Wpadłem ostatnio na pomysła pewnego, znaczy nie tak ostatnio, bo już czas pewien temu, otóż stwierdziłżem, że w didżeja się pobawię.
Nie wiem czy szanowni tekstowicze wiedzą, że jednym z niespełnionych marzeń i zamiarów Grzesia była praca jako radiowiec czy tzw. dziennikarz muzyczny, stąd też pewnie moja nadekspresja youtubkowa:)
No cóż, marzenia o pisaniu spełniam pisząc grafomańskie kawałki, marzenia o pracy w radio wklejając youtuby. No cóż, erzace to też życie przecież choć erzace.
Ale nie o tym miało być, zbliża się wielkimi krokami traumatyczny dzień pewien mój, znaczy rocznica narodzin:), w sumie to dopiero w środę, więc życzeń proszę na razie nie składać (acz kto by chciał w sumie?), ale postanowiłem urodzinowo, preurodzinowo ni posturodzinowo nie smęcić, za to zaprosić szanownych czytelników w podróż muzyczną.
Podróż to będzie nietypowa, bo będzie muzyka do tańczenia:)
Naprawdę, nie będzie smętów, niesamowite:), czy to aby na pewno ten blog?
Dzisiejsza część będzie światowa, kolejna część (która zapewne w urodziny lub tuż przed nimi) będzie polska.
Jednym słowem zapraszam na dyskotekę made by Grześ:)
Zaczniemy oczywiście od jakiej klasyki czyli rock and rolla:)
Imprezka się rozkręciła?
Niestety, lata 60-te trza na razie opuścić, co nie znaczy, że następne dekady są gorsze, o, nie:)
No a teraz już jedziemy na chwilę tandetą że aż strach, ale jak wiadomo bez kiczu nie ma dobrej zabawy:)
Naprawdę:
Czy jest na sali osoba, która nie lubi muzyki lat 80-tych?
Jak tak, to proszę się nie przyznawać, bo przed państwem dwie panie na S
A druga panią i ten hit to chyba znają wszyscy:), kiedyś sobie z Nicponiem u Referenta spamowalismy taką muzyczkę wklejając:
Po prostu masakra i wymiata ta muza, że hej:)
(Wiem, wiem, mój rockowy imidż właśnie legł w gruzach już doszczętnie)
Więc zagramy coś ambitniejszego:)
A może w koncu porzucić czas tę angielszczyznę w naszym przeglądzie należy?
CDN (chyba części będzie trzy, następna też zagraniczna, ale ambitniejsza i klubowa bardziej:))
komentarze
no dj Grzesiu dales do
no dj Grzesiu
dales do pieca
z zestawem nagran
po prostu miodzio!;-)
w srode urodzinki
borsuk (gość) -- 26.07.2009 - 11:48wiec sto lat
takiej djejki
;-)
re: Saturday Night Fever czyli didżej Grześ zaprasza:) - tekst p
Nie będę oceniał, ponieważ nie lubię dyskotekowej muzyki lat 70. i 80. Posłuchać posłuchałem, znam je wszystkie, ale…
Torlin (gość) -- 26.07.2009 - 12:43Jedna drobna uwaga, jeżeli się nie pogniewasz. Piszesz przy presley’owskim “Blue Suede Shoes”, że to są lata 60. (“lata 60-te trza na razie opuścić”), tymczasem singiel “Blue Suede Shoes / Tutti Frutti” był wydany w 1956 roku.
Pozdrowienia
Borsuku,
witam serdecznie, acz ze stoma latami to przesadziłeś, didżejki jest góra na 3 wpisy (na szczęście:)), więc zapraszam albo dzis póxną nocą albo jutro na druga odsłonę dyskotekowych klimatów made by Grześ.
pzdr
grześ -- 26.07.2009 - 17:23Torlinie, nie gniewam się raczej
wdzięcznym za korektę:), fakt, de facto i Elvix i Rock and roll to w sumie lata 50-te, ale myślałem o Bitelsach i tak poleciałem skrótem, że tak powiem.
W drugiej odsłonie postaram się sięgnąć po wspólczesne kawałki do tańczenia, ale takie “moje”, bynajmniej nie jakie techno czy disco, ale jeszcze zahaczę o te starsze:)
Pozdrówka.
grześ -- 26.07.2009 - 17:25Grzesiu
No ładnie, cztery dni wcześniej zaczynać imprezowanie!
Ale skoro tak, to proszę – przygotowałam się.
Te panie, w dwóch odsłonach.
Przy pierwszej można się rozwrzeszczeć, czemu nie, w końcu to impreza.
A teraz ci panowie, szaleństwo zupełne ogarnia imprezowiczów.
