SZUMI sobie LAS a grześ się wkurwia czyli dlaczego PeŁo to ZUO

Zajrzałem na portal “KP”, czasem zaglądam, niedawno wbrew wszechogarniającej nagonce mejnstrimu na nauczycieli mieli całkiem sensowne głosy (o tu, z nagonki wyłamał się też WO i kilku wrednych lewaków, za to cały obrzydliwie z siebie zadowolony świat dziennikarzy “GW” i “Dziennika” dowalał im równo), ale nie o tym dziś.
Mogłyby być obrazki, bo się różnych przemyśleń nazbierało, ale nie chce mi się swoja grafomanią zalewać netu, za mala motywacja, w ogóle do netu jak do wszystkiego jestem rozczarowany, cóż, taki mój los, no.

Zajrzałem więc na ów lewacki portal i trafiłem z niego do Szumilasu, od rzemyczka do koniczka, od krytyki do “GW”, wprawdzie wolałbym stumilowy las, ale las tak zaszumiał, że po prostu poczułem potrzebę hejterzenia, poczułem, że choć pewnie nikogo to nie obchodzi, to ja kilka rzeczy napisać muszę, bo ilość bredni pani minister od edukacji narodowej przeraża i przerasta nawet moje złe wyobrażenie o kondycji intelektualnej i wiedzy ekipy obecnie w MEN-ie zasiadającej.

Ale po kolei:

Pani minister wypowiada się tu:

http://wyborcza.pl/1,75248,12409998,Minister_Szumilas__Po_pierwsze_uczen...

Aleksandra Pezda pyta:

M.in. przez zmiany w liceach niektórzy nauczyciele tracą pracę. Czy rząd szacuje, ilu nauczycieli i w jakim czasie będzie musiało odejść z zawodu?

Pani Szumilas odpowiada:

Zwolnienia nauczycieli nie są spowodowane zmianami w liceach, ale niżem demograficznym. Choć paradoksalnie są też miejsca, w których nauczycieli jest za mało – np. w miastach, gdzie powstają nowe osiedla. Centralnie jednak nie da się oszacować, gdzie i jacy nauczyciele stracą pracę, bo to zależy od lokalnych uwarunkowań. Takie analizy muszą robić samorządy, bo one najlepiej wiedzą, ile dzieci urodziło się na ich terenie i ilu nauczycieli będzie potrzeba, żeby je uczyć.

I jej odpowiedź jest wyrazem albo ignorancji albo chęcią przykrycia gładko tematu albo świadomą manipulacją, oczywiście, że nauczyciele biologi, geografii, chemii i fizyki a także historii mogą stracić pracę z powodu reformy, łatwo to policzyć.
Geografii będzie po całkowitym wejściu reformy np. w szkole, gdzie ja pracuję 2 czy 3 godziny (tyle ile pierwszych klas), obecnie jest kilka razy więcej, to samo z chemią, trochę lepiej z biologią (pod warunkiem istnienia klasy ochrony środowiska, która będzie mieć rozszerzenie z biologii) Przedmiot przyroda, którego będzie 120 godzin na dwa lata nie zrekompensuje tego ubytku, bo nawet jeśli sie go podzieli między tych trzech nauczycieli (biologii, chemii i geografii) godzin na 3 etaty nie będzie.

Ale idźmy dalej, bo zdzierżyć nie mogę:

Tę myśl, że trzeba nauczycielom pomóc na rynku pracy, widać przecież w decyzjach MEN. Zmniejszaniu nauczycielskich etatów ma zapobiec m.in. obniżenie wieku szkolnego i upowszechnienie edukacji przedszkolnej. Spada liczba urodzeń, ale coraz więcej dzieci idzie do przedszkoli i szkół, a to oznacza miejsca pracy dla nauczycieli. Zwiększa się także zainteresowanie nauką w technikach, gdzie godzin jest więcej niż w liceach, bo czas nauki w nich jest dłuższy. Dzięki temu, jak liczymy, spadek zatrudnienia nie będzie aż tak dotkliwy.

I krótki akapit, a liczba bzdur ogromna.
W jakich decyzjach MEN widać tę pomoc nauczycielom? Proszę o przykłady? No bo chyba reforma dla 6-latków miała mieć inne cele, acz faktycznie jej skutkiem będzie wzrost zapotrzebowania na nauczycieli (ale tylko tych od nauczania początkowego), a pracę tracą inni.
Dalej już widać ogromną ignorancję minister naszej kochanej, opowiada o większej liczbie przedmiotów w technikach, nie wspomina zaś o jakie przedmioty chodzi.
Bo nie o niemiecki (a wiem z własnego doświadczenia), nie o biologię, nie o historię, polski, geografię, chemie itd.
Wszystkiego tego jest więcej w liceach wbrew gadaniu pani minister.
Chodzi o przedmioty zawodowe, z których i tak nauczyciele są rozchwytywania, raczej się ich nie zwalnia, mają nadgodzin dużo, chyba że mniej młodzieży, to i oni tracą.
Uzasadnienie pani minister, że w technikach jest więcej godzin, bo czas nauki jest dłuższy jest już tak kuriozalne, że aż wstyd prostować, przecież 1/3 czy więcej tych godzin to właśnie przedmioty zawodowe, przedmiotów ogólnokształcących jest w technikach mniej (pewnie poza matmą i fizyką, bo będą rozszerzenia) i rok dłużej nic tu nie zmienia.

