Ispiracją do powtórzenia tego wspomnienia są obchody rocznicy powstania w getcie warszawskim oraz notatka Grzesia o małych miasteczkach…
Łohiszyn.
Ulica miasteczka Fot. 1941-1944
Photos copyrightTomek Wisniewski Collectiontomy [at] ld [dot] euro-net [dot] pl, http://www.szukamypolski.com/
Łohiszyn – miejsce urodzenia mojej mamy. Małe miasteczko z tradycjami. Prawa miejskie nadał król Władysław IV. Zamieszkałe przez Polaków i Żydów, pół na pół. Wokół wsie białuruskie. Do Pińska, stolicy Polesia, jakieś dwadzieścia dwa kilometry. W Pińsku urodził się Ryszard Kapuściński. W Pińsku Armia Krajowa odbiła więźniów z gestapowskiego więzienia. Niemcy do Łohiszyna wkroczyli dopiero w 1941 roku. Dwa lata wcześniej Armia Czerwona “wyzwoliła” to małe poleskie miasteczko spod władzy panoszlacheckiej Polski. Do dziś Łohiszyn jest “wyzwolony” – tym razem tkwi w państwowym kołchozie, w jaki zamienił Białoruś jego dyrektor-dyktator.
Dziadek jedno “wyzwalanie” aktywnie utrudniał. Z wieży kościoła tłukł cekaemem po hordach bolszewickiej konnicy w roku 1920. Czerwona nawała wtedy ominęła szerokim łukiem senne, piaszczyste miasteczko. Późniejsi najeźcy i wyzwoliciele byli śmiertelnie potężni.
Rodzice mojej mamy przyjaźnili się z rodziną, nieopodal mieszkającego, żydowskiego sklepikarza i naturalne było dla nich, by dać im schronienie, gdy od pierwszych dni panowania niemieckiego zaczęło się wyłapywanie skazanych na zagładę żydowskich podludzi. Ukrywali ich przez kilka tygodni w stodole – w beczce, stojącej pod ścianą i służącej do przechowywania zboża. Wielgachna to była beka – swobodnie stały w niej trzy dorosłe osoby – rodzice i jedyny syn. Wychodzili tylko w nocy, by rozprostować kości.
Wszystko się skończyło, gdy w sąsiedniej szkole, tuż za dziurawym płotem, zakwaterowano pomocnicze oddziały rosyjskich kolaborantów, którzy zaczęli nachodzić dziadka – samorodnego rymarza, naprawiającego uprzęże końskie. Do śmierci nosił przezwisko Limar, co było chłopskim zniekształceniem słowa rymarz. Rosjanie mieli konie, więc ciągle po coś przychodzili.
Którejś nocy znajomi żydzi odeszli, odprowadzeni przez dziadka, drogą w poleskie lasy. Nie chcieli narażać rodziny, w której było już pięcioro małych dzieci. Chyba się nie uratowali, bo po wojnie nie odezwali się w żaden sposób. Jednak dzięki rodzicom mamy nie zginęli od razu po wkroczeniu hitlerowców.
To wtedy mój dziadek omal nie zginął, zapędzony do zasypywania dołu, w którym Niemcy zwalili kilkuset pomordowanych Żydów – zemdlał na widok znajomych i przyjaciół a nadludzie chcieli zepchnąć go żywcem w dół. Uratowany został przez bardziej odpornych ziomków, którzy ocucili go i odciągnęli.
Z całego Łohiszyna uratowało się bodaj dwóch żydów – tylko ta dwójka w każdym razie odezwała się po wojnie, a jeden przyjechał odwiedzić rodzinną miejscowość. Zginął więc w Łohiszynie cały naród.
Ile było takich epizodów, takich prób pomocy, takich kilkutygodniowych ocaleń? Ile rodzin zamordowano razem z ukrywanymi? Myślę, że na jednego ocalonego przypadało kilkanaście prób nieudanych, w tym wiele zakończonych tragedią ukrywanych i ukrywających…
ps. Winien jestem poprawkę – Łohiszyn nie miał proporcji pół na pół ludności polskiej do żydowskiej – wedle źródła Jewish Communities of Poland Destroyed in the Holocaust – “POLESIE LOHISZYN 168” , gdzie liczba 168 oznacza żydów zamordowanych podczas holokaustu. To Pińsk był miastem, które było, jak podaje Wikipedia, “przed 1939 rokiem prawdopodobnie miasto z największą procentową ilością ludności żydowskiej w Europie”.
komentarze
odnotowuję obecność
Prezes , Traktor, Redaktor
max -- 16.04.2008 - 11:41Dzięki za tekst,
w sumie takich miejscowości mnóstwo było, u mnie w mieście przed wojną Żydzi stanowili ponad 60% mieszkańców.
grześ -- 16.04.2008 - 14:48Obchody, rocznice...
NELA
NELA -- 16.04.2008 - 16:41Z żydami zetknęłam się bezpośrednio w szkole, do której chodziłam w powojennym Wrocławiu. Byli zwyczajnymi kolegami z klasy i właściwie temat – jako taki nie istniał.
Moją najserdeczniejszą przyjaciółką w tej szkole była właśnie śliczna i bardzo zdolna Żydówka, która wraz z rodzicami wyjechała z Polski już w 1958 roku, zaraz po maturze. Zorientowaliśmy się, że Żydzi mają trochę inne problemy – nigdy o nich nie mówili – gdy na liście dopuszczonych do matury ukazały się ich prawdziwe nazwiska, bo mieli, jak to określali “wojenne papiery”. Kiedy przyjechali do Polski na obchody 50-lecia naszej matury, odwiedzali rodziny tych, którzy im kiedyś te papiery dali.
