Jak wiadomo sztuka nie ma granic. Jej idee piękna, kompozycji, obrazu i dźwięków są na ogół na całym świecie jednakowo odbierane i to zwykle niezależnie od kraju, w którym powstały. Sztuka w swoim uniwersalnym przesłaniu łączy, łagodzi obyczaje i tworzy swoisty klimat porozumienia pomiędzy jej adeptami. Te jej walory postanowiono wykorzystać we wrocławskim Teatrze „Współczesnym” w dwudniowym, listopadowym spektaklu pojednania polsko – niemieckiego, jaki odbył się dwa lata temu. Dziś wracamy do tego tematu, gdyż sztuka ta nadal cieszy się powodzeniem.
Transfer
Pierwszego dnia w sobotę wieczorem zaprezentowano wspólnie z Heber am Ufer w Berlinie i Deutsches National Theater w Weimarze prapremierę polsko – niemieckiej sztuki „Transfer” w reżyserii Jana Klaty. Dialogi na przemian prowadzone są w języku polskim i niemieckim. Rozdawana widzom aparatura umożliwia bieżące i indywidualne ich tłumaczenie. Spektakl rozpoczyna posiedzenie Wielkiej Trójki, która nieruchomo tkwi w swoich fotograficznych pozach i klasycznych strojach aż do rozpoczęcia przedstawienia. Potem podniesiona nagle wysoko na platformę rozpoczyna swoje obrady od ogłuszającego big bitu, rapu i jazzu. Stalin z Churchillem grają na elektrycznych gitarach, a Roosvelt akompaniuje im na klawertynie. Monolog rozpoczyna Stalin wygłaszając hymny pochwalne pod adresem Hitlera i Ribentroppa. Skończywszy, nagle zwraca się do Roosvelta „I’m sorry” – pomyliłem się. Ta pierwsza scena mówi już wszystko o czym dalej będzie mowa w tym samym stylu, aż do końca dwu i pół godzinnego spektaklu. Trzej wodzowie koalicji w tej wersji to idioci i cynicy pozbawieni wszelkich ludzkich uczuć. Poniżej platformy rozgrywają się zwykłe ludzkie dramaty okresu wojny i czasów późniejszych. Z czasów wojny oczywiście, znalazł się nawet jakiś płaski dowcip na temat Hitlera i więcej tego pana nie wspominano, bo mogło by to urazić naszych drogich gości. Natomiast używano sobie dowoli na rosyjskich zdobywcach Berlina, którzy wybierali sobie kolejne kobiety do zbiorowych gwałtów odbywanych prawie publicznie na oczach rodzin, dzieci i innych osób. Drugą rosyjską specjalnością miało być poszukiwanie zegarków („imiejesz uhr”), czego Niemcy do dziś pojąć nie mogą. Znalazły się tu też liczne polskie wątki. Na dwa z nich warto zwrócić uwagę. Jeden to wspólne naśmiewanie się z głupoty polskiego ruchu oporu i konspiracji antyniemieckiej. Wszystko to było bez sensu. Powstanie Warszawskie to tylko bezmyślna hekatomba, a polscy dowódcy nie odbiegają poziomem umysłowym od Wielkiej Trójki. Drugi wątek to współczesny Wrocław, który cały rozkopany daje archeologiczne świadectwo swojej niemieckiej przeszłości, ale niestety Polaków to wcale nie interesuje. Wszystko to co niemieckie zaniedbują i niszczą, jak choćby cmentarze, a przecież miasto to jest całkiem inne niż choćby Kraków, czy też Warszawa. Ma ono swoja duszę związaną z dawnym pobytem tu Niemców. Tej duszy brakuje tu tyko pomnika Fryderyka II. Trzeba bezstronnie zauważyć, że takie widzenie najnowszej historii spotkało się z aplauzem szczelnie wypełnionej sali teatralnej, w której dominowała artystyczna i polityczna „elita” miasta Wrocławia.
