Wydawałoby się, że nie ma nic szlachetniejszego, jak bunt przeciw niesprawiedliwości, małości i wszelkim innym przypadłościom ludzkiej natury zarówno w jej indywidualnym, jak i społecznym wydaniu. Tego rodzaju bunt jest na ogół cechą ludzi młodych, przejętych ideałami, a nie dostrzegających żelaznych reguł życiowych, lub co tu dużo mówić, jest na ogół cechą ludzi naiwnych. Polityczna naiwność dla jednych jest cnotą, a dla innych poważnym obciążeniem. Obok naiwności cechą buntu jest bezradność. No cóż możemy zrobić, kiedy przeciwnik ma opanowane wszystkie instrumenty władzy? Ano możemy tylko publicznie zamanifestować swój sprzeciw. Możemy ponieść tego konsekwencje, które na ogół są niemiłe. Dla buntowników wszystko to jest tytułem do chwały. Praktycznie każdy bunt kończy się porażką, która jest tym większa im bardziej idealistyczne cele stawiają sobie buntownicy. Bunt jest negacją, która jako taka jest na ogół mało twórcza, aby nie powiedzieć wprost, że jest jałowa. Czytając to wszystko, ktoś mógłby zwątpić, czy w ogóle warto przeciwstawiać się złu, fałszowi i zakłamaniu w skali powszechnej i osobistej? Czy warto się narażać? Otóż zawsze warto. Tyle tylko, że moim zdaniem bunt jest akurat najmniej do tego przydatną formą.
Bunt
To na ogół przedsięwzięcie idealistyczne. Nie mające żadnego zaplecza gospodarczego, politycznego i organizacyjnego. Typową cechą wszystkich buntowników jest pisanie listów otwartych, oświadczeń, stanowisk i temu podobnych petycji skierowanych do swoich wrogów i przeciwników, przy pomocy, których buntownicy chcą na ogół osiągnąć dwa cele. Pierwszy to poprzez wyłożenie swoich racji, chcą oni zamienić przysłowiowych zjadaczy chleba w aniołów, co samo w sobie jest całkowicie nierealne. Drugim celem jest tzw. opinia publiczna, w oczach której chcą oni pogrążyć swoich przeciwników. Ten cel jest też nieosiągalny, bo wszystkie media są w rękach tych krytykowanych przeciwników, którzy nigdy nie dopuszczają do upowszechnienia stanowiska buntowników. Bliskimi krewnymi wszelkich buntowników są terroryści, którzy poprzez zakładników i groźbę ich zamordowania uzyskują na ogół publikacje swoich manifestów, lecz w efekcie końcowym z politycznym rezultatem zerowym, a może i nawet ujemnym. Historycy studiujący czasy okupacji, zniewolenia, terroru i utraty niepodległości, dobrze wiedzą, że na ogół wszelkie tego rodzaju bunty były inspirowane przez tajne służby po to, aby ich ujawnić swoich wrogów i zawczasu odpowiednio się nimi zająć. Na koniec trzeba stwierdzić, że bunt w dobrej sprawie, jest tylko krzykliwą manifestacją sprzeciwu, bez żadnej szansy na jakiekolwiek powodzenie w zrealizowanie w praktyce swoich, skądinąd bardzo słusznych i szlachetnych postulatów. Buntownik na ogół uważa, że sama demonstracja jego buntu jest na tyle wystarczająca, że nic więcej nie musi już w tej sprawie czynić.
