W archiwach Akademii odnaleziono ostatnio manuskrypt, opisujący jedne z pierwszych badań nad ludami, zamieszkującymi archipelag Bola.
Nie wszystkie fragmenty się zachowały, w szczególności prawdopodobnie, choć z nieznanych przyczyn, usunięto najcenniejsze fragmenty, opisujące szczegółowo rytuały aborygenów.
Mimo wszystkich zastrzeżeń i dostrzeganych braków, mając na uwadze znaczą wartość historyczną i poznawczą odnalezionych dokumentów, decydujemy się przedstawić odnalezione fragmenty, w jakiej się zachowały i ukazują choćby ułamki informacji o tej zaginionej kulturze.
Notatka 98/I
Obserwowana wioska dzikich Bola przeżywa wyraźnie zaburzenia strukturalne. Niekontrolowane migracje, uwarunkowane zapewne dostępem do świeżej paszy dla zwierząt hodowlanych i dostępem do świeżych ryb kaa-hrapii , doprowadziły do rozrostu populacji w stopniu całkowicie uniemożliwiającym kontrolę przez naczelnika i szamanów.
Dodatkowo napięcia makrostrukturalne, wywołane prawdopodobnie wybuchem wulkanu na centralnym atolu, doprowadziły do tak silnego spolaryzowania opinii, że aborygeni zatracili wszelkie hamulce i w każdej nadarzającej się okazji łapali za to, co mieli pod ręką (zazwyczaj były to odchody rozłażących się bez nadzoru waa-labuu) i ciskali w stronę pierwszej zbliżającej się osoby. Towarzyszył temu rytualny promiskuityzm, który jednak szybko miast łączyć, zaczął dzielić mieszkańców, którzy co prawda nadal współżyli w miejscach publicznych, ale zaczęli się dobierać wedle koloru piór ptaka adde-lere będącego plemiennym totemem.
Jako obserwator mam kłopot w rozstrzygnięciu, jakie są rzeczywiste zasady doboru, bo z mojej perspektywy wszystkie pióra są brudne, za co odpowiedzialność być może ponosi popiół wulkaniczny.
Niektórzy dzicy łączą się w grupki, a ich prowodyrzy nocami szykują dłubanki, co może świadczyć o przygotowaniach do ucieczki.
Istnieje pilna potrzeba przejścia do nowej fazy badań. Możliwa migracja daje nam niespodziewaną możliwość badania obyczajów plemiennych w nowotworzonej wiosce. Wnioskuję o wystąpienie do Akademii o pilne przyznanie środków na nowe badania i wyznaczenie badacza, który podjął by się badań opartych na obserwacji uczestniczącej.
Notatka 101/I
…w przerażającej masce, która z rozwianym włosem podskakiwała i pokrzykiwała przeciągle: Jaa- Ra, Ka-kii, Ka – kaa. Niestety, zadanie opisania tego rytuału spadnie na barki mojego następcy w starej wiosce.
Zgodnie z decyzją Akademii (którą przyjmuję jako wyróżnienie), podjąłem kroki na rzecz zmiany statusu badawczego. Ułatwieniem dla mnie było to, że gwałtowny rozrost wioski , spowodował, że zatracone zostały nie tylko podstawowe podziały strukturalne wśród dzikich, ale też różnorodność nowych tabu i totemów, zdegradowala ich znaczenie a czasem całkowicie odebrała należny im więziotwórczy sens kulturowy.
Korzystając z zamieszania wszedłem w kontakt z budowniczymi dłubanek. Okazało się, że nie akceptują oni nowych nakazów religijnych, zgodnie z którymi każdy kto nie uzna wybuchu wulkanu za dzieło rozmaitych złych bożków, zwłaszcza zaś tych, których nazywają _Uee_Uee , Hee-brebi i Alee-manaa_, ma być nurzany w łajnie waa-labuu.
