Należę do grona tych szczęśliwców, którzy każdego dnia dojeżdżają do miejsca pracy koleją. Codziennie zmuszony jestem obcować z polskimi pociągami, na polskich stacjach kolejowych przebywać, z polskimi kolejarzami się spotykać.
I, proszę Państwa, ja wcale, a wcale nie mam podobnych odczuć i wrażeń, które mają autorzy ostatnich, medialnych doniesień, o tym, co, wraz z nastaniem zimy, dzieje się na polskich kolejach.
Ja mam odczucia skrajnie inne i, co więcej, nie wstydzę się o nich pisać. Mnie osobiście to, co ma miejsce od kilkunastu dni na PKP nieodłącznie kojarzy się ze… zdobyczami Wielkiej Rewolucji francuskiej, w szczególności mam tu na myśli hasło „Liberte, egalite, fraternite”.
Nie wiem czy gdziekolwiek indziej, dziś w Polsce wolność, równość i braterstwo nabierają tak rzeczywistych znamion i staja się tak powszechne, jak właśnie na stacjach kolejowych i w pociągach.
Podróżując w tych dniach polskimi pociągami możemy czuć się rzeczywiście ludźmi wolnymi. Nie ogranicza nas już czas, nie maja nad nami władzy pracodawcy, ci którzy nas oczekują, którzy coś od nas chcą. Nie musimy już pędzić na złamanie karku, „bo pociąg przecież nie poczeka”. Dzisiaj mamy tę pewność, ze ustalona godzina odjazdu naszego pociągu, jest czysto fikcyjna, wymyślona i wzięta z kosmosu. Co więcej, nie tylko to, że nie wiemy kiedy nadjedzie oczekiwany przez nas skład, my nie wiemy czy to w ogóle nastąpi. Te godzimy oczekiwania nie wiadomo na co, sprawiają, że mamy, aż nadmiar wolnego czasu, który możemy zagospodarować na przeróżne czynności. Takiego luksusu i komfortu psychicznego możemy już nigdy nie doświadczyć. Godziny, tylko z pozoru bezsensownego, czekania na odjazd, kiedy właśnie utknęliśmy w szczerym polu, nastrajają refleksyjnie i możemy wtedy oddać się czynności, na którą w „normalnych” warunkach nie mamy przecież czasu: rozmyślaniu o … sprawach ostatecznych… Czyż to właśnie nie znamionuje prawdziwej wolności? Nikt już na nas nie czeka, bo i tak nie wiadomo kiedy dotrzemy na miejsce. Czas staje w miejscu… Jesteśmy tylko my z naszymi myslami i nasi współtowarzysze podroży.
I wtedy właśnie doświadczyć możemy prawdziwej równości. Wobec tego, co nas spotkało, wobec wszechpotężnych kolei polskich, wszyscy, jak jeden mąż stajemy się równi. Nie ma wtedy absolutnie żadnego znaczenia płeć, wiek, wzrost, waga, wykształcenie, status społeczny czy majątkowy. Wtedy, gdy wszyscy czekamy na pociąg nikną wszelkie podziały, różnice światopoglądów, różnice religii czy upodobani polityczne. „Nie ma już ani Żyda, ani Greka, niewolnika czy wolnego”. Wszyscy jesteśmy jedynie CZEKAJĄCYMI NA POCIĄG. I kiedy już zdołamy upchać się do niewyobrażalnie i nierealnie zatłoczonych wagonów jesteśmy wszyscy jedynie PODRÓŻNYMI. Ta chwila wyjątkowej wspólnoty losu jest cudowna. To nic, że za jakiś czas wysiądziemy na peronie i każdy pójdzie w swoją stronę. Jeden do biura, drugi na budowę; jeden w drogim płaszczu inny w znoszonej kurtce; jeden w eleganckim garniturze, inny w wytartych dżinsach; jeden z teczką w ręku, drugi z plecakiem na ramieniu. To nic. Za kilka, kilkanaście godzin, gdy znów czekać będziemy na peronie, by pociąg odwiózł nas do domów, znów będziemy równi wobec losu…
To nie prawda, że ludzie tłoczący się w ciasnych wagonach są „sobie jak wilcy’. Wspólnota doświadczeń; wspólnota wynikająca z bezsilności wobec polskich kolei, ze złości i żalu, które nie mają ujścia ( bo wśród nas nie ma winnego: bo przecież zima…) sprawiają, że ludzie wzajemnie sobie pomagają. Jest to pomoc szczera i prawdziwa, bo każdy chce wsiąść, każdy musi przecież pojechać. Ludzie robią miejsce innym, nawet wtedy, gdy oko i rozum podpowiadają, że tu już nie wciśnie się nawet mucha. Swoją drogą, nie wiem czy wiedzą Państwo ile osób zmieścić się może w jednym wagonie kolejki? Ja też nie wiem, ale… proszę mi wierzyć, bardzo dużo… Nigdy nie byłbym wstanie wyobrazić sobie, ze aż tyle, gdybym sam nie widział!
