...zapamiętałem nieco inaczej.
Moja Naj miała rodzić! W tych dniach. Dużo wcześniej wizyty w prywatnym gabinecie ordynatora szpitala wojskowego, odpowiednio opłacane, dały możliwość porodu w szpitalu wojskowym. Zamiast w Trzebnicy, dokąd w tym czasie już wożono ciężarne z Wrocławia!
Jednak nastąpił 13 grudnia i żona się zeźliła na komunę i wronę, stąd poród się przyśpieszył. Zaczął się wieczorkiem 15…
Telefony nie działają, godzina milicyjna. Pobiegłem do uprzedzonego kolegi, co posiadał “malucha”. Dobiegłem zziajany, by się dowiedzieć, że pojechał gdzieś. Wracając do domu po drodze wstąpiłem do Komendy Wojewódzkiej MO. Przy bramie dwóch spaślaków zabiurkowych wbitych w niebieskie mundury polowe moro. W dłoniach kałasznikowy gotowe do użycia. -“Czego?!!” Wysapałem: “Żona rodzi” Dopuścili do okienka w bramie, w którym wiadomość przyjął dyżurny i kazał czekać. Poszedł do radiostacji, którymi porozumiewali się po wyłączeniu telefonów. Po dłuższej chwili wrócił, by oznajmić, że przyjadą i mam iść do domu.
Wracałem i zastanawiałem się, czy przyjedzie milicyjna suka czy pogotowie. W domu nerwowe oczekiwanie. Odgłos jadącej windy wywabił mamę na korytarz. Kabina zatrzymała się na naszym piętrze ale nie otworzyły się drzwi! Mama wbiegła do mieszkania z krzykiem, że lekarz się zatrzasnął! W sekundy zgromadził się tłumek sąsiadów radzący jak oswobodzić białego fartucha. W końcu drzwi puściły, ale żona wolała zejść pieszo…
Na dole powiedziałem, że żona ma rodzić w wojskowym, co wywołało wesołość ekipy. Też w to nie wierzyłem. Mnie nie zabrali, bo “po co”? Odebrali wszelkie uroki ojcostwa. Nie chadzałem po korytarzu całą noc, dopytując się co chwila “czy już?” Nie wydzwaniałem do szpitala w tym samym celu. Spałem nieświadom niczego.
Rano pojechałem do szpitala wojskowego, by dowiedzieć się, że żadnej Naj nie ma ani w przedporodówce, ani w porodówce, ani w poporodówce! Gdzie jest? W szpitalu lekarzem była koleżanka. Do niej mnie wpuścili a ona pobiegła do radiostacji. Po kwadransie wróciła z wiadomością, że na 1 Maja leży. Pojechałem tramwajem. Przed szpitalem długa kolejka ludzi do okienka przy portierni, gdzie telefon. Każdy dowiadywał się o swoich i odchodził. Na teren szpitala nikogo nie wpuszczano! Po dłuższym czasie i ja dotarłem do słuchawki. Dyżurna z położnictwa zakomunikowała, że moja Naj urodziła siłami natury zdrową córę!
Wyszedłem na zewnątrz. Patrzyłem na miasto i cały stan wojenny miałem w dupie. Razem z wroną, Jaruzelem, zomo i pieprzoną komuną.
komentarze
Panie Joteszu,
i słusznie i pryncypialnie.
Nic nie ma ważniejszego niż to co Pan opisał.
Dzieci są darem od Boga.
Ale muszę Panu powiedzieć, że zazdroszczę tego, że dla Pana stan wojenny (a ściślej jego wprowadzenie) zawsze będzie jedynie kontekstem.
Pozdrawiam z serca
yayco -- 16.12.2008 - 14:17Joteszu
no klasyka, na zawsze pozostanie w pamięci:)
prezes,traktor,redaktor
max -- 16.12.2008 - 14:24Panie Yayco!
To Pańskie wspomnienie poruszające było do tego stopnia, że poruszyło moje pokłady wspomnień!
Pozdrowienia
jotesz -- 16.12.2008 - 14:30Ależ komentarz był, Panie Joteszu,
i nawet odpowiedź.
A Pański tekst ucieszył mnie podwójnie. Raz z racji jego osobistego charakteru, a dwa, bo ja bardzo jestem za dziećmi.
Pozdrawiam starannie
yayco -- 16.12.2008 - 14:32Maxie,
w szpitalu wojskowym na portierni dziwnie na mnie żołnierze się gapili. Dopiero koleżanka lekarka wyjaśniła mi, że w klapie kurtki mam wpięty opornik i ona wie o co chodzi i wartownicy też musieli! Jeszcze przyprowadziła kilku znajomych lekarzy, by zobaczyli opornik…
Ja o oporniku nie pamiętałem a wpiąłem go od razu w poniedziałek.
Zacząłem też córce rysować kronikę rodzinną, pełną wrednych rysunków, które dawały upust i ukojenie memu wkurwieniu. Tomiszcze żona pakowała do tapczanu, bo bała się, że byle kontrola i mnie za to zapudłują. Kontroli nie było!