Wydaje się, że nie chodzi tutaj o zaakceptowanie skutków wybuchu wulkanu. Dzicy z którymi rozmawiałem wydają się od tego dalecy, zresztą niektórych z nich widziałem, jak przed wybuchem oddawali cześć bałwanowi, którego nazywają tu Uu-tk-aa, a potem rytualnie oddawali mocz na czerwone posążki złych duchów. Uważają jednak, że skoro wulkan wybuchł, to należy życie układać z godnie z nowym stanem rzeczy, nawet, jeśli nie jest on najlepszy.
Często używali oni w rozmowie słowa guu-pee, które, w języku archipelagu Bola, oznacza „tych, którzy oddają mocz pod wiatr wiejący od morza”. Jednoznacznie też krytykowali wodza -założyciela , który od czasu ostatniego rytualnego małżeństwa, zaniedbuje sprawy wioski i zostawia ją krzykliwym wyznawcom Uu-tk-aa.
Moje starania doprowadziły do zamierzonego celu. Widziałem, jak prowodyrzy rozmawiali na mój temat, z ukontentowaniem bijąc się po udach. Przez kilka dni niektórzy inni dzicy podchodzili do mnie i przyglądali się sztucznym tatuażom, które zgodnie z wzorem przekazanym przez Akademię naniosłem na swoje uda i czoło. Co prawda zdawali się nic z nich nie pojmować, ale to potęgowało tylko ich szacunek. Niektórzy szarpali też mą siwą brodę, która szczęśliwie jest prawdziwa.
…Moje nadzieje, związane z zainteresowaniem moją osobą, okazały się uzasadnione. Kiedy wieczorem wyszedłem, aby pod kamieniem zostawić kolejny fragment Dziennika, jeden z najbardziej krzykliwych Bola, mówiący na tyle specyficzną odmianą miejscowego języka, że nie zawsze mogę go zrozumieć (jak się dowiedziałem później, twierdzi on, że pochodzi z południowo wschodniego atolu), pojawił się niespodzianie, przysiadł na piętach i potrząsając zakrzywionym ościeniem do połowu kaa-hrapii, rozpoczął długą przemowę, przerywaną przewracaniem oczami i skakaniem naokoło własnego cienia, co jak dobrze wiedziałem służyć miało podkreśleniu ważności chwili.
Rozumiałem zaledwie, co trzecie słowo, jednak pojąłem, że idzie mu oto, bym płynął z nimi. Z drugiej strony, gwałtowne ruchy ościeniem, wskazywały, że nie darzy mnie zaufaniem, ale posłusznie wykonuje zlecenia rzeczywistych przywódców.
Poprosiłem o możliwość zabrania mojego skromnego dobytku i dzięki temu zdobyłem możliwość uzupełnienia tej notatki.
Następną zostawię po nawiązaniu kontaktu w nowym miejscu.
Notatka 104/II
… otrząsnąłem się z towarzyszących podróży ponurych rytuałów inicjacyjnych (notatka 103/II) i zagospodarowałem w nowej, przydzielonej mi chacie, przystąpiłem do budowania mojej pozycji w wiosce, bowiem zdaję sobie sprawę, że jedynie dobrze dobrana pozycja w strukturze wioski, pozwoli mi na realizowanie zadań obserwacji uczestniczącej.
Populacja wioski okazała się mniejsza, niż sadziłem (za pewne ulegając sile opowieści znajomych dzikich, a może wskutek napoju ze sfermentowanych bulw pyyr-yy, którego spożywanie towarzyszyło podróży).
Kiedy się rozwidniło, a ból głowy nieco zelżał, okazało się, że na plaży znalazło się ledwie kilkunastu dzikich mężczyzn i kilka kobiet. To, co najbardziej mnie zdziwiło, to nagłe spostrzeżenie, że mimo całonocnej drogi, atol przeznaczony na nową wioskę nie znajduje się daleko od poprzedniego. W rzeczywistości oddzielony jest jedynie płytkim przesmykiem, który nie tylko ludzie, ale i waa-labuu mogą pokonać, bez zamaczania ryja w wodzie. Co więcej, głos niesiony wodą bez przeszkód pozwala na komunikację, jeśli okrzyki są dostatecznie mocne, a z drugiej strony ktoś nasłuchuje
Prowodyrom migracji zdaje się to nie przeszkadzać, choć widac wyraźnie, że niektórzy z nowo przybylych wcale nie mają zamiaru zostawać tutaj na stałe i zrywać więzi ze starą wioską…
Notatka 105/II
… znacznych wojowników. Jeden, zwykle przyodziany w jasną perukę z włókien trawy libi, obdarzony gromkim głosem i liczną rodziną, sprawiał na mnie wrażenie wodza wioski, dopóki nie odkryłem dwóch faktów.
