GDY ŻYŁY DINOZAURY (12)

Powrócę do wyprawy po stroje robocze, które wydobywałem z przepastnych podziemi leningradzkiej twierdzy Komsomołu. Wybrałem więc z wielkim trudem umundurowanie dla strojatriadu (oddziału budowlanego) Szuszary. Przeniosłem owe dobra do autobusu, którym pojechaliśmy dalej, do sklepu z materiałami piśmiennymi i dekoracyjnymi. Z dostępnych artykułów wybrałem grubą rolę brystolu, pędzle, farby plakatowe, farby wodoodporne oraz materiał na flagę. Komisarz nie skąpił funduszy na propagandę wizualną. Tak się przekonywało naród do kochania ustroju, partii, przywódców i wodzów. Pędzlem i pałką. A także elektryfikacją i kinematografią...

Nad wejściem do baraku z salą zebrań umieściłem tablicę drewnianą, na której namalowałem napis „KOP KŁUB”, czego nie trzeba tłumaczyć na polski. Nazwę zaproponowali po dłuższej dyskusji towarzysze radzieccy. Była wesoła! A o wesołą nazwę im chodziło. Tylko my nie potrafiliśmy dobrej i wesołej nazwy zaproponować. Rosjanie nie czuli naszego poczucia humoru. Po zaserwowaniu im dłuższej serii kawałów abstrakcyjnych, które nie spowodowały nawet skrzywienia ust, usłyszeliśmy, że jest to „polskaja forma jumora”. Dlatego żadna z naszych propozycji nazewniczych nie wywołała entuzjazmu. Radzieckie poczucie humoru było ziemią nieznaną dla polskich liberałów…

Na wszystkich ścianach klubu, poza oknami i drzwiami, rozciągnąłem brystol z rolki, który wymalowałem tak, jak robiło się w polskich klubach studenckich. Były to motywy stylizowane na hipisowską neosecesję, którą lubię do dziś. Kolorowe, krzykliwe i dające po gałach. „Dzieło” zostało przełknięte przez miejscowych i zaakceptowane przez naszych. Trochę roboty miałem z flagą, na której musiałem umieścić napis „komsomolskij strojatriad Szuszary”. Zupełnie jak w dowcipie o rosyjskim marynarzu, który na penisie kazał wytatuować wzdłuż napis „pamiątka z podrózy czarnomorskiej do Konstantynopola”. Na fladze były też skrzyżowane szpadle. Szmaciane cacko wyglądało pięknie! Tak przynajmniej ocenili towarzysze radzieccy. Po pierwszym deszczu wodoodporna farba puściła i flaga wyglądała jak zapłakane lico lekkiej panienki, wymalowanej peerelowskimi kosmetykami. I tak flaga prezentowała się do końca naszego pobytu.

Pod tą flagą, wesoło i po radziecku łopocącą na wietrze, odbywały się codzienne poranne apele obozowe. Odbyły się też dwa apele niecodzienne – nadzwyczajne! Jeden został sprowokowany naruszeniem „suchego zakonu” i nie chodziło o osądzone już przewinienie Iriny i Tamary. Nasz obóz został uznany za najlepszy w całej „obłasti” leningradzkiej i oznajmiono nam radosną nowinę, że odwiedzi nas telewizja, by nakręcić o nas program! Nie podano nam jedynie, kiedy to nastąpi. Nastąpiła za to fala upałów. Pewnego dnia, gdy po raz kolejny zepsuł się autobus i wracaliśmy „pieszkom” po pracy na obiad, mijaliśmy kiosk w którym sprzedawano piwo. Żar lejący się z nieba rozluźnił nasz respekt wobec zakazów i pozwoliliśmy sobie wypić po kuflu dla ochłody. Ruszyliśmy dalej pustą, piaszczystą drogą.

