N unika pochodu. Kolejny dzień w Madrycie

Jednym z powodów, dla których N ma sceptyczny stosunek do Hiszpanii, jest jej lewicowy rząd.
Nie da się ukryć, że N nie lubi lewicowych rządów. A ściślej, wydaje mu się, że już to odpracował i nie ma ochoty na więcej.

W Madrycie tak bardzo, owa lewicowość się w oczy nie rzucała, ale faktycznie, już pierwszego dnia N napotkał na swej drodze manifestację. W obronie służby zdrowia.

Photobucket

Przed czym mianowicie jej broniono, tego na szczęście nie zrozumiał, ale w końcu to kwestia drugorzędna. Zdrowie zaś – pierwszorzędna, więc wnikać w szczegóły nie zamierzał. Po prosu podziękował, komu trzeba za zdrowie i poszedł dalej.

Dbałość o zdrowie widać było zresztą także w innych miejscach. Na przykład na jednym sanitarnym ministerstwie.

Photobucket

Być może to ministerstwo zajmuje się właśnie takimi sprawami, które jednak dla N (z racji jego wieku), dawno już strąciły osobisty kontekst i nie zawracają mu głowy. Ani niczego innego.

Co innego – jednak – codzienna propaganda, a co innego – 1 maja.

Jak wielu starszych ludzi, N ma wspomnienia. Mniej lub bardziej wyraźne. W tym przypadku: nienajlepsze. Trochę tych wspomnień ma jeszcze z dzieciństwa, kiedy to ganiano go przymusowo na pochód. Na szczęście tylko w szkole pierwszego kontaktu, bo potem mieszkał w internacie i zawsze mówił, że musi wyjeżdżać do domu. Czasem nawet faktycznie wyjeżdżał a czasem nie. Raz nawet oglądał taki pochód z chodnika. Najbardziej się upodobało, jak fabryka kabli z Ożarowa szła z transparentem: KABEL z Wami, Towarzyszu Wiesławie!

Poza złymi wspomnieniami z dzieciństwa, N ma jeszcze w pamięci obchody pierwszomajowe w Paryżu i w Londynie, których był mimowolnym świadkiem. Kilka lat temu. I całkiem niewinnie.

W Paryżu, w całkiem wąskiej i bocznej uliczce, N promenujący z rodziną, nagle natknął się na manifestacje. Już chciał swojemu (bardzo wtedy małemu) dziecku wygłosić spontaniczny referat o tym, jacy to niedobrzy są ludzie, mianowicie ci komuniści, ale z nagła się połapał, że coś nie gra. W manifestacji, dość skromnych zresztą rozmiarów, szli raczej starsi i dobrze odchowani Paryżanie, wcale niewyglądający na wielkoprzemysłowy proletariat. Na dodatek towarzyszyli im, na flankach, młodzieńcy bez karków i elegancko wygoleni na glacy. W białych koszulkach z charakterystycznym emblematem i czarnych skórzanych kurtkach. I w ciężkich butach.

Po chwili intelektualnego wysiłku, N skonstatował, że to jednak będzie Front Narodowy i w ostatniej chwili zmienił niektóre fragmenty referatu dla dziecka. Na szczęście, musiał zmienić tylko niektóre fragmenty, bo paskudztwo zawsze pozostaje paskudztwem, niezależnie od koloru sztandarów.

Rok później, w Londynie, było zabawniej, albowiem na Piccadilly, N natknął się na pochód radykalnych feministek. Dzielne te, a tak srogo doświadczone przecież przez seksizm, kobiety, protestowały przeciwko kulturowej i ekonomicznej dominacji męskiej. Jedną z form protestu, którą zastosowały, było zdjęcie górnej odzieży. Całej. Trzeba stanowczo zaznaczyć, że N nie ma nic przeciw kobietom w stroju topless, pod warunkiem, żeby były młode. Jednakże zaznaczyć trzeba także, że temperatura powietrza oscylowała dnia majowego w okolicy około 10 stopni w skali Celsjusza. Oraz mżyło. W efekcie N miał wrażenie, jakby przedefilowało przed nim nagle powstałe prosektorium. Mimo upływu lat czasem mu się to jeszcze potrafi przyśnić i wtedy głośno krzyczy w nocy.

Nie należy się dziwić, że N postanowił uniknąć obchodów madryckiej klasy pracującej. I panującej też. Ponieważ wyjazd był silnie związany z Dzieckiem, postanowiono udać się na majówkę do Parque de Atracciones de Madrid.