Po pierwsze, co prawda wstawał najwcześniej z wioski o przeglądał ościenie oraz zagrodę dla waa-labuu, jednak spać kładł się wcześnie, a władzę w jego chacie i obejściu przejmowała żona. Spotkania tam organizowane miały cechy lokalnego kultu macierzyństwa i to w najsurowszym ze znanych mi rytów Bola, jednakże silnie nacechowane były też rytuałami (znanymi już z dawnej wioski), skierowanymi przeciwko złemu duchowi, nazywanemu Uee_Uee. Obrządki te przyciągały uwagę niektórych wojowników (jeden z nich nawet, zapewne dla zwrócenia uwagi, stroił się w pasiaste pióra ptaka usur-usur). Mniej było kobiet, a niektóre z dala wręcz (co zwykle ma związek z waa-labuu ) okazywały swą niechęć i jawnie czciły Uee-Uee. Trudno mi powiedzieć, czy sprawy te działy się za przyzwoleniem śpiącego wojownika, ale w aktualnej fazie badań nie mogę tego wykluczyć.
Po drugie, jak się okazało, przywództwo jego nie jest ani pewne, ani wyłaczne. Nieznaną a znaczącą rolę odgrywał wciąż dziki o niewyraźnej mowie, o którym już wcześniej pisałem, a którego znaczenia wyraźnie nie doceniłem. Ten od rana głośno zdradzał swoją obecność. Na wojowników pokrzykiwał groźnie ,choć niezrozumiale, przy kobietach nadymał się i poświstywał melodyjnie, śmiejąc się rozdzierająco. Odniosłem wrażenie, że mimo dziwnego zachowania sprawuje niejaką kontrolę nad tym, co się w wiosce dzieje.
Jak wspomniałem, jest jeszcze i trzeci, który rzadko opuszcza swą chatę, z której dziwne dobiegają odgłosy i kolorowy dym przez liście palmowe się wydobywa. Ten być może pretenduje do rangi szamana, ale jak na razie zbyt mało jest materiału empirycznego, aby to potwierdzić. Wiele jednak wskazuje, że odegrał znaczącą rolę w przegnaniu jednego z pierwszych osiedleńców, co opiszę w notatce odrębnej.
Oprócz tych trzech, którzy tworzą ze sobą związek o niejasnych kompetencjach, jest też wielu mieszkańców, którzy z nie do końca jeszcze rozeznanych przeze mnie powodów, obdarzeni są społecznym mirem. Podjąłem wysiłek, czas pokaże, czy udany, aby do takiego statusu aspirować.
Korzystam przy tym z przywileju wieku (w kulturze Bola starcy cieszą się pewnymi przywilejami) i co, idąc za radą nauczyciela mojego Adama, skorzystałem ze słabości, jaką jest niedostateczna znajomość języka.
Starałem się często zabierać głos tam, gdzie mnie słyszeli wpływowi aborygeni, a nie znając wielu słów mówiłem zawsze zawile, ale z pewnością siebie i przekonaniem, co podkreślałem plaskaniem po udach i przewracaniem oczami. Odnoszę wrażenie, że niektórzy zaczęli mnie mieć za kee-ony (starca wiedzącego), któremu wiek nieco rozsądek pomieszał, ale ze słów którego, każdy może wyciągnąć jakąś naukę.
