Ryby z okolic drewnianego mostu

Minęło kilka dni. Pewnie ze cztery, albo pięć. Trzeba było zacząć myśleć o Wigilii i Świętach. Nie byłem wówczas pobożny, ale moja Wigilia opiera się na rybie. Smażonej. Śledź to tylko dodatek. Takie wychowanie. Ok, niech będzie: kluski z makiem też mają znaczenie.

Junta opanowała kraj. Opanowała telewizję i radio. Ale nie gwarantowała ryb. Nawet przeciwnie, pojawiły się wątpliwości, czy można będzie kupić cokolwiek. Przyjaciel jednak miał Dziadka.

Dziadek Przyjaciela mieszkał po niewyszogrodzkiej stronie mostu wyszogrodzkiego. Możliwe, że był rolnikiem, ale nie pamiętam nic w kwestiach agrarnych. Niewątpliwe jest, że pomieszkiwał w słynnej stacji przeciwpowodziowej, którą zarządzał, jeśli nie było powodzi. Starsi pamiętają może, że most wyszogrodzki był najdłuższą konstrukcją drewnianą tego typu w Europie i co roku toczyła się tam walka z krą. Zazwyczaj przegrana, ale gdzieś trzeba było trzymać sprzęt.

Dziadek Przyjaciela miał też wiele różnych zalet. Na przykład lubił mnie, co samo w sobie było i jest zjawiskiem rzadkim, a przez to godnym odnotowania. Przyznać, trzeba, że manifestował to szczególnie. Kiedyś, jeszcze za Gierka, letnią porą pojechaliśmy w tamtą okolicę i kiedy już dochodziliśmy do celu, minął nas jakiś dziki motocyklista na steranej SHL-ce. Jak potem oświadczyła Babcia Przyjaciela, był to właśnie Dziadek jego, który widząc nas z daleka, miał krzyknąć, że Przyjaciel znowu tego tam Y prowadzi, więc on leci po flaszkę. Tak. Inni często widzą nas niesprawiedliwie. Albo wprost przeciwnie, umieją w nas dostrzec coś, co nam umyka.

To, co nas ciągnęło w grudniowy mróz w okolice drewnianego mostu, to były stawy rybne, które Dziadek Przyjaciela także miał.

Wsiedliśmy w PKS i pojechaliśmy. Jakoś tak wczesnym popołudniem. Okazało się, po przyjeździe, że na stawach jest gruby lód, ale za to nie trzeba już latać po flaszkę, bowiem Dziadek Przyjaciela samodzielnie pędzi bimber. Szczerze mówiąc nie było to dla nas zaskoczeniem. Poszliśmy oczywiście obejrzeć aparaturę, która oparta była zasadniczo na parniku kartofli. Dla trzody chlewnej. Chłodzenie zapewniała aura, zorganizowana w wannie z lodem.

Kiedy oglądaliśmy aparaturę, cmoktając z uznaniem dla nowatorskich zastosowań, odnajdywanych dla tradycyjnych technologii, zobaczyłem jak od strony wsi nadchodzi milicjant. Nieco się spłoszyłem. Uspokojono mnie szybko, że to miejscowy. Faktycznie okazał się być raczej prywatnie, o czym świadczyła bańka zacieru, którą przyciągnął na sankach. Dziadek Przyjaciela miał szacunek we wsi. I uznanie. Głownie, jak się wydaje, za zasługi dla krzewienia kultury politechnicznej.

Mimo wszystko nie chciało mi sie z milicjantem gadać. Poszliśmy się przejść.

Na skarpie wiślanej ktoś starannie wydeptał w śniegu logo Solidarności. Popatrzeliśmy chwilkę i zdecydowaliśmy się wypić obiad. Przyjaciół poznaje się po tym, że nie trzeba z nimi dużo gadać. A już w kwestiach głównych, to wcale.

Bimber był dobry. Bez fuzla. Tego dnia piliśmy wersję prostą. Około 60% mocy i lekko zabarwiony herbatą. Najpierw pod jakieś mięso gotowane, potem pod chleb ze smalcem i kiszonym ogórkiem. Co ciekawe, do dziś pamiętam, że ten zestaw odbijał mi się wtedy porzeczkami. Osobliwe dosyć.

Wpadali ludzie miejscowi, trochę pogadać, a trochę popatrzeć. Czasem flaszkę kupić, a czasem na szklaneczkę się przysiąść. Podziwiali nasze studenckie głowy, a my piliśmy równo. Na zimno i w skupieniu. Nie chciało nam się gadać. Mieliśmy praktykę. Ćwiczyliśmy to od kilku dni. Co było do obgadania, obgadaliśmy kilka dni wcześniej.

Dopiero wieczorem, kiedy został tylko Dziadek i Babcia Przyjaciela, zadali nam parę pytań. I wtórowali naszym przekleństwom.

Zapaliliśmy jeszcze po popularnym, ciętym z metra i poszliśmy spać.

Spaliśmy w salach dla ewentualnych ekip przeciwpowodziowych. Sala na czterdzieści łóżek. Nieogrzewana. To znaczy, były tam piece i można było tę salę ogrzewać. Ale dla nas dwóch się nie opłacało. Po pierwsze byliśmy pijani, po drugie dostaliśmy puchowe pierzyny. Wtedy chyba nie miałem alergii na pierze. Pogadaliśmy trochę o pannach i zasnęliśmy. Jak dzieci. Zero snów. Zero junty. Mróz był gdzieś za ścianą.

Obudziliśmy się wyspani i z lekką głową. Żadnych skutków ten bimber nie wywołał. Przed domem Dziadek Przyjaciela szykował sprzęt do połowu ryb: siekiery, kilofy, piły, bosaki i sieć. Bo trzeba było nałapać ryb.

Nigdy tego nie robiłem, ale okazało się to dosyć nieskomplikowane.

