10. 07.2002 środa
Duch tchnie kędy chce
Pewnie ludowe, ja spotkałam je w „Polityce”
Jako tytuł felietonu K. Zanussiego, bardzo adekwatny do treści.
„Aniele Boży…” w wydaniu irlandzkim:
Wokół mego łóżka czterech aniołów stoi
Jeden głowy, drugi nóg mych strzeże
Dwaj pilnują mnie w wierze
Z filmu o dziennikarce irlandzkiej (leciał w niedz. 7.07.02 wieczorem)
Film oglądał Daniel (filmy o Irlandii to jego „konik”) a ja na nim drzemałam ale ocknęłam się natychmiast – troskliwa mama całowała na dobranoc kilkuletniego chłopczyka i słuchała jego wieczornej modlitwy.
Daniel powiedział tylko – „słyszałaś” a ja odparłam tylko „acha” bo w myślach powtarzałam już ten wierszyk aby nie zapomnieć – pod ręką nie miałam nic do pisania zresztą było ciemno.
Następnego dnia, poniedziałek, przypomniałam sobie o nim całkiem niespodziewanie. Wpadli kuzyni (młoda para) z zaproszeniem na ślub i wesele. Pochwalili się, że w podróż poślubną jadą do Kenii. Byli lekko zaskoczeni i nie bardzo wiedzieli o co chodzi gdy poprosiłam ich aby przywieźli mi jako pamiątkę z tej podróży – modlitwę. Zacytowałam im modlitwę irlandzkiego chłopczyka i wtedy „poczuli bluesa” i obiecali zanotować coś dla mnie.
Wesele w sierpniu, przypomnę im o temacie a we wrześniu powinnam mieć nową „perełkę” do mojej kolekcji.
Miałam dziś być na biopsji ale zrobiłam unik – przeterminowało się skierowanie do chirurga o czym udawałam, że nie pamiętam.
Marysia jest u dziadka Mateusza seniora, bez Niej jest jakoś „łyso” ale z drugiej strony można trochę zwolnić i bez jej skądinąd miłej paplaniny usłyszeć własne myśli.
W trakcie tego myślenia przypomniałam sobie o spektaklu – pantomimie, który obejrzałam 30.06 w tzw. dolnym kościele (piwnice naszego małego kościółka). Wystawiali to studenci z dużej parafii w centrum miasta. Tytuł spektaklu: „Boże skarpetki”. Poszłam sama, Matis, Aga tylko westchnęli, coś w rodzaju – „..daj spokój, mama (raczej przez małe “m”)”,
Daniel coś mruknął z błogości swojej drzemki (spektakl o g. 19 – on zaczyna dzień o 2, 3, 4 rano więc 19 to dla niego środek nocy),
Marysi nie brałam bo zaznaczono , że tylko dorośli.
Lekko spóźniona, usiadłam na pierwszym wolnym miejscu.
Sztuka była zbiorem scenek z życia współczesnych młodych ludzi. Aktorzy (jak się później okazało studenci różnych uczelni naszego miasta) techniką pantomimy bardzo czytelnej a przez to może naiwnej pokazywali jak wybór zła w życiu prowadzi do jego powikłań. Był śpiew, gitary,tamburyna lecz przekaz nabrał dla mnie wyrazu dopiero wtedy gdy na koniec jedna z dziewcząt, troszkę nieporadnie z powodu tremy (jakże ją podziwiałam w tym momencie) powiedziała świadectwo – to taka historia swego życia, najczęściej swojego nawrócenia.
Po spektaklu, były ciasteczka, lekkie zamieszanie, aktorzy się zwijali. Powiedziałam młodej aktorce, że była świetna i że więcej osób powinno z ich grona opowiedzieć o sobie ( teraz uświadomiłam sobie, że sama gdyby nie lęk przed ośmieszeniem i tym , że się rozkleję miałam ochotę opowiedzieć moje świadectwo, tylko, że jakbym już zaczęła to gadałabym do rana a spośród nieszczęśników, którzy nie wyszli przez uprzejmość lub brak świadomości co ich czeka nie spałby tylko nasz sędziwy ksiądz proboszcz , którego wiara i dobroduszność mnie rozczula – reszta leżałaby w różnych pozach i pozycjach na prostych drewnianych ławkach).
Potem „dorwałam” jeszcze na krótką rozmowę Bartka, chłopaka z dredami (trochę krótszymi niż te Matisa a zdecydowanie częściej mytymi).