Wywołało to reakcję samorzutnej starszyzny wioskowej, która nie wiedząc jak się zachować, na wszelki wypadek wciągnęła mnie do swojego grona. Jeden z nich, który zwykł był siadywać na dziwnej konstrukcji, którą sobie przysposobił z bambusa, a który początkowo orzechami palmowymi we mnie rzucał, do konfidencji mnie dopuścił i na platformę bambusową zaprosił. Wtedy się okazało, że chaty niektóre dla przyjemnego klimatu dachy mają nie w pełni zabudowane, a aborygenki w chatach całkiem nawet bez rafiowych obywają się osłonek. Starzec pokazywał mi, co ładniejsze (wedle jego aborygeńskiego gustu) i huczał niezrozumiale do ucha. Plaskałem w uda i przewracałem oczami.
Notatka 108/II
W ostatnich tygodniach doszło do tak wielu wydarzeń w wiosce, że zaniedbałem obowiązek sporządzania notatek. Sytuacja jest trudna, bowiem niektórzy coraz bardziej podejrzliwie mi się przyglądają. Wszystko to wiąże się prawdopodobnie z historią wygubienia plemienia oddającego cześć Hee-brebi , która nagle zajęła prawie wszystkie tubylcze umysły. Na dodatek na wschodzie pojawił się dym, świadczący o uaktywnieniu się wulkanu Ruu-ten , który daleko jest potężniejszy od lokalnych…
Od wydawcy.
komentarze
Szanowny Panie Yayco
Po relacjach Pana Aspika i Pańskiej za prawdziwe więc trzeba uznać zdanie niejakiego Kapuścińskiego R., że zręby nowej cywilizacji, mającej uratować ten zmurszały świat, powstają właśnie na wyspach dalekiej Oceanii.
Musze przyznać, źe bywałem i ja tamże, ale nie przypominam sobie, aby mogło dojść do sytuacji, w której pewien starzec, zaprosiwszy wysłannika Minsprawzamu na konstrukcję z bambusa, rzucał potem do bohatera Pańskiej opowieści orzechami kokosowymi. Czy były to owoce innej palmy, a może sama palma, tego nie wiem.
Pozdrawiam zaciekawiony
Lorenzo -- 05.02.2008 - 13:17Panie Lorenzo,
on najpierw rzucał, a potem zaprosił.
Albo, od upału, się badaczowi rozmaite wydarzenia połączyły w całość.
A z antropologią wyjazdową to jest tak, że nigdy nie wiadomo, czy to co opisujący widział, działo się naprawdę.
Liczne są głosy, że Melanezyjczycy sobie z Malinowskiego (dla przykładu) jaja straszne robili, a on w kompletnym niezrozumieniu wypisywał cudności.
Możebne, że i powyższe sprawozdanie ma takie cechy.
yayco -- 05.02.2008 - 13:34Szanowny Panie Yayco!
Plaskałem w uda i przewracałem oczami jak tekst ten przecudnej urody czytałem. I jak tak przewracałem, to parę obiektów Pańskich badawczych w Textowisku zlokalizowałem. Ale, to wiadomo, człowiek to widzi, co chce widzieć. Ja, nawet drabinę Pana Lorenzo zauważyłem.
A z Malinowskiego, to ponoć rzyczywiście yaya sobie robili, on do końca na tej k u l a się nie połapał.
Antropologia wyjazdowa trudną jest i niewdzieczną, dlatego ponoć ten od “Złotej gałęzi” (?) Fischer, czy Frazer, w bibliotekach tylko przesiadywał. Podobnie ten od Winnetou… Gdzie on jakie Góry Skaliste widział?
Andrzej F. Kleina -- 05.02.2008 - 13:47Z poważaniem…
Szanowny Panie Yayco
Zafrapował mnie Pan (nie po raz pierwszy) ta hipotezą z Malinowskim. Już go widzę oczami wyobraźni – w czapce krakusce. I jak tu nie być optymistą?
Pozdrawiam
Lorenzo -- 05.02.2008 - 13:48Dzięki Panie Andrzeju
za dobre słowo, choć prędzej się od Pana oskarżenia o, tak miły memu sercu, narcyzm, spodziewałem.