Było kilkanaście stopni mrozu. Podstawową czynnością, w tych warunkach, było zjedzenie śniadania. Na śniadanie składała się jajecznica na słoninie, chleb ze smalcem i ogórkiem kiszonym i litrowa flaszka bimbru. Tym razem jakiś dobry człowiek dorzucił do zacieru przygarść suszu owocowego. Było nas do tego trzech, ale Dziadek gdzieś musiał jechać, więc towarzysko ograniczył się do połówki szklanki.

Zjedliśmy, wypiliśmy, założyliśmy jakieś robocze lachy i gumofilce i poszliśmy do roboty.

Lód miał pół metra grubości. Jakoś tak. Może pamięć nieco przesadza, ale chyba nie specjalnie. Rąbaliśmy przeręble. Po kwadransie zaczęło nam się robić gorąco. Po dwóch rąbaliśmy ten diabelski lód rozebrani do pasa. Jakieś panny ze wsi przyszły popatrzeć na studentów. Ich szczęście, że mieliśmy robotę. Albo nasze. Nigdy nie wiadomo z pannami. Pewność mają tylko ci, co już nie mogą, albo jeszcze nie umieją.

Robota była ciężka. W trakcie wypiliśmy po ćwiartce i wypaliliśmy pewnie ze dwa papierosy. Nie więcej, bo byliśmy mokrzy i woda zamarzała nam na spodniach, jak przestawaliśmy ten lód rąbać. Najfajniejsze było przeciąganie sieci między przeręblami. Prawie zostałem morsem. Prawie. Na szczęście, obawiam się.

Ryb nałapaliśmy i dla siebie, i dla Dziadka Przyjaciela, i dla połowy wsi chyba. Zaczynali się powoli schodzić, a Babcia Przyjaciela wyciągnęła wagę i kasowała. Sprawiedliwie: wedle wagi. Nie pamiętam, co to za ryby były. Na pewno karpie, ale też i coś jeszcze. Ale nie pamiętam, co. Zupełnie.

Piliśmy oczywiście. Do obiadu. Bodaj czy nie do kiełbasy na gorąco, chrzanu tartego i ogórków kiszonych. Nieważne. Ostatni autobus nam uciekł.

Ale nie było tragedii. W tamtych czasach do S jeździła z tamtej okolicy kolejka wąskotorowa. Teraz tylko muzeum w S. po niej pozostało. Dziwny to był wynalazek. Jeździła wolno i trochę bez sensu. Ekonomicznego. Więc ją zamknęli potem.

W zimie była ogrzewana kozami, które stały w każdym wagonie.

Te kozy to kompletna się okazała tragedia. Ryby rozmarzły i wyraźnie się ożywiły, uciekając na wszystkie strony. My, jeszcze przed chwilą trzeźwi, nagle okazaliśmy się pijani w drobną kaszkę i na czworakach łapaliśmy ryby uciekające po podłodze. Jacyś ludzie się z nas śmieli. Jakaś matka zabrała dzieci do innego wagonu. Czułem się cudownie lekko. Cały stan wojenny spłynął ze mnie. Przez godzinę nie musiałem myśleć. Niczym się nie martwiłem. Czas się cofnął.

Dojechaliśmy. Wyszliśmy na mróz. Mróz nas otrzeźwił. Zbliżała się godzina milicyjna. Przyśpieszyliśmy kroku.

Następnego dnia przyjechała Ona. Przywiozła jakieś ciasto, ale to nie było ważne. Dziwiła się, że się uśmiecham i że oczy mam całkiem przekrwione.

Dzień później była Wigilia Świąt Bożego Narodzenia 1981. Na smutniejszą musiałem poczekać dziewięć lat.

*

Niektóre wspomnienia budzą miłe asocjacje. Wydają nam się wesołą, nieco nawet sowizdrzalską, historyjką. Dlaczego? W zasadzie nie wiadomo. Może przez kontrast. Może z nostalgii za młodością. Kiedy rozłożymy wspomnienie na czynniki pierwsze, nic wesołego w niej nie ma. Ot – stan wojenny, nędza zaopatrzeniowa, nielegalne pędzenie i utrudnienia komunikacyjne. I trochę testosteronu.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Hm,

końcówką pan zasmęcił albo zasmucił.

A mam wrażenie, że jak się rozbierze na czynniki pierwsze to nic nie będzie wesołe, nie twierdzę, że wtedy było wesoło, ale tekst jest pozytywny mimo okoliczności.

Zaśmiałem się kilka razy całkiem szczerze.
A niektóre zdania to mnie w ogóle rozbroiły.
No i jak można pić bimber?
Ja to chyba jakiś nie teges jestem, bo jak piłem w maju w Pieninach, to mi się obrzydliwy wydawał.
Zresztą w ogóle wszelkie bibmropodobne rzeczy mnie odstręczają.

Ale nie o tym być miało, wyrwę sobie ze dwa zdania z (kon)tekstu, bo mnie zauroczyły.
Znaczy zauroczyło mnie więcej, ale muszę iść spać i na więcej zdań (wyrywania) czasu nie ma.

“Nie byłem wówczas pobożny, ale moja Wigilia opiera się na rybie”

O tak mogła by się zaczynać jakas wielka (o)powieść. Realistyczna i długaśna.taka klasyczna, to zdanie ma w sobie jakąś siłę.

“Przyjaciół poznaje się po tym, że nie trzeba z nimi dużo gadać. A już w kwestiach głównych, to wcale.”

A to z kolei prawda, coś podobnego miałem napisać w moim planowanym i na razie nieistniejącym tekście o przyjaźni, nawet kiedyś mnie pan jakimś fragmentem tekstu czy komentarzem zainspirował też do niego, ale nie pamiętam już jakim, ale nieważne, bo tekstu i tak na razie nie będzie.

A chciałem tylko tyle, że najważniejsze jest to co pomiędzy słowami.
I to świetne uczucie, że nie trzeba nic mówić, by być rozumianym.
Piękna rzecz.


Panie Yayco

Na razie powiem, że coś w tym tekście jest zastanawiającego. Trudno mi to złapać cholera.