Kiedy już tak czekamy i marzniemy na peronie, albo kiedy też marzniemy ale już w pociągu, który nagle zatrzymał swój bieg, zaczynamy ze sobą rozmawiać. Nagle okazuje się, ze wcale nie jesteśmy sobie obcy, że wspólny wróg; wspólny cel ataków czyni nas brać i siostrami…
Braterstwo rodzi się wobec świadomości, że doświadczamy tego wszystkiego razem, że jesteśmy uczestnikami tego samego „matriksa”, który, na własny użytek nazywę: polską rzeczywistością kolejową…
komentarze
Panie Zbigniewie!
Ładna scenka rodzajowa. A co do ilości osób, które mogą zmieścić się w środku komunikacji zbiorowej, to jest to funkcja wypełnienia początkowego, ilości drzwi i przystanków na trasie. Nawet do pełnego tramwaju, na każdym przystanku, może wsiąść po jednej osobie przez każde drzwi.
Pozdrawiam
Jerzy Maciejowski -- 16.01.2010 - 17:28Mój powrót noworoczny
Gdańsk Warszawa, wspólna sprawa… Najpierw korytarz, a potem WARS, gdzie siedzieliśmy na podłodze, a dwie dziewczyny grały na puzonie i akordeonie :)
Ech, tabor cygański, ma to swój niezaprzeczalny urok. :)
Pururu
Niezły tekst,
ja mam jakąś słabość do polskich kolei i pociągów, nie wiedzieć czemu.
Choć ostatnio jak jechałem z Leżajska do Stalowej Woli,zapłąciłem za przejazd niecałych 50 km 20 zeta:( a w przedziale było jakieś 40 stopni i myślałem, że umrę z gorąca, czekałem aż wyjdzie na ośnieżoną, zimną i mroźnie piękną przestrzeń.
Udało się po godzinie:)
A w ogóle pociągi mają coś w sobie romantycznego, może dlatego, że np. kilka kryminałów się czytało których akcja w pociągu się działa, choćby klasyczna i wiecznie żywa Agatha:)
grześ -- 18.01.2010 - 11:34Ja jestem
pociągowym Jonaszem.
Gdy tylko wśród podróżnych znajduję się ja, zaraz można oczekiwać ekscytujących wydarzeń.
Szczytem wszystkiego było chyba, jak kiedyś konduktor mnie zaprosił do służbowego przedziału i przez godzinę starał się uwodzić, kulturalnie się starał, żeby nie było. To było spore wyzwanie dla intelektu, ale dzięki temu w końcu oddał dowody mnie i przygodnym znajomym, nie wlepił też nikomu mandatu za picie i palenie w ciapągu…
Aj tam, marudzenie. :)
Trza se wyobrazić osobowy, relacji Kłodzko-Warszawa, za przeszłego ustroju, w dniu kończącym wakacje. 16 godzin pełnego odjazdu.
Zamiast czterech składów – jeden. Miejscówki wiszące. Oraz złamana ręka.
Kiedy skończyła się pyralgina dobrzy ludzie chętnie dzielili się wódką. Dzięki temu pracownicy służby nie musieli już potem znieczulać. Niczego.
Papatki. :)
Magia -- 18.01.2010 - 13:20Phi,
jak już łamać rękę, to w Wenecji! Jak mua.
Śmierć w Wenecji…
HM, w Wenecji złamał
rękę albo w ogóle się połamał jeden z bohaterów powieść Iris mojej ulubionej, chyba w zielonym rycerzu, kurde, jak ja dawno Iris Murdoch nic nie czytałem, muszę odświeżyć, może nawet o jej powieściach napisać?
pzdr
grześ -- 18.01.2010 - 19:51Pino, WSP
Proszę o oświecenie: czy to jest tekst o Wenecji czy PKP?
Magia -- 18.01.2010 - 20:08Jeśli to pierwsze, to przepraszam oraz ubolewam. Nad ręką.
;p
WSP Magio,
oczywiście o PKP. Wybaczenia upraszam, jak zwykle pieprzę nie na temat.
Ale rękę złamałam tylko w Wenecji, nigdzie indziej, czym musiałam się naturalnie pochwalić.
Pozdrawiam, ubolewając nad swym ego