Pytania konstytucyjne Pana Y: Obywatelska inicjatywa ustawodawcza. Część pierwsza: czy tego naprawdę potrzebujemy?

Pan Y dawno temu obiecał Igle Kozakowi, że napisze o obywatelskiej inicjatywie ustawodawczej.

Szło mu niesporo. Po pierwsze, dlatego, że Tekstowisko zbyt było zajęte sobą, a Pan Y nie był temu obojętny. Po drugie, ważniejsze, dlatego, że wdał się w spór z N. Onże N był, mianowicie, niechętny pisaniu, bo nie lubi takich instytucji. Miał kiedyś koincydencję z referendami i jak mówi, strącił resztki złudzeń. Swoją niechęć do demokracji bezpośredniej wyrażał w słowach, które nie nadają się do powtórzenia.

Po trzech miesiącach kłótni, Pan Y i N doszli do kompromisu. Kompromis jest taki, że Pan Y napisze o samej instytucji i postawi pytania dotyczące jej sensu. Albo zasugeruje wątpliwości. Jeśli natomiast trzeba będzie kontynuować wątek, to N zobowiązuje się napisać o tym, jak to zrobić, żeby działało lepiej, niż działa dziś. Ot tak. Jak podnajęty socjotechnik, który nie jest prawnikiem, ale czytał kilka konstytucji. Krajowych i zagranicznych.

Dziś, zatem: część pierwsza.

Zacznijmy od rzeczy wszystkim znanych, które jednak Pan Y chce przypomnieć, dla ułatwienia rozmowy i przypomnienia rudymentów.

Pierwszą kwestią jest sama inicjatywa ustawodawcza. Ujmijmy rzecz skrótowo: inicjatywa ustawodawcza, to wyjątkowa kompetencja (jak ktoś woli dawne słowa – to może mówić przywilej, albo szczególne uprawnienie), pozwalająca, wybranym podmiotom, skutecznie przedkładać projekty ustaw. Skutecznie w tym sensie, że projekty te będą potem musiały stać się, ipso facto i ipso iure, przedmiotem pracy parlamentarnej.

Pan Y nie zamierza tu roztrząsać, co to znaczy, że będą musiały. Tym zajmie się N. Być może. Za kilka dni.

Wróćmy do inicjatywy ustawodawczej (prawodawczej). W różnych porządkach kompetencja ta przypada różnym podmiotom. To banalne, ale ważne. Można przyjąć, że charakter ustroju politycznego, w znacznej mierze, da się odczytać przez refleksję Nat doborem tych podmiotów. Zdaniem Pana Y im jest ich mniej, tym lepiej. Ale, być może, że on się nie zna.

Na przykład, w Niemczech, zgodnie z art. 76, ust. 1: Projekty ustaw są wnoszone do Parlamentu Federalnego przez Rząd Federalny, z łona posłów Parlamentu Federalnego lub przez Radę Federalną. I już. I proszę się nie śmiać. Z tego łona. W Polsce się projekty wnosi do laski. Marszałkowskiej.

W Japonii uprawnienie to przysługuje wyłącznie rządowi i jest wykonywane przez Premiera. W Belgii: do Króla, Izby Reprezentantów i do Senatu. Proste, prawda?

Oczywiście są też państwa, które przyznają inicjatywę prawodawczą znacznie większej liczbie podmiotów. Ulubionym przykładem Pana Y jest Rosja, gdzie kompetencja ta została przyznana: Prezydentowi Federacji Rosyjskiej, Radzie Federacji, członkom Rady Federacji, Deputowanym Dumy Państwowej, Rządowi Federacji Rosyjskiej, ustawodawczym organom podmiotów Federacji Rosyjskiej, Trybunałowi Konstytucyjnemu Federacji Rosyjskiej, Sądowi Najwyższemu Federacji Rosyjskiej i Naczelnemu Sądowi Arbitrażowemu Federacji Rosyjskiej. Skomplikowane prawda? Tak jak skomplikowana jest rosyjska demokracja. O ile coś takiego istnieje.

W każdym razie nie jest tak, że im więcej podmiotów, tym więcej demokracji.

W Polsce, zgodnie z obecną konstytucją, inicjatywa ustawodawcza przysługuje: Prezydentowi, Senatowi, Radzie Ministrów, komisjom sejmowym, posłom (co najmniej 15 różnych podpisów, powinno być pod projektem – był przypadek, że podpisy się powtarzały, ale ponieważ było więcej niż 15 niepowtarzających się, więc poszło) i grupie 100 tysięcy obywateli.