Muszę jeszcze pomyśleć.


Panie Grzesiu,

no bo po co gadać, jak wszystko jest jasne? Strata czasu.

A co zaś do bimbru, to wszystko zależy od jego jakości. Dobry bimber, proszaę Pana, to on jest tak dobry, że aż pozazdrościć.

Ale jak ktoś fuzlowy badziew rozpowszechnia między ludzi, to powinien być końmi włóczony. No.

Pozdrawiam


Pani Gretchen,

proszę zatem pomyśleć. Jeśli znajdzie Pani chwilkę czasu.

Pozdrawiam


A żeby Pan wiedział

że znajdę. I tu wrócę, i coś powiem. To nie jest groźba, jakby co.

Podoba mi się ten tekst. To wiem już.

Pozdrawiam niespodziewanie sieknięta zmianą czasu


Panie Yayco

mnie zastanawia czy płuca pozostały zdrowe, bo rozbierać się spoconym w takich okolicznościach to czyste hojrakowanie (mam w tym niejakie doświadczenie, znaczy w hojrakowaniu:),

no ale z letka bimberek usprawidliwia, no i panny

pozdrawiam

prezes,traktor,redaktor


Pani Gretchen,

zauważyłem, że ostatnio podoba się Pani każdy tekst, który Pani komentuje. Może to skutek przeżyć wakacyjnych, albo co?

Ale oczywiście cieszę się, że mój też.

Dziękuję i pozdrawiam


Panie Maxie,

nie należy popadać w błąd ahistoryzmu.

Pierwotny był bimber i praca fizyczna. Bardzo ciężka, nota bene. I to doprowadziło do zrzucenia zbędnej odzieży. To zresztą, dla jasności podkreślę, zaledwie topless był. No.

A panny? Może po prostu przechodziły i zobaczywszy dwóch jełopów zagapiły się na chwilę? Nie wiem. Ja nie należę do tych, którzy swoje wyobrażenia świata mają za prawdę obiektywną. A i fantastykę seksualną innym pozostawiam.

A płuca? Płuca nawet tego nie zauważyły.

Pozdrawiam stanowczo


Panie Yayco

A właśnie, że nie każdy. Dobrze Pan wie.

Istotnie jednak te wakacje dziwnie na mnie wpłynęły. Chciałabym żeby tak zostało, ale…

Pewności mieć nie można.


To i dobrze

spokojniejszy jakiś się zrobiłem,(choć wpływa na przeszłość zerowy:))

kontekst i wcześniejsze wydarzenia…no ładnie to sie zrebrało do całości i sporo ludzi świeże ryby na Święta miało.

Co sobie chwalili zapewne

p.s a ten fuzel po Waszemu to???

nie będę Igły budził przecież:)

pozdrawiam

prezes,traktor,redaktor


Szanowna Pani Gretchen,

może i nie każdy. Po prostu takie odniosłem wrażenie, jak napisałem. Być może błędnie odczytuję litery. Się nie wyklucza.

Natomiast Pani sugestia, że ja coś dobrze wiem, jest krzywdząca.

Po pierwsze, w tej kwestii jak widać nie wiem, albo co najmniej – mylę się. Po drugie, ja niewiele rzeczy wiem dobrze. Zazwyczaj nie piszę o nich na TXT, bo używam tej wiedzy w inny sposób.

Więc proszę mnie łaskawie do grona wiedzących nie zapisywać.

A co do wakacji, to gratuluję.

Pozdrowienia


Panie Maxie,

naukowo, to fuzel jest określeniem, na odpadki i zanieczyszczenia (czasem szkodliwe) powstające przy destylacji alkoholu spożywczego.

Ale potocznie nazywaliśmy tak swoiste resztki zacieru, dające przykry drożdżowy posmak i zapaszek

Jak drożdżami pachniało, to się mówiło, że fuzlem zajeżdża. Trochę to nienaukowo, ale też i nieodlegle.

Pozdrawiam, z wolna ku spaniu zmierzając


Panie Yayco,

pierwsze słyszę, żeby wspomnienia tak na czynniki pierwsze.. – co za pomysł, przepraszam za wyrażenie, analityczny. W całości, tylko w całości.

To tak, jakby zamiast przesmacznego obiadu jeść osobno składniki. Na surowo.

Albo inny przykład: widział Pan tamtej zimy, albo dowolnej innej, prawdziwej, spadające wolno, duże płatki śniegu? No. Jeśli je rozebrać na czynniki pierwsze, to tam zasadniczo w środku tylko H2O plus drobiazgi niewidoczne, nic więcej.

One są takie piękne i niepowtarzalne ponoć nawet, bo szybko topnieją i nie ma czasu, żeby je tak na te czynniki pierwsze. W locie trzeba podziwiać, poniekąd.

Są na tym świecie sprawy, które mają w sobie nieuchwytną magię czasu i miejsca, choć w środku środka tylko jakieś H2O. I to nie jest wcale sztuczka pamięci. Tak bym to ujął.

No ale ta scenka z wagonu zabawna bardzo. Może być, że to sprawka wyobraźni do psot i zabaw skłonnej u mnie. Co za widok :-)

Pozdrawiam.


panie yayco

Ciekawie pan to napisał.
Ile Wy tego bimbru rzeście wtedy wypili – bo mam wrażenie, że tyle, ile ja w całym swoim życiu czystej wódki ;-)

Moi rodzice trochę bimbru się w życiu narobili – trochę mi ten napitek nie leży.

Ale kumpel chemik mi tłumaczył, że najważniejsza jest technologia filtrująco-chłodząca coby coś dobrego uzyskać. Z resztą teraz ten kumpel niezłe rzeczy w domu produkuje, coby tylko teoretykiem chyba nie być ;-)
Ale do bimbru się ciągle przekonać nie mogę...

A dlaczego smutniejsza Wigilia była 9 lat później jeśli można się zapytać?

pozdrowienia


Sergiusz,

sergiusz

pierwsze słyszę, żeby wspomnienia tak na czynniki pierwsze.. – co za pomysł, przepraszam za wyrażenie, analityczny.