Kilku najbardziej spragnionych zostało z tyłu na drugi kufelek. Po chwili minęły nas, kurząc niemiłosiernie, dwa gaziki. Gdy doszliśmy do obozu, na placu apelowym stały już te samochody. To była właśnie leningradzka telewizja i działacze polityczni. Grupa medialna najpierw dotarła do kilku z naszych, leniwie popijających piwko, zatrzymała się i kazała im natychmiast odstawić kufle i pędem wracać do obozu. Koledzy spożywali płyny kupione za własne pieniądze, więc dosadnie odpowiedzieli nieznajomym, co myślą o takich nakazach. Wkurzeni aparatczycy minęli nas i zwołali, po skompletowaniu całej załogi obozowej, karny apel. Główną karą było zrezygnowanie telewizji z nas. Żadnego filmowania ani wywiadów nie będzie! Pomniejszą karą była groźba natychmiastowego odesłania wszystkich do granicy, czyli wyrzucenie na zbity pysk z radzieckiego raju! Do dziś nie mam pojęcia, dlaczego tak się nie stało. Może chodziło tylko o pogróżkę, bo rzeczywiste wydalenie nas mogło być groźniejsze dla strony zapraszającej niż dla nas…

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Melduję,

że przeczytałem.
Przy piwie:)

pzdr


Meldunek przyjęty!

Można dać spocznij…
:)


Zaczynam się z lekka gubić, Panie Joteszu.

Skomentowalem po poludniu komentarz p. Jerzego. Wracam do domu, szukam pod “12”, a tu ani komentarza p. Jerzego, ani mojej uwagi. Z lekka sie zdenerwowalem, poczem okazalo się, iz oba komenty byly pdo “11”. Rany boskie, “Rekopis znaleziony w Saragossie” zaczyna sie przypominać. A byla to dla mnie fascynująca lektura. Podobnie jak te wspomnienia.

Pozdrawiam z ulgą


Signore Lorenzo!

Właśnie też doszedłem do wniosku, że serial codzienny to tylko najbogatsze stacje nadają a i to w weekendy i święta robią pauzę...

Zaraz się wyprztykam albo znowu znudzę i przerwę na kilka lat. Choć kiedyś tzreba to dokończyC, więc może troszkę tylko poluzuję sobie.
:)
Dzięki za słowa uznania! Zawsze mnie samego to dziwiło, że z późniejszych wyjazdów do Europy Zachodniej nie mam tylu łącznych wspomnień, co z tych trzech tygodni w łagrze. Widocznie jak nam dają w dupę, to lepiej pamiętamy…


Zawsze tak jest, Panie Joteszu.

Na dodatek te zamierzchle przykrości ubieramy w slowa wesole, starając sie pewnie w ten sposób odsunąc od siebie pamięć o nieprzyjemnych stronach tych wspomnień.

Pozdrawiam serdecznie


Panie Joteszu!

Dwa przypuszczenia i dwa trafienia.

Gdyby władze odesłały nie jedną czarną owcę, ale całą wycieczkę, to by świadczyło o ich braku umiejętności wychowawczych, więc musieliby pożegnać się z Komsomołem. A tego bardzo nie chcieli.

Jak dostajemy po d…ie, a potem to przechodzi, to jesteśmy niemal szczęśliwi i możemy pamiętać, a nawet rozpamiętywać to minione zło. A jak jest normalnie,vto czym się chwalić i co pamiętać?

Pozdrawiam


Rok później...

...czytałem w czytelni księgarni polskiej w Paryżu książkę Andrieja Amalrika “Czy Związek Sowiecki dotrwa do roku 1984” i utkwiły mi jego słowa, że pracował gdzieś w łagrze a nad głową latały pasażerskie odrzutowce z całego świata. Ja to przeżyłem! Na szczęście nasz łagier był naprawdę obozem studenckim i to międzynarodowym a nie łagrem Gułagu. Nasze przeżycia nie były koszmarem, tylko zetknięciem z prymitywem ideologii, z durnymi detalami, z czymś, co dla ludzi radzieckich było normalnością a nas to dziwiło. To było nasze szczęście, że w Polsce to wszystko tak daleko nie zaszło…
:)


Jak to teraz fajnie brzmi

“za karę nie będzie was w telewizji”

jakie szczęście!

:)

Prezes , Traktor, Redaktor


Jak później się dowiedziałem...