Zaczęłam bez „owijania w bawełnę”: „wiesz chciałam z tobą właśnie pogadać bo mój syn też ma „dredy”(nawet komputer nie wie co to- podkreśla jako błąd – kochana, inteligentna maszyno, dredy to takie loki francuskie tylko są o połowę cieńsze i zfilcowane i są od ponad roku moim utrapieniem bo Matis mój syn zrobił je sobie domowym sposobem i mycie ich je „rozkręca”) ale … (tu głos mi się, lekko tylko na szczęście, załamał) wiesz, On nie chce znać Boga.
Bartek, student informatyki, podjął wątek tak naturalnie jakbym Go spytała gdzie sobie zrobił takie ładne dredy:
„Proszę się nie martwić (rzymskie fontanny przy mnie to małe „poidełka” gdy wspominam te słowa), wystarczy, że się pani za niego modli. Moja Mama prosiła, namawiała żebym chodził do kościoła i nic. 7- lat trwało moje nawrócenie (tu mnie „pocieszył”). Można tylko się modlić i swoim postępowaniem „opowiadać o Bożej miłości”( On użył trochę innych słów, ale o to chodziło). Ja też będę się za Niego modlił. Zobaczy Pani Bóg zrobi swoje…”
(Barteczku! Oby twoje słowa były prorocze. Niech Pan Bóg Cię błogosławi – co za amerykanizacja, Daniel by powiedział)
Potem dowiedziałam się jeszcze, że Bartek też gra w zespole ( nie pamiętam jak nazywa się ten styl ale w każdym bądź razie szarpią struny, walą w perkusję i wrzeszczą, w odróżnieniu od zespołu Matisa bardzo często do Boga i na temat Boga).
BOŻE SKARPETKI... gdy jedna z dziewcząt tłumaczyła tą metaforę – tytuł spektaklu, ktoś, chyba z “bardzo ścisłym” umysłem, zaśmiał się głośno.
Na szczęście przedstawicielka „trupy” ciągnęła niezrażona – „ ...Bóg zawsze podaje człowiekowi pomocną dłoń, czasem są to skarpetki, które osobie stojącej na płonącym dachu domu, po spruciu, dają przysłowiową nić ratunkową.”
To tyle o spektaklu, o którym prawie już zapomniałam ale kilka dni temu kątem oka obejrzałam końcówkę filmu –komedii, gdzie od eksmisji ratuje sympatyczną rodzinkę czek za książkę napisaną przez tatusia.
I Chwała Ci Panie !!!
Poczułam na nogach twoje skarpetki. Biorę się do prucia.
p.s.(sierpień 2008)
Aktualnie dredów nie nosi, nosi natomiast 2 (dwa) kolczyki nie będę pisać
gdzie bo nie chcę się denerwować (czytelnik z powyższego może spokojnie wy-
wnioskować, iż nie jest to miejsce ukryte).
12.07.02 Czwartek
Jaką mnie Panie Boże stworzyłeś taką mnie masz,
Tylko proszę Cię Panie daj mi jeszcze
SIŁĘ, MĘSTWO I ODWAGĘ....bycia s o b ą!
Pierwszy werset to stare powiedzonko a ciąg dalszy to moja improwizacja
Panie Boże jesteś absolutnie cool!
Staram się iść z duchem czasów, na przełomie XX i XXI wieku to drobne słówko jest największym komplementem.
Cieszę się jednak, że mogę sięgnąć do znacznie bogatszych wypowiedzi
by wielbić Cię o Przedwieczny!
Zanim opowiem dzisiejszy dzień, ciężki ale intrygujący zamknę wątek bursztynowego różańca – pamiątki z Częstochowy.
W Częstochowie byłyśmy z Marysią w piątek 14.06.02 a w niedzielę zobaczyłam “mój” różaniec (ten z bursztynowym krzyżykiem o nowoczesnej linii) w jednym z dzienników TV – pokazywano sensację archeologiczną odkrytą bodajże w Bochni.
W odkopanym grobowcu sprzed setek lat znaleziono bursztynowy różaniec, koraliki i wieńczący je krzyżyk leżały tak jakby istniała łącząca je nić. Krzyżyk do złudzenia przypominał ten współczesny,który tak mi przypadł do gustu.
Ten widok przypomniał mi o tym, że nie dość iż nie dałam jeszcze Babci i Mamie tych różańców to kompletnie nie wiem gdzie je mam. No i zaczęła się „polka”.
Kieszenie spodni? – pudło,
kieszenie torebki? złośliwie(może ziarnko prawdy w tym jest) przez Daniela zwanej śmietnikiem – pudło,
reklamówka z jedzeniem- ogarnia mnie niepokój- rozpakowana zaraz po przyjeździe (chciałam być zdyscyplinowana).