Nie ma czegoś takiego jak woda, na przykład.

Jak ktoś mówi, że nigdy nie widział wodoru ani tlenu, a z ich połączeniem miewa kontakt częsty, to z analitycznego punktu widzenia mogę orzec: higiena godna pochwały, ale empiria prostacka.

Naturalnie “rzeczywistość jest inna. Woda zapierdala na salon”, jak wyczytałyśmy kiedyś z przyjaciółką moją w komentarzach do hotelu pewnego, gdy zastanawiałyśmy się, jakby tu skutecznie osiągnąć jakieś ciepłe morze. Ta lapidarna recenzja zniechęciła nas skutecznie do Bułgarii.

Ostatecznie pojechałyśmy na Węgry. Nad Balaton płytki.

pozdrawiam jako ten inżynier chemik


Fajnie to Pan napisał

Nie ma w tych wspomnieniach “obciążenia” tym co było później, teraźniejszością (poza ostatnim akapitem rzecz jasna).
Czuje się tamten czas i Pana tamtego też.
Kurcze, to jest umiejętność, żeby tak przekazać to co się pamięta. Jakbym był w Pana hostorii, jakbym stał nad tym stawem!

I nagle… ten ostatni akapit. Kontrapunkt.
Budzę się, wracam, jestem tu i teraz a Pan opowiada co było…

Pozdr


Panie Sergiuszu,

ja gotujący mężczyzna jestem. Ja widzę zarówno składniki jak i gotowe danie. Na dodatek wydaje mi się to oczywiste.

A szło mi nawet nie o to. Nie o rozłożenie wspomnienia na czynniki elementarne, ale o to, że czasem bawi nas wspomnienie ogólne, ale kiedy trzeba coś opowiedzieć po kolei, to okazuje się, że i zabawność jest tylko wspomnieniem.

Cieszę się , że Pana ubawiłem, mimo wszystko.

Pozdrawiam


Panie Jacku Ka.,

dużo piliśmy. W zasadzie przez cały czas, z przerwą na sen piliśmy. Nawet do rąbania lodu flaszkę zabraliśmy.

Chłodzenie jest podstawą, to prawda. Ale na szczegółach się nie znam. Od dawna nie pijam mocnych alkoholi, no chyba że jakiś single malt się trafi, koniecznie, żeby starszy od Dziecka.

A co do smutniejszej wigilii, to dziewięć lat później, przed świętami umarł mój tata.

Pozdrawiam serdecznie


Pani Pino,

Pani kompetencja chemiczna i językowa jest nie do przecenienia. Choć przyznam, że komentarza hotelowy nieco bolesny.

Znowu przez Panią nie pojadę do Bułgarii, prawdopodobnie.

Ale pozdrawiam jak najszczerzej, powoli zbierając się do wyjścia


Panie Rafale,

no i co ja mam z Panem zrobić?

Ja tu sobie uprawiam tworczość niekrępującą, a Pan mi dekonstruktywizm zaprowadza i ujawnia moje zamierzenie literackie?

Niefajnie, proszę Pana.

Ale cieszę się, że się spodobało i pozdrawiam serdecznie, w tym duchu


panie Yayco

hmm – widze ze troche tego bylo :-)

Co do bimbru, to jeszcze filtrowanie jest ważne, najlepiej przez węgiel. Ale sa podobno jakieś dobre, domowe sposoby ;-)

Co do picia mocny rzeczy, to chyba tak samo mam jak pan.

Jesli chodzi o ojca, to chyba rozumiem. Sam straciłem ojca jak 23 lata mialem w 97 roku. Do tej pory jakoś ciężko się o tym myśli…

pozdrowienia


A ten tam dekonstruktywizm

to jest jednak ciekawa rzecz.

Moja szanowna małżonka mnie w tym uświadamiała, bo w połowie lat dziewięćdziesiątych pobierała na uniwersytecie nauki także w tym temacie za sprawą pewnej entuzjastki literatury kanadyjskiej, która do kraju wróciła wprost stamtąd po latach studiów i wykładów.

To było modne wtedy i chyba trochę moda przeminęła.
Ale pewne myśli jednak okazały się, przynajmniej dla mnie, twórcze, prawdziwe, inspirujące. Pozwolił ten kierunek w nowy sposób odczytywać tekst, co na pewno nie podobało się purystom i stróżom jedynie słusznych interpretacji.

Wracając ad rem żadnej nie chciałem uprawiać demaskacji, ujawniania czy nie daj Boże obnażania Pana zamiarów literackich. ;) Tak mnie wyszło, jak już doczytałem do końca.

Pozdrawiam jak najbardziej konstruktywnie i może nawet koncepcyjnie, bo sobotnio ;)


Mnie, Szanowny Panie Yayco,

to najbardziej ciesza Pańskie powroty. Zarówno ten dzisiejszy, z wygnania pracą spowodowanego, jak i tamten – do dzisiejszej normalności (?), z czasów, które pamietać należy, acz w sposób bardzo niechętny.

No, może poza takimi rzeczami, jak spotkanie Onej oraz zapewne kilku jeszcze innych osób.

Pozdrawiam Pana ciesząc się nieumiarkowanie


Pino,

jasne, tylko że, jak ludzie mówią, właściwie to nic nie ma, ani lodu, ani wody, ani tlenu, ani wodoru, ani ani, tylko energia przebrana za różne takie.

I choć rozumiem naukowych pasjonatów od badania tego czego nie ma choć jest, lub tego czego nie widać a jest, to jakoś wolę gołym okiem na świat patrzeć.

A jeśli już, od mikroskopu wolę lunetę. No ale każdy lubi co inne, prawda :-)

Pozdrawiam


Panie Yayco

To oczywiście nie moje wspomnienie, ale nie wydaje mi się ono nadmiernie miłe. Wyszłam dziś na świat i było okropnie zimno, tak przenikliwie zimno. Wrócił obraz tego połowu razem z treścią ostatniego akapitu.