A co do Maya, to normalne jest. Jeden znajomek, co trochę we więźniu posiadywał w dawniejszym czasie, mówił, że jak się człowiek czaju (paczka herbaty popularnej + dwa papierosy popularne na dzbanek litrowy wody) napił, to nie tylko Góry widział Skaliste, ale i jezioro Bajkał też.
yayco -- 05.02.2008 - 13:51Byś się Pan uśmiał
Panie Lorenzo, jakbym Panu wyłożył związek między prawem rzymskim w ortodoksyjnym niemieckim ujęciu, a coponiektórymi koncepcjami Malinowskiego.
Ale to nie jest na internet, bo na sucho człowiek do tego nie ma odpowiedniego podejścia.
yayco -- 05.02.2008 - 13:54...
...
Magia -- 25.09.2008 - 22:42Szanowny Panie Yayco
Nie wiem, czy biegły Pan jesteś w języku naszych zachodnich sąsiadów, szczególnie w odmianie prawniczej. Stąd – tu cytat: “związek między prawem rzymskim w ortodoksyjnym niemieckim ujęciu, a coponiektórymi koncepcjami Malinowskiego” – wywołał u mnie na twarzy sarkastyczno-histeryczny uśmiech. Tak więc mój ulubiony asymptotycznie najefektywniejszy estymator współczynnika korelacji liniowej to przy nim pikuś:)))
Pozdrawiam więc asymptotycznie do zagadnienia
Lorenzo -- 05.02.2008 - 14:10Tylko nie zrozumiałem,
co mi Pani oferuje Pani Magio, bo język Bola wiele ma dialektów.
Na wszelki wypadek zaznaczę, żem już wiekowy.
yayco -- 05.02.2008 - 14:12...
...
Magia -- 25.09.2008 - 22:42Ja już totem mam
o czym może kiedyś napiszę.
Faktycznie, można by go zawiesić, bo się zesechł.
yayco -- 05.02.2008 - 14:24Ja w kwesti formalnej
Bo inaczej mi nie wypada.
Nasza Organizacja współczuje M.Romualdowi, któren jak na razie nie daje dalszych odznak życia a wysłana ekspedycja archeologiczna znalazła tylko część kości lewego przedramienia z wyraźnie widoczną, zaznaczoną, górną szóstką ze srebra syberyjskiego.
Najtęższe głowy z Akademii wyprowadziły z tego wniosek o zaawansowanej wymianie handlowej pomiędzy wioskami w ujściu Jenisieju oraz wioskami, których zasadźcą mógł być wspomniany autor raportów, M.Romuald.
Dalsze poszukiwania trwają.
Igła -- 05.02.2008 - 16:39Niektórzy Akademicy łączą te raporty ze spotykanym niekiedy na ziemiach polskich – prawem średzkim. Rzadko stosowanym lecz dającym zasiadcom duże prawa i autonomię.
Igła
Panie Igło,
a kto to był ten nieznajomy mi człowiek?
yayco -- 05.02.2008 - 16:48Wedle raportów,
z mojego archiwum, łączę go wirtualnie z niejakim Kapuścińskim.R.
Igła -- 05.02.2008 - 16:56Oczywiście jest to wersja robocza, wedle zachowanych sznurów pisma “kipu”.
Igła
Kipu
to takie sznurki, co to je gdzieś w okolicach Pana Lorenzo trzymają, a może już nawet nie, bo to się okazało, że je wiążała jedna kobieta z Nidzicy, dla męża co stale i wciąż coś zapominał?
Tak, czy inaczej, dziękuję za cenny, merytoryczny wkład.
yayco -- 05.02.2008 - 17:05Yayco
Z Nidzicy, powiadasz Pan? Bardzo możliwe.
Onegdaj wyczytałem, że po odkryciach grobów królewskich w Egipcie jak się turyści tam gruchli, powstał popyt na różne orginalne skorupy upstrzone pismem, ozdoby staroegipskie & emalie, a ciężko było w piasku bez końca grzebać, produkcją takich oryginałów zajęła sie jakaś fabryczka z Sosnowca.
