Godzina 19:30, jeden z wielu typowych piątków, w jednym z wielu typowych miast (choć jego mieszkańcy pewnie obraziliby się za ten przymiotnik) – sceneria średnio nietypowa, zwłaszcza, jeśli wziąć pod uwagę szary wieczór za oknem i niskie ciśnienie, zmorę meteopatów, opanowującą właśnie jesienno-zimową aurę. A jednak ten dzień był zupełnie inny od wszystkich pozostałych w tygodniu i to bynajmniej nie dlatego, że politycy byli dla siebie mili, a Pani Krysia w sklepie „U Małgosi” właśnie wyleczyła się z chronicznych żylaków. Nie. W tym to bowiem dniu odbyło się pierwsze w obecnie panującym roku akademickim kolegium redakcyjne pisma X Wydziału Dziennikarstwa Y Uniwersytetu Z.
Wiele się mówi wśród polskich „elit” wszelkiego rodzaju o upadku warsztatu dziennikarskiego, komercjalizacji mediów czy wreszcie rosnącej agresywności i pewności siebie (przy braku przygotowania lub co najmniej lukach w wykształceniu) współczesnych reporterów, redaktorów czy prezenterów. Wiele z tych opinii wydaje się być przesadzonymi, wygłaszanymi na wyrost na bazie kilku li tylko egzemplifikacji zaczerpniętych z casusów wielkich koncernów medialnych, nie można jednak zaprzeczyć, iż ogólna tendencja swoistej deterioracji misji dziennikarskiej, pociągającej za sobą spadek szacunku i społecznego zaufania opinii publicznej (a więc de facto szarego obywatela) do przedstawicieli tzw. „czwartej władzy”, kojarzonych głównie z aferami, manipulacjami, pościgami za sensacją, tudzież zakulisowymi kontaktami z politykami i ludźmi szeroko pojmowanego show-biznesu, jest zauważalna. I to nie tylko wśród pracowników mass mediów, ale nawet na swojskim podwórku, piaskownicy wręcz, uczelni wyższych, co dziwi tym bardziej, gdy się spostrzeże, że także wśród, kompletnie przecież niedoświadczonych dziennikarsko, studentów, pojawiają się zachowania dziś uważane za „gwiazdorstwo”, śmieszące jednak swoją rustykalnością, swoim wkładaniem masek „wielkiego świata”, niż naprawdę przerażające. Okazuje się bowiem, że nawet w kilkuosobowej redakcji pisma, które z założenia ma być gazetą „warsztatową” (cokolwiek to znaczy) znajdzie się młody człowiek, na tyle już wyedukowany i światły, że sam najlepiej wie, jaka powinna być linia pisma, gotów odejść z niego, jeżeli kolegium redakcji będzie śmiało odrzucić jego pomysły jako słabe, narzucając mu jednocześnie (demokratyczną większością) własne idee. Cóż za silny charakter, jakie poczucie misyjności! Problem w tym, iż ten sam „erudyta” gubi się w najprostszych założeniach i potrzebuje odgórnych narzuceń co do treści pisanych przez siebie artykułów, bo przecież „pomysły same do głowy nie przychodzą, trzeba się zastanowić, a to trochę trwa i bywa trudne”. Świetna puenta – nic dodać, nic ująć.
Jakby tego było mało, człowiek ów ma konflikt z pewną hardą i wygadaną kobietą, która wyrzuca coraz to nowe uszczypliwe uwagi z prędkością automatu do gier hazardowych, choć za szybkością tą nie idzie ani jakość, ani głębia treści, ani nawet prosta logika przyczynowo-skutkowa. Byle mówić, byle zagadać, byle postawić na swoim i tym samym nie tylko zepchnąć inteligentniejszego przeciwnika do kąta, ale przy okazji zamaskować swój brak pewności siebie, by nie powiedzieć – świadomość (albo, co gorsza, nie) braku argumentów. Przyczyna konfliktu – Pan A oskarża Panią B, iż poprzez swoje zakulisowe działania („szara eminencja” na miarę Francji kardynała Richelieu, nie ma co) spowodowała, iż Pan A został zwolniony dyscyplinarnie z Radia C, z czego Pani B otwarcie (swoimi pełnymi ustami, przykrywanymi raz po raz przez długie, tłusto lśniące blond włosy, u szczytu których prześwitują już gdzieniegdzie czarne odrosty, widok piękny i inspirujący jak pierwszy przebiśnieg) się śmieje, nie kryjąc swojej radości, iż Panu A powinęła się noga. Pan A tymczasem chyba nie dostrzega, iż intryga, która to zrzuciła go, kolokwialnie mówiąc, „ze stołka” musiałaby być długofalowa i żmudnie oraz dokładnie (starannie) przygotowana, co jednak wyklucza Panią B z kręgu podejrzanych. Prosty sylogizm.