Może, przy innej okazji, Pan Y, albo nawet naburmuszony N, wyjaśnią, dlaczego takie ukształtowanie zakresu podmiotowego inicjatywy ustawodawczej, prowadzi do sejmokracji i psucia prawa. Dziś powinno być o tych 100 tysiącach.

Nietrudno zgadnąć, że obywatelska inicjatywa ustawodawcza (zwana także inicjatywą społeczną, albo ludową) jest jedną z tych instytucji, które nazywamy zwykle instytucjami demokracji bezpośredniej.

Znana jest od dawna i na różne sposoby stosowana w rozwiązaniach konstytucyjnych. Pan Y stanowczo odmawia analizowania rozwiązań zastosowanych w Burkina Faso i w Wenezueli. Na konstytucjonalizm europejski najpełniej wpłynęły, jak sadzi, rozwiązania niesławnej Konstytucji weimarskiej. Tej z 1919 roku.

W Polsce, inicjatywa tego rodzaju, nie była wcześniej umocowana konstytucyjnie, jakkolwiek nie jest pozbawiona pewnej tradycji. Przewidywał ją pepeesowski projekt konstytucji, z bodaj czy nie 1919 roku, którego autorstwo przypisywane jest Mieczysławowi Niedziałkowskiemu. Propozycja PPS została odrzucona i inicjatywa ludowa nie znalazła się ostatecznie w Konstytucji marcowej.

Problem główny z inicjatywą obywatelską, jest tylko aspektem problemów, związanych z demokracją bezpośrednią, jako taką. Z jednej strony widać wyraźne ciągoty w tym kierunku, zwłaszcza w państwach o nie najdłuższej tradycji demokratycznej, z drugiej strony – ta magia niekoniecznie działa.

Tęsknota do demokracji bezpośredniej łatwa jest do uzasadnienia. Wobec polityzacji współczesnego świata, alienacji „klasy” politycznej i postrzeganiu polityki przez pryzmat skandali obyczajowych i korupcyjnych, wydaje się wielu, że najprostszą metodą, jest oddanie obywatelom tego, co im się należy: wpływu na ich własny los i byt.

Argumenty są tu takie same, jak w przypadku referendum.

Tak czy inaczej idzie o to, aby Suweren ( Naród, Obywatele, Lud, etc.) mógł bezpośrednio wypowiadać swoje opinie i wpływać na swoje uprawnienia i obowiązki. Wydaje się to ważne, zwłaszcza wtedy, gdy polityka władz, reprezentowanych przez dominujący parlamentarnie układ, godzi w interesy znaczących grup społecznych, często mających się za większościowe.

Może się tu pojawić argument quasi merytoryczny. Któż lepiej od adresatów prawa, wie, które prawa są dobre, a które złe. Kto lepiej od stowarzyszeń, samorządów, wspólnot lokalnych, albo związków pracodawców i pracobiorców wie, jakiego prawa ludzie potrzebują?

Na dodatek, jeżeli niefachowcy w Sejmie mogą, to dlaczego niby fachowcy, licznie obecni poza Sejmem, mają mieć tę możliwość zablokowaną?

To są poważne argumenty, jednak argumenty przeciwko takiemu rozwiązaniu też są równie proste i poważne.

Po to jest demokracja przedstawicielska, żeby obywatel nie musiał bezpośrednio zajmować się polityką. W dzisiejszym świecie łatwo twierdzić, że inicjatywa społeczna jest w istocie inicjatywą opozycji, która ucieka się do takiej drogi, jako jedynie sobie dostępnej. W konsekwencji, to nie Suweren jest wnioskodawcą, ale partyjki frustratów, grupy nawiedzeńców i mistrzów manipulacji społecznej. Inicjatywa obywatelska, z tej perspektywy, jawi się raczej, jako przeszkoda w sprawnym funkcjonowaniu maszyny demokratycznej.

Co więcej, czy wystarczy mieć dobry pomysł? Dobre prawo to dobre formalnie prawo. Kto ma zadbać o to, aby projekty obywatelskie spełniały oczekiwania techniki prawotwórczej? Kto zagwarantuje, że ci, którzy będą o to dbać nie wpiszą do projektów tego, co im się zechce, albo tego, za co im zapłacą?

Być może nieprzypadkowo trudno znaleźć inicjatywę ludową w konstytucjach stabilnych i doświadczonych demokracji europejskich. W starej Europie znajdziemy ją w Austrii, w Szwajcarii, we Włoszech i w Hiszpanii. Jeśli pominiemy Szwajcarię (gdzie demokracja bezpośrednia zawsze odgrywała wielkie znaczenie) i Hiszpanię (gdzie demokrację trudno uznać za zasiedziała), zostaje niewiele. Przepraszam, jest jeszcze Lichtenstein.