Śląski Dziki Zachód
Następnego dnia niedzielnym rankiem teatr powitał wrocławian projekcją filmu dokumentalnego niemieckiej reżyserki Ute Badura pt. „Śląski Dziki Zachód”. Kolejne dwie godziny pokazywano sentymentalne wspomnienia dawnych i obecnych mieszkańców miejscowości Kopaniec koło Jeleniej Góry. Prawie wszystko, co w filmie tym pokazano można zaakceptować i zasadniczo jest to zgodne z prawdą. Sam mieszkałem przez wiele lat kilka kilometrów od Kopańca, gdzie wzajemne relacje były podobne. Przybyli tu Polacy na ogół, tak jak to było możliwie żyli w zgodzie z miejscowymi Niemcami, aż do ich wysiedlenia. Także po wojnie, kiedy przyjeżdżali tu w sentymentalnych podróżach byli dla nich gościnni, mili i życzliwi. Zarówno przybyli tu Polacy, jak i wysiedleni Niemcy po dzień dzisiejszy uważają, że była to zamiana terytoriów utraconych przez nas na wschodzie, na te uzyskane na zachodzie. Dzisiejsi młodzi Niemcy już bez żadnych obaw kupują tu tereny, osiedlają się i uczą się języka polskiego. Śląsk i polska kultura podoba się im. Sentymentalne relacje byłych mieszkańców tej ziemi, były by może stereotypowe, gdyby nie kwestia wspomnień o ich cierpieniach z tego okresu, które na pewno trzeba szanować, ale też zwracać uwagę na brak ich jakiegokolwiek szerszego kontekstu. Otóż, Niemcy żyli na Śląsku długo i szczęśliwie. Być może, że gdzieś tam była wojna, to pod Stalingradem, czy też gdzie indziej, tu był spokój, praca i rodzinne szczęście. Dla tych ludzi wojna rozpoczęła się dopiero w połowie 1945 roku, kiedy napadli na nich Polacy! Niemcy musieli im udostępniać swoje mieszkania, musieli dzielić się z nimi coraz mniejszą ilością swojej żywności. Pijani Polacy często napadali na miejscowych Niemców, bili ich, a nawet obrabowywali. Do tego jeszcze dochodziła wieczorem godzina policyjna. Wszyscy Niemcy musieli na rękawie nosić białe opaski. Tego po prostu dłużej nie mogli już wytrzymać. Przesiedlenie do Niemiec było dla nich wybawieniem z tej poniżającej sytuacji. O żadnych obozach koncentracyjnych nikt tu nie słyszał, ani nawet o tym, że to Niemcy wymordowali kilka milionów nie tylko Żydów, ale też i Polaków. Jedyne co z wojny pamiętają, to właśnie tylko to, że Polacy ich wypędzili. O niczym innym nie chcą ani wiedzieć, ani rozmawiać. Napływający na Śląsk szabrownicy teren ten nazywali Śląski Dziki Zachód, stąd pochodzi też tytuł filmu.
Dyskusja
Po filmie w panelowej dyskusji udział wzięli: dr Krzysztof Ruchniewicz i prof. Marek Zybura z Centrum im. Willy Brandta, Adam Krzemiński z tygodnika „Polityka” oraz pani Anne, Marie Franke dyrektor Fundacji z Krzyżowej. Pani ta ze względów kurtuazyjnych posługiwała się tylko językiem niemieckim. Zabierając głos stwierdziła, że Centrum przeciw Wypędzeniom nas nie dotyczy, gdyż my ten problem mamy już za sobą. Ważne są natomiast coraz bardziej intensywne kontakty obywatelskie. Istnieje więc bliskość i wzajemne zainteresowanie sobą. Redaktor Adam Krzemiński poruszył ważny dla niego temat osobistych wspomnień z czasów szkolnych we Wrocławiu. Przypomniał też o swojej propozycji umieszczenia we Wrocławiu Centrum Przeciw Wypędzeniom i Wysiedleniom, które spotkało się z pełnym poparciem polskich polityków. Prowadzący dyskusję Krzysztof Ruchniewicz zauważył, że w wystawionej sztuce dnia poprzedniego zabrakło Hitlera, Daladiera i innych podobnych postaci. Natomiast całość była karykaturą Jałty. Profesor Marek Zybura zwrócił uwagę na zastraszająco niski stan wiedzy o wzajemnych stosunkach polsko – niemieckich. Pod tym względem w Niemczech jest jednak jeszcze gorzej. Wystarczy wspomnieć tu o wydanej w Polsce książce Klausa Bachmana na temat polskiego stanowiska w sprawie wypędzonych. Ukazała się ona również w RFN, ale z powodu całkowitego braku zainteresowania cały jej nakład poszedł na przemiał.
Pojednanie, czy porozumienie
Wszyscy dyskutanci, aktorzy filmowi i teatralni mówili jednym głosem o konieczności wzajemnego pojednania. To pojednanie powinno być priorytetem rządów, polityków, władz samorządowych i prostych ludzi. Podstawowym warunkiem tego pojednania staje się akceptacja dla dialogu polsko – niemieckiego na temat wypędzeń. W tym kontekście niezbędne jest zaakceptowanie niemieckiego punktu widzenia na wypędzenia, przesiedlenia, wygnania i deportacje. Ta niezbędna konieczność pojednania, wybaczania i wzajemnego zrozumienia wydaje się, że forsowana jest dzisiaj ze względów politycznych. Proces ten przypomina trochę dawne zapewnienia o niezłomnej przyjaźni polsko – radzieckiej, która do dziś nie jest możliwa do zrealizowania bez do końca wyjaśnionej zbrodni katyńskiej. Wydaje się, że podobnie też wygląda sprawa dialogu polsko – niemieckiego. Wyrwany z kontekstu całej drugiej wojny światowej problem uchodźców i przesiedleńców niemieckich nie może być rozpatrywany bez bilansu niemieckich zbrodni, których skala jest wręcz niewyobrażalna w kontekście niemieckich krzywd przesiedleńczych. Póki nie będzie w tej sprawie porozumienia zarówno na poziomie rządowym, jak i świadomości obywatelskiej, tak długo wszelki dialog o pojednaniu w Teatrze „Współczesnym” i wszędzie indziej będzie zawsze nosił znamię zakłamania i fałszu.
Adam Maksymowicz