Totalna desperacja – dopadam do ogrodowego pojemnika ze śmieciami (szczęściem wypełniony tylko w połowie), blech, przełożyłam każdy papierek i wszystkie obierki – bez skutku, odpuściłam.
Babci jeszcze nie powiedziałam (pocieszałam się) a Mamie się przyznam, zna moje zagonienie i wybaczy. Nie musiała, za jakiś czas przypadkiem znalazłam w kieszeni mojej torebki tak taniutki a jednocześnie tak „cenny drobiazg”.
Babcia, na widok różańca powiedziała z uśmiechem : „dziecko ależ ja mam różańce…” i wyciągnęła owszem całkiem sporą kolekcję (chyba ze cztery sztuki).
ale z bursztynu nie masz – odparłam nie przejmując się zbytnio.
Historię z wykopaliskiem (babci nie powiedziałam, że to był grobowiec) skwitowała dobrotliwym uśmiechem. Dlaczego mnie elektryzują takie zbieżności ?
Błogosławiony jesteś, Panie Boże naszych ojców-
Pełen chwały i wywyższony na wieki.
Błogosławione niech będzie Twoje imię
Pełne chwały i świętości
Chwalebne i wywyższone na wieki.
Pieśń trzech młodzieńców (fragm.)
Księga Daniela 3, 51-53
Cd czwartku
Co za koszmarny (ale dobry) dzień!
Daniel przedrzeźnia mnie gdy mówię na koniec rozmowy z klientem zwyczajowe „miłego dnia”.(od wszelkich sztuczności dostaje alergii)
Przemyślałam więc sprawę i zawsze moim rozmówcom życzę
-dobrego dnia, bo dobry dzień nie zawsze musi być miły.
Więc to był właśnie taki dzień
Aga wyruszyła z przyjezdną kuzynką na basen (musiałam ją wcześniej dłużej przekonywać, że można komuś kogo się mało zna poświęcić 5 godzin ze swego życiorysu nawet jeżeli jest od nas młodszy o zgrozo, 2-lata i przyjechał ze wsi).
Miałam dylemat – smażyć naleśniki czy pisać?
Obiad wygrał i to był na ten moment dobry wybór – pogoda się zepsuła, dziewczyny wróciły wcześniej. Jak zwykle w szalonym pośpiechu wypadłam z domu (spotkanie z klientem w biurze) ale ze spokojnym sumieniem bo zmarznięte panienki przynajmniej zostawiłam z ciepłym posiłkiem.
Potem wszystko szło już jak po grudzie. Nie spóźniłam się co prawda ale na miejscu okazało się, że zapomniałam dokumentów rocznicowych klienta – jak się później okazało jedynego celu jego spotkania ze mną (moją nadzieją było, całkiem płonną, sprzedanie polisy dla jego 3-letniego dziecka)
Odwisiałam swoje na infolinii i jakoś ustaliłam potrzebne Mu dane. W sprawie polisy dziecka obiecał kolejny rok z rzędu, że jak zrealizuje zyski z pewnych inwestycji, które poczynił to na pewno kupi polisę dziecku ( ciekawy gość, jego córeczka jest o 2- miesiące młodsza od jego wnuczki)
W biurze duchota straszna, załatwiłam kilka telefonów i powlokłam się do rozpalonego słońcem samochodu.
Teczkę wlokłam prawie po ziemi a dowlokłam ją tylko po to by przekonać się , że muszę zawlec się z powrotem bo na moim kole i nieszczęśnika stojącego przede mną widniały tak znane kierowcom obręcze (straż miejska nie próżnuje).
Zgnębiona zadzwoniłam do domu. Daniel nie przejmuje się drobiazgami i w tym momencie nie miałam Mu tego za złe.
Ostatnio gdy płaciłam za zdjęcie blokady z koła było to 30 zł, teraz spodziewałam się gdzieś 50 tymczasem przemiły pan powiedział 200 i dwa punkty karne. Oparłam się o latarnię ( miałam wrażenie, że się ma zamiar przewrócić) przy, której rozmawialiśmy i zadałam pytanie retoryczne- czy nie ma opcji pouczenie?
Zaproponowałam aby wprowadzono taki zwyczaj, że w ramach miłosierdzia codziennie dana załoga będzie puszczać jedną osobę Dowiedziałam się, że zwyczaj jest i na dzisiaj (była godz.17 i trochę) limit wyczerpany.
Powiedziałam całkiem szczerze, że zbieram fundusze na pielgrzymkę do Częstochowy a ten mandat cofa mnie jeszcze przed „startem” i tu miłe zaskoczenie bo Pan ze straży też chodził pieszo do Częstochowy ze swoją żoną.