Dalej Aleksandra Pezda słusznie wytyka, że ta reforma z 6-latkami to dla ratowania etatów, a cele miały być tak szczytne, to wtedy pani minister sadzi okrągłe komunały bez większej wartości.

Później pani minister opowiada o czasie pracy nauczycieli:
Przyjdzie też czas na dyskusję o czasie pracy nauczycieli, ale najpierw musimy mieć wyniki badań, które przygotowuje Instytut Badań Edukacyjnych. Nie wiemy, czy przekonanie o tym, że nauczyciele pracują zbyt krótko, jest prawdziwe i czy nauczyciel każdej specjalności potrzebuje tyle samo czasu na przygotowanie lekcji. Aby podejmować decyzje, które są istotne dla organizacji pracy szkół, powinniśmy dysponować szczegółowymi analizami

Co z tego akapitu wynika? Czy minister MEN-u i była nauczycielka nie wie ile pracują nauczyciele i nie wie, że oczywiste jest, że polonista dłużej musi pracować niż wuefista czy katecheta.
I jakie decyzje podjęte będą, gdy okaże się, że nauczyciele pracują za długo a jakie, gdy za krótko?Co to w ogóle za myślenie?
Nieważne czy skutecznie, dobrze, ciekawie, ważne by siedzieli po 8 godzin w szkole nawet bez sęsu, bo np. dzieci nie ma?
By zadowolić jakichś sfrustrowanych pajaców z netu?

Wywiad z panią Szumilas pokazuje to, że poza komunałami, ładnymi słówkami nie ma ona wiele do zaproponowania szkole, gdyby dziennikarka ją bardziej przycisnęła (np. w sprawie ciągle odkładanej reformy dla 6-latków), pogubiłaby się pewnie całkowicie.

Jeżeli poziom wszystkich ministrów pełowskich jest taki, to niestety, słabo to widzę. Niestety PiS ani żadna inna partia nie ma również pomysłu na edukację poza ględzeniem o powrocie do starego systemu, nie umie żadna partie sensownie skrytykować reformy pani Hall, nie wykorzystała żadna opozycyjna partia szansy i nie dowaliła merytorycznie PO za zamieszanie z reformą dotyczą pójścia do szkoły 6-latków. Jedyne, co prawica umiała urządzać to głodówki histeryczne, miast celnej i rzetelnej krytyki. A wystarczy poczytać fora i blogi nauczycieli, by te argumenty mieć i w mediach szerzyć.
Dlatego znikąd nadziei:)

P.S. Konsekwentny w niepisaniu jestem, co?

Średnia ocena
(głosy: 1)

komentarze

Panie Grzesiu!

Niech Panu Bóg ateistyczny, w czym Pan tylko chce wynagrodzi tę niekonsekwencję!

Jeśli chce Pan konstruktywnej propozycji zmiany, to proszę bardzo:

1. podniesienie poziomu kształcenia poprzez zniesienie obowiązku szkolnego. Wykształcenie powinno być dobrem, o jakie się zabiega, a nie dopustem bożym.

2. Stara szkoła była podzielona na 3 etapy kształcenia. Niższe klasy podstawowe (4), starsze klasy podstawowe (4) i szkoła ponadpodstawowa (2, 4 lub 5 lat). Zatem układ (4,4,4) z wariantami (4,4,2), (4,4,2,3) i (4,4,5). W takim układzie gimnazjum może zostać.

Cieszę się, że ożywił Pan nasz grajdołek. :)

Pozdrawiam


Panie Jerzy,

ad 1.

Jestem za, ale dopiero od pewnego wieku, postawiłbym tu granicę, uważam, że szkoła podstawowa obowiązkowa być musi.
Na pewno jednak zniesiony być powinien po gimnazjum, obowiązek nauki do 18 roku życia jest faktycznie nonsensem chyba.

ad 2

Jestem za zostawieniem gimnazjów, bo to ponowne zamieszanie by było, jakakolwiek reforma teraz.

A to ożywienie to jakieś słabe:)


Subskrybuj zawartość