Niebagatelny jest też, ulubiony dla Pana Y, argument per ignorantia. Czy rzeczywiście podpisujący projekt ustawy (Pan Y przypomina, że o szczegółach technicznych będzie pisał N) zdają sobie sprawę z tego, co podpisują? Czy poddają się jedynie chwytliwym hasłom i manipulacji? Czy przedmiotem inicjatywy nie będą projekty sprytnych lobbystów? Czy zdają sobie choćby sprawę, co stanowi Konstytucja, z którą żadna ustawa nie może być sprzeczna?

Pan Y, jako byt wirtualny, nie ma zdania stanowczego w tych sprawach, bo on niczego podpisywał nie będzie. Wie jednak, że problem z referendum, w warunkach polskich, głównie polega nie na jego rozpisaniu, ale na frekwencji. Wie jednak również, że nawet nieco bajeczne formy rozładowania frustracji są dobre, bo ludzie czują się lepiej nawet wtedy, gdy tylko wydaje im się, że mają na coś wpływ. A jak się czują lepiej, to (choć brzmi to jak paradoks) faktycznie większy wpływ wywierają, bowiem politycy zaczynają się bać dobrze czujących się obywateli.

Sprawa jest, zdaniem Pana Y, niejednoznaczna i o tej niejednoznaczności Pan Y chciałby z Konfederatami porozmawiać.

N ze swej strony obiecuje, że mimo swej niechęci do demokracji bezpośredniej, przedstawi za dni kilka garść propozycji, zmierzających do takiego ukształtowania tej instytucji, aby nie była ona (jak dotychczas) wyłącznie kwiatkiem do kożucha. Bo N uważa, że fikcje są zawsze szkodliwe.

Pan Y pragnie przypomnieć zasady, które sprokurował wcześniej, aby uniknąć okładania się cepami i pisania o niebylicy:

1. Dyskusja dotyczy Lepszej Konstytucji dla Polski. Nie dla Burkina Faso ( no offence ).
2. Jesteśmy realistami. Nie piszemy o tu marzeniach, tylko o możliwych rozwiązaniach ustrojowych. Nie – gdzieś, kiedyś, za sto lat. Tu i teraz. Zaraz. Już.
3. Analizując sens jakiejś instytucji, abstrahujemy od innych instytucji. Nie piszemy (dla przykładu), że Rada Okrętowa była by dobra, ale i tak wszystko zepsują Związek Mandolinistów, którzy bo dużo piją. Staramy się pisać o Radzie. Innym razem zastanowimy, się czy można coś zrobić, ze Związkiem Mandolinistów. Innymi słowy: jak chcecie o referendach, to chętnie, ale innym razem.
4. Unikamy anachronizmów. Pan Y żywi wielką estymę do Średniowiecza, ale nie sądzi, aby warto było rozważać przywrócenie do życia instytucji, które nie doczekały Renesansu.
5. Unikamy ahistoryzmów. Argumenty Ojców Kościoła (mimo wielkiego przywiązania i estymy, jakie żywią wobec nich i N, i Pan Y) w kwestii konkretnych i współczesnych rozwiązań ustrojowych niewiele wnoszą do dyskusji.
6. Piszemy o tym społeczeństwie, które tu mieszka. Nie mamy skąd przywieść sobie innego.
7. Unikamy, jeśli się da, odniesień do Wielkiej Brytanii i USA – z jednej, tudzież Chin i Japonii – z drugiej strony, bo to zupełnie inna kultury prawne i ustrojowe. Szwajcaria też.
8. Mówimy o reformie, a nie o rewolucji.

N sugerował, żeby dopisać regułę, aby słów brzydkich w dyskusji nie używać. Pan Y nie jest za tym, bo uważa, że nie można blokować dostępu do dyskusji tym, którzy nie potrafią bez takich słów myśli wyrazić. Zresztą ilość takich osób mocno się zmniejszyła w ostatnich miesiącach. A jak ktoś koniecznie musi przyjść i się wysikać na dywan, to trudno.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Szanowny Panie Yayco

Doceniając trud niewątpliwy, jaki obaj Panowie wkładają w podjęcie tematu, prosiłbym (dla większego zrozumienia materii) o przybliżenie zasady wspomnianego paradoksu: “A jak się czują lepiej, to (choć brzmi to jak paradoks) faktycznie większy wpływ wywierają, bowiem politycy zaczynają się bać dobrze czujących się obywateli.”