Właściwie dopiero po latach, powoli odkrywałam okrutną prawdę, o której oni mówić nie chcieli, a może nie byli w stanie? Dopiero po śmierci mojej przyjaciółki dowiedziałam się, że była ukrywana przez polską rodzinę po wydostaniu się z getta, że jej ciotka straciła calutką liczną rodzinę mieszkającą we Lwowie i okolicach. Uratowało ją to, że wraz ze świeżo poślubionym mężem została zesłana gdzieś daleko na północ Rosji i wprawdzie o chłodzie, głodzie i nękani przez wszy, przeżyli wojnę i wychowali córeczkę, która tam właśnie przyszła na świat. Pomogli im skrajnie biedni Rosjanie, którym nawet podziękować nie zdołali, bo dopiero po pewnym czasie zorientowali się, że słane z Polski listy i paczki pewnie im dobroczyńcom zaszkodziły. Odpowiedzi nigdy nie dostali.
Ludzkie losy są dziwnie splątane, czasem pomoże komuś ktoś, kogo nigdy by się o taki gest nie posądziło. Chyba zawsze warto komuś udzielić wsparcia.
Pamięć jest długa i wdzięczna.
Joteszu
dziękuję za tę opowieść.
Magia -- 16.04.2008 - 20:24joteszu
+
julll -- 16.04.2008 - 22:47Dzięki za reakcje!
Dopiero niedawno, przy okazji dyskusji z jakimś patriotycznym wypominaczem Żydom polskich aktów bohaterstwa w ocalaniu przed zagładą, uświadomiłem sobie, że ta pomoc Babci i Dziadka mogła kosztować życie mojej mamy i moje, które nigdy by nie zaistniało. Nie wiemy do dziś, ilu rodaków zginęło wraz z ukrywanymi Żydami. Nie wiemy też, ilu Żydów próbowano ratować choć przez jakiś czas, mimo śmiertelnego niebezpieczeństwa. Nie były to na pewno akcje powszechne…
Myślę, że raczej wyjątkowe. Strach przed śmiercią wszystkich bliskich jest niewyobrażalny.
jotesz -- 17.04.2008 - 08:16Panie Joteszu
Naśladując bełkotliwy język prawdziwego radiomaryjca napiszę tak – pańscy dziadkowie to porządni ludzie byli chociaż nie żydzi.
Do mojego ojca, jak już było odsłonięcie obelisku na miejscu dawnego kierkutu, podszedł był na ulicy jakiś obywatel z następującym tekstem.
- Panie burmistrzu, dobrze że im pan ten pomnik postawił, ale jak ich pan tu zacznie sprowadzać to my ich spalimy.
Pewnie to jeden z tych, co to mówi na imieninach u cioci – ja to bym tych wszystkich parchów….. chociaż znałem jednego i porządny człowiek był chociaż żyd.
Igła
Igła -- 17.04.2008 - 08:20Panie Igło
sam się sobie dziwię, żem taki odmieniec, że zamiast być zwykłym polskim softantysemitą albo hardantysemitą czy choćby tylko żartownisiem, jestem filosemitą, który próbuje być neutrosemitą.
Wyszło mi, że to wszystko przez moich rodziców. Moja Matka od dziecka była lubiana przez miejscowych Żydów, moi dziadowie żyli z nimi normalnie i po sąsiedzku. Nie wyniosła moja Mama żadnych negatywnych emocji, więc nie mogła mi ich przekazać. Podobnie było z ojcem.
Rodzice znali po wojnie tylko dwie rodziny żydowskie – jedną jawną i drugą zakamuflowaną, czyli zupełnie zasymilowaną. Dla mnie od dziecka byli to ludzie znani, lubiani i zaprzyjaźnieni. Nie było jak się zantysemityzować. I na dodatek nigdy nie chodziłem na mecze piłki nożnej, za którą nie przepadam!
Dlatego, gdy natrafiam na jakieś objawy antysemityzmu albo na rodaka o takich emocjach, to próbuję zrozumieć, skąd mu się to wzięło…
jotesz -- 17.04.2008 - 08:49Wie pan
najgorsze to jest, ze z takimi palantami nie warto gadać, bo oni piany dostają.
Ja się chowałem na podwórku w miasteczku gdzie dzieciaki od żydów się wyzywały a ja z nimi.
I miałem kolegów żydziaków do których w gości chodziłem.
Zupełnie nie widziałem związku z obiegowymi opiniami a nimi.
A cała ta heca polega na tym, że prawdziwe polaki usiłują wszystkie swoje porażki na zydów zwalić i na dodatek nie uznawali ich za współobywateli tylko za parchów wlaśnie.
Często taki pacan jeden z drugim nawet nie wie, ze sam jest pochodzenia litewskiego, ruskiego, niemieckiego albo jeszcze innego. Jak słyszą polish jokes to się pienią ale o żydkach to rechoczą.
I z drugiej strony też były różne postawy, odwrócony rasizm, bojówki, szykany wredna konkurencja.
I jak zawsze w takim konflikcie napędzały go zawsze skrajne pojeby.
Tak i zostało.
A że środowisko GW podkręca często różne idiotyzmy lub błahe sprawy to też jest faktem.
Igła
Igła -- 17.04.2008 - 09:04Joteszu,
ja sobie tak mysle, ze o pewnych rzeczach, ktorych ogarnac sie nie da, pisac mozna jedynie “dajac swiadectwo subiektywnego doswiadczenia”.
i co sie dzieje? roztapiaja sie narodowosci – pozostaje strach – tych co ukrywali i tych co byli ukrywani.
pozostaja ludzkie slabosci, ludzka malosc i wielkosc…
xipetotec -- 17.04.2008 - 22:10