Ja też zaliczyłam kilka takich „obozów przetrwania” (to było ze 30-lat temu, byłam w wieku Agaty) wymieniliśmy więc wrażenia i w całkiem znośnych nastrojach rozstaliśmy się (ja z kredytowym na 50 zetów i pouczeniem: to niech Pani idzie na tą pielgrzymkę) a Pan strażnik z radą ode mnie jak ma się tłumaczyć przed szefem z miłosierdzia.
Z dużą niechęcią wsiadłam do samochodu (wewnątrz chyba z 50 stopni) i z jeszcze większą uświadomiłam sobie, że muszę zatankować. Stacja była o 100 m, „wrzuciłam na luz” i całkiem spokojnie czekając w budynku na swoją kolej do płacenia przejrzałam jakiś dziennik. Wyczytałam z niego co Ojciec Św. PODCZAS AUDIENCJI dla Polaków zaleca.
Papież prosił abyśmy się modlili wzorując się na hymnie ze Starego Testamentu. Młody ekspedient ze stacji był lekko zdziwiony gdy wróciłam z samochodu aby zanotować namiary na ten hymn.(Pieśń trzech młodzieńców Dan. 3, 51-90)
Wracałam do domu dziwnie wyluzowana, śpiewając po drodze ( chór ma co prawda przerwę wakacyjną ale weszło mi już w krew).
Wśród mojego skąpego repertuaru pojawiła się nowa pieśń. Właściwie jest to refren jednej z pieśni, którą śpiewano ze trzydzieści lat temu. Irytuje mnie fakt, bo kilka dni temu obudziłam się z jego słowami w głowie, potem przypomniałam sobie jego melodię a zwrotek nie mogę sobie przypomnieć za skarby świata i w dodatku nie ma ich w żadnej książeczce (modlitewniku), które mam w domu (ze trzy).
Refren jest krótki więc przytaczam w całości:
Powiedz ludziom, że kocham ich, że się o nich wciąż troszczę
Jeśli zeszli gdzieś z moich dróg, powiedz, że szukam(tu nie pamiętam dokładnie, może „czekam”) ich.
Wieczorem próbowałam jeszcze coś zdziałać na niwie zawodowej ale na spotkanie z kosmetyczką, której po pracy miałam w jej gabinecie przedstawić ofertę dotarłam zbyt późno (poszła do domu), wysłałam kilka listów i starałam się, z mizernym skutkiem, nie myśleć – jestem do kitu, jestem do kitu, jestem…
ps.(20.08.2008)
dziwne, jakoś tydzień (gdy bylam jeszcze w U.K.) temu przypomniała mi się
pierwsza zwrotka (bardzo na czasie,dziś zresztą też jej słowa są bardzo mi niezbędne)
(cyt.)
Pewnej nocy łzy z oczu mych
otarł dłonią swą Jezus
i powiedział mi nie martw się
jam przy boku jest twym
(kon.cyt.)
dzięki temu bez trudu znalazłam ja na necie i spróbuję załączyć w komentarzu.
komentarze
Zdaje się teraz jest
Zdaje się teraz jest pełnia przekazu.:-) i nie wiem jak
Bianka -- 21.08.2008 - 13:01Wy ale ja widzę JEGO UśMIECH I …odwzajemniam, piosenką:
Hm,
fragment o dredach syna uroczy:), rozbawił mnie lekko.
A to tyż mi się podobało:
,,Miałam dylemat – smażyć naleśniki czy pisać?”
tez bym wybrał naleśniki:)
Bo uwielbiam.
No i nie chwaląc się , ale wychodzą mi świetne.
A pisanie to już niekoniecznie.
P.S.
Jak dredy to raegge, jak raegge to Daab, jak Daab to Fala ludzkich serc, tak mi się skojarzyło.
pzdr
grześ -- 20.08.2008 - 19:47Dzieki za odwiedziny
i piosenkę, bardzo lubię zespół Daab, i twoje komentarze – u mnie ale tez
u innych.
Dylematy typu: naleśniki czy pisanie to trochę odpowiednik wyboru:
rzeczywistość wirtualna czy realna, zawsze staram sie wybierać ta realną z różnym skutkiem, przyznaję.
Kiedyś spotkałam taki mądry aforyzm:
“Naucz sie najpierw chodzić po ziemi a potem po wodzie”
no to próbuję i próbuję i… :-)
Miłego i dobrego końca tygodnia Grzesiu !
dla innych czytelników, takoż :-)
Bianka -- 21.08.2008 - 13:20