Tak też uczyniono, niestety zapominając, że Madryt budzi się późno, zwłaszcza w dni świąteczne. W efekcie N, wraz z rodziną, spędzili urocze 40 minut w oczekiwaniu na otwarcie kas. Naturalna ciekawość obcej kultury, kazała się trochę przyjrzeć tym, którzy oczekiwali wraz z nimi. Dziecko było z tej obserwacji bardzo zadowolone, bowiem konfrontacja z młodzieżą (zwłaszcza żeńską) wypadła bardzo dlań satysfakcjonująco. W zasięgu wzroku można było stwierdzić obecność 1 (słownie – jednej) ładnej młodej kobiety, która jednak, aby się nie odróżniać, ozdobiła się szpilkami i ćwiekami w różnych, niekiedy niespodziewanych, miejscach. Z nudów bawiła się ćwiekiem w języku. N myślał o nieuchronnym upływie czasu i cieszył się ze staromodności swojego Dziecka.

Lunapark, jak lunapark. N miał nadzieję na przejażdżkę staromodną karuzelą i ewentualnie na krótki pobyt na diabelskim młynie. Niestety Dziecko miało inne plany, a N został wybrany, jako ten, który będzie mu towarzyszyć.

Już na wstępie padł ofiarą podstępu i został zaprowadzony do kolejki górskiej, którą Dziecko reklamowało, jako niedużą i pokazywało palcem, która jest większa. Istotnie tak było. Tyle tylko, że akurat na tej kolejce wagoniki dodatkowo kręciły się wokół własnej osi.

Ponieważ dokumentację fotograficzną czyni sam N i jego Dziecko, z wizyty lunaparku wiele dowodów na jego pohańbienie się nie zachowało. A jeśli nawet, to się nie pochwali. Niech czytelnikowi wystarczy jedyny zachowany obraz, na którym widać wagonik, którym jechał N z Dzieckiem. Krzycząc.

Photobucket

I powiedzmy tak: potem, przez jakiś czas, było mu wszystko jedno. Dla uspokojenia zabrano go na Diabelski Młyn, który był nieduży i faktycznie spokojny. Potem przewieziono go gumianym kołem. Po sztucznym potoku. Konewki były tam porozwieszane też. Spodnie N schły długo, ale pogoda sprzyjała, żadnych śladów mroźnego powiewu od zaśnieżonych gór nie było, więc jakoś przeżył.

Na koniec, uwagę Dziecka przyciągnął pawilon, w którym był symulator elektroniczny. Czy cóś. Pewności do końca nie było, choć lingwistycznie uzdolnione dziecko próbowało zawzięcie coś zrozumieć z napisów, umieszczonych na zewnątrz, pawilonu. Najpierw doczytało się, że obok można zjeść pizze w rożku (N nie chciał wiedzieć i nadal nie chce), następnie zaś stwierdziło:

- Wiesz, przez chwilę myślałam, że tam wpuszczają tylko tych, którzy co skończyli 49 lat.

W tym momencie stojący obok zażywny jegomość gwałtownie się ożywił i zwrócił się do Dziecka słowami:

- A wie Pani, ja też tak myślałem.

Zdaniem N, jegomość pochodził z Wrocławia. N też pochodzi, więc wie.

Poszli do tego symulatora. Pan Y, mimo, że to śmieszne bardzo, nie będzie opowiadał zbyt wielu szczegółów. Powiedzmy, że N wcielił się (a ściślej został wcielony) w animowanego kotka i kino go kopnęło. Proszę nie pytać. Koty to dranie.

Dalszej współpracy z lunaparkiem N stanowczo odmówił.

Miał taki plan, żeby – korzystając z okazji świątecznej – zrobić jakieś zakupy. Niestety w kraju rządzonym przez socjalistów wszystko było tego dnia pozamykane. N przeprowadził już wcześniej prace studialne, a jego żona nawet wywiad kontrolowany. W efekcie dowiedzieli się, że pod Madrytem jest wielkie centrum handlowe Xanadú, czynne przez cały rok. A ściślej, przez 365 dni w roku. Pan N tę różnicę zignorował. Niesłusznie

N zapomniał, że mamy rok przestępny. Centrum zresztą, co przyznać trzeba uczciwie, było otwarte. Do pewnego stopnia. Tylko sklepy były zamknięte. Otwarte były przerozliczne fastfoody i bardzo piękny sztuczny stok narciarski. Jednak nawet Dziecko, posiadające pewną biegłość w używaniu boazerii nie było zainteresowane. Twierdziło, że jak zimą nie jeździła (nie złożyło się, faktycznie), to na pewno nie będzie sobie tyłka za ciężki pieniądz rozbijać. Z jednej strony, ładna to prezentacja oszczędnej postawy, bliska ogólnemu stanowisku ekonomicznemu prezentowanemu przez N. Z drugiej, może szkoda jednak, bo wtedy N zrobiłby jakieś zdjęcia sztucznego stoku. A tak to zainteresowani niech sobie poszukają w Google Madrid Xanadú i obejrzą, jak tam fajnie może być, jeśli ktoś chce w lecie pojeździć.