Pozostaję z szacunkiem w poczuciu zobowiązania

PS. Jeśli dojdzie Pan do wniosku, że będzie to zbytnim zboczeniem od tematu, też zrozumiem. A przynajmniej będę próbował:-)


Panie Lorenzo,

ja tu próbuję, chałupniczo dosyć, o Konstytucji, a Pan mnie o socjologię.

Spróbuję.

Z grubsza jest tak, że im się ludzie bardziej czegoś boją, w życiu społecznym, tym tego więcej jest. Najwyraźniej widać to w sferze przestępczości i od tego zacznę.
Jeśli ludzie czują się zagrożeni przestępczością, tym mniej skłonni są do reagowania na te jej przejawy, które ich bezpośrednio nie dotyczą. Nawet jak widzą złodzieja, kradnącego samochód, to nie zadzwonią na policję. Bo boją się, ze im bandyta krzywdę uczyni. Im bardziej się boją, tym silniejsze i bardziej uzasadnione jest poczucie bezkarności u sprawcy.

Teraz odnieśmy to do innych kategorii opresji społecznej i skupmy się na opresji politycznej. Im silniejsze jest przekonanie, że rządzą Oni, a nie My, tym większy jest lęk przed przeciwstawieniem się Ich decyzjom. Bo mogą nam krzywdę zrobić, bo mają władzę, znajomości w sądach i prokuraturze. Mają.

Natomiast im bardziej jesteśmy Obywatelami, świadomymi swoich możliwości na scenie politycznej i społecznej (mam tu na myśli wszystkie formy działań samorządowych, stowarzyszeniowych i korporacyjnych), tym odważniejsi jesteśmy w stawianiu wymagań tym, którzy rządzą. Zmuszamy ich do działania zgodnego z prawem. Prawo przestaje być fasada, a staje się rzeczywistym regulatorem społecznym.

Świat społecznych przedstawień i działań nie jest racjonalny (w sensie logicznym). W konsekwencji, drugorzędne znaczenie ma to, czy nasza pewność siebie jest uzasadniona. Jeśli wydaje nam się, że nadchodzi policjant i przegonimy złodzieja, to będzie to tak samo skuteczne wtedy, kiedy istotnie widzieliśmy policjanta, jak i wtedy, kiedy był to tylko kosiarz trawników, przebrany w żółtą kamizelkę.

Politycy nie mają nad nami wielkiej władzy formalnej. Kreują ją nie poprzez prawo, ale poprzez budowanie poczucia pełnej zależności od siebie. Sam Pan o tym pisał niedawno, przy okazji pewnego kuriozalnego wystąpienia.

W normalnych warunkach fasadowe instytucje nie mają sensu. Natomiast w społeczeństwie zastraszonym, z kulturowo wyuczonym poczuciem bezradności, opartym na historycznie zagruntowanym klientelizmie, jest inaczej. Aby zbudować poczucie podmiotowości, warto czasem odwoływać się do instytucji, których walory są dyskusyjne.

Czy warta jest skórka za wyprawkę? Nie wiem. Dlatego nie potrafię, sam sobie odpowiedzieć, czy jestem zwolennikiem inicjatywy obywatelskiej, czy też nie. N, który więcej czytał, mówi, że nie, że każda fasada psuje budowę. Ale czy ma rację?

Pozdrawiam, pozostając w niepewności


Szanowny Panie Yayco

Dziękuję bardzo. Ostrożnie odpowiem, jako iż materia delikatna, a w takich przypadkach na slowa trzeba bardziej zważać: moje pytanie spowodowane zostało tokiem myślenia, który (pewne błędnie) poszedł bardziej w stronę zamożności, a ta z kolei może (!) wywołać poczucie samozadowolenia i pewnego bezwładu w myśleniu społecznym. W innej sytuacji wspomniana przeze mnie zamożność(być może wynikająca znowu z błędnej interpretacji intencji Autorów) może w pewien dość klasowy sposób ukierunkowywać intencje inicjatorów inicjatywy społecznej. Stąd wolałem się upewnić co do podstaw owego paradoksu.

Ukłony


Panie Lorenzo,

ja o zamożności nic nie pisałem, bo mi klasowe myślenie jest obce, jako obiektywnie nienaukowe. Interesy grupowe różnie się wyrażają. Niekoniecznie dają się ujmować ekonomicznie.

Proszę też pamiętać, że kupować podpisy można nie będąc wcale zamożnym. Wystarczy mieć kredyt w banku. A to tani kraj jest.

Zresztą, nie chcę wchodzić w sferę rozważań tego typu. Gdyby miała powstać część druga, to tam byłoby dla tego miejsce.

