Tak się czasem zdarza, że człowiek, chcąc czy nie (ergo, intencjonalnie lub nieintencjonalnie), napotyka w jedynym czytanym przez siebie, w miarę sensownym tygodniku serię tekstów tego samego autora, pisanych dokładnie na jedną modłę i pod tą samą egidą, która wydaje się być niejako wymuszoną z trzewi Muzy. Za drugim razem jeszcze można przymknąć na tę tendencyjność swe piękne oko, ale za trzecim czy czwartym dusza ludzka po prostu nie wytrzymuje, wychodzi z ciała i staje obok, uwalniając tym samym najgorsze instynkty.
I te właśnie biologiczne podstawy zachowania nakazują autorce tejże pseudorozprawy powiedzieć stanowcze „nie!” quasi-empirycznym wynaturzeniom polskiego barda krytyki literackiej (sic!) – Leszkowi Bugajowi, którego podniosłe refleksje literackie, mające zapewne kreować go na guru literatury wysokiej, swoistego mentora, ot, można nawet rzec – Żeromskiego XXI wieku, stają się tak nudne jak węgierski gulasz odgrzewany dziesiąty raz w studenckiej stołówce. Choć w gulaszu czasem jeszcze można znaleźć jakąś niespodziankę, która zaskakuje konsumenta swą niewinną obecnością w otchłaniach oleistej substancji. U Bugaja – ani zaskoczeń, ani nawet ciężkości oleju rzepakowego czytelnik nie uświadczy.
Absolutnie nie występuję w charakterze obrońcy współczesnej polskiej literatury, nie rozumiem jednak, jaką legitymizacją posługuje się Pan B.(ajdała), z jakiej, de facto, pozycji chce się wypowiadać (czytać między wierszami: „dlaczego, do ciężkiej Masłowskiej, zadręcza ludzi swoimi przemyśleniami?”) i czemuż to nie potrafi dostrzec, iż sam wpada w sidła krytykowanego przez siebie nurtu. Wieszając krytycznoliterackie pudle na stanie polskiego pisarstwa, zdaje się nie zauważać, iż sam wpada w dyskurs dla niego charakterystyczny, że staje się narzędziem popkultury, w ramach której pewnie pragnąłby zaistnieć, głosząc poglądy jakże (przypadek?) popularne wśród tych, którzy kreują się na inteligencję wielkich polskich miast. Chce zostać swego rodzaju „idolem”? Cóż, to niezbyt ambitny sposób na popularność sobie znalazł. Taki nasz podwórkowy Witkowski krytyki literackiej. Może tylko nie jeździ ciężarówką po kraju i nie przeżywa erotycznych przygód. Chociaż kto wie…
Ale, ale – „ad rem!”. Nie należy wytykać błędów drugiemu człowiekowi, posługując się li tylko argumentami „ad vanitatem”, dlatego też autorka, w swym cynizmie i chęci poszukiwania hipokryzji, rozpoczyna swój la grande commentaire. A pozwoli go sobie zacząć cytatem. „(...) mało kto się literaturą przejmuje i niewielu chce analizować jej zawartość myślową, do której dotarcie wymaga trudu lektury” – tak, jak nietrudno się domyślić, są to słowa Mistrza Bugajskiego – na sylogizm ten zezwala wielki patos, swoista głębia i poczucie misji. Bo komu leży na sercu los polskiej literatury? Tak, Wielkiemu Leszkowi. To on, jedyny pośród Polaków, obdarzony został darem poprawnej egzegezy dzieł literackich i to on właśnie, w swej wielkości, postanowił wziąć na siebie trud prostowania polskiego gustu książkowego i krytykowania pseudokrytyków, którzy, a jakże by inaczej, jemu samemu do pięt nie dorastają.