Służby specjalne
O roli konfidentów, donosicieli i prowokatorów w inicjacjach wszelkich buntów pisze w swoich opowiadaniach i powieściach znawca tego tematu Władysław Terlecki. W jednym z opowiadań z czasów powstania styczniowego przedstawia on sytuację, jaka wytworzyła się po egzekucji Dyktatora Powstania Romualda Trugutta i jego czterech towarzyszy na stokach warszawskiej cytadeli w dniu 5 sierpnia 1864 roku. Wkrótce potem zaczęło działać nie zlikwidowane do końca podziemie. W swoich drukach opatrzonych godłem i pieczęciami rządu narodowego przedstawiano propozycje dalszej walki z zaborcą. Tyle tylko, że jej program był dużo bardziej radykalny i bezkompromisowy niż straconego niedawno przywódcy. Listy takie przez zakonspirowanych emisariuszy były rozsyłane do wszystkich krajów, gdzie schroniły się niedobitki powstania. Na wskazany adres w stolicy po osłoną nocnych ciemności zaczęli zgłaszać się pierwsi ochotnicy. Tyle tylko, że na podwórzu kamienicy stała przygotowana dla nich szubienica. Na czele tego „konspiracyjnego” rządu, który tak radykalnie wzywał do wojny z rosyjskim zaborcą, okazał się szef carskiej ochrany (tajnego wywiadu), który patrzył z okna na kolejne egzekucje i skreślał z listy wrogów caratu nazwiska osób, które dały się tutaj zwabić na łatwe obietnice i radykalny program. Rosyjski carat przygotował całą strategię buntu, który wspierał poprzez swoich agentów w celu wyłapywania skrytych i groźnych dla niego przeciwników. Agenci ci przede wszystkim zachęcali do manifestacji sprzeciwu i pisania petycji. Zdając sobie sprawę z tego, że dzisiejsze czasy są całkiem już inne, to trzeba jednak pamiętać, że raz sprawdzone metody są stosownie do okoliczności modyfikowane i wykorzystywane do oporu.
Wojna
Na tle tych niezbyt zachęcających na ogół szlachetnych, lecz ślepych odruchów buntu, widzę raczej potrzebę prowadzenia wojny ze złem, aniżeli manifestowania sprzeciwu. Wojna to coś dużo więcej niż bunt. Wojna musi być prowadzona mniej lub bardziej, ale jednak profesjonalnie. Muszą być sztaby, wydziały, plany, dowódcy. Muszą być wytyczone cele strategiczne, operacyjne, taktyczne, doraźne militarne i polityczne. Do prowadzenia wojny dopuszcza się pod każdym względem służby fachowe, a jak ich nie ma to się je najpierw szkoli. Wystarczy tu wspomnieć, że prowadzenie jakiejkolwiek wojny partyzanckiej, zimnej i gorącej, tajnej i skrytej oraz jawnej i otwartej wymaga określonych funduszy i to czasem wcale nie małych. Ktoś te pieniądze musi na wojnę dać, ktoś musi nimi racjonalnie zarządzać, aby stale napływały i spełniały przeznaczoną dla nich rolę zaopatrzenia w broń, materiały, żywność itp. Prowadzenie wojny wiąże się też z posiadaniem zaplecza organizacyjnego, gospodarczego i politycznego. Prowadzenie wojny wymaga też uzyskania dla niej wsparcia międzynarodowego i to nie tylko werbalnego, deklaratywnego, ale również materialnego, dyplomatycznego, tajnego i jawnego. Wszystko to dla buntowników nie jest godne uwagi, ale też i skutki buntu są inne niż te, które można osiągnąć w wyniku regularnej wojny.