Pomysł był przedni bo produkowali od razu uszkodzone i nadgryzione zębem czasu acz na masową skalę. ( stąd idea naszego socjalistycznego przemysłu )
jacek [dot] jarecki63 [at] gmail [dot] com
Jacek Jarecki -- 05.02.2008 - 18:28...
...
Magia -- 25.09.2008 - 22:43Magio Droga
I jeszcze mamy tych górali w stopniu tak jaskrawo sprzecznym z naszą ogólną nizinnością, że sam nie wiem jak to określić.
I sam widziałem wioski indiańskie, szczególnie widziałem w Pleszewie.
jacek [dot] jarecki63 [at] gmail [dot] com
Jacek Jarecki -- 05.02.2008 - 18:40Szanowni Panowie i Ty, Pani Magio
Wasza ignorancja w sprawach tak poważnych wola o pomstę do nieba. Tym bardziej, źe sprawa jest niemal powszechnie znana. Otóź jak wiadomo górale niskopienni, zwani też nieslusznie bagiennymi (jako że bagienni sa z okolic Nowego Sacza, zwie się ich także Lachami nie wiedzieć czemu) z okolic Niedzicy (a nie Nidzicy, bo ta jest na Mazurach mniej więcej) są w pewnym stopniu spowinowaceni co najmniej duchowo z Inkami, i to z rodu królewskiego, a na pewno powstańczego., bo z rodziną Tupaka Amaru poprze jego córkę.
Resztę historii kiedyś Wam opowiem, jak mnie wena lub zdaniem Wyrusa Szanownego, wenera najdzie. I zaręczam, że nie są to baśnie.
Lorenzo -- 05.02.2008 - 19:12Lorenzo
Ten cały Tupac Amaru to mój jest wujas i największy pijak na świecie. Mówią na niego Tuptuś. Jak on może być z góralami spowinowacony, skoro on kafelki wszędzie kładzie i ma tyle roboty, że od sześciu lat z łazienki nie wychodzi, no tyle, że go z jednej do drugiej przenoszą.
Skarżył się do pewnej niewiasty, że zapomniał jak jego żona wygląda, co niczym dziwnym nie jest bo on kawaler.
Tak od roboty zgłupiał, ten cały Tupac.
Ps. Hmmm…ale coś może być na rzeczy po on takie powiedzonko ma:
Jestem firma Inko, co zarobi to na winko!
Mój wujas to jest!
Pozdro
jacek [dot] jarecki63 [at] gmail [dot] com
Jacek Jarecki -- 05.02.2008 - 21:07Bardzo miło Państwa widzieć tutaj
zwłszcza Pana Panie Jarecki, ale z tem Tuptusiem, to pan trochę szklisz.
O wiele facet w wykonczeniówce robi, to on jest filozof, a nie Indian. Cała wykończenowka to są filozofii, a mędzy kafelkrzamy to się nawet czasem neokantysta z marburskiej szkoły trafi.
Ale cieszę sę, że Pana w dobrem zdrowiu znajduję.
A Pan Panie Lorenzie, też jakieś historie opowiadasz. Niedzica czy Nidzica, jedna prowincja to jest, względem Grochowa.
Zaś Pani Magia, to z calem szacunkiem, że zapytam konie trzyma dla tych Indianów, że taka oblatana?
yayco -- 05.02.2008 - 21:24Panie Yayco
Ja oczywiście w sprawie formalnej.
W kwesti “słów”, do damy skierowanych.
Oblecanej, za przeproszeniem, czy obleczonej?
Igła -- 05.02.2008 - 21:30Bo nie dorozumiałem?
he..
Igła
Co do Pani Magii, to już wolę się nie odzywać,
bo właśnie do mnie dziecko solenizant nadleciało, że jakaś obca kobieta się do mnie swraca w suahili.
I faktycznie prawda. Dlaczego w suahili?
Unazungumza Kiswahili?