Choć raz zomowcy stali po drugiej stronie kartonowych drzwi. Gdy ścigali uciekinierów z demonstracji, które gromadziły się na nieodległym placu Pereca, przezwanym zaraz Gazplacem. Wtedy uświadomiłem sobie, że jednym kopem mogli wejść do mieszkania…
jotesz -- 16.12.2008 - 14:38Panie Yayco,
teraz, gdy mówią przykładowo “dzisiaj mija dwudziesta siódma rocznica pacyfikacji kopalni Wujek” to wiem, ile już lat ma moja pierworodna…
jotesz -- 16.12.2008 - 14:41Joteszu, dobry tekst,
dzięki, jak dla mnie warto czytać różne świadectwa osób, co wtedy coś przeżyły i piszą coś osobistego niż wieczne roztrząsania bezowocne o jaruzelskim i domniemanej interwencji.
Takie opowieści przemawiają i pokazują, jak wtedy było.
Nawet jeśli to kawałek rzeczywistości.
No a córka z tego, co obliczam to rok ode mnie starsza:), właściwie to pól.
pzdr
grześ -- 17.12.2008 - 19:53no właśnie
gdzieś czytałem, że właśnie przez te niedziałające telefony było kupę nieszczęść. udało Ci się :) ...
Docent Stopczyk -- 17.12.2008 - 20:52Po 13-nastym...
Stan wojenny spędzilem w podchorążówce, co było doświadczeniem na miarę paradokumentalnej powieści. W szpejach elektronicznych, co je mialem w pudełku nie znalazłem oporników, ale byl tam kondensator, który wyglądał na oko podobnie. Niebieski. Wpiąłem to w klapę moro, i gdy mój dowódca to zobaczyl, to się wściekł “Podchorąży, co wy …....(słowo pochodzenia łacińskiego, oznaczające krzywą linię lub zakręt) se myślicie, jak ja wam….. to się wam…..!“Itd.itp.., i zawlókł mnie do Komendanta, który po moim tłumaczeniu, że w służbowym poufnym okólniku co go dostali nie ma slowa o kondensatorach, zdębiał, i popadł w zamyślenie. Odpuścili mi w końcu, ale z łagodniejszego przepisu (bez zgody przełożonego nie wolno na mundurze umieszczać innych oznaczeń poza przepisowymi!)walnęli ZOMZ na tydzień, co było o tyle wesołe, że i tak nam koszar nie wolno bylo opuszczać!
tarantula
tarantula -- 18.12.2008 - 12:29Grzesiu,
to ty biedaku też urodzony w peerelu! Za to dorastasz w wolnej od komuny i trosk Polsce…
jotesz -- 18.12.2008 - 13:10:)
Docencie,
najpierw cholerne telefony były głuche ale gdy je włączono łaskawie, to były podsłuchiwane i od czasu do czasu jakiś znudzony cymbał włączał się nieproszony do rozmowy. Tyle ze wadza wronia łaskawie uprzedziła o tym podsłuchiwaniu…
jotesz -- 18.12.2008 - 13:12Tarantulo,
ja miałem przyjemność niewątpliwie wątpliwą być na szkoleniu oficerów rezerwy latem 1981 w czasie tzw. karnawału Solidarności. Tydzień nas szkolili na stojących w miejscu transporterach pływających, opowiadając jak one fajnie pływają, gdy jest do nich benzyna. Do tego próbowali nas pouczać politrucy na zajęciach uświadamiających ale po jednej inauguracyjnej dyskusji przegranej sromotnie zrezygnowali…
jotesz -- 18.12.2008 - 13:17Jotesz
Ty się ciesz, że to nie próbowało pływać. Ja toto widziałem na poligonie jak wpłynęło, i nie wypłynęło. a żołnierze spieprzali przez włazy tego PTS-a aż miło!
Zapałki w środku gasły. Takie tam były przeciągi!
tarantula
tarantula -- 18.12.2008 - 13:34Tarantulo,
taki los sapera – a na takich speców szkolono architektów. Na zasadzie, że jak wiedzą jak budować, to będą dobrzy w czynnościach odwrotnych, tych przy użyciu środków wybuchowych!
jotesz -- 18.12.2008 - 14:15No popatrz!
A mnie, też architekta, wsadzili do pułku budowlanego!
tarantula
tarantula -- 18.12.2008 - 15:02Mi kazali budować później...
...gdy mnie znowu na dwa tygodnie wzięli na szkolenie oficerów rezerwy i okazało się, że w Świdnicy zgłosili się: architekt, elektryk, inżynier sanitarny i budowlaniec. W dwa tygodnie zrobiliśmy koncepcję terenowych obiektów sportowych, którą podobno szybko wykonano, traktując koncepcję jak projekt budowlany…
Nikogo nie pytano o zgodę na budowę!
jotesz -- 18.12.2008 - 15:06