Przeciw buntowi
Pojawiająca się na łamach TXT krytyka łatwych i powierzchownych postaw buntowniczych zasługuje moim zdaniem na uwagę i dalszą jej kontynuację. Wynika to przede wszystkim z bardzo łatwych do zaakceptowania wymagań „buntu” w stosunku do bardziej profesjonalnych działań „wojny”. To, że postawy buntu są bardzo popularne w całym polskim społeczeństwie jest znamienne, ale zarazem bardzo niepokojące. Społeczeństwo to nie zachowało ciągłości pokoleniowej walki o swoje prawa, szczególnie w warunkach demokratycznego państwa, tak w sprawach wewnętrznych, jak i międzynarodowych. W każdym państwie nośnikiem tego rodzaju ciągłości jest inteligencja, która została w Polsce zniszczona najpierw przez okupanta niemieckiego, a potem sowieckiego. Jako, że okupacja sowiecka trwała 45 lat wytworzyła ona na swoje potrzeby pseudointeligencję (półinteligecję i ćwierćinteligencję), która wyróżnia się tylko formalnym wykształceniem i zainteresowaniami na poziomie nie wiele większym od proletariatu. Nie czuje się ona odpowiedzialna ani za państwo, ani za to, co się w nim dzieje. Jest to oczywiście ocena niesprawiedliwa w szczegółach, lecz moim zdaniem trafna odnośnie przeważających jej cech. Czy jest szansa na nową inteligencję? Oczywiście, że tak. Jej zręby i pierwsze oznaki czasem już widać naocznie. Otóż, inteligencję w dawnym tego słowa znaczeniu, a więc ludzi odpowiedzialnych za siebie i innych, widać w kulturze, gdzie coraz mniej znaczy dyplom, a coraz więcej talent. Widać również w gospodarce i polityce, gdzie sprawna organizacja, dobra produkcja i rodzinna atmosfera nie wynika wcale z ukończenia prestiżowej uczelni, ale jest wynikiem uczciwej kalkulacji, humanistycznych przekonań i własnego doświadczenia. Pusta retoryka buntowników i ich raczej destruktywne czyny nie mogą zachwycać ludzi, którzy koncentrują swoją uwagę bardziej na budowaniu niż na burzeniu. Odpowiadają oni na to, że aby coś nowego zbudować, trzeba zrobić na to miejsce burząc stare konstrukcje. Tak to się tylko buntownikom wydaje. W rzeczywistości jest tak, że burząc stare zwyczaje, instytucje i poglądy, w ich miejsce owszem wprowadza się nowe, lecz na ogół jeszcze bardziej prymitywne, proste, a nawet prostackie. Doświadczenie jakie pod tym względem przeszliśmy od 1945 do 1989 roku powinno być pod tym względem przekonywującym argumentem. Bunt zatem może jest dobry dla początkującej na niwie społecznej i politycznej niedoświadczonej młodzieży, ale jest kompromitujący moim zdaniem dla wszystkich, którzy dożyli przynajmniej wieku średniego.
Adam Maksymowicz
komentarze
@ autor
“Pusta retoryka buntowników i ich raczej destruktywne czyny nie mogą zachwycać ludzi, którzy koncentrują swoją uwagę bardziej na budowaniu niż na burzeniu.”
Być może właśnie dlatego nie udało się stworzyć w Polsce silnego, trwałego prawicowego medium, bo prawica głównie skupia się u nas na buntowaniu.
Dymitr Bagiński -- 27.08.2008 - 15:05Hm, jak zwykle czyta się pana znakomicie,
znaczy tekst rzetelny, jasno sformułowany i wiadomo o co chodzi, kurde, chciałbym tak czasem umieć pisać:0 zamiast moich chaotycznych tekstów różnych.
A dla mnie kluczowe jest to zdanie z tekstu:
“Buntownik na ogół uważa, że sama demonstracja jego buntu jest na tyle wystarczająca, że nic więcej nie musi już w tej sprawie czynić.”
Właśnie to jest niebezpieczeństwo buntu czy wg mnie pseudobuntu, bo ja bunt jednak uważam za coś sensownego, tylko że to musi być i przemyślane i sensowne.
Oczywiście czasem potrzebne sa odruchy i porywy, by dać świadectwo i dlatego nie negowąłbym listów otwartych/petycji/demonstracji, bo one nam coś uświadamiają.
Aczkolwiek fakt, by coś stworzyć, trzeba coś więcej.
Dzięki za tekst.
grześ -- 27.08.2008 - 15:24Dobry jest.
