Pan Igła opisał swoje kłopoty ze słuchem.
Pan Y trochę mu zazdrości. Zazdrości, bo sam wolałby wielu rzeczy nie słyszeć. Tylko trochę, bo wie, ile było zabawy, jak N z zapalonym uchem poleciał kiedyś na weekend do Brukseli. Nie dość, że go bolało jak pieron, to na dodatek nic nie rozumiał. Przez granicę go przepuścić nie chcieli, bo nie wiedział, co od niego chcą (a to było jeszcze za przedunijnej suwerenności). Potem taksówkarzowi nic wytłumaczyć nie umiał. Na szczęście tylko jeden jest Hilton w Brukseli, a tam już na N żona czekała.
Ta wizyta w centrum Europejskiej biurokracji doczeka się może lepszego opisania, ale nie dziś. Dziś będzie o medycynie. Dla odmiany nie będzie to medycyna publiczna. Przynajmniej nie od razu.
N (co Pana Y cieszy bardzo) nie podlega pod publiczną służbę zdrowia. Za zdrowy jest. Jak naprawdę się rozchoruje, to go nie ominie, ale na razie idzie wyżyć.
Raz tylko z paradą karetką przez warszawskie korki jechał, na sygnale, ale to raczej dla prędkości, bo nawet karetka nie była państwowa.
Jest tak, dlatego, że paskudna korporacja, ciemiężąca żonę N, w perfidii swojej, całą jej rodzinę objęła opieką w średniej jakości prywatnej sieci przychodni. Tyle, że kolejek nie ma i kawa jest za darmo.
Rok temu z okładem N postanowił zadbać o swoje oczy. Zauważył, że wieczorową porą, o szarówce źle się jemu prowadzi samochód.
A z oczu swoich N dumny jest chyba bardziej niż z zębów, które ma wszystkie swoje. Ale zęby to drobiazg. W fachu i wieku N, chodzenie bez okularów to fanaberia jest oraz mutacja. Pewnie przez te kurczaki. Tyle N ma z tego, że sobie na lato, za ciężki pieniądz, kupuje fajne okulary. A potem na nich siada.
Więc jak zobaczył, że gorzej widzi (sic!), to się ucieszył trochę, za Internet złapał i sobie umówił wizytę u okulisty. I w ten sposób się zaczęła jego gehenna.
Pani okulistka kazała mu czytać literki. To przeczytał. Wszystkie. Miał, co prawda wrażenie, że coś jest nie tak, ale literki się zgadzały. To poddano go bardziej wyszukanym torturom. W wyniku tortur uznano, że N zmyśla. Wykryto u niego delikatną (w normie bardzo) krótkowzroczność, która jednak powinna mu uniemożliwiać czytanie małych literek. A on czytał. Bez sensu.
Kazano mu przyjść za tydzień, jak będzie wypoczęty (bo jakoś nie był). Wypoczęty N prezentował niewielką (mieszczącą się w granicach normy) dalekowzroczność. Dostał skierowanie na badanie, na którym mu bardzo w oczy migali i kazali naciskać jak zobaczy. Nic z tego nie wynikło. Wykrywano u niego coraz to nowe niewielkie, mieszczące się w normie, wady wzroku. Za każdym razem inne i wzajemnie sprzeczne.
Po dwóch miesiącach takiej zabawy N się w końcu znudził. Powiedział pani okulistce, że ma to w nosie (przed bardziej stanowczym postawieniem sprawy uchronił go atawistyczny heterycki lęk przed proktologiem). Przestał się badać. Okularów nie nosi. Wieczorem stara się nie prowadzić.
Pan Y uważa, że to w ogóle jest zmyła. Że z tym czytaniem liter to N sobie pogrywa w podglądanego pokera. Tyle liter w życiu widział, że jak kawałek mały zobaczy to zaraz całe zgadnie. Wady wzroku kompensuje mu rozleniwiony mózg. I tyle. Niech sobie ma. Chodzi i szpanuje tym, że okularów nie nosi. Za młodego, mimo siwych włosów robi.