Uświadomiłam sobie ile goryczy, smutku i zimna jest w tej opowieści.

Dotarło do mnie, że kiedy wczoraj czytałam, to frament o pogoni za rybami wcale mnie nie rozbawił.

Ciekawe dlaczego.

Pozdrawiam.


Panie Yayco,

ano właśnie, z tymi składnikami obiadu to niecelne było przecież.

Tak to jest jak gotujący zwykle wodę, zacznie coś wyjaśniać gotującemu na poważnie :-)

Zgadzam się, że ten problem analityczny wychodzi przy próbie opowiedzenia czegoś, co zapamiętaliśmy jako zabawne.

Tylko że tu chyba takie coś zachodzi, że w miarę jak opowiadamy, to na boku nam się zaczynają przewijać filmy różne i nam się obraz opowiadany komplikuje i rozszerza o konteksty i klimaty, w sposób rzadko widoczny dla czytelnika.

Zmierzam do tego, że jest całkiem możliwy efekt taki, iż samo opowiadanie dla autora okaże się nawet traumą, a dla czytelnika pojawi się tylko zgrabnie opisana, momentami autentycznie zabawna historia.

Tak bywa. No i czasy to były takie, że radość sprawiały rzeczy dziś zwyczajne.

Pozdrawiam.


Panie Yayco,

może w nostalgii za młodością

Nie może. Po prostu.


Pani Gretchen,

przepraszam, że wejdę w słowo, ale dodałbym tu, że to może być złudzenie perspektywy.

Gdy człowiek widzi banany i ananasy raz w roku, gdy czekoladę dostaje się od święta, to nie wywołuje smutku ani goryczy. Przyjmuje się to za oczywistość. I to nie boli.

Bieda i szarość PRLu byłaby jeszcze mniej smutna, gdyby nie okienka do lepszego świata w postaci Pewex-ów, w których można było zobaczyć, że jednak Odra to nie Wrangler itd. Ale to i tak niespecjalnie chyba było bolesne. Mimo wszystko. Fajki markowe można było np. kupić u szatniarza bez problemu. A dżinsy prawdziwe od marynarza.

Szarość i smutek PRLu widać dopiero, gdy spojrzy się na tamte czasy przez okulary naszej współczesności. To co widać stąd, tam wyglądało inaczej, inaczej było odbierane.

Takie mam wrażenie.

Zależy skąd oglądać tę scenkę z rybami. Dla mnie ona jest także zabawna, choć nie komediowa, bo pamiętam te czasy dobrze i to, że potrafiliśmy wtedy cieszyć się życiem mimo wszystko. Potrafiliśmy przeżywać pierwsze miłości, chodzić na romantyczne spacery do parku, pomimo godziny milicyjnej i WRONy. Pomimo wszystko.

Pozdrawiam.


Panie Sergiuszu

Tak sądzę i rozumiem.

Pamiętam smak wyroby czekoladopodobnego. I pamiętam jak mi mama w pewexie kupiła pierwszy batonik Bounty. Leżały tam te wszystkie batoniki kolorowe i zachęcające, te same co teraz walają się po kioskach. Miałam sobie wybrać jakiś i padło na Bounty. Wyszłyśmy i nie mogłam się doczekać do domu więc zaczęłam otwierać. Nie wiedziałam, bo i skąd że tam są dwa mniejsze w środku. Jeden wypadł wprost do kałuży.

Potem z papierka po batoniku wycinałam palmę, żeby mieć :)

Tekst Pana Yayco jest dla mnie, w innym chyba wymiarze taki, jak opisałam. Coś między słowami. Coś w nastroju.

Jakoś tak.


Tak Gretchen

W tych wspomnieniach nie ma smutku, chyba że taka nostalgia jednak za młodością, za światem, który na (nie)szczęście nie powróci.

Tak było i już. To kawał życia. Pięknego, bo prawdziwego.

=> Sergiusz

“Tylko że tu chyba takie coś zachodzi, że w miarę jak opowiadamy, to na boku nam się zaczynają przewijać filmy różne i nam się obraz opowiadany komplikuje i rozszerza o konteksty i klimaty, w sposób rzadko widoczny dla czytelnika.

Zmierzam do tego, że jest całkiem możliwy efekt taki, iż samo opowiadanie dla autora okaże się nawet traumą, a dla czytelnika pojawi się tylko zgrabnie opisana, momentami autentycznie zabawna historia.”

No, to już DEKONSTRUKCJONIZM w czystej postaci ;)
Ale właśnie to jest fascynujące.

P.S.
Pan Yayco powiedział DEKONSTRUKTYWIZM a ja cały czas myślałem o DEKONSTRUKCJONIźMIE właśnie, bo to jest chyba to, co mi zarzucał. ;)

Pozdr


Co do filtrowania,

Panie Jacku, to nie wiem, jak to było robione. Ale podejrzewam węgiel.

A co do mocnego, to chyba, że mnie najdzie. Chyba mnie niedługo najdzie, coś tak czuję

Pozdrawiam


Panie Rafale,

ależ proszę sobie nie szkodować. Mnie tam ten ów dekonstruktywizm nie przeszkadza.

A i tak każdemu wyjdzie inaczej, bo każdy wedle siebie czyta, tak jak ja wedle siebie piszę.

Pozdrawiam


Panie Lorenzo,

a ja chyba mam inaczej. Postanowiłem do kilku spraw nie wracać. Nie pierwszy raz. Może tym razem będę bardziej konsekwentny.

Ale Pańską radością cieszę się niezmiernie.

I pozdrawiam


Pani Gretchen,

proszę patrzeć na litery: TO JEST MIŁE WSPOMNIENIE. Dla mnie.

Uświadamia sobie Pani rzeczy, których w tym wspomnieniu nie ma. Dlaczego? Nie mam pojęcia, proszę Pani. Może przez tę pogodę paskudną?

