Tak się składa, że czytam dyskusje – często są ciekawsze niż tekst pod kórym występuja. Taki Odys zasadniczo nie pisze własnych postów, natomiast jego komentarze każdorazowo mają pierwszy znak jakości.
Czytam – co nie znaczy, że zawsze rozumiem. Czasem temat za trudny, czasem zwyczajnie nie łapię intencji autora. Różnie bywa.
Co do Pańskiej odpowiedzi Merlotowi, którą potem wskazał Pan mi – była to konkretna odpowiedź na konkretne pytanie, którego ja nie zadawałem.
Nie pytałem Pana o nic – wskazywałem jedynie, ze uważam iż przeniesienie dobrych elementów chrześcijanskiej tradycji spotkań w czasie Bożego Narodzenia na tą niewierzącą część społeczeństwa jest ewidentnie korzyścią.
Zdaję sobie sprawe, że maksymalna komercjalizacja w znacznej mierze zabija “Ducha Świąt”. Słyszałem to od paru osób mocno związanych z Kościołem – z czasu spokojnego oczekiwania na przyjście Zbawiciela, robi się gorączkową szopkę i orgię zakupów. Denerwuje mnie sprowadzenie tego wszystkiego do poziomu kiczu z punktu widzenia człowieka. Pomimo ze jestem agnostykiem, oceniam Wiarę wierzących jako coś dla nich niezwykle ważnego i głębokiego – więc te tabuny Mikołajów czy figurki Jezusa poprzywalane promocyjnymi produktami Tesco drażnią mnie jako spłycanie czegos, co jest ważne dla bliskich mi ludzi.
Pan pisze o konkretnych kabotynach, ale w Pańskim tekscie pojawiają się – takie odniosłem wrażenie – stwierdzenia ogólne. Zgadzam się z Panem w ocenie wojujących ateuszy chadzających na mszę. Ale Pańskie nawoływanie do konsekwencji i siedzenia cicho gdy nie jest się wierzącym jest już zdaniem ewidentnie rozszerzającym. Tak je przeczytałem.
Kończę ten temat. Może Pan uznać że już na wszystko mi Pan w tym kontekście odpowiedział pisząc do innych i jedynie poprawiam sobie humor iluzorycznie uczestnicząc w dyskusji.
Kompromis jest sztuką. Zasadniczo, chodzi przecież o to, by w jego wyniku byli wszyscy zadowoleni. Kompromis w którym każdy czuje że oddał za dużo, to gówno, a nie kompromis. Zawsze wraca czkawką. To już lepiej dać w mordę i uprzeć się przy swoim. Kompromis oceniam jako środek w budowaniu trwałych rzeczy, wymagających wspólnych działań. Trywialnie to zabrzmi, ale praktycznie dowolna dwójka ludzi, jeśli ma coś zrobić wspólnie, na jakieś choćby minimalne kompromisy musi iść. Nawet jeśli co do zasady mają zbieżne cele i poglądy. Zgadzam się z Panem – pole możliwości osiągania kompromisu jest zawsze ograniczone, bo inaczej z człowieka robi się jakaś plastelinowa masa.
Ale mam przekonanie, że rowiązania przeforsowane “na siłę”, nawet jeśli po naszej myśli, często jedynie “poprzez siłę” muszą być utrzymywane i są trwałe tak długo, jak władza jest w naszych rękach.
Jeszcze jedno – czymś innym jest szukanie wspólnych płaszczyzn (i ich ewentualne nie znajdowanie), a czymś innym tworzenie ich na siłę. Ja jestem zwolennikiem szukania. Tak długo, jak długo nie narusza to pryncypiów.
Panie Referencie
Tak się składa, że czytam dyskusje – często są ciekawsze niż tekst pod kórym występuja. Taki Odys zasadniczo nie pisze własnych postów, natomiast jego komentarze każdorazowo mają pierwszy znak jakości.
Czytam – co nie znaczy, że zawsze rozumiem. Czasem temat za trudny, czasem zwyczajnie nie łapię intencji autora. Różnie bywa.
Co do Pańskiej odpowiedzi Merlotowi, którą potem wskazał Pan mi – była to konkretna odpowiedź na konkretne pytanie, którego ja nie zadawałem.
Nie pytałem Pana o nic – wskazywałem jedynie, ze uważam iż przeniesienie dobrych elementów chrześcijanskiej tradycji spotkań w czasie Bożego Narodzenia na tą niewierzącą część społeczeństwa jest ewidentnie korzyścią.
Zdaję sobie sprawe, że maksymalna komercjalizacja w znacznej mierze zabija “Ducha Świąt”. Słyszałem to od paru osób mocno związanych z Kościołem – z czasu spokojnego oczekiwania na przyjście Zbawiciela, robi się gorączkową szopkę i orgię zakupów. Denerwuje mnie sprowadzenie tego wszystkiego do poziomu kiczu z punktu widzenia człowieka. Pomimo ze jestem agnostykiem, oceniam Wiarę wierzących jako coś dla nich niezwykle ważnego i głębokiego – więc te tabuny Mikołajów czy figurki Jezusa poprzywalane promocyjnymi produktami Tesco drażnią mnie jako spłycanie czegos, co jest ważne dla bliskich mi ludzi.
Pan pisze o konkretnych kabotynach, ale w Pańskim tekscie pojawiają się – takie odniosłem wrażenie – stwierdzenia ogólne. Zgadzam się z Panem w ocenie wojujących ateuszy chadzających na mszę. Ale Pańskie nawoływanie do konsekwencji i siedzenia cicho gdy nie jest się wierzącym jest już zdaniem ewidentnie rozszerzającym. Tak je przeczytałem.
Kończę ten temat. Może Pan uznać że już na wszystko mi Pan w tym kontekście odpowiedział pisząc do innych i jedynie poprawiam sobie humor iluzorycznie uczestnicząc w dyskusji.
Kompromis jest sztuką. Zasadniczo, chodzi przecież o to, by w jego wyniku byli wszyscy zadowoleni. Kompromis w którym każdy czuje że oddał za dużo, to gówno, a nie kompromis. Zawsze wraca czkawką. To już lepiej dać w mordę i uprzeć się przy swoim. Kompromis oceniam jako środek w budowaniu trwałych rzeczy, wymagających wspólnych działań. Trywialnie to zabrzmi, ale praktycznie dowolna dwójka ludzi, jeśli ma coś zrobić wspólnie, na jakieś choćby minimalne kompromisy musi iść. Nawet jeśli co do zasady mają zbieżne cele i poglądy. Zgadzam się z Panem – pole możliwości osiągania kompromisu jest zawsze ograniczone, bo inaczej z człowieka robi się jakaś plastelinowa masa.
Ale mam przekonanie, że rowiązania przeforsowane “na siłę”, nawet jeśli po naszej myśli, często jedynie “poprzez siłę” muszą być utrzymywane i są trwałe tak długo, jak władza jest w naszych rękach.
Jeszcze jedno – czymś innym jest szukanie wspólnych płaszczyzn (i ich ewentualne nie znajdowanie), a czymś innym tworzenie ich na siłę. Ja jestem zwolennikiem szukania. Tak długo, jak długo nie narusza to pryncypiów.
Pozdrawiam Pana.
Griszeq -- 31.12.2008 - 09:38