Powrócono do Madrytu w poczuciu dobrze zmarnowanego czasu. Manifestacji już nie było, zaś o klasie pracującej jej klasowej reprezentacji przypominały jedynie smętne resztki.

Photobucket

W sumie N nawet nie wie, czy było warto uciekać. Ale też nie jest ciekaw.

Madryt w dniu świątecznym niczym nie przypominał tego, który tak się podobał N i jego rodzinie we wtorek. Tłok na ulicach. Hałas, zgiełk. Śmieci i żebracy. N bolały nogi i głowa. Na szczęście, był pewien, że wystarczy dotrwać do pory kolacyjnej, aby wszystko jakoś się ułożyło. Kuchnia w Madrycie wyraźnie mu służyła.

Tym razem na kolację był pieczony królik. Powiedzmy sobie szczerze: doskonały. Pan Y wie, że to nudne, ale N ma zadziwiająco mało słów na opisanie swoich doznań kulinarnych w Madrycie. Chyba nigdzie tak dobrze nie jadał. Co strzał, to w samo sedno. Nie inaczej było i tym razem.

Co prawda, uczciwie trzeba przyznać, że w kwestii królika powstała pewna perturbacja, bowiem podano go N i (co zdecydowanie, w tym akurat przypadku, zmieniało sytuację) jego rodzinie, w poręcznych kawałkach. Niestety – dwa z tych kawałków stanowiły dwie połówki króliczej głowy. Dziecko jadło z zamkniętymi oczami, mimo tego, że głowę królika N wziął na siebie.

Kulturowe problemy, związane z królikiem doskonale równoważyło wino. W zasadzie Pan Y mógłby w ciemno powtórzyć to, co już pisał nie raz. Konserwatywny N zamówił to, co zawsze. Crianza (choć ta miała dziwnie długi okres leżakowania w beczkach, w zasadzie uprawniający do bycia reservą), Tempranillo, Ribera del Duero. No, niby, jak co dzień, prawda? Ale tym razem było to wino z Bodegas Resalte de Peńafiel.

Photobucket

Wino, które było oficjalnym winem pielgrzymki papieskiej w 2003 roku. Wszystkie zalety i jedna wada. Znowu nie nadaje się do rubryki tanie wina. Choć drogie też nie jest. Tam, w restauracji kosztowało trochę taniej niż u nas, w sklepie. Ot, znakomity przykład dobroci win hiszpańskich.

Znowu dobre, znowu godne polecenia. Cóż robić. Takie miasto, taki kraj. Nawet jak się coś N w Madrycie nie spodobało, to kolacja zawsze łagodziła jego stresy i pozwalała rodzinie odpocząć od jego naturalnej kłótliwości i marudzenia.

Panu Y się zdaje, że jego czytelnikom też przyda się oddech. Ale obiecuje, że jeszcze do Madrytu wróci.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

dobrze

ktoś musi byc pierwszy żeby mógł byc ktoś drugi

np. grześ

dobra lecę czytać jak skończę odpowiadać

p.s tajny mesedż zostawiłem

Prezes , Traktor, Redaktor


Panie Maxie,

nawet boję się szukać

Dyskretnie pozdrawiam i znikam we mgle


Jestem, jestem,

9to do maxa, by czuł oddech przeznaczenia na swoich plecach, znaczy mój, ten oddech)

A do tematu, strasznie smakowity tekst, czytam, odprężam się, przy ,,powstałym prosektorium “ szczerze się zaśmiałem.
Więc tak myślę, że Pan Y jest po prostu niezastąpiony.

(Głos z offu: Aleś głupi, autorze tego komentarza, znaczy Grzesiu, każdy jest niezastąpiony, co to za banały gadasz, zaraz dostaniesz celną acz złośliwą ripostę rozczarowanego twoim ględzeniem pana Y. I dobrze ci tak, o.)

No to pogadałem sobie i ze sobą, znaczy tym, offem czy jak mu tam.

Pozdrawiam wieczornie.


Panie Grzesiu,

piłem dzisiaj pierwszy raz to wino, co je jak opiszę, to Panu zadedykuję.

Muszę je sprawdzić jeszcze raz, żeby głupot nie wypisywać, więc z tydzień, albo dwa to potrwa (bo muszę sobie sprowadzić więcej).

Ale na razie wydaje mi się dobrze do Pana dobrane: pije się jak kompot, a kopie jak koń dorożkarza. I smaczne jest.

Dziękuję i pozdrawiam


Hm, teraz

to siem czujem wyróżniony. Znaczy jak alkoholik:)
Wyróżniony alkoholik.