Bo ja słabo.
yayco -- 05.02.2008 - 21:41Panie Lorenzo
przeoczyłem o tych prawnikach.
Nie, po germańsku nie umiem. Nawet Kelsena czytałem tylko po angielsku.
A linia od niemieckich romnanistów do Malinowskiego jest nieprzerwana, choć nie prosta, bo przez Petersburski uniwersytet prowadzi.
yayco -- 05.02.2008 - 21:43WSP Yayco!
Taką reminiscencję czy inną retrospekcję mi Pan przywołał. Kiedyś chciałem zdołowac Stacha, bo na wszystkich polach mnie wyprzedza i zameldowałem mu, że czytałem “Folwark zwierzęcy” w jezyku swahili i było to: Shamba la Wanyama. Spytał mnie czy całą. – Nie drugi esej kończę. – No to jak skończysz, to załatwię ci robotę u Kołodki, on też jest dobry, maratony nawet biega…
Andrzej F. Kleina -- 05.02.2008 - 21:57A Pan mi przypomniał
że jak żeśmy z kolegami jeden list otwarty naprzeciwko Kołodce podpisali, to się odgrażał, że śię tym tam podpisanych przyglądnie. I kicha!
Jak u wieszcza: na każde święto Francuzów nam wróżą; Wygląda człek, wygląda, aż się oczy mrużą
yayco -- 05.02.2008 - 22:07Panie Yayco
Bo to przez Sikorskiego na tych Francuzów wyglądali ( tamtego , nie tego, bo przez tego to na Jankesów ), bo to im słoneczko wyżej tym Sikorski bliżej, i te słońce ich tak raziło.
Igła -- 05.02.2008 - 22:36Oczywiście już nie będę pisałl panu o Cesarzu, bo to są takie stare rzeczy, że ino pan Lorenco o nich pamięta, jak to Krakus a Krakusy, jak to one, są pamiętliwe i na wszelkich cesarzów pohutne straszliwe.
Igła
Ale tego to chyba nie lubią
na co mam nadzieję, bo i ja jego nie lubię.
yayco -- 05.02.2008 - 22:42Szanowny Panie Yayco
Ale którego ma Pan na myśli: Francuza czy może Kolodkę, za przeproszeniem oczywiście? Ma Pan igla rację, my tu w Krakowie na cesarzy, to jak koty na szperkę, ale jednak jakies poczucie estetyki u nas istnieje i na przyklad z nożem do ryby nie podchodzimy. Chyba że do rekina, albo ryby-szabli.
Aha, co do tego kipu, co sie Pan z nich naigrywal, to mial Pan rację: pewien element związany z pamiecią jest w nich zawarty. Otóż imaginuj Pan sobie, drogi Panie Yayco, kawalek tych sznurków udalo się kryptologom odszyfrować. I co wyszlo? Ano, że są to biurokratyczne zapisy – jakieś raporty magazynowe czy cóś z tej branży.
Pozdrawiam algebraicznie
Lorenzo -- 05.02.2008 - 23:02Panie Yayco
ja w niezmiennym podziwie jestem od dawien dawna, czytajac Twoje egzemplifikacje, no szok w trampkach (aż brak komentów) to mam od notki “Starym i młodym”
Jak będę miał coś do dodania to się odezwę:)
Prezes , Traktor, Redaktor
max -- 05.02.2008 - 23:04Panie Maxie,
jak zwykle miło Pana widzieć
yayco -- 05.02.2008 - 23:21Panie Lorenzo,
a czym wy jecie rybę w Krakowie? Łyżką?
U was tam naprawdę nie ma noży do ryby?
I to Pan opisywałeś tragiczny obyczaj odginania paluszka przy piciu herbaty?
To proszę mi jeszcze zdradzić: co w Krakowie oznacza słowo kompotierka i jak miejscowa etykieta nakazuje jeść jabłko?
Może być w osobnej notce, żeby audytorium było większe jak będziesz Pan owe curiosa opisywał...
Pozdrawiam degustacyjnie nie wszczynając dysputy
yayco -- 05.02.2008 - 23:27