Pan Y uważa także, że opisany przypadek pokazuje, jak się ludziom we łbach przewraca jak ich służba zdrowia nic nie kosztuje. Jakby N musiał za każde badanie, chociaż parę złotych zapłacić, to by zadbał, żeby do lekarza, a nie do znachorki trafić, a szybkość diagnozy byłaby dla niego ważniejsza od tego, czy dana znachorka wysoka. Czy cóś.
Pan Y uważa jeszcze i to, że tak samo zachowywałby się N, jakby chodził po publicznych okulistach. Nic mu nie jest. Numer tramwaju czyta, jak jego kobiety nie widzą jeszcze tramwaju. Nudził się i postanowił szyku nabrać od ładnych okularów. Tak samo niektórzy chodzą do lekarzy, żeby się ucieszyć, że nic im nie jest, albo dla tego, że Radia z Torunia nie lubią i im przychodnia stanowi racjonalistyczny ekwiwalent funkcjonalny.
Przez takich jak N, prawdziwie chorzy, w ramach funduszu, godziny na korytarzach wysiadują. Cierpią, a czasem umierają. N to przerobił, jak jego mamusia, bardzo już staruszka, złamała rękę w śnieżycę, wioząc mu uszka na Wigilię. Parę lat temu. Albo jak potrzebne jej było prześwietlenie kręgosłupa w czerwcu, a w S. zaproponowano jej termin na listopad. Jasne, N. wsadził mamusię do samochodu, pojechał do Warszawy na Waryńskiego, fotkę zrobili, odebrał i jeszcze zdążył wrócić na popołudniowe przyjęcia w przychodni. Gdzie wszyscy się bardzo temu dziwowali.
Jak Pan Y słyszy o kolejnym podwyższaniu stawek ubezpieczeniowych, to mu się przypomina historia, którą N usłyszał od tego samego, co zwykle, znajomego, jako że z nim wino pije i o głupotach gada. Po ponad stuletnich reformach edukacji prawniczej, miała się ona w Rosji, w połowie XIX wieku, tak źle, że wykładowców było więcej niż studentów, a wykłady były po łacinie, którego to języka wykładowcy nie znali, a słuchacze nie rozumieli. Filozofię prawa wykładali lekarze. Niejaki podobno Speranski rozgonił to wszystko w cholerę. Wybrał sobie 12 absolwentów uczelni duchownych, podszkolił w Kancelarii, a potem pchnął na studia do Niemiec. Jak wrócili, naznaczył ich na profesorów. W następnym pokoleniu przeprowadzono rzeczywiste reformy, a dwa pokolenia później rosyjscy uczeni byli jakoby w europejskiej awangardzie.
Tak mówi znajomy N, a Pan Y (który wierzy mu średnio, bo Rosji, podobnie jak Chin stara się nie zauważać i nie wie, czy ona we w ogóle jest, a jeśli tak, to gdzie) zastanawia się, skąd by ponapożyczać lekarzy i pielęgniarek, jakby naszych ktoś przegonił. Albo jak sami wyjadą.
Więc może tylko przegonić tych specjalistów od reformy, co siedzą po ministerstwach i samorządach, żyjąc z cudzego nieszczęścia i choroby? I innych na ich miejsce podnająć.
I jeszcze, czy warto być tym pokoleniem, które będzie czekało na skutki reformy?
komentarze
Ja panie Yayco,
już od dawna uważam pana za prowokatora, eurokratę, łże-polaka.
I teraz to co najgorsze!!!!
Uwaga, wnimanije, achtung.
Działajacego pod płaszczykiem ( co biedny Grześ ostatnio odczuł ).
Więc?
Więc zacytuje tu swój koment ze swojego bloga.
Prawie wulgarny a co najmniej obrazoburczy.
Cytuje cytata z siebie – “(Ja) za panem w dym.
Niech się młodzi uczą/pasą doświadczeniem starych, jak np Lach-rębajło, któremu jeszcze różne rzeczy się klują ( w młodych, nie zdegenerowanych, szarych komórkach ).
Czy nazwa – Blog Zgreda – może być?
Jeżeli tak, to zaraz kabluje do Sergiusza!!”
