Maurice bawił się drewnianym konikiem i czekał na tatę. Miał dopiero sześć lat i niewiele rozumiał. Jean Jacques powoli wszedł do pokoju i uśmiechnął się do dziecka. Rok temu skończyła się Wielka Wojna.
Jemu się udało. Lucienne miała mniej szczęścia. Zbłąkany granat moździerza. Nie wiadomo czy niemiecki, czy francuski. Modlił się, aby prawdą było to, że nie cierpiała. Tak mu powiedziano, gdy wrócił.
Jego znieśli z pola sanitariusze czerwonego krzyża. Niemieccy. Wojna się skończyła zanim wyszedł ze szpitala dla jeńców. A to, że nie ma stopy nie przeszkadza mu być najlepszym zegarmistrzem w Alençon.
- Damy sobie radę Maurice – pomyślał. - Damy radę...
Chwilę pobawił się z synem. Potem usiadł w fotelu, oparł krótszą (jak mawiał) nogę na taborecie, zapalił i wyjął gazetę. Citoyenne. Taki był taki jak przed wojną. Jakby nigdy nic. Ech…
Wiadomości lokalne zajęły go tylko na chwilkę, skupił się jedynie na zapowiedzi jarmarku rzemieślniczego. Pierwszego po wojnie. Pomyślał o wdowie Moren. Maurice mógłby mieć siostrzyczkę. W końcu: czemu nie? Jest dobrym zegarmistrzem w miasteczku pełnym zegarów. Nie jest jeszcze stary. Ma dopiero trzydzieści lat. Dobrze być niestarym zegarmistrzem po wojnie. Kobiety lubią mężczyzn o delikatnych dłoniach. Zwłaszcza w mieście, do którego nie wróciło tak wielu mężów.
Wolno przewrócił stronę gazety. Rzucił okiem na tytuł w dolnym rogu: Polacy wymordowali rosyjską misję czerwonego krzyża. Twarz mu stężała. Ręce zaczęły się trząść. Zabolała go stopa, której nie miał.
Myśli przebiegały mu po głowie, nie zatrzymując się. Coś słyszał, ze w Rosji teraz rządzą jacyś Jacobins. Ale to nie miało znaczenia. Nie chciał o tym czytać. Nawet tych czterech linijek w Citoyenne. Nie rozumiał się na tych sprawach i nie chciał rozumieć. Wiedział, co potrzebował wiedzieć.
Maurice przybiegł, zaniepokojony wyglądem ojca. Jean Jacques spróbował się uśmiechnąć. Posadził go na zdrowym kolanie, przytulił i powiedział:
- Synku. Wojna jest zła. Wojna zabrała nam Mamusię. Ale wojna czasem przychodzi i mężczyzna musi wtedy iść na wojnę. Proszę Boga, żebyś ty nie musiał. Ale jeśli kiedyś będziesz musiał, to pamiętaj: nigdy nie walcz za Polaków. Nie warto walczyć za tych, którzy pozwalają na takie rzeczy. Nigdy nie walcz za Warszawę. Nie warto.
Maurice uśmiechnął się do niego.
- Dobrze tatusiu. Nie będę. Mogę teraz pobawić się żołnierzykami?
Jean Jacques dostrzegł kątem oka, że jeden żołnierzyk ma ułamaną nogę.
komentarze
Nigdy nie sądziłem, Panie Yayco,
że moja prośba o kontynuację może być tak szybko spełniona:-) Tyle, że ten tekst nie jest już tak niezobowiązujący.
Kolejne pozdrowienia w dżdżysty krakowski dzień
PS. Dopiero teraz zobaczyłem, że ten tekst jest pierwszy! Ale nie będę usuwał komentarza.
Lorenzo -- 16.09.2008 - 14:22Panie Lorenzo,
ten tekst nie jest pierwszy. Choć przyznam, że został wymyślony jako pierwszy.
I ma Pan rację. Nie uważam tych tekstów za niezobowiązujące. Bynajmniej.
Pozdrowienia zawsze po znajomości – najwyższej jakości
yayco -- 16.09.2008 - 14:25Panie Yayco,
jak spojrzałem na godzinę publikacji, to on się był okazał jednak szybszy od kolejnego o 3 minuty.
Slowa o niezobowiązywaniu proszę potraktowac jako żart oczywiście. Miałem jednak na myśli fakt, iż oba teksty spowodowały, że na chwilę, z przyjemnością, oderwałem sie od głupot dnia powszedniego.
A teraz poproszę jednak o serial, by się wgryźć.
Ukłony od czytelnika
Lorenzo -- 16.09.2008 - 14:32Panie Lorenzo,
powiem tak: różne były powody, dla których te teksty powstawały. W głowie.
I różne, dla których zostały wczoraj i dziś napisane.
Pozdrawiam, zastanawiając się jak ja nadrobię dzień stracony na toto.
yayco -- 16.09.2008 - 14:39Zapewniam Pana, Panie Yayco,
że dla mnie dzień ten nie był stracony.
A co do nadrobienia, to proszę po prostu przestawić zegarek wstecz i zrobić sobie Dzień świstaka
Miłego popołudnia
Lorenzo -- 16.09.2008 - 14:47smutny to pamflet
ciekawe czy nie stało tam o misji sierpa i młota…
pozdrawiam
prezes,traktor,redaktor
max -- 16.09.2008 - 14:50Panie Maxie,
a smutny, smutny.
Bo co mieli ci Francuzi wiedzieć o tym co się tu działo?
Ale wie Pan. Kto w tej misji byl, to jedno. Zasadniczo wynarodowieni zdrajcy. Ale fakt, że ich zabito bez tytułu prawnego.
Ni i zawsze jest pytanie, co my wiemy, kiedy patrząc na jedno świństwo, rozciąganmy odpowiedzialność na wszystkich?
Pozdrawiam
yayco -- 16.09.2008 - 15:19Hm, ano smutne,
acz dobre.
grześ -- 17.09.2008 - 11:55Znaczy przemawia do czytelnika.
Panie Grzesiu,
a bo to w ogóle wesoło jest?
Jakoś nie dostrzegam, ale to może przez to zimno, cholera
Pozdrowienia
yayco -- 17.09.2008 - 12:06Ano nie jest,
no, ale nikt nie mówił, że będzie.
czasme jest zabawnie albo smiesznie, ale to nie to samo co wesoło.Nie mówiąc już o radości, bo to jeszcze wyższy stopień wtajemniczenia.
pzdr
grześ -- 17.09.2008 - 13:16Ma Pan rację,
ale to chyba bardziej pogmatwane jest.
Bo na radość jest miejsce nawet wtedy, gdy ogólnie niewesoło.
Zawsze jest, mam wrażenie
Pozdrawiam
yayco -- 17.09.2008 - 14:28