Pozdrówka


Panie Grzesiu,

Pan tak głośno się nie ujawniaj, bo przyjdą i Pana zdiagnozują.

Albo i poddadzą terapii.

Pozdrawiam


uznałem

Panie Yayco, że nie będę pisał, że się smiałem itp.

bo to jasnosłoneczna prawda, ale te sierpo-młoty to mnie w lekkie przerażenie

wprowadziły

co do pań feministek, jak było zimno to im te rozmiary co posiadały okazały się za…no nie pasowały już no i zdjęły, dlatego nie dziwię się że się Pan nie zdziwił.

Prezes , Traktor, Redaktor


Panie Maxie,

niestety, w krajach zagranicznych, świadomość, że te symbole równe są swastyce, niekoniecznie się przebija.

U nas zresztą też może Pan zobaczyć, nie raz jeden, gości co toto noszą. Trudno się mówi. Tyle naszego, co sobie pogadamy i stosowny wysiłek w wychowanie dzieci włożymy.

A co do tych feministek, to Panśka teoria jest ciekawa, ale nie zamierzam sprawdzać, czy wiarygodna, z punktu widzenia fizyki ciała stałego w niskich temperaturach.

Ja zresztą nawet nie rozumiem, co przed chwilą napisałem.

Pozdrawiam się z Panem


Szanowny Panie Yayco

Jakieś makabryczne przeżycia Pan mialeś. To, co na zdjęciu, to chyba cyrk w budowie, a nie kolejka. Kolejka, dobre sobie. Na pierwszym planie to mają być szyny może? Taka kolejka do nieba? Nawet za socjalizmu (he,he) tak sie kolejki w Polsce nie zachowywaly. Do tego królicza glowa na kolację! Zamiast normalnych ośmiorniczek w panierce, czy cuś w tym rodzaju.

Na szczęście uniknąl Pan (choć dla dopelnienia tej makabry wlaściwie by się Panu należalo) pierwszomajowej manifestacji. Wtedy gdy ja tam bylem, to na Plaza Mayor i w okolicach bylo tak ze 400 tys. ludzi (takie dane podala ichniejsza tivi), a chyba każdy z nich z czerwoną szturmówką. I wszystko nad wyraz spokojnie i krótko. Ale ile smiecia na ulicy zostawili, to wiedzą tylko biedni madryccy śmieciarze.

Pozdrawiam wesolo


szczesliwy...

pan N, ze pochod go ominal( albo raczej on ominal pochod).
te republikanskie flagi powiewajace pospolu z czerwonymi plachtami przyozdobionymi sierpem i mlotem, to naprawde jest az za “wesole miasteczko”.

na taki frasunek:
Emina 06
bodega Matarromera, Valbuena del Duero, Valliadolid.
niestety, tez z tych co kosztuja ciut wiecej niz tanio.
ale te wisnie, ktore tam poczuc mozna, to poezja smaku i zapachu.
polecam szczerze.


Panie Lorenzo,

Pan mi chyba źle życzy, jak pragnę jutra doczekać.

I daj Pan spokój, 400 tysięcy na taki mały placyk?

Toż to niezły zaś ale cyrk musiał być.

Pozdrawiam sceptycznie


Panie Rollingpolu,

zapisałem sobie starannie.

Choć powiem panu, że piłem onegdaj tempranillo ( Torremayor )od tych kobiet z Bodega Santa Marina. W El Corte Inglés niedrogo kupiłem.

A takie wiśniowe, że strach. Więc jak to, co Pan proponuje, jeszcze bardziej, to sobie go osobno poszukam.

Pozdrawiam serdecznie


Panie Yayco

dawno temu znalem jedna osobe, co wiedziala wszystko o wisniach. i juz nie pamietam jak sie ta odmiana nazywa, co jest tak pelnowisniowa, i z taka slodka nutka na koncu.
to jest wlasnie to o czym napisalem:)

a o tym co pisze Pan Lorenzo, to niestety prawda. sam swego czasu pracowalem z dwoma osobnikami( ojcem i synem), ktorzy bez zadnych zachamowan powiedzieli mi, ze sa komunistami. probowalem wyjasnic im to i owo, ale przypuszczam ze wtedy moja znajomosc hiszpanskiego nie byla zbyt wielka.
niemniej pocieszam sie, ze oprocz delikatnie ujmujac “ niezorientowanych”, jest tu tez cala masa trzezwo myslacych.

rowniez serdecznie odpowiadam.


o komunistach zagranicznych

małe francuskie miasteczko. Jak wiele innych, tak i to miało swojego komunistę, w tym wypadku elektryka. Elektrykowi w zakładzie pomagał syn. W ’68 elektryk z dumą opowiadał wszystkim, że syn włączył się do ruchu i strajkuje. I że słusznie…

pozdrawiam majowo


Szanowny Panie Yayco

krótko i węzłowato o Pańskich wrażeniach:Nic dodać nic ująć!