Ale nie wiem, czy powstanie, bo to nie jest temat, który ciekawi szeroką publiczność. Gdyby Pan Igła nie nalegał, to bym tego nie pisał. A druga część z natury swojej byłaby nudniejsza jeszcze, bo poświęcona konkretnym rozwiązaniom legislacyjnym.

Nawet mnie to nudzi, proszę Pana. Tyle tylko, że ja nawet nudne rzeczy, czasem uważam za ważne.

Pozdrawiam, dziękując za Pańskie zainteresowanie


Tak się dziwnie sklada, Panie Yayco,

iż rzeczy nudne bywają zarazem jednymi z najważniejszych. Dziękuję za wyjaśnienia, które pozwolą mi (być może, jeśli moja niekompetencja w tym zakresie da mi szansę na dalsze zabieranie glosu – niekoniecznie na tzw. nosa).

Zaś co do zamożności, oczywiście to nie Pan, a moje myśli podążyly m.in. w tym kierunku, który – jak się okazalo – byl blędnym, acz jednym z możliwych.

Pozdrawiam serdecznie i gratuluję odwagi (w kwesti orki na ugorze)


skutecznie przedkładać projekty ustaw?

To może być ciekawe. Móch jest ciekaw, co też wyniknie z tego miotania się Autora między władzą ludu (zwaną demokracją) a władzą fachową (przy użyciu fachowych jakichś instytucji).

W komentarzu Autor zresztą już zaczął jakby pisać część drugą, której Móch będzie wypatrywał. Móch ma na myśli fragment:

“W normalnych warunkach fasadowe instytucje nie mają sensu. Natomiast w społeczeństwie zastraszonym, z kulturowo wyuczonym poczuciem bezradności, opartym na historycznie zagruntowanym klientelizmie, jest inaczej. Aby zbudować poczucie podmiotowości, warto czasem odwoływać się do instytucji, których walory są dyskusyjne.”

Z diagnozą Móch się zgadza, bo istotnie, żeby nawet można było inicjatywę ustawodawczą nazwać obywatelską, to by trzeba uprzednio skądś tych obywateli wziąć, a najpewniej zaimportować, bo na miejscu jakoś ich nie widać, a może tylko nie słychać. Co na jedno wychodzi.

Może więc lepsza jakaś instytucja, niż pospolite obywatelskie ruszenie, bardzo zresztą nieodporne na kiełbasę wyborczą, bez względu na zawartość kiełbasy w kiełbasie.

Na koniec Móch przyznaje nagrodę im. Chochlika za to humorystyczne przekręcenie w tekście: pojaw idź Nat wyraz udane ;-)

Pozdr


Panie Lorenzo,

żadna odwaga.

Pacta sunt servanda. Gdybym się nie zobowiązał, nigdy bym tego nie napisał.

Pozdrawiam starannie


Pan mnie zaczyna przerażać, Panie Yayco.

Przejrzalem jeszcze raz regulamin zamieszczony na końcu Panskiego tekstu i mam nadzieję, że moje slowa jednak spelnią wyrazone w nim zalożenia.

Skoncentruję sie więc na pytaniu zawartym w tytule: “czy naprawdę potrzebujemy zmian”. Prawo jest wtedy zrozumiale (w miarę), gdy jest możliwie proste. Co wcale nie oznacza, że zagadnienia, ktorych dotyczy prawo, muszą być proste.

Przyjmując, że sa one nieco skomplikowane, tym bardziej ważna będzie konstrukcja przepisu prawnego, a tym samym wzrasta waga ludzi/poslów, którzy to prawo uchwalać będą. Może bowiem dojść do sytuacji, że dobrze przygotowany projekt zmian prawnych (przez rozsądnych i mądrych fachowców), przedlożony następnie Sejmowi jako inicjatywa obywatelska, zostanie w tym Sejmie poddany takiej obróbce przez niekompetentnych poslów (co juz się często zdarzalo), że uchwalone prawo dość mocno będzie odbiegalo od zaproponowanego projektu. Nie wspominam tu (a o takiej możliwosci Pan nadmienia w tekście), że z lekka oglupiale (równie i w dużej części niekompetentne) spoleczeństwo poddaje się urokom lobbystów i podpisuje projekt nie mając specjalnie pojęcia o meritum inicjatywy czy jej konsekwencji.

Efekt: stracone pieniądze, praca fachowców zaangażowanych w inicjatywę obywatelską -> kompletna deprecjacja idei tejże inicjatywy.