Dlaczego nie bawi Pani to, co bawi pana Sergiusza? Nie mam pojęcia. Może to z tego wynika, że jesteście Państwo zupełnie innymi osobami?

Pozdrawiam nieindyferentnie, choć różnicująco


Panie Sergiuszu,

chyba nie tak, jednakże.

To wspomnienie nadal jest przyjemne i wesołe. A opowiadanie mniej. I tu ma Pan rację, że zapewne przez konteksty.

A czytelnik czyta jak chce. No dobrze, na tyle jak chce, na ile umie uciec manipulacji autora. Każde pisanie dla innych jest sui generis manipulacją. Nawet pisanie nekrologów, obawiam się.

I myślę, że nie zwyczajne rzeczy sprawiały mi radość. Dziś raczej nie rąbię przerębli na mrozie, nie pijam bimbru i nawet smalec mam zakazany przez lekarzy.

Mam wrażenie, że bawiła mnie wtedy możliwość ucieczki. W prosty wysiłek fizyczny, w zapoj bez kaca. Takie te…

Ale to już trzeba by zapytać pana Merlota…

Pozdrowienia


Pani Gretchen,

domyślam się, bo ten klimat między słowami (podkreślony ostrą kreską na końcu), przebija się wyraźnie.

W sumie właśnie dlatego skoncentrowałem się na tym fragmencie, który wywołał u mnie współodczuwającą wesołość.

Pozdrawiam.


Panie Merlocie,

proszę wybaczyć, ale Pan nie jest mną. Więc nie sądzę, aby Pańskie odpowiedzi, zwłaszcza stanowcze, a odnoszące się do mnie, mogły być przeze mnie przyjęte.

Przepraszam, ale nawet ja siebie nie znam dostatecznie, oby wyzbyć się tego może. I nie sądze, żeby inni mogli sobie na to pozwalać.

Uogólnienia i klisze to proszę na innym blogu.

Pozdrawiam w tym duchu


Panie Yayco

Nie twierdzę,że to jest dla Pana niemiłe wspomnienie. Mówię o swoim odbiorze, po lekturze tekstu.

Tylko tyle.


Panie Rafale,

zastanowiłem się. To o co mi chodziło, to dekonstruktywizm. Postmodernistyczny. Będę się opierał.

Pozdrowienia


Pani Gretchen,

napisała Pani tak:

Gretchen

To oczywiście nie moje wspomnienie, ale nie wydaje mi się ono nadmiernie miłe.

To znaczy, że Pani się moje wspomnienie nie wydaje miłe. OK. Mnie się wydaje. Pozwolę sobie upierać się przy stanowisku, że jestem bardziej miarodajny w tej kwestii.

Mam wrażenie, że myli Pani moje wspomnienia z moimi opowiadaniami o nich.

Pozdrawiam porządkująco


Drodzy Państwo,

jeszcze jeden drobiazg, który może się wam przydać do interpretacyj waszych.

Otóż, proszę przyjąć, że nie odczuwam nostalgii za grudniem roku 1981.

W najmniejszym stopniu. Nostalgię odczuwam za latami 1976 – 1980, 1984 – 1986, 1989- 1990 i kilkoma latami w ostatniej dekadzie XX wieku. Po za tym nic a nic.

Pozdrawiam z uszanowaniem szczegółowym


Panie Yayco,

oczywiście, przecież zaczyna się od tego, że pamięć nami manipuluje.
Sama sobą manipuluje.
Sami siebie potrafimy zwodzić, a co dopiero innych.
Im bardziej nieumyślnie, tym skuteczniej, chyba.

Myślę, że rozumiem, co odczytała Pani Gretchen, choć dopisałem dalej, że widzę też zabieg Autora, z tym podsuwaniem współczesnych okularów, przez które PRL wygląda na smutny, szary i w ogóle.

Czy wspomnienia są miłe, bo dotyczą miłych spraw? Są miłe, bo dotyczą nas i naszej młodości, niezależnie od tego czy rąbanie przerębli i picie bimbru oraz spanie na mrozie było miłe czy nie.

Może to dlatego, że wspomnienia, poza samoczynnym koloryzowaniem i retuszowaniem, zawierają jednak głównie to co było między wierszami i in the air ?

Czy to nie w tym cały urok wspomnień, że stanowią jakiś zapis podskórnej rzeczywistości, tego czego nie uświadamiamy sobie na bieżąco, choć odczuwamy, i co często jest kluczowe, jest sednem tego, co się wydarza?


Panie Yayco

Opowiedział Pan pewną historię, która dla Pana jest wspomnieniem, ale dla czytelnika o nicku Gretchen nie jest wspomnieniem więc czytelnik Gretchen nie odnosi się do Pana oceny wspomnienia, tylko do wrażenia jakie tekst zrobił na czytelniku Gretchen.

Czy ja mówię jakie to wspomnienie ma być dla Pana? Nie. Mówię o tym czym jest dla mnie ta historia.

Kompletnie jak się zdaję bez sensu mówię.

Pozdrawiam zatem.


Panie Sergiuszu, obawiam się, że się z Panem nie zgodzę.

Byłem młody i wtedy i 13 grudnia też. Bylem młody 3 maja, kiedy dostałem pałą i jeszcze przez jakiś czas.

Wcale nie są to mile wspomnienia i nigdy nie będą. Młodość nie ma tu nic do roboty.

Ten tekst, zdradzę to może w końcu, jest o przyjaźni. Przyjaźni, która gdzieś zniknęła. Rozpłynęła się w niebylicę w ciągu następnej dekady. Nie od razu i nie stanowczo. Bez żadnych dramatycznych zdarzeń. Ot rozeszły się ludzkie drogi i już.

Bywa. Nie było to, po raz pierwszy i nie było to po raz ostatni.

Tak bywa. Nie cieszy mnie to. Cieszy mnie wspomnienie przyjaźni. Zawsze będzie miłe.

Reszta tekstu to tylko komentarze. I ozdobniki.