A już całkiem mile gdy WSP Lorenzo i WSP Rollingpol wtrącają swoje grosze trzy.

Przyjemność i radocha skompletowana przezbywaniem Szanownych Panów Maxa i Grzesia.

Pozdrawiam sympatycznie


Panie Rollingpolu,

jest w tym coś dziwnego (albo miałem taki fart dziwny) że takie wiśniowe wina to tylko hiszpańskie pijałem. Bardzo mi to smakuje.

A w kwestii poważniejszej, to ja sę nie dziwię. Propaganda robi swoje. Co więcej także antykomuniści zachodni bardziej dbali o straszenie biedą powszechną niż milionami ofiar.

Chyba słusznie, bo w rzeczy trudne do ogarnięcie umysłem, trudno uwierzyć. I dlatego oni nie wierzą.

Swoją drogą, chętnie przeczytałbym coś o współczesnej percepcji hiszpańskiej wojny domowej. Może by się Pan skusił, zmienił status na blogera i coś napisał?

Pozdrawiam porannie


Pani Julll,

najdziwniejsze jest to, że to pokolenie 68 roku ciągle rządzi. I narzuca innym obrazy przeszłości i teraźniejszości.

Ostatnio smutno się uśmiałem, obserwując kampanię GW przeciwko pomnikowi Ronalda Reagana. To wielka sztuka: być za, ale przeciw.

Pozdrawiam leniwie


Panie Zenku,

miło, że Pan tak miło napisał. I dołączył do tak zacnego (w pełni się zgadzam z Pana opiniami) towarzystwa.

Pozdrawiam obligatoryjnie


...

...


A tak apropos

cyrków, wesołych miasteczek, lunaparków toż to częsta sceneria i filmowych i książkowych horrorów.

Więc panie Yayco, miał pan szczęście, ze tylko na przejażdżce kolejką się skończyło.


Magio, no co ty,

ze śniadania nie należy rezygnować w żadnych okolicznościach, a juz z powpodu jakiegoś hiszpańskiego królika.
No nie godzi się.


...

...


Magio,

Prosiak pieczony w całości – nasza chluba gastronomiczna – wygląda nie lepiej.
A jest o tyle gorszy, że odstrasza od obiadu, a nie od śniadania…


Magio,

hm, w sumie pewnie należałoby dodać, że sam się do swoich wskazówek nie stosuję, ale to chyba zbędne, bo i tak wiadomo.
No cóż, konsekwencja nigdy nie była mą mocną stroną.
Ale dziś zjadłem, nie myśląc o żadnych królikach.

pzdr


...

...


Magio

to teraz wyobraź sobie ruszt, a na tym ruszcie opiekającego się ananasa bez skórki. Może pomoże?

Zabawne, ze taki pieczony ananas nieco podobnie do pieczonego jabłka smakuje.


Panie Yayco

Fragment o głowie królika czytałam z zamknętymi oczami…

Niech Pan nie pyta jak to zrobiłam, ale gdyby zobaczył Pan wciąż obecny na mojej twarzy grymas obrzydzenia…

Ale.

Najbardziej mnie zafascynował za to fragment o feministkach.

Nie sądzi Pan, że mogło chodzić o ekspozycję w warunkach optymalizujących względy estetyczne?

Chociaż jak Pan pisze o prosektorium to już sama nie wiem.

A już jak sobie Pana wyimaginuję jako, jakiego (zara muszę się cofnąć do tekstu)?

O!

Animowanego kotka!

No nie Panie Yayco, nie mogę.

Kulam się i rechoczę.

Rechoczę i się kulam.

Muszę sie uspokoić, bo to nie wypada tak się zachowywać.


Magia

miej litość...

Żadnych oczek.

Żadnych uszek.

Żadnych królików ani świnek.

Sałata, pomidor, oliwa z oliwek.


Pani Magio,

to co Pani napisała, wzbudziło we mnie refleksję szerszą: czemu ludzie wpisują się na cudzych blogach, skoro nic im się nie podoba?

Otóż chyba po to, aby ogólną wiedzę poszerzyć.

Z tej perspektywy,walory poznawcze Pani wpisu są oczywiste: wiemy czego Pani nie lub (lunaparków mianowicie)i, dowiedzieliśmy się ciekawych rzeczy o Paninym błędniku, a nadto o problemach z apetytem. Na tle królika.

Dziękuję Pani, bo wielu konfederatów wciąż cierpi na niedosyt wiedzy o prywatnym życiu innych. Wpisy takie jak Pani, są im zatem bardzo potrzebne

Pozdrawiam, kierując się ku empiriomonizmowi


...