...w polskiej telewizji, taka migawka mogła trwać kilkanaście sekund. Pewnie to dobrze, ze nie wystąpiliśmy w takiej politagitce. Wytarczyła nam sama świadomość, że i tak byliśmy najlepsi, mimo naszych fanaberii i niesforności politycznej…
:)


re: GDY ŻYŁY DINOZAURY (12)

Zaczalem brnac we wspomnienia z Szuszar nie z jakiejs nostalgii, ile raczej z tego powodu, ze przez lata byl to moj ulubiony temat wspomnien w towarzystwie. Rzeczywistosc wylaniajaca sie z tych wspomnien byla tak niewiarygodna i surrealistyczna, ze nawet w prl-u budzila oslupienie i rozbawienie. Przez lata opowiadan moglem ja nawet nieco ubarwiac, choc w zasadzie nie bylo takiej potrzeby – sowieci sami wszystko tak obmyslili, ze najdzikszy umysl nie przebije.

Pierwszy raz zaczalem nieporadnie opisywac Szuszary ponad 20 lat temu, gdy w stanie wojennym zapisywalem kronike rodzinna, w ktorej przemieszane byly opisy niemowlectwa pierworodnej corki, wklejane ulotki podziemne, artykuly z prasy rezimowej oraz moje wredne rysunki satyryczne i antywronowe. Przez te zawartosc tom przechowywany byl w tapczanie, na wypadek naglej rewizji bezpieki, ktora przewidywalem od momentu, gdy zdecydowalem sie wspoltworzyc i ilustrowac satyryczna gazetke podziemna “Slepowron”. Na szczescie esbecja nie dotarla do domu i nie dobrala sie do kroniki. Zapiski byly srednio zabawne, wiec ich zaniechalem, choc namawial mnie do dalszego pisania sam Wieslaw Wodecki, rezyser i pisarz, ktorego zdanie sobie cenie wysoko, chocby z powodu, ze jest ojcem mego najwiekszego, niestety niezyjacego juz, przyjaciela.

Pisze bloga z przypadku, bo zalozylem go myslac, ze sie loguje, by moc komentowac inne interesujace mnie blogi. Poczatkowo znowu emocjonalnie reagowalem na stan nienormalny, jak odbieram czas po wybraniu kaczek. Tu jest podobienstwo do kroniki, ktora byla pisana dla wyladowania wscieklosci na autorow stanu wojennego. Jednak ostatnio polikwidowalem posty najbardziej emocjonalne – a wiec AUTOCENZURA mnie dopadla! Blog moze byc czytany przez ludzi niechetnych mym pogladom – to moge wyniosle olac – ale chamstwa jednak nie chcialem tolerowac u siebie, skoro mnie wkurza u innych.

I wtedy powrocily Szuszary! Teraz te wspominki nabieraja innego wymiaru i znaczenia. Dla mych corek sa relacjami z prehistorii, z czasow “gdy zyly dinozaury”! To jakis fragment prl, socjalizmu, czasow, gdy do Carcassonne jechalo sie dwie doby koleja, gdy do kolejki po odbior paszportu stawalo sie wczesnym rankiem a sam paszport byl darem niebios i rezymu. Dla dzisiejszych nastolatkow i yuppies to kenozoik albo peerelozoik. I jakos smieszniej mi sie opisuje te zamierzchla ere socjalistycznego zlodowacenia spoleczenstwa.

Niestety nie bede zapisywal zadnych frywolnosci, ktore tez dobrze pamietam, bo nie wypada. Niech mlodzi mysla, ze wiekszosc takich spraw to ich odkrycia, nieznane wczesniej. Prawda jest to, ze nie znalismy narkotykow, czego nigdy nie zalowalem – szkoda, ze ta zaraza dotarla do Polski…

Reszta bedzie odtworzona. Moze powoli pora szykowac sie do emerytury i wprawiac w coraz lepsze opisywanie minionego, by bylo pozyteczne dla dzisiejszych mlodziakow. Nawet jesli tylko pokaze, jak niewyobrazalnie swiat poszedl do przodu w jednym i jak zatrzymal sie w miejscu w innym…

jotesz – filozoficznie nastrojony…

ps. Ten tekst nie posiada znaków diakrycznych, gdyż pisany był dla zagranicy i nie chciałem utrudniać życia koleżance w Szwecji. Przyznam, że nie cierpię takiego pisania a zwłaszcza, gdy ktoś tak pisze z lenistwa w Polsce! Może kiedyś wstęp ów poprawię cierpliwie – na razie niech straszy swym wyglądem…


Subskrybuj zawartość