Czy więc zamiast koncentrować się na inicjatywie obywatelskiej nie należaloby stworzyć bardziej rygorystycznych zapisów konstytucyjnych dotyczących roli i obowiązku posla, jego wyksztalcenia, doświadczenia? Bo w aktualnym stanie rzeczy niekompetentni poslowie zajmują się projektami ustaw prawnych dotyczących nader trudnych zagadnień, biorąc lub nie biorąc pod uwagę opinii fachowców (częściej jednak kierujących sie interesem partii). Efektów takiej pracy nie są wstanie potem poprawić ani Senat (z podobnych powodów), ani prezydent (tu powodów na wszelki wypadek wyjaśnial nie będę, bo zakladam że rozmawiamy o politykach w miare obiektywnych na tym stanowisku.


PS. Panie Yayco Szanowny

Tytul mojego komentarza dotyczyl oczywiście Pańskiego przyrzeczenia danego p. Igle.

Pozdrawiam z ulgą


...

...


Panie Lorenzo,

przecież to tylko zestaw łagodnych sugestii. Pozbawionych sankcji. Więc proszę się nie przerażać. Najwyżej delikatnie Pana upomnę.

Jeśli idzie o ogólne kwestii tworzenia prawa, to proszę wybaczyć, nie jest to tematem tej notki. O tym, jak to można zrobić, przy założeniu, że się chce, może będzie następna. Nie chciałbym, aby wszystko się w odpowiedziach dziś danych Panu, zawarło. Dziś problem jest prosty: czy tego właśnie chcemy. Bo wszytko ma swoją cenę Panie Lorenzo. Jak na razie zresztą odpowiedź jest prosta, a nawet taka, jaką przewidywałem: prawie nikogo to nie obchodzi. Za dużo trudnych słów.

Natomiast propozycje wprowadzenia cenzusu wykształcenia, albo doświadczenia, to proszę wybaczyć, ale zaraz się jednak powołam na regulamin. Do tego nie da się wrócić, Panie Lorenzo, czy Pan tego chce, czy ja. Nie da się, a ja o rzeczach niemożliwych gadać nie będę. To w regulaminie jest napisane. Przepraszam, że wspominam…

Problem jest poważny, tu się z Panem zgadzam. Niefachowość polskiego prawotwórstwa jest nad wyraz bolesna. Pisałem o tym już kiedyś na TXT, przy okazji dekretów. Bo uważam dekrety za zdecydowanie mniejsze zło, niż sejmokrację.

Ale i inicjatywę obywatelską można uczynić sensowniejszą i bardziej skuteczną. Wystarczy chcieć. Ale proszę mnie dziś nie pytać, jak to zrobić.

Przy okazji, proszę zauważyć, że współczesne merytokracje nie mają charakteru parlamentarnego. Działają obok parlamentu, głównie dzięki jego słabości. Nowoczesna merytokracja opiera się na wpływie i autorytecie. Bardzo trudno budować merytokrację tego typu w kraju, gdzie wszyscy wiedzą wszystko najlepiej. Gdzie negowane są autorytety wszelkiego rodzaju, a na każdego eksperta, znajdzie się inny ekspert. Na każdego Mendla, jest jakiś Łysenko.

Myślę, że są dwie drogi. Pierwsza, w zasadzie dla głupków i rewolucjonistów (proszę zauważyć, że nie mieszam jednych, z drugimi), jest taka żeby negować fakty, rozwój historyczny i położenie geograficzne. To się czasem nawet udaje. Były precedensy. Co prawda zasadniczo nieudane, ale to żaden argument. Piszę to poważnie. Pierwszą świecącą żarówkę poprzedziły dziesiątki nieświecących. Niektóre były nawet drewniane.

Druga droga, powiedzmy, że nazwiemy ją organiczną jest taka, żeby naprawiać, to, co się daje naprawić. Z bardzo prostym celem na myśli: żeby wokół nas było mniej bubli. Jeżeli chcemy mieć inicjatywę obywatelską, to zróbmy ją dobrze. Jeśli decydujemy się na takie rozwiązanie, to sabotażem jest taka konstrukcja prawa, która wprowadza je tylko pozornie i czyni kompletną fikcją.

Ale ta droga jest trudna. Rzucanie kamieniami jest bardziej wciągające.

Pozdrawiam, wspominając rzeźbę Brukowiec, broń proletariatu


Pani Magio,

nic się Pani nie wydaje. Wszystkie informacje są prawdziwe. To jest instytucja fasadowa. Dlatego powstał ten tekst. Bo jeśli nikt tego nie chce, to należy to wyciąć i wraz z referendum ogólnokrajowym posłać na śmietnik historii. N czyta te słowa i radośnie pokrzykuje: “To, to! Właśnie!”, oraz klepie się po udach, wino rozlewając. Niewykluczone, że to jest dobry pomysł.