Dlaczego nie dorastają? Bo boją się krytykować, bo są zbyt mało pewni siebie, bo piszą peany na cześć młodych pisarzy, nie zauważając tymczasem wielkich twórców. Kim są wielcy twórcy? Wielkimi twórcami (och, Gombrowiczu!) są ludzie z pokolenia Bugajskiego, których on, w swym umiłowania tradycji i konserwatyzmie (by nie powiedzieć – zwykłej zapalczywości i „zastojowości” o kształcie śniedzi) broni i stawia jako wzorzec dobrej, klasycznej prozy. I chwała mu za to, że przypomina polskiemu czytelnikowi Wiesława Myśliwskiego czy Marka Rymkiewicza, chwała za to, że stoi na straży pewnego, nie ukrywajmy, wysokiego poziomu pisarstwa. Tylko że w swoim poczuciu misji dał się nasz Mistrz zaślepić nienawiści wobec marnych (ale za to młodych i pięknych) „pisarzyn” – został oto bowiem zepchnięty do defensywnego narożnika – czasy się zmieniają, zmienia się literatura, zmienia się czytelnik i, niestety, mało kogo można namówić dziś do sięgnięcia po Głowackiego czy Hena, co w szczególności odnosi się do młodego pokolenia. A już na pewno nie da się tego zrobić językiem złości i dyskursem, którego jedynym celem jest krytykowanie nowoczesnej literatury.
I tak zamiast rzetelnej pracy (chociażby komparatystycznej), zamiast przedstawienia zalet „dawnej” literatury, zamiast aktywnego działania na rzecz propagowania czytelnictwa, otrzymujemy krótki, pełen frustracji artykuł, w którym właściwie nie wiadomo, o co chodzi (poza tym, że Pan Bugajski chce o sobie przypomnieć, bo już dawno nigdzie nie można było go przeczytać/zobaczyć), który, de facto, niczego nie wnosi i tym samym mija się z własnym założeniem – nie jest dziełem „znaczącym” i „wpływającym”, ale raczej schematyczną rozprawą, którą przeczyta typowy „zjadacz chleba” i przytłoczony pesymizmem wizji Bugajskiego (oraz osobiście dotknięty i obrażony przez piszącego, który jego – czytelnika Tokarczuk, tudzież Witkowskiego – implicite nazywa „niedouczonym”) odrzuci go szybko w kąt.
Bo największym zarzutem wobec tekstu autora jest jego permanentne, a przy tym kompletnie nierzeczowe i tylko emocjonalne, deprecjonowanie i niedocenianie przeciwnika. Gdyby Bugajski rzeczywiście chciał coś swoim tekstem zmienić i gdyby rzeczywiście był tak genialnym krytykiem i wizjonerem, jakim jest w swoim (i li tylko swoim) mniemaniu, to otrzymałby propozycję opublikowania swoich rozważań na łamach profesjonalnego pisma literackiego. Zapewne by odmówił, bo pójście na współpracę z „krytykami-niedojdami” byłoby przejawem hipokryzji, ale tak został zmuszony do adresowania swojego tekstu, do tych, którzy to właśnie są przez niego krytykowani, w piśmie, w którym książki Witkowskiego zbierają zawsze dobre opinie i który „idzie w zaprzęgu komercji”. Przykro. Tragizm.
Uderza w dyskursie Mistrza także ilość analogii i porównań piłkarskich – od „grzania ławek rezerwowych” (w kontekście ilości polskich dzieł tłumaczonych za granicą) do „spotkania PZPN-u” (w kontekście wystąpienia Olgi Tokarczuk). Czyżby podwójna frustracja? Przecież od dawna wiadomo, że polska reprezentacja do orłów murawy nie należy. Pan Bugajski najwyraźniej bardzo to przeżywa. Obie sfery jego życia, którymi się interesuje (ale na których niekoniecznie się zna), kuleją. I tylko Mistrz może je naprawić. O! Oto jest panaceum na wszystkie nasze bolączki – Leszek Bugajski trenerem „biało-czerwonych”! Naprawa kondycji Żurawskich, Jopów i Jeleni murowana! A potem Mistrz napisze książkę – „Jak zostać człowiekiem sukcesu – egzegeza literacka”. I upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu.
