Kiedyś, w przypływie melancholii, zastanawiałem się dlaczego w Bolandzie nie gra sie rasowego rokendrola. Takiego co to śmierdzi Camelami bez filtra i przepoconym tiszertem, a w warstwie muzycznej ma w sobie po trochu z southernowego buractwa, blusowych harmonii, glamowego sznytu i punkowej bezczelności… Norwegowie mająTurbonegro, a u nas za rocka uchodzi jakaś Coma … żałość...
Ale, no właśnie… dostałem ostatnio petardę. “Gonna Burn Your Soul” ta petarda się nazywa i jest jak najbardziej made in Bolanda. Co słychać (stety/niestety) po angielszczyźnie wokalisty. Ale o tym za chwilę.
Płytka warszawskiej kapeli to pół godziny rokendrolowej luty po linii MC5, New York Dolls, the Dictators, Motorhead itp…
Jak ktoś szuka w muzyce oryginalności to może sobie odpuścić. Zwolennicy “wielokrotnie nakładanego na siebie, wielościeżkowego gówna” niech załadują do swojego wypasionego iPoda Yes. Yes, Yes …
No ale to płyta dla nas, a nie dla pierdzieli chowanych na tłustym cycu Niedźwiedzkiego/Kaczkowskieo :) ... a my nie potrzebujemy na co dzień oryginalności (tacy my już inż. Mamonie).
Klasyczne riffy, fajne refreny (“I’m not a driver. I’m the leader of the rock band!” to bezdyskusyjny hit), piwko w łapie i się śpiewa na gigu, bo to jest wybitnie koncertowa muzyka, a to, że znakomicie wchodzi (bez popity jak to sie mówi) “na sucho” tylko ją dowartościowuje.
Warto również wspomniećo naprawde zajebistej realizacji. Brzmienie jest nisamowicie “mięsiste”, gitary jadą pięknym dołem, jednym słowem miód i whiskey.
Wspomiałem o wokalu… Na początku drażni deczko maniera i pronałnsjeszyn, ale … No właśnie po kilkunastu przesłuchaniach to zaczyna być fajne … W końcu to bend z Bolandy wiec nie muszą śpiewać z teksańskim akcentem ani w king’s englisjh tym bardziej…
Porcja naprawdę solidnego rocka. Taka muzyka będzie zawsze …