Pani B to swoją drogą też niezła persona. Za wielką literaturę uważa współczesną polską prozę gejowską, chętnie ulega modom i trendom, lubi także pokazywać się w miejscach kojarzonych, ogólnie rzecz biorąc, z miejscową elitą (bynajmniej nie kulturalną czy intelektualną). A że czasem jej do nich nie wpuszczają...trudno, kiedyś zostanie przecież wielką dziennikarką i będzie sobie mogła wchodzić, gdzie jej świergocząca i jazgotliwa dusza zapragnie. A co! Tymczasem jednak drży owa duszyczka jedynie przed instancją „redaktora naczelnego”, któremu to wytrąca z ręki wszelki oręż (w jego przypadku chyba tylko drewniany), twierdząc, iż ona „i tak się nie nadaje, bo nie umie pisać i w ogóle”. Redaktor uspokaja: „to tylko pismo warsztatowe, nie ma się czym przejmować, należy wręcz popełniać błędy i się na nich uczyć”. Wszyscy jesteśmy jedną wielką rodziną. Jak miło.
Pozostaje jeszcze tajemnicza młoda kobieta o płomiennorudych włosach, siedząca naprzeciwko wciąż walczącej niczym biesy pary – na jej twarzy raz po raz pojawia się nieodgadniony uśmiech, niby to ironiczny, niby pełen politowania, a jednak ździebko niepasujący swym wygórowanym intelektualizmem do nie tylko treści wypowiadanych komentarzy, ale także do przyklejonego do ust, przesłodzonego uśmieszku wysyłanego co chwilę do redaktora naczelnego. Obserwatorowi, który z zewnątrz (powiedzmy – zza okna) przyglądałby się całej sytuacji, wydawać by się mogło, iż w przestrzeni ciasnej sali oprócz kłębiących się myśli i pochwał najnowszej powieści Michała Witkowskiego, znajduje się tylko postać szanownego szefa gazety i owego ślicznego, niewinnego dziewczęcia, którzy wysyłają do siebie nikomu nieznane sygnały, tajne kody porozumienia dziennikarskiego. I jedynie drobną dystorsją na tym niezakłóconym, idealistycznym obrazie jest stwierdzenie poczynione przez wtajemniczoną w arkana warsztatu dziennikarskiego studentkę, iż
”Focus” to magazyn popularno-naukowy. Szkoda, że nawet kioskarze mają tyle oleju w głowie, że nie układają go na półce obok „Charakterów”, „Wiedzy i Życia”, tudzież „Świata Nauki”. Czy ta puenta mówi sama „przez się”? Chyba tak.
I jedynie szef działu kulturalnego wydaje się być normalny. Człowiek to stateczny, acz konkretny, zdecydowany, acz skory do rzeczowej dyskusji i konsensusu, pewny siebie, acz kulturalny i zrównoważony. Szkoda, że pewnie kiedyś ktoś zepchnie go na egzystencjalny margines dziennikarstwa. A królować będą fani Witkowskiego. Przynajmniej dopóki nie zmieni się ogólny trend. Gdy modny stanie się znów Proust, to w nim zaczytywać będą się adepci dziennikarstwa. I dobrze.
komentarze
Gdybym wiedział o co chodzi?
To bym się odniósł.
A tak to tylko zaciekawionym pozostaję.
I proszę szanownej pani, takich długich zdań, podrzędnie złożonych to nawet ja nie potrafię zbudować.
Igła -- 09.11.2009 - 23:01Może warto się nad tym pochylić.
Co?
Panie Igło,
ale Thomas Mann potrafi:)
grześ -- 09.11.2009 - 23:16HGm, ja też ni wiem do końca
czy wiem, o co chodzi, ale tekst jak zwykle dobry i ze smaczkami różnymi i momentami zabawny i złośliwy.
Acz kilka twoich wcześniejszych bardziej lubię.
Aaaa, i dwu słow to ja nie rozumiem, znaczy nigdy ich nie słyszałem:0, tępy jestem.
Oba na “d” zresztą są.
Deterioracja i dystorsja.
Choć przydadza się moż ekiedyś, nawet bez znajomości znaczenia, bo ostatnio wpis ze słowami tylko na literkę “d” rychtowałem, ale nie wyszedł i skasowany został.
Pozdrówka nocne i domagam się częstszej obecności szanownej cierńcyprysu:0
grześ -- 10.11.2009 - 01:11Panie Grzesiu!
Tak a propos Tomasza Manna. To wcale nie znaczy, że trzeba go naśladować. :)
Pozdrawiam
Jerzy Maciejowski -- 11.11.2009 - 10:34Witam
Nie śmiem aspirować do warsztatu Tomasza Manna.