...


Panie Grzesiu,

teraz to są niewinne zabawy. We młodym wieku w miejscowości Budapeszt (dalej mnie nie wypuszczano) jeździłem na prawdziwym drewnianym rollercoasterze. Tego trzeszczenia nigdy nie zapomnę.

To proszę Pan był horror. Sam w sobie. Tym bardziej, że zalęknieni użytkownicy starannie głuszyli lek w sobie, za pomocą miejscowych wyrobów rektyfikacyjnych (wino nie było wystarczające).

Ja jeździłem po czereśnówce.

Konsekwencji nie będę opisywał w szczegółach, ze względu na obecność Pań. Powiem tylko, ze cieszyłem się, że mój kolega jechał przede mną.

W każdym zaś razie dane statystyczne, o skłonności Węgrów do samobójstwa, wydały mi się później (gdy na nie się natknąłem) bardzo wiarygodne.

Pozdrawiam Pana, wspominając (dzięki Panu) trzeszczenie budapesztańskiej, drewnianej kolejki górskiej


...

...


Ponieważ zainteresowała Państwa główka królicza,

to wyjaśniam, że zostałą ona przez kucharza podzielona na dwie symetryczne części. Oczu nie było, ale można było podziwiać garnitur zębów. Zachowała się też szara masa, jakkolwiek w procesie termicznym nieco zbrązowiała.

Do jedzenia dużo nie było, ale zawsze.

Pozdrawiam, zastanawiając się nad winem do dzisiejszego obiadu


Pani Magio,

ja tylko wyraziłem radość poznawczą, proszę się nie urażać.

Ja o tej główce, to tylko ze sprawozdawczej uczciwości napisałem.

Pozdrawiam przepraszająco, szukając swojego miejsca w szeregu


Pani Gretchen,

jeśli już otworzyła Pani oczy, to pragnę nadmienić, że optymalne warunki występują na wyspach kanaryjskich. Bo jest ciepło, a słońce nie razi obserwatorów w oczy. Przez co przekaz ideologiczny ładnie do nich dociera.

Ponadto uważam, że feminizm radykalny za nic ma Panine względy estetyczne, są one bowiem efektem męskiej dominacji i seksistowskiego selekcjonizmu.

Zresztą, czy Pani powinna się wypowiadać o względach estetycznych w tym względzie? Zraz ktoś z tego wniosek wyciągnie.

No chyba, że taka to była intencja. To ja nie wnikam, na wszelki wypadek.

A z kotka proszę się nie śmiać, bo on uderzył w okno. I jeszcze go połknąl krokodyl, ale na krótko. I prawie się spóźnił do szkoły, proszę Pani.

Czy Pani śni się czasem szkoła, Pani Gretchen?

I proszę się nie śmiać ze starszych. Jak chce się Pani śmiać, to Pani sobie gazetę jakąś poczytać powinna. Zaraz przechodzi.

Pozdrawiam, nieco urażony


W sprawie sałaty,

to jak najbardziej.

Ale nie zamiast, ale obok królika była ona podana. Ze smacznym chlebkiem.


Panie Merlocie,

dlaczego Pana prosiaczek odstrasza?

Całkiem smaczny jest i mięciutki w sobie. Zazwyczaj.

Byle tylko było czym go popić i mieć skórkę chlebową do wytarcia talerza z sosu.

Sama przyjemność, proszę Pana

Pozdrawiam, rozwspominany


Panie Yayco

Spieszę Pana pocieszyć, że ten kotek to on nie był prawdziwy.

No gdzieżbym ja się śmiała ze starszych…

Nie, Panie Yayco. Jednak jeszcze mi nie przeszło.

No dobrze, ale co tam oni z Panem jako tym kotkiem robili?

I w jakim sensie Pan był jako ten kotek?

I czy można było wybrać sobi dowolną postać?


Pani Julll,

bardzo mi się ta idea, z ananasem podoba. Jak Pani myśli, czy taki pieczony ananas dobrze by się komponował z pieczoną papryką?

Muszę to kiedyś sprawdzić

Pozdrawiam, zamyślony


...

...


Pani Gretchen,

czy Pani nigdy nie była w lunaparku?

Pani też ma coś z błędnikiem?

Sztuczka taka jest z człowiekiem zrobiona, że mu się wydaje, że jest kotkiem, bo się jego oczami na świat patrzy i nim miota w te i nazad.

Mnie się bardziej podobało, parę lat temu, jak bylem pomocnikiem Terminatora.

Jak Pani się jeszcze śmieje, to proszę sobie tego Terminatora przemyśleć.

Pozdrawiam, szukając odpowiednich okularów przeciwsłonecznych


Pani Magio,

już przestaję.