Nie zmieniamy rytmu, przynajmniej nie za bardzo. Jennifer Lopez:
Trzeba trochę podbić klimat. Let’s get loud :)
Przy pierwszym i ostatnim kawałku… Nie chciałbyś tego widzieć, chyba.
Mam jeszcze coś, w zanadrzu, ale się od razu nie zdradzę.
:)))
Gretchen -- 26.07.2009 - 20:02Gretchen, zaraz posłucham i zobaczę te twoje prezenty:)
nie zdradzaj się, bo za jakiś czas będzie część druga:).
A z tego co widzę po tytułach i wykonawcach, to może tylko GIpsy planowałem wrzucić, więc na szczęscie mi nie podebrałaś materiału do drugiej części:)
grześ -- 26.07.2009 - 20:08No myślę, że posłuchasz
Nie po to ja się tutaj wzbijam na wyżyny djejki (fajnie wygląda to słowo), żebyś mój wysiłek zignorował. :))
Gretchen -- 26.07.2009 - 20:11Gre, za chwilę zacznę część drugą:)
ale nim to skomentuję to co podrzuciłaś, bo posłuchałem i obejrzałem.
Pierwszy utworek niezły, energetyczny jest.
Drugi-nie dla mnie.
Gipsy-wiadomo, klasyka, świetna rzecz.
Jenifer Lopez- chyba pierwszy raz w moim blogu:)
O dziwo, nie wzdrygnąłem się z odrazą jak ją usłyszałem ni zobaczyłem:)
Całkiem pasuje do konwencji wpisów.
No i nie ma co ukrywać:niech ona lepiej śpiewa niz gra w filmach, jest taki (cudowny zresztą) film “Niedokończone życie” Lasse Hallstroma, Lopez w nim gra, a właściwie zamiast niej mogłaby zagrac każda aktorka czy nawet jaka amatorka pierwsza z brzegu.
Po prostu nijaka jest że aż strach
P.S. A w ogóle prosze mi tu nie byc złosliwym i nie zamieszczac teledysków, w których jacys muskularni i przystojni faceci, bo w kompleksy wpadam, że tak nie wyglądam:)
A juz przed chwilą na Salonie 24 gwiazda blogosfery politycznej i mój ulubieniec Gw 1990 kompleksy mi różne zdiagnozował:)
Pozdrówka, idem pisać i tworzyć drugą część.
grześ -- 26.07.2009 - 22:03Grzesiu
Po pierwsze, nadmiernie intelektualizujesz, co na imprezie tanecznej jest źle widziane. Tańczymy, nie gadamy. :)
Rytm nas niesie, płyniemy z nim, nie myślimy, nie analizujemy.
Po drugie, to jak się wrzuca Sabrinę, a wierzę, że dla męskiej części imprezy, jej niezaprzeczalne i wyraźnie widoczne atuty, nie są bez znaczenia, to Jennifer należy docenić. No.
I znowu, nie rozpoczynamy głębokiej rozmowy o aktorstwie, umiejętnościach i cudownych filmach. To robimy na pseudoimprezach, które nie są szaleństwem ciała unoszonego rytmem, a są pogawędkami.
Po trzecie, w odniesieniu do tych muskularnych. Stuknij się Bliźniaku, co? Byle mocno. Na imprezie, jaką jest życie, rozbudowana tkanka mięśniowa coś może i załatwia, ale niewiele. Bardzo niewiele.
A teraz sobie wyobraź, że na chwilkę wyszliśmy z tanecznej imprezy… tak na chwilkę... Bo ja Ci powiem tak, wobec diagnozy jaką postawiła niejaka Venissa Kownackiemu, gw1990 to pikuś. Żaden pan pikuś. Pikuś i tyle.
Już normalnie miałam napisać tekst o granicach i nadużyciu, o etyce zawodowej nawet (ha!), ale ostatkiem sił się powstrzymałam.
Wracajmy na imprezę.
Czekam na drugą część.
:)
Gretchen -- 26.07.2009 - 22:35Gre, no widzisz,
ja intelektualizowania ni pozycji takiego pobłazliwego i zdystansowanego obserwatora nie umiem się pozbyc nawet na imprezie czy na koncercie.
Przekleństwo to jest w jakiś sposób:(
Jedynie przy dobrej książce czy filmie mogę się od myślenia i analizowania wyzwolić.
Oki, juz nie będę intelektualizował i o filmach gadał:)
A Jenifer no doceniam, co by nie.
A szkoda że tego tekstu nie napisałaś.
Może by Venissa się na TXT zalogowała?
Z wrażenia bym chyba się upił:)
Aczkolwiek ostatnio TXT przyciąga rózne dziwne osoby, które się przedstawiają jako kolejni starzy znajomi i wujków dobra rada zgrywają i troską o TXT się unoszą, wiec w sumie i Venissę powitamy chlebem i solą:)
grześ -- 27.07.2009 - 10:19