Zgadzam się z Panami: Igłą i Grzesiem – fakt, miewam tendencję do publikowania swoich wynaturzeń, postaram się unikać tego w przyszłości. Tekst naturalnie dotyczyć miał zebrania redakcji, w którym uczestniczyłam i zaskoczenia, jakie stało się moim udziałem, iż nawet na swojskim podwórku, gdzie ludzie de facto mają zerowe doświadczenie dziennikarskie, niektórzy charakteryzują się zachowaniem “gwiazdek show-biznesu”.
\
Grzesiu, deterioracja to pewien regres, spadek jakości, a dystorsja to zaburzenie :) Tak mniej więcej.
Postaram się pojawiać częściej, zaaklimatyzowałam się już na studiach, pewnie będę mieć teraz więcej czasu.
“Nie dawaj kobiecie żadnej rady, bo ona ze złem sama sobie poradzi”, Menander
cierńcyprysu -- 11.11.2009 - 16:18No do warsztatu Manna
to mało kto śmie aspirować, nawet jakby chciał:)
Acz w sumie dawno już Manna nie czytałem, kilka lat, moż etrza będzie wrócić, bo w większości to świetne rzeczy są.
Cierniu, a publikowac trza, to co się chce, głosami malkontentów takich jak ja czy Igła się nie sugerując.
Choć ja to twoje teksty chwalę w sumie, ale malkontent żem z zasady.
No i powodzenia na studiach, jak znam życie, to pewnie jakies humanistyczne, kulturoznawstwo, polonistyka?
:)
pzdr
grześ -- 11.11.2009 - 16:31No, to bardziej
zagmatwać już się nie dało :)
Domyślam się, że to próba przekazania czegoś ważnego połączona z pełną konspiracją uczestnika.
Między wierszami doczytuję też, że jak nic dałoby się tę redakcję poprowadzić inaczej. I sporządzająca tę notkę wie jak ;)
Pozdrawiam i nie zazdroszczę tej drogi na szczyty sławy :))
MarekPl -- 11.11.2009 - 19:12Gdzieś tam u siebie, albo nie u siebie wcale, wspomniałem czym jest ostatni stopień wtajemniczenia w dziennikarstwie, albo w dziennikarstwie
__________________________________________
mnie już nic nie przeraża tak bardzo
wzrusza mnie płacz skrzywdzonego dziecka
i bezsilność złamanego człowieka.
Panie Marku!
Myślę, że pani Cierń nie ma ochoty na zostanie agentem wpływu i dlatego tak ostro ocenia tę redakcję. Może nam trzeba więcej kolców?
Pozdrawiam
Jerzy Maciejowski -- 11.11.2009 - 19:20Możliwe
całkiem możliwe Panie Jerzy
I przyznam, nie brałem tego pod uwagę
Pozdrawiam
MarekPl -- 11.11.2009 - 20:12__________________________________________
mnie już nic nie przeraża tak bardzo
wzrusza mnie płacz skrzywdzonego dziecka
i bezsilność złamanego człowieka.
Hmmmm
Ja i agentura?! Moi i “agent Tomek”? C’est impossibile!!! ;)
Cóż, ja tam się nie wymądrzam, bom tylko głupia gęś i nie wiem, jak redakcję prowadzić należy, natomiast zwyczajnie dziwi mnie fakt, że nawet wśród młodych ludzi, którym pewnie warsztatowo jeszcze wiele brakuje, pojawiają się “gwiazdroskie zagrania”. Trochę to przerost formy nad treścią.
Grzesiu – owszem, owszem, ciepło, ciepło co do studiów ;) Dziennikarstwo i polonistyka :)
“Nie dawaj kobiecie żadnej rady, bo ona ze złem sama sobie poradzi”, Menander
cierńcyprysu -- 14.11.2009 - 19:54Grześ,
Pilch śmie aspirować, no ale to jest chujnia
No ale wiesz
Pilch fascynatem Manna jest, więc wybaczyc mu mozna chyba.
Znaczy Thomas Mann pewnie się tam z góry uśmiecha dobrotliwie, a w ogóle mas zrację tez u Pilcha to zauważyłem już dawno temu, ale ja jego prozę cenię średnio, niektóre felietony jednak majstersztykami były.
pzdr
grześ -- 16.11.2009 - 19:45Pani Pino!
Do czego jest ten odnośnik? Bo otwiera się strona główna jakiegoś blogowiska. Bez sensu!
No i te przerywniki…
Pozdrawiam
Jerzy Maciejowski -- 16.11.2009 - 21:01Panie Jerzy,
jakie zaś przerywniki? To brzydkie na ch? To przepraszam, wstawiona trochę byłam i mi się śpieszyło. A odnośnik mogę w sumie wykasować...
Grześ – czytałam Zauberberg ze 20 razy i nie jest to przenośnia, no ale weź... :P
Pino -- 17.11.2009 - 15:07