Igła
Igła -- 14.01.2008 - 17:58A wiesz Pan,
Panie Igło, kogo ruskie nazywaja “achtungami”?
yayco -- 14.01.2008 - 18:07Na cytatę odpowiedzialem u Pana.
Mnie tam sie cos wydaje, ze tak przegonic to...
z 2/3 narodu naszego by trza bylo gdzies na nauki i potem wziac to z powrotem poskladac do kupy :-)
Ale sie nie da, bo przeciez wszyscy najmadrzejsi sa i na wszystkim sie znaja najlepiej, a szczegolnie na reformach i polityce :-)
Jerry
Szeryf -- 14.01.2008 - 18:20Dla p. Magii
Słoik po marynowanej papryce firmy Rolnik, też mi podpasowuje.
Igła -- 14.01.2008 - 18:22Igła
Panie Szeryfie,
się nie da. Służba zdrowia niestety nie nadaje się do rewolucji.
W ogóle wypadl mi jeden akapit, ktory teraz dopisałem.
yayco -- 14.01.2008 - 18:24Pozdrowienia
Igło,
znowu mylisz blogi!
yayco -- 14.01.2008 - 18:33Chyba napiszę do Twoich biografów, że jesteś mną!
Kurna
Nie wiem, bo żem palucha obsmazył na żywca, kotlety wedle przpisu Mo robiąc.
Klnę panie, strasznie.
PO i PiS oraz naszych sasiadów i resztę aliantów, co nas zdradzili.
Ratuje mnie kawałek zamrożonej wieprzowiny.
Tej wstrzymanej z eksportu do Rosji.
Jeżeli tvn24 doniesie, ze pali się Kreml, to będę ja.
Nie ma zmiłuj, jak pan przypiekanego Kmicica pamietasz.
Armia gra a ja klne, panie..
Igła
Igła -- 14.01.2008 - 18:38Jasne, kotlety z kaszy
zamiast z naturalnej chabaniny z bułką.
Slusznie Pana ukaralo.
Ale trochę współczuję, bo ślady smażonego we Wigilię karpia wciąż noszę na przedramieniu…
Jak bylem dzieckiem, to wiedza ludowa w S. zalecala sikami okładać. Moja babcia się nie chciała przekonać i pewnie przez to mam blizny na dłoni. Od złapania dźwiczek od pieca.
yayco -- 14.01.2008 - 18:42Swoje przygody z okulista opisal swego czasu Stary...
...w notce Służba zdrowia
A Szeryf opisal swoja przygode z Berlina, ktora pozwalam sobie tutaj zacytowac:
“Dwa miesiace temu ulamalo mi sie “uszko” i musialem sprawic sobie nowe okulary
Znajomi polecili mi zaklad optyczny Fielmann na Müllerstraße 37 (w Berlinie).
Jak tylko znalazlem sie w srodku podeszla do mnie pani z obslugi i “zajela sie” mna. Jak tylko wyluszczylem jej o co mi chodzi wskazala mi poleczki z oprawkami, poprosila bym sobie jakies wybral i za kilka minut bedziemy dzialac dalej.
Juz na samym starcie okazalo sie, ze mam niezlego fuksa. Okazalo sie, ze jest jakas promocja na “zlote” oprawki i zamiast cos 55€ placi sie okolo 15€. (Po 300 i wiecej tez byly)
Po kilku minutach “moja pani” zabrala wybrane przeze mnie oprawki i zaprowadzila mnie na zaplecze do lekarza okulisty. Tam przez dobre 20 minut patrzylem w jakas maszyne – wygladalo jak mikroskop – przez okular najpierw jednym, a potem drugim okiem.
Pani doktor wyswietlala tam dziesiatki literek, a ja musialem odpowadac – widze, nie widze, teraz lepiej, a teraz gorzej (Jak juz literke widzialem, to pani jeszcze bawila sie ostroscia)
Gdy juz skonczylo sie badanie, pani doktor dala mi pare papierow i wyszedlem z zaplecza, tam zaraz natknalem sie na moja pania, ktora zaprowadzila mnie z powrotem do glownego salonu i posadzila przy stoliku.