Ale jeśli taka instytucja ma istnieć, to trzeba ją skonstruować tak, żeby mogła działać. Albowiem, nawet dobre rozwiązania prawne, nie muszą być koniecznie stosowane, prawda?

Tylko zwracam Pani uwagi na pewne niebezpieczeństwo intelektualne. Jak coś nie działa, to skłonni jesteśmy założyć, że cala instytucja jest do kitu. To nie jest proste. Nie aż tak. Moim zdaniem, a ku niezadowoleniu N, można sobie wyobrazić inicjatywę obywatelską, która będzie mniej fasadowa. Którą będzie można się skutecznie posłużyć. Gdyby ktoś chciał i umiał.

Ale żyjemy w kraju, gdzie jedni powiedzą: nie ruszajmy Konstytucji, ona taka ładna jest. A drudzy całkiem się obrażają na demokrację i uważają, że to wszystko funta kłaków nie warte.

Tym pierwszym zalecałbym myślenie, które podobno nie boli (choć jak się człowiek rozgląda, to trudno uwierzyć). Tym drugim emigrację, bo to prostsze. Całkiem niezły zestaw państw, wolnych od zarazy demokratycznej, widziałem niedawno na stronach Departamentu Stanu USA. Niestety, z informacji tam zawartych wynika, że zamiast tej zarazy można tam często napotkać inne. Na przykład cholerę. Albo ludożerczą partyzantkę. To nie jest droga dla chorowitego starca.

A co do migreny, to współczuję serdecznie

I pozdrawiam


Problem w tym, Panie Yayco,

(choć pewnie czegoś nie wiem), że inicjatywa obywatelska jest jedynie jedną z możliwości zgloszenia projektu ustawy. Choćby nie wiem jak sensownie byl skonstruowany przepis okreslający sposób zwolania tej inicjatywy, jej przeprowadzenie (przygotowanie projektu, zbieranie podpisów etc.), to i tak problemem bedzie dyskusja poselska w Sejmie nad projektem (o ile do niej w ogóle dojdzie), a nastepnie prace w komisjach itd. A zgodnie regulaminem o rzeczach niemożliwych gadać Pan nie będzie. Skądinąd i dla mnie taka rozmowa będzie tylko dywagacjami silą rzeczy. To juz lepiej modly wznieść do Stwórcy w tej intencji, bo a nuż bedzie mial ochotę i nas zauważy (czyli Polaków i ich aktualny problem).

Z zalożenia więc stwierdza Pan (biorąc pod uwagę regulamin), że ewentualne zmiany, bez naruszenia fundamentu (czyli rzeczy niemożliwej zgodnie z regulaminem) będą dotyczyly jedynie instytucji fasadowej, a więc dalszego utrzymania fikcji. Tym bardziej, co zauważyla nieoceniona Pani Magia, w ustawach dotyczących powyższego problemu zawarte są kruczki prawne pozwalające w ogóle nie rozpatrywać projektu zgloszonego drogą inicjatywy obywatelskiej.

Pozdrawiam z uporem


Oczywiście, Panie Lorenzo,

że jedną z wielu. Nie chcę wytykać, ale jest o tym napisane. W tym tekście, tam na górze.

I chyba jednak mnie Pan nie zrozumiał. Widać za dużo dziś myślę o Hercenie i brechta umysłowa, wypływająca ze mnie, nie jest już do pojęcia.

Ja, dawno już temu, napisałem, na TXT, że należy zmienić konstytucję. Całą. Nie znowelizować. Zmienić. Bo ta jest bardzo niedobra.

W związku z tym, czasami piszę tutaj o różnych fragmentach przyszłej konstytucji. O tym jak ja bym ją chciał widzieć, albo o tym jakie widzę możliwości, bo nie zawsze mam zdanie stanowcze. Piszę zatem o rozmaitych instytucjach prawnych. Pan by chciał, żebym napisał całą konstytucję? Przykro mi, ale nie jestem kompetentny. Musiałbym kolegów doprosić. I zacząć liczyć wydatki. Ja tu się bawię Panie Lorenzo. I wybieram sobie rodzynki. Tym razem wybrał je, dla mnie, uporczywie nieobecny Pan Igła. Sam bym sobie wybrał referendum, które jest i zabawniejsze, i łatwiejsze w opisie. I na dodatek, tak się składa, że się na nim znam. Sama przyjemność. Ale jak trzeba, to trzeba.