Żadnych królików, żadnych kotków (koty to dranie) i żadnych feministek (proszę zauważyć, że Azja Tuhajbejowicz, który miał na piersiach ryby siną farbą kłute, nigdy by nie został na tym pochodzie wykrytym).

Pozdrawiam uspokajająco


Panie Yayco

Nie, nie byłam w lunaparku.

Ale to co Pan pisze to mi się nawet podoba.

Znaczy względem tego symulatora bo cała reszta miesza mi w głowie. To chyba jednak coś z błędnikiem.

Terminator kontra animowany kotek.

No Panie Yayco, bo nie przestanę...

Pozdrawiam zastanawiając się jakąż to postać wybrałabym dla siebie…


Pani Gretchen,

proszę uważać, żeby się nie zapowietrzyć.

Pani tak długo by stała i wybierała, aż by lunapark na zimę zamknęli, tak myślę.

Pozostaję w ambiwalencji


...

...


Pani Magio,

ja po prostu jestem grzeczny.

Jeśli dana Pani Gretchen życzy sobie drążyć kotka (przepraszam!), to grzeczność nakazuje jednak o tym mniemanym kotku odpowiedzieć.

Pani też, stale i wciąż do tej grozy londyńskiej zawraca, nie chcę nawet zgadywać dlaczego. I znowu grzeczność nakazuje odpowiedzieć.

Jakbyście Państwo poruszyli problem służby zdrowie, to bym się o źwierzętach nie wypowiadał.

Pozdrawiam grzecznie


...

...


Pani Magio,

ja nie wiem czy Pani nic nie jadłą, ale już powoli nerwy tracę. Albo cierpliwość. Sam już nie wiem.

Ja nic nie odwracam, to raz. Zwłaszcza zaś źwierrząt na które jestem uczulony. Pani mnie chyba z niejakim Bolusiem pomyliła, który się gdzieniegdzie kręci.

A gdzie Pani znalazła u mnie w komentarzach odniesienia do sanitarnego ministerstwa, to naprawdę już nie wiem.

Pani chyba zbyt długo na świeżym powietrzu przebywa, od czego mózg nadmiernie jest dotleniony. Nie każdy mózg, niestety, to zniesie bez szwanku.

Jeszcze trochę a z mojego skromnego tekstu wszystkich czterech jeźdźców apokalipsy na Panią wyjedzie i jeszcze jeden zapasowy.

Chyba tego nie chcemy, prawda?

Pozdrawiam, ostrożnie się wycofując


Panie Yayco

Osobiście do prosiaczka mam stosunek przyjacielsko-konsumpcyjny, natomiast wrażliwość WSP Magii nasunęła mi polityczno-niepoprawne porównanie głowy socjalistyczno-liberalnego króliczka do łebka patriotyczno-konserwatywnego świniaka w wieku nieletnim.

Pozostawia to oczywiście otwartą kwestię głów rybich, ze szczególnym uwzględnieniem tych wielowiekową tradycją uświęconych.

Oddalam się w celu skonsumowania szarej substancji po polsku. Z jajeczkiem na twardo posiekanym i posypanym po wierzchu.


Panie Merlocie,

ostatnio nie bardzo rozumiem co Pan pisze. To moja wina, zapewne. Przepraszam.

W szczególności, zupełnie nie rozumiem skąd się Panu wzięły ideologiczno-polityczne afiliacje dan głównych.

Nie zrozumiałem też tego, czy Pan jada rybie głowy w ogólności, czy tylko te starsze, uświęcone tradycją?

Ale ze względu na kobiety, może lepiej będzie, jeśli pozostanę w niewiedzy.

A możdźku nie jadam. Jest to prawdopodobnie jedyne danie (niezależnie od pochodzenia i formy podania) , które jest mi szczerze obrzydliwe.

Mimo to pozdrawiam


Panie Yayco

Niech się Pan nie turbuje zbytnio. Ale chętnie przybliżę tok rozumowania:

1. Pani Magia objawiła alergię na głowę na talerzu.

2. Głowa należała do królika, podanego w stolicy kraju rządzonego przez silnie lewicowo-liberalnego pana Zapatero i to w przeddzień (czy w dniu) święta ludu pracującego.

3. Skojarzyło mi się to z bardzo przykrym widokiem prosiaczka wnoszonego na stół w całości (i to często z jabłkiem w ryjku) i reklamowanego jako Nasza Ukochana Tradycyjna Narodowa Potrawa.

4. Rybie głowy przywołałem tylko dla uzupełnienia obrazu.

Polityczny wątek służył wyłącznie uatrakcyjnieniu tezy, że w każdej kuchni można znaleźć potrawy (lub zwyczaje), wywołujące u wielu ludzi uczucie podobne temu którego doświadczyła Magia.

