jakaś absolutna sprawiedliwość musi być.

Warto pilnować słów, bo nawet te niebacznie wypowiedziane czasem wracają.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Anegdota

...że tak się wyrażę, jak najbardziej na czasie. Kto ma ślipia niechaj czyta. Kto zas może, niech zrozumie i zapamięta słowa Yayca.

Jacek Jarecki


Jak ja uwielbiam takie klimaty...

...bo przypomina się mi Megan, czyli Anatol Potemkowski i jego niezapomniani bohaterowie tacy jak choćby poeta Koszon…
:)
ps. dodam więc i ja (ten czasownik trochę mnie zatrzymał, bo skojarzył się mi z blądynom, której w mediach nadmiar…) anegdotę, usłyszaną przed laty od kolegi, mieszkającego w akademiku.

Uczyli się kiedyś do egzaminu z wojska i obiecali całą załogą pokoju, że przeuczą noc całą solidarnie. Jednak jeden złamas złamał umowę społeczną i odburknąwszy “mam to w dupie” poszedł spać. Pozostali kuli dalej bzdury smalone, ni po wała nikomu niepotrzebne, ale żądane na studium wojskowym. Gdy już noc sczezła i słonko poranne po czwartej ozłociło Wrocław, wypatrując z góry Piastów pozostałości, napełnieni militaryzmem i nienawiścią zakuwacze wpadli na pomysł szatański.

Ubrali się w mundury przydziałowe, przestawili wszystkie zegary na przed siódmą, i narobiwszy rabanu, że już późno i nie zdążą, pobiegli do stołówki. Tak naprawdę, zaraz za drzwiami, krokiem cichym ukryli się w klopie. Po paru chwilach usłyszeli trzaśnięcie drzwi i łomot buciorów tupiących w dół. Wtedy wrócili do pokoju, przestawili zegarki na właściwą godzinę, rozebrali się i położyli do łóżek.

Złamas tymczasem opieprzył portierkę zdumioną zarzutami o nieotwartej bramie akademika, pocwałował do sąsiedniego budynku, w którym na parterze była stołówka i zatrzymał się pod zamkniętymi drzwiami, okrążył budynek, by połomotać w bramę główną i opieprzony skutecznie przez drugą portierkę powrócił do swego pokoju, by zwyzywać żartownisiów. Gdy jednak zobaczył załogę pogrążoną w głębokim śnie i zegary wskazujące ciągle czwartą z kwadransami to zwątpił, zwalił się na pryczę i zaczął szlochać, przekonany o niespodziewanym postradaniu zmysłów!

Dowcipnisie najwyższym wysiłkiem powstrzymali się od histerycznego śmiechu i póżniej byli szczerze zaniepokojeni zwierzeniami nieszczęśnika, radząc mu szybką wizytę u lekarza albo nawet serię konsultacji, z psychiatryczną na czele. Jeśli historyjka nie była prawdziwa, to przynajmniej znakomicie wymyślona.


Panie Joteszu,

ta Pana historia przednia jest. I silnie wrocławska.
Nota bene, ja myślałem, że Megana już tylko ja pamiętam, i trochę się nawet wstydziłem, że go tak lubię, bo to prywatnie zdaje się nieciekawa postać była.
Ale to nieistotne, proszę sobie wyobrazić, że zanim pozostałem przy usenetowym yaycu, zastanawiałem się nad przyjęciem szlachetnego miana Barona Sołowiejczyka…


Ja zawsze oddzielałem dzieło od twórcy...

...dlatego potrafię czytać stare historyjki Urbana, pisane jeszcze pod innym mianem. Czytywałem też córkom “Porwanie w Tuturlistanie”, choć autora cała Polska wyklinała. Cyganeria Megana była wspaniałą kreacją!
:)


To ja się jeszcxse Panu przyznam,

że czasami brakuje mi sołtysa kierdzołka, choć z Ofierskiego najbardziej lubię zdanie”
“Ukończył Uniwersytet Boloński (od pewnego czesu skrótu nie używa)”.


Subskrybuj zawartość