„Obym się mylił, ale wszystko wskazuje na to, że kryzys literacki będzie się nadal pogłębiał, tak jak pogłębia się kryzys polskiej piłki nożnej (...) Miłośnicy literatury są bowiem mniej nerwowi niż kibice stadionowi. Jednak ich cierpliwość też ma granice i grozi nam, że po prostu przestaną czytać naszych, a zaczną obcych”. Mówił dla Państwa – Leszek Bugajski – dobranoc i do jutra. Piękna synteza. Dwa w jednym. Nic dodać, nic ująć – samo się podsumowuje.
komentarze
Dobre i złośliwe:)
a w jakim tygodniku pisze Bugajski, bo nie kojarzę?
A jeśli dobrze sobie przypominam, to kiedyś nieźle wyzłośliwiał się na jego temat (albo innego krytyka) PIlch.
Ja w ogóle jakoś mam uraz do krytyków literackich i filmowych:) en masse, że zabłysnę obcym zwrotem…
Pozdrówka.
A nowa polska literatura?
Niestety słabo znam, nie tak dawno próbowałem przeczytać coś Mariusza Maslani, znaczy jego drugą powieść, pretensjonalne, nudne i dziwaczne.
Jakoś mnie więc odstraszyło chwilowo od dalszych prób, acz kto wie, co będzie dalej:)
grześ -- 07.12.2009 - 00:33Spadaj, że tak się odgryzę,
sama kiedyś pisywałam w Nowych Książkach :P
Krytyka twórcza
Reżyser K. robi sobie film. Krytyk M. dorabia do tego filmu całą teorię. Ukryte treści, symbolikę... Za nim podążają inni krytycy. Nagle się okazuje, że ten film to wiekopomne dzieło.
Czy pisarze potwierdzają wprost że to, co znajdują krytycy, było istotnie przez autora zamierzone?
Lagriffe -- 07.12.2009 - 08:25Cierniu Cyprysu,
dałam piątkę, bo to jest znakomite :)
Krytycznoliterackie pudle, usaha
Tygodnik
Chodzi o “Newsweeka”.
Dzięki za komentarze :)
“Nie dawaj kobiecie żadnej rady, bo ona ze złem sama sobie poradzi”, Menander
cierńcyprysu -- 07.12.2009 - 21:57Eee..
Pierwszego Eustachego Rylskiego (Stankiewicz ….) przeczytałem jakieś 20 lat temu a potem przez te 20 lat tęskniłem aż dostałem Warunek.
No ..w międzyczasie rozrywałem się Sapkowskim i Jackiem Jareckim. :)
A o tym całym Bugajskim nie słyszałem, coś straciłem?
Igła -- 07.12.2009 - 22:26Pani Cierniu!
Czy nie przesadza Pani z uwagą jaką poświęca Pani njusłikowi i jakiemuś Leszkowi Bugajskiemu?
Pozdrawiam
Jerzy Maciejowski -- 08.12.2009 - 11:09leżę i kwiczę
serię tekstów tego samego autora, która wydaje się być niejako wymuszoną z trzewi Muzy.
padłem na pysk w tym miejscu :D
MAW -- 08.12.2009 - 19:36re: Bu-gaj – czyli „Quo vadis, polska literaturo?” według Pana L
Panie Igło, nie bynajmniej – zero straty.
Panie Jerzy, może trochę się rozemocjonowałam, ale zdenderewewował mnie już ten Bugajski.
“Nie dawaj kobiecie żadnej rady, bo ona ze złem sama sobie poradzi”, Menander
cierńcyprysu -- 11.12.2009 - 23:04Cierniu, tak w ogóle
to spóxnione zyczenia wszystkiego dobrego na Święta i niespóźnione życzenia wszystkiego dobrego na Nowy Rok dla ciebie:)
A i egoistycznie życzę sobie więcej twoich tekstów w 2010 roku:)
pzdr
grześ -- 29.12.2009 - 18:16Grzesiu!
Dziękuję serdecznie :) Tobie również wszystkiego dobrego, zdrówka, szczęścia, pomyślności :) Postaram się, żeby trochę więcej moich tekstów się tu pojawiało.
“Nie dawaj kobiecie żadnej rady, bo ona ze złem sama sobie poradzi”, Menander
cierńcyprysu -- 03.01.2010 - 17:19Dajesz cyprys, dajesz!
Ouo Vadis?
=moje nudne i banalne foty=
Docent Stopczyk -- 04.01.2010 - 17:02