Pana stosunek do móżdżku znakomicie rozumiem – podziela go cała moja rodzina.

A rybich głów nie jadam w ogólności.

Pozdrawiam niekonfliktowo, zachowawczo i częściowo serdecznie


Zamiast do kolejnego lunaparku

należało było pójść do Faunii. Faunia to takie troche inne ZOO. Zupełnie inne dla nas, wychowanych na programach pp. Gucwińskich i ich wrocławskim (do niedawna) imperium.

Następnym razem proszę młodzież przekonać. Bez względu na wiek rzeczonej.


Panie Oszuście,

powiem Panu tak: do Fauni nikomu się nie chciało.

Po pierwsze widzieliśmy już takich niejedną, a po drugie, (ważniejsze) – sztuczne ekosystemy (zwłaszcza zaś tropikalne) uczulają N i jego dziecko ponad zwykła miarę.

A kolejka , proszę Pana, nawet raz widziana, emocję wywołuje.

Pozdrawiam serdecznie z klimatu umiarkowanego


Mnie tam się podobało w Faunii

a już szczególnie ów sztuczny ekosystem Antarktydy, w którym podziwiałem pingwiny baraszkujące pod śniegowym prysznicem. Na zewnątrz było jakieś +35.

I akwarium było oryginalne, choć kudy mu tam do lizbońskiego.
I świstaki łażące po trawnikach. I małpiszony, które pałętały się między dzieciakami na dżunglowej ścieżce. I olbrzymie drące dziób papużysko na wyciągnięcie ręki. Może dlatego, że nie byłem jeszcze z taką ilością zwierząt po tej samej stronie kraty, zrobiło to na mnie wrażenie.

No ale de gustibus… i takie tam. Do kolejek lunaparkowych mam wstręt i tyle.

Pozdrawiam z klimatu również umiarkowanego. Z tendencją do ocieplenia.


Panie Oszuście,

ja nie neguję, ani nie krytykuję Pańskich preferencji i nie chcę osłabiać wrażeń. Jak najdalszy jestem od tego.

Coś trzeba było wybrać, a wybierało Dziecko. I tyle.

Co więcej widzieliśmy już kilka takich instytucji w różnych stronach świata i wiemy, jak reagujemy na na symulowaną dżunglę.

A najlepszą Antarktydę (i Arktykę, przy okazji) to chyba widziałem w San Diego.
Ale nie mam obrazka (musiałbym odnaleźć i zeskanować negatywy).

W tej sytuacji, pozwolę sobie przypomnieć Panu akwarium lizbońskie:

Photobucket

Pozdrawiam ekosystemowo


ja tylko w kwestii formalnej

Czy wino smakowalaby tak samo, gdyby N uczestniczył by w obdzieraniu królika ze skóry, wcześniej pozbawiając go woreczka żólłciowego, jednym sprawnym ruchem.

Inaczej mówiąc, tym niekumatym warszawianistom, czy napiliby się wina wiedząc, że wcześniej winne grona zostały udeptane brudnymi nogami różnych wesołków, a co niektórzy w kadzi gacie zostawili?

Patrząc na warszawkę, z punktu widzenia prostego prowincjusza, śmiało odpowiadam.

Nie.


No stwierdzam,

że Igła to złośliwy nie jest,bo skąd by mu to przyszło do głowy,hehehe.


Panie Igło,

uprasza się Pana, żeby sobie rozmawiał o spin doktorach.

Wie Pan o tym tyle samo, co najmniej tyle samo, co o produkcji wina, a mnie spokoju nie zakłóca

Pozdrawiam


Panie Zenku,

Pan igła chciał zaznaczyć swoją obecność, a nie wiedział, co napisać.

Proszę tego nie nazywać złośliwością

Pozdrawiam serdecznie


Panie Igło

znałam jedną taką, co pobyt na Węgrzech od picia tokaju (zwanego inaczej węgrzynem) odciągnął. Aczkolwiek to chyba nie o nogi, a o winogrona chodziło.


...

...


O Bosze,

Magio i rowerze, nie idźćie, nie jedźcie tą drogą:)
Toż to choć lęku wysokości nie mam, ogarneła jakaś obawa o twe zdrowie&życie po pokonaniu tejże niewatpliwie ciekawej przeszkody.


Pani Magio,

ja apelowałem o opamiętanie? Naprawdę? Chyba zmęczony bylem, czy cóś...

No, kurde, prawda, że nic nie pamiętam?

I czy ja dobrze widzę? Fioletowe gatki?

Pozdrawiam, ciesząc się, że ten urlop Paniny to chociaż w atrakcje obficie zaopatrzony


Panie yayco

fioletowe? pchi, ale za to jakie odblaskowe!

pozdrawiam

Prezes , Traktor, Redaktor


Subskrybuj zawartość