Pozdrowienia szczere


Wielkie mi mecyje.

Grunt, że most stoi.
W Wyszogrodzie.


Pani Gretchen,

ta połówka pewexowego batonika wpadająca do kałuży i ta wycinana palma.

To są takie obrazki z gatunku wszystko mówiących.

To są przecież unikalne perełki.

Niedostępne urodzonym w wolnej Polsce.

Pozdrawiam w tym sensie :-)


Pani Gretchen,

proszę zwrócić uwagę na ten fragment Pani wypowiedzi, który zacytowałem.

Napisała Pani wyraźnie, że moje wspomnienie wydaje się Pani niemiłe.

Jakby Pani napisała, że historia sią taką Pani wydaje, to byśmy rozmawiali na inny temat.

Ja nie mogę zgadywać, co ludzie myślą. Ja czytam, co piszą.

Nie chcę się powtarzać, ale blogerzy wszechwiedzący i czytający myśli, to na innych blogach. Nie tu.

Pozdrawiam


Panie Igło,

pragnę zwrócić Pańską uwagę, że ten co stoi, to jest inny most. Metalowy. Drewnianego nie ma i nie będzie.

Pozdrowienia stanowcze


Panie Yayco,

tak coś czułem… widząc Przyjaciela z wielkiej litery.

Wbrew pozorom, nie chodziło mi tu o proste wyjaśnianie wspomnień i tego co jest w nich miłego lub nie, zwłaszcza za pomocą argumentu z nostalgii za młodością.

Wszystko jest darem i niczego nie mamy na własność, ani tym bardziej na zawsze.

Drogi, które się rozeszły, czasem spotykają się nieoczekiwanie w innym czasie, a czasem rozeszły się naturalnie i na dobre. (ciekawe, że można powiedzieć na dobre zamiast ostatecznie)

To są jakieś tajemnice losu, chyba.

Pozdrawiam serdecznie.


Panie Yayco

Ale żeby te izmy uporządkować posłużę się definicjami Encyklopedii PWN:

dekonstruktywizm, arch. nurt w architekturze współcz., odwołujący się do teorii dekonstrukcjonizmu J. Derridy; swobodna gra formami i elementami zaczerpniętymi z różnych tradycji, które w nowej konstrukcji zmieniają swoje poprzednie znaczenia i funkcje

dekonstrukcjonizm, zespół metodologiczny i teoretycznoliteracki poglądów na sposób istnienia, budowę i właściwości dzieła literackiego oraz innych obiektów semiotycznych i tekstów kulturowych; ukształtowany na przełomie lat 70. i 80. XX w., w nawiązaniu do koncepcji francuskiego filozofa J. Derridy, zaadaptowany i rozwinięty głównie przez badaczy amerykańskich


/Mecyje/

Zostawmy, że to jest zabytek przez Wermacht zbudowany.
W wojnę światową.

I przez polskich saperów ochraniany.

Pamiętasz pan film Popioły?

Scenę forsowania Niemna, przez szwoleżerów, właśnie tam Wajda kręcił.
Pod mostem w Wyszogrodzie.

Patrzyłem na to jako dzieciak.

Strasznie te konie bykowcami bili, żeby do rzeki weszły.
Strasznie.


Panie Yayco,

zdaje się, że beszta mnie Pan już na zasadzie odruchu.

Tekst podobał mi się bardzo, skomentowałem fragment, który wywołał we mnie szczególną refleksję, odnoszącą się oczywiście do moich własnych odczuć, a nie, będącą podsumowaniem pańskiej osobowości.

Nie był to nieprzyjazny komentarz.
Nie był też ingerujący w nie swoje sprawy.

Brakowało mu jednej (z pośpiechu) linijki, co niniejszym naprawiam:

Pozdrawiam Pana nad tą przeręblą


Panie Sergiuszu,

może być, że faktycznie.

To mnie nachodzi od czasu do czasu. Kiedyś już o tym pisałem nawet. Czas zmienia, ale czasem żal tego co się zmieniło w coś innego.

Wolę jak drogi się rozchodzą od czegoś stanowczego. Gorzej jak dostrzegamy po latach, że coś się zatraciło.

Tajemnice losu, powiada Pan? Zapewne.

Pozdrawiam wyraźnie


Panie Rafale,

widocznie czytałem inne książki. Albo coś mi się pomyliło, bo czemu nie?

Może być, że to tak jak z próbą wyznaczenia desygnatów takich pojęć jak antropologia i etnografia. Albo i zależności między jedną a drugą. Zależy co i w jakim języku zechce Pan czytać. Albo ja.

Myślę, że w ostatecznym rozrachunku nie ważne są końcówki słów, ale to, że mówimy o tym samym.

Nie jest to dla mnie ważne, więc mogę się przychylić do Pańskiej opinii.

Pozdrawiam koncyliacyjnie


Panie Igło,

mój dziadek był drogomistrzem w S.. Nie raz, nie dwa, w zimie jeździł na te akcje przeciwpowodziowe. Bronili tego drewnianego mostu jak niepodległości.

I co z tego, skoro go rozebrali w 1999 roku? Ano nic. Podobno to się nazywa postęp.

Przez nowy most nigdy nie jechałem. Ciekawostka taka.

Pozdrawiam

PS Tamże kręcono forsowanie jakieś rzeki dla Czterech pancernych mam wrażenie. Ale może mi się uwidziało.


Panie Merlocie,

znamy się nie od dziś. Co więcej dobrze Pan wie, że nie lubię generalizowania, zwłaszcza jak ono mnie ma obejmować.

Nie besztam pana, bo generalnie nie besztam. Po prostu uznałem, że źle Pan odczytał stan moich emocji i nostalgii. I tyle. Jak coś takiego uważam, to staram się sprostować. Co uczyniłem.

Pozdrawiam niezwykle uprzejmie, a nawet w dwójnasób


Panie Yayco,

jutro będzie można uznać, że znamy się od roku.
Niezależnie od emocji, pojawia się szczypta nostalgii…

Pozdrawiam bezprzymiotnikowo


Pan, Panie Merlocie,

to strasznie jednak jest uczuciowy.