Mitologizacja inteligencji
Wydaje mi się, że ulega Pan mirowi dawnej inteligencji na wyrost. Widać nie przeczytał Pan Franka Furediego “Gdzie się podziali wszyscy inteligenci”, skąd dowiedziałby się Pan, że problem zanikającej warstwy opiniotwórczej jest szerszy i nie daje się sprowadzić li tylko do utracenia zasobów ludzkich spowodowanych wojnami oraz komunistycznej dezorganizacji.
Poczucie braku wpływu na coraz bardziej niespójną rzeczywistość dotyka dziś w dużym stopniu inteligencję francuską, brytyjską czy niemiecką. Zanik środowisk opiniotwórczych a raczej ich degradacja i rozczłonkowanie jest faktem tak samo w USA jak we Włoszech. A tam przecież komunizmu nie było.
Proszę mnie źle nie zrozumieć – ja PRLu nie bronię! Ja tylko poddaję w wątpliwość możliwość odbudowania w dzisiejszych realiach etosu przedwojennego inteligenta. Obawiam się, że czas autorytetów i obywatelskiej odpowiedzialności się skończył po prostu dlatego, że ludzi współczesnych bardziej zajmuje tzw. styl życia niż spójne, przemyślane poglądy. Coraz częściej poglądy się “wypożycza” z repertuaru stylu, do jakiego się aspiruje. Ponieważ style się zmienia – jak modę – zmienia się też poglądy, lecz jest to akt bez znaczenia. Stare porzuca się jak zużytą odzież i zakłada nowe, które są bardziej “trendy”. Poglądów się nawet nie pogłębia, tylko je traktuje fasadowo – jako swego rodzaju race sygnałowe – pozwalają zbliżyć się do ludzi, na których komuś zależy i odseparować się od tych innych. Wymiana opinii przebiega coraz częsciej w formie kodowanej – subtelnych odzywek salonowych pełniących rolę identyfikacji “swój/obcy”. Powiedzieć: “Oh, wczoraj byłem socjalistą, a dziś jestem kabalistą” nikogo właściwie już nie zdziwi a może wykrzesać życzliwe zainteresowanie.
A do tematów poważnych deleguje się specjalistów, którzy szermują się w mniej lub bardziej eksperckich pogawędkach wspieranych marketingiem politycznym i wizażystkami. Ostatecznie jednak nie wybiera się racji i argumentacji, lecz właśnie styl życia, do jakiego doklejony jest dany kandydat. Jakoś tak ufamy, że to on właśnie będzie miał rację. A jeśli się myli, to ufamy, że nie aż tak bardzo.
Tak – demokracja może właściwie przerażać – jak taka banda matołów ma decydować o polityce? – Koniec świata!
Zbigniew P. Szczęsny -- 27.08.2008 - 17:21Zgoda
Przede wszystkim ze Zbigniewe P. Szczęsnym. Tak to jest. Moze troche mijamy sie z pojęciami inteligencji. Proszę zauważyć, że mam na ten temat poglad bardziej demokratyczny w stylu,: kazdy moze i powinien byc inteligentem, a nie zamknietej warstwy wykształciuchów nobilitujacych samych siebie. To, ze przeciętny tzw. inteligent bardziej zgrywa sie na poglądy niz je ma. To zjawisko również o skali swiatowej. Nie napisałem jednak o tym, że w odróznieniu od standadu, przynajmniej w tradycyjnych krajach demokratycznych, jak choćby najbliższe nas Niemcy, istnieje cos takiego jak elita polityczna, kulturalna, gospodarcza itp. Warunkiem dostania się do niej nie są wcale pieniądze, majątki i dyplomy, jak to się u nas na ogół uważa lecz właśnie poglądy i umiejetnośc ich publicznego prezentowania. Wymogi wychowania i dyplomacji też nie są tu bez znaczenia. Stąd niemieccy politycy, mimo tego samego zglajszachtowania społecznego, jak u nas polskich polityków maja w kieszeni, czyli biją ich na głowę pod każdym wzgledem. Tej szkoły brakuje (kinderschtube) i o niej właśnie pisżę. Byc moze, że mętnie, bo trudno wszystko klarownie wyłożyć, aby jednoczesnie nie zanudzić. Dlatego wbrew pozorom nie decyduje tam o wszystkim banda matołów jak się to pozornie wydaje. Dlatego końca świata jeszcze nie widzę.