Chwile pozniej przysiadl sie na przeciwko pan optyk. Wzial ode mnie papiery od pani doktor, poczytal, cos tam podopisywal i zaczal mi opowiadac o szklach. Ze sa takie, i takie i jeszcze inne – od razu informujac ile ktore kosztuja.
Zdecydowalem sie na takie z poziomu stanow cenowach srednich. Pan przytakna, znowu cos popisal, wstal, podszedl do mnie poprosil bym wstal rowniez, jakas miarka mierzyl mi chyba rozstaw oczu, czy cóś, notowal w papierach po czym poprosil mnie, zebym kilka minut zaczekal i sobie gdzies poszedl. Bym sie nie nudzil dostalem do przejrzenia katalog o okularach, szklach itd.
Po niepelnym kwadransie wrocil z gotowymi okularami. Przymiezylem, cos tam jeszcze przy uszkach popoprawial i zapytal czy okulary sa wporzadku i …czy decyduje sie je kupic (sic!)
Musze przyznac, ze oniemialem – znaczy moglem powiedziec, ze nie podoba mi sie ta robota i isc w diably!
Stanalem jeszcze raz przed lustrem, pomacalem oprawki zrobilem madra mine i powiedzialem, ze bardzo mi pasuja, widze super i wogole OK, biore.
Usiedlismy do stolika. Pan optyk znowu cos tam grzebal w papierach, kalkulator wyciagna i na jakiejs kartce wyniki zapisywal. Wyszlo cos ok. 70€ (oprawki w promocji)
I tutaj pan zapytal mnie czy chcialbym te okulary ubezpieczyc, kosztuje to 10€ na rok, ale jak sie cos popsuje, to za darmo mi naprawia, szklo wymienia itd.
Pomyslalem sobie, 70 czy 80€ zadna roznica i tak mam fuksa z oprawkami – liczylem, ze wydam ze 120€.
Tak, chce sie ubezpieczyc. Pan powiedzial OK i znowu zaczal patrzec w te papiery, liczyc na kalkulatorze i wyniki na kartce zapisywac. Przyznam, ze zdziwilo mnie to – co za problem dodac 10€ do juz raz dokonanych obliczen.
Pan skonczyl liczyc – jak uslyszalem co powiedzial, to myslalem, ze spadne z krzesla.
Otoz: poniewaz sie ubezpieczylem, to przysluguja mi znizki (sic!) na oprawki nie, bo w promocji, ale na szkla i robocizne tak. Nowy rachunek – cos ok. 48€
I on jeszcze zapytal mnie, czy zgadzam sie na to wszystko!
Tak, zgadzam sie OK. Alles klar.
Pan zaprowadzil mnie do kasy. Tam pani wypisala rachunek, pobrala oplate i dala mi pochewke i irchowa szmatke do czyszczenia szkielek – prezent od firmy.”
Jerry
Szeryf -- 14.01.2008 - 18:47Panie Szeryfie
są i u nas takie salony optyczne. Nawet ceny podobne. Czyli dla przeciętnego Polaka – drogo jak cholera.
yayco -- 14.01.2008 - 18:54Ale to co Pan opisuje, to jednak sfera uslug, a nie medycyny. Tak sądzę.
Zły, zly
tak śpiewa Armia.
Jezusie, odłozyłem tę wieprzowinę, Jezusie..
Zrywam kontakt…
Igła
Igła -- 14.01.2008 - 18:58Igła — 14.01.2008 – 18:48
Igła
Znaczy to nie żarty,
szybkiej poprawy życzę Panie Igło.
yayco -- 14.01.2008 - 19:02--> yayco
Niestety, ale to sfera medycyny jest. Autentyczna pani doktor (w autentycznym fartuchu lekarskim) badala mnie w bardzo dobrze wyposazonym lekarskim gabinecie. Po badaniach pytala sie mnie nawet o moja Krankenkasse.
Ten sklep optyczny, to bylo cos jak wizyta w prywatnym gabinecie dentystycznym tak na przyklad.
Jerry
Szeryf -- 14.01.2008 - 19:04OK, Szeryfie
w miejscowości Warszawa też są takie rozwiązania, tyle, że bez angażowania FOZ.