Po co Panu ta nostalgia?

Naprawdę (słowo!) nie rozumiem tego.

Ale pozdrawiam szczerze


Trochę mnie pan

zadziwia tym stalowym mostem.
Ostatnio nim przejechałem jakieś 10 lat temu nazad, furgonetką pod zakazem.
Po prostu wysiadało się, rozpychało zapory i jechało.

Jakieś tydzień po moim ostatnim przejeździe runęło środkowe przęsło.

Ale żeby stalowy?

No tak.
Mógł gród płocki zjechać do rzeki, to i mogli wymienić belki na stal.

Nie takie rzeczy przeżyłem.


Panie Igło,

no to faktycznie tak jest, że 10 lat temu mógł Pan jeszcze przez drewniany jechać.

Trochę lawirując i trochę ryzykując. I szlabany przestawiając, poniekąd.

Tym ryzykiem tłumaczę sobie, ze Pan nie zauważył, że obok zaraz budują stalowy. Bo oni jego całe lata budowali.

No ale jak ktoś z duszą na ramieniu jedzie, to na boki nie zerka…

Pozdrawiam gratulując odwagi


Mostem, tym drewnianym

to ja latem 1992r. (pamiętam, bo olimpiada w Barcelonie była) przechodziłem z olsztyńską pielgrzymką na Jasną Górę.

Trzeszczało :0

Pozdr


Ależ pan mówi

o tym moście, co to go z nowymi szosami zbudowano i powstał wielki objazd Warszawy z S. do P.

Ten to ja znam.

Ja myślałem o starym moście, na starym miejscu.


Bo nostalgia, Panie Yayco,

to jest coś szalenie przyjemnego, ciepłego itd. Coś, co warto hołubić.
Taka najlepsza cząstka pamięci.

Ale to chyba nie jest geriatryczne. Zawsze tak miałem.


Panie Rafale,

bardzo się nie wyklucza.

Pielgrzymki tamtędy często chadzały.

Mowiąc szczerze też kilka razy piechotą przez ten most chodziłem. I choć nie na pielgrzymki, to każde przejście moją pobożność potęgowało. Przez budowanie stosownej bojaźni.

Pozdrowienia


Panie Igło,

no tak identycznie w tym samym miejscu to się nie dało.

Po starym został tylko przyczółek od strony miasta.

Można się pogapić na wodę, jak ktoś lubi takie klimaty.

Pozdrawiam


Myślę, że nie jest, Panie Merlocie

z ciepłych rzeczy, to ja preferuję herbatę.

Mam nadzieję, że na nostalgię będzie sobie mogło pozwolić Dziecko.

Pozdrawiam wieczorową porą


Panie Yayco,

ponieważ jest to jednak związane z pańską notką, jeszcze dwa słowa o tej, jak jej tam, nostalgii.

W moim rozumieniu tego słowa, Dziecko (pozdrawiam) będzie mogło sobie na nią pozwolić dokładnie tak samo, jak ja i Pan.

Nostalgia nie obejmuje rzeczy złych, ponurych, wrogich. Obejmuje zdarzenia, zachowania, osoby, które nawet w czasach złych, ponurych, wrogich były nam przyjazne ciepłe i bliskie.

Nie uważa Pan?


Otóż, Panie Merlocie,

nie uważam.

Nostalgia to tylko ładniejsze słowo na tęsknotę. Dawniej używane głównie dla określenia tęsknoty za opuszczoną ojczyzną. Dziś, powiem, że niestety, używane też często, jako przykrywka dla rozmaitych rezyduów świadomościowych, wynikających z problemów z zakorzenieniem się w, powiedzmy to oględnie, efektach zmiany systemowej.

I nie, nie uważam, że Pan tak ma. Znaczy z tymi rezyduami. Pan po prostu lubi wspominać. Jest Pan prospołeczny i lubi budować wokoło siebie więzi. Prawdziwe lub domniemane. Wielokroć o tym rozmawialiśmy, mam wrażenie.

A ja, proszę pana, nie tęsknię za przeszłością. Może kiedyś, ale na razie nie. Mnie może wkurzać wiele spraw dziejących się dookoła, ale wciąż jestem uparcie zadowolony ze świata, w którym żyję.

Dostarcza mi on więcej radości, niż jakakolwiek przeszłość dostarczała.

Tęsknię za ludźmi którzy odeszli. Całkiem lub ode mnie. Albo ja od nich. Ale to nie jest nostalgia. Bynajmniej. Zresztą ja jestem raczej indywidualistycznego usposobienia, obawiam się.

Pozdrawiam serdecznie


Panie Yayco,

To jednak chyba dzielą nas definicje.

Mówi Pan: [...] ale wciąż jestem uparcie zadowolony ze świata, w którym żyję.
Przecież ja też! Nostalgia i pochodne są dodatkiem do tego. Nostalgia nie jest równoważna z tęsknotą, przynajmniej dla mnie.

Kiedyś, dawno napisałem u Pana pierwszy komentarz, po tym jak Pan pożegnał kogoś frazą dobranoc się z panem.

Nostalgia w czystej postaci. Tak mówił do mnie mój Ojciec, jak miałem kilka lat. I chociaż Ojca nie ma (od tego samego roku o którym Pan wspomniał w tym wpisie), to wówczas, na moment, wrócił za Pana sprawą.

To nie była tęsknota za dzieciństwem. Za Ojcem. To była nostalgia.

No. Wzruszyłem się, jak zwykle.


Panie Merlocie,

no co ja poradzę, że dla mnie nostalgia jest zaledwie tęsknotą? Tak jak słownik każe.

Czy może być lepszy dowód na moje jej nieodczuwanie?

Więc nic nie poradzę, ale nie odczuwam. No.

Pozdrowienia i rozmaite dobre wyrazy załączam


Subskrybuj zawartość