Podróżny -- 27.08.2008 - 18:43Pozdrawiam
Panie Grzesiu,
Dziekuję za niezasłużone pochwały. W tej sprawie przekazuję opinię moich naprawdę mi życzliwych recenzentów, którzy zawsze wytykają mi, że daleko mi jeszcze do prozy Zofii Kossak i narracji Henryka Sienkiewicza. Odnośnie protestów, deklaracji, otwartych listów itp. to równiez zgoda, ale pod warunkiem, że są one częscią jakiejś większej gry politycznej, a nie celem samym w sobie , jak to się dzieje u znanych mi osobiście “buntowników”, którym ekspresja ich gniewu i buntu wręcz odbiera im rozum polityczny. I o to mi chodzi, że wtedy prowadzą do zguby nie tylko siebie , ale i tych, którzy im zawierzyli.
Podróżny -- 27.08.2008 - 18:51Pozdrawiam
Bunt prawicy
Panie Dymitrze to też prawda. Proszę jednak zuważyć, że polska prawica tak naprawdę w 1989 roku wystartowała od zera, kiedy wszystkie inne kierunki polityczne miały juz przynajmniej przygotowany grunt. Zdobywa ona dopiero doswiadczenie w polityce, a ze czyni to często w sposób powodujacy, ze włos się jezy na głowie, to normalka. Niestety w tym zdobywaniu doświadczenia nie widzę jednak postępu. Proszę mi wybaczyć, ze bez żadnej aluzji przytoczę postawienie tej kwestii w 1989 roku na pierwszym spotkaniu Polonii Belgijskiej w polskiej Ambasadzie w Brukselii. Na pytanie ambasadora, dlaczego prawica w Polsce, a szczególnie środowiska katolickie są tak słabe politycznie, odpowiedziałem, że przez czterdziesci pięć lat każdy, kto cos potrafił z tego kierunku politycznego otrzymywał kulkę w tył głowy i był rzucany do dołu z wapnem. Stąd kierunek ten nie ma ciągłości. poprosiłem ambasadora o ustosunkowanie sie do mojej wypowiedzi, ale ten przezornie zdołał już gdzieś zniknąć. Dwadzieścia minionych lat to jak widac stanowczo za mało na powstanie od podstaw silnego kierunku politycznego.
Podróżny -- 27.08.2008 - 19:07Pozdrawiam
bunt
to najlepsza pożywka dla sztuki, a muzyki w szczególności.
I’d rather be a free man in my grave
Docent Stopczyk -- 27.08.2008 - 19:14Than living as a puppet or a slave
Panie Docencie,
Zgoda. Bunt w sztuce może być nawet piękny, a w muzyce to sam cymes. Tyle tylko, że mnie się wydawało, że zjmujemy sie buntem w polityce.
Podróżny -- 27.08.2008 - 19:20Pozdrawiam serdecznie
Panie Adamie!
Jak zwykle doskonały tekst. W Polsce problemem jest samo zdefiniowanie kto jest prawicowcem. Przecież większość polityków odwołuje się do symboliki prawicowej i do uważanego za prawicowy kościoła. Natomiast mało kto zadaje sobie trud analizą stosunku tychże polityków do prawa i człowieka. A tu się okazuje, że większość jeśli nie bolszewizuje, to przynajmniej socjalizuje.
Pozdrawiam
Jerzy Maciejowski -- 29.08.2008 - 15:22PS.
Docentem nie należy się przejmować. On odzywa się, żeby inni widzieli, że istnieje, a nie żeby coś sensownego powiedzieć…
:)
Jerzy Maciejowski -- 29.08.2008 - 15:24