Na tej samej zasadzie można z ulicy wejść do dermatologa, żeby sobie usunąć coś drobnego. Na przykład tatuaż.
Ale poprzestanę na swoim zdaniu. Uslugi też mogą być medyczne.
yayco -- 14.01.2008 - 19:13Wracam
bo Armia mnie wspiera.
Szarańcza pożera olbrzymów… hej, hej.. wstawaj i walcz.
Pan Yayco jest prowokatorem, pod płaszczykiem..
To co wypisuje nie ma nic do rzeczy.
Do rzeczy ma Owsik, tak Jurek Owsik.
To on powinien zostać ministrem zdrowia.
A politycy?
A ta banda, niegramotnych gamoni , tradycyjnie – precz.
Igła
Igła -- 14.01.2008 - 19:24Pod jakim płaszczykiem?
Panu się plena pomyliły od tego oparzenia.
I jakieś drobne ustroje się panu przyplątały, czy cóś. Ja nie jestem pod płaszczykiem, tylko działam z wiadomej inspiracji, proszę Pana.
Panie Igło, nie da się urządzić loterii na świadczenia zdrowotne. W taki sposób można zapóźnienie sprzętowe łatać. I to się sprawdza, jak sądzę.
yayco -- 14.01.2008 - 19:39Ale ogólnonarodowa ściepa na lekarzy? Nie sądzę.
Yayco
W tym naszym szaleństwie są jeszcze ciekawostki. Pracowałem zawsze w kilku miejscach. Wszędzie musiałem przedstawiać lekarskie poświadczenie zdolności. Załatwiałem to sobie dla stanowiska kierownika ruchu zakładu górniczego i potem epatowałem kolejnych łapiduchów kserokopią twierdząc, że jak tu jestem zdolny to już wszędzie. Przechodziło, nie wszędzie jednak.
Stary -- 15.01.2008 - 19:59Uczelnie mają swoje przychodnie. Tam zawsze jest najgorzej. Koszmarne kolejki, pielęgniary wypisujące niegramatyczne ogłoszenia zamiast pielęgnować, spóźniający się lekarze, skansen.
Kiedyś się trzeba było zapisywac na stałe do przychodni, była wtedy kolejna fala strajków w służbie zdrowia, przyszedł właśnie mój termin, certyfikat mi się kończył. Wziąwszy tedy z katedry skierowanie stanąłem w kolejce. W dyżurce było siedem bezczynnych dam w białych fartuchach, ósma obsługiwała nieszczęsnych zdechlaków, stojących w kolejce na korytarzu i schodach jeszcze.
Dotarłem po przeczytaniu solidnej porcji gazet. Siostra, ładna, obejrzawszy moje skierowanie zapytała czy należę do jej przychodni. -Nie sądzę – odpowiedziałem złośliwie. Poszła sprawdzić. Po kolejnej porcji lektury okazało się, że jednak nie. – To się pan wpisze – powiedziała rozkazująco. Od liczby zapisanych zależały jakieś dotacje. – Odmawiam – powiedziałem stanowczo, głos o jeden ton natężając. – Dlaczego? – spytała. – Bo nie zamierzam na schodach w kolejce umierać – nadal dbałem abym był słyszalny.
Efekt był taki, że lekarzyca skierowała mnie na badania laryngologiczne, wyczytała bowiem, że górników na to nie badają a wykładowców się powinno ale przy okienku posadzili jednak drugą pielęgniarę. Było jeden – jeden.
Cierpiałem więc dla sprawy.
Stać nas, cholera, na badania zdrowych po to aby się zabezpieczyć przed procesami. To i dla chorych miejsca brak.
Panie Stary,
badania okresowe na uczelni, to epopeja jest.
Ostatnim razem poszedłem grzecznie do przychodni, ale mi powiedzieli, że pojutrze będzie laryngolog. A do ogólnego to po laryngologu. Więc przeprosiłem grzecznie, poszedłem do tzw spółdzielni i po półgodzince zameldowałem się u ogólnego.
Do dziś nie wiem, co mu się w moim zaświadczeniu nie podobało. Może to, że to akurat był ten sam laryngolog?
yayco -- 15.01.2008 - 21:06