I raz jeszcze: tak, są kruczki prawne. A ja uważam, że można ich uniknąć. Oczywiście zmieniając stosowne ustawy. Kiedy mówimy o instytucji prawnej, to mówimy o wszystkich przepisach ją regulujących. Niezależnie od tego, w jakim akcie normatywnym są zawarte. Czy można wyeliminować wszystkie kruczki prawne? Nie, nie można. Można tak tworzyć prawo, żeby było ich mniej. Czy w związku z tym należy odrzucić prawo oficjalne, jako regulator stosunków społecznych? Proszę sobie odpowiedzieć samodzielnie. Podpowiem, że ostatnio próbowano, w Rosji, za komunizmu wojennego.

I raz jeszcze, aż do bólu: ten tekst kieruje do Pana, Panie Lorenzo, pytanie: czy Pan, Panie Lorenzo, chce inicjatywy obywatelskiej. Jeśli tak, to w innym tekście zaproponuję Panu możliwości zmiany status quo. A jak nie, to po mam pisać? Ja wiem, co sądzę, nie muszę sam siebie czytać, żeby się dowiedzieć.

Ja wiem, że Pan, krakowskim obyczajem, chciałby najpierw wiedzieć, jak ten kryminał sie kończy. Nie ma dobrze. Najpierw kup Pan książkę.

Pozdrawiam natrętnie


Dziękuję,

choć jak na razie nie wyczytałem niczego, czego bym nie wiedział?
No może, w regulaminie, że słów można używać.

Wniosek?

Taki, jak zwykle, decyduje praktyka.
Także jeżeli o słowa chodzi.


Proszę bardzo, Panie Igło,

ale pozwoli Pan, że nie zgodzę się z Panem, iż o wszystkim decyduje praktyka. A raczej, zgodzę się, ale z zasadniczym zastrzeżeniem.

Zastrzeżenie jest takie, że trudno o dobrą praktykę, gdy litera prawa jest zła. Zwłaszcza zaś, jeśli jest zła z założenia. Jeśli prawo tworzy się po to, aby nigdy go nie stosować. To strata czasu, pieniędzy i nerw.

Dobra regulacja prawna może stanąć w poprzek złej praktyce. Dlatego, zanim zaczniemy narzekać na praktykę, zadbajmy o porządne prawo. Porządne w tym sensie, że dobrze zrobione, bo nie ma takiej szansy, żeby wszystkim się podobało.

Pozdrawiam, ciesząc się z wizyty


Może inaczej, Panie Yayco,

choc może nie jest to koniecznie wynalazek krakowski, a raczej z dziedziny biznesu. Jesli chcę podejść do pewnej idei/projektu biznesowego, na jednym z pierwszych etapów następuje tworzenie rachunku kosztów i zysków. Bo nie biznesplanu – te jak wiadomo zawsze musza kończyc się pozytywnie dla ich twórców (a także dla banków, ktore oczywiście w to nie wierzą), inaczej bylyby bez sensu.

Otóż zanim zacznę zastanawiac się nad reakizacją inwestycji, chcę wiedzieć, jakie są szanse tej realizacji, jakie wystapia przeszkody, jak ksztaltować sie będą naklady na poszczególnych etapach, potem ewentualna rentowność etc. Jesli tego nie zrobię, narażę na straty inwestorów, udzialowców itp.

Podchodzenie więc do projektu zmian prawnych, bez świadomości jak wielki winien byc ich zakres, by zmiany te funkcjonowaly w perspektywie (Pańska konstytucja), i to wbrew interesom grupy polityków (a te sa z zalożenia przeciwstawne do interesu spolecznego, w przeciwnym razie instytucja inicjatywy spolecznej jako swoistego rodzaju votum nieufności wobec poslów – lub brak wiary w ich zdolności sprawcze – bylaby bez sensu).

Zresztą w samym tytule zawarl Pan niejako odpowiedź: czy te/takie zmiany są nam potrzebne/konieczne. Gdybym podchodzil do zagadnienia w sposób lekkomyslny (to z pewna świadomie użyta dezynwolturą napisane), a nie biznesowo-pragmatyczny, dalbym w moim odczuciu dowód mej dyziowatości i braku szacunku zarówno dla tematu jak i referenta.

Nawiasem mowiąc, prawdopodobieństwo, iż nie rozumiem lub źle rozumiem Pański tok rozumowania, powinien dać Panu do myślenia w trochę szerszej perspektywie.

Pozdrawiam zatroskany (glównie o siebie)


...

...


Panie Lorenzo,

to ja zadam Panu proste pytanie: czy uważa Pan, że – z jakichkolwiek powodów – warto utrzymywać w porządku prawnym instytucje demokracji bezpośredniej?

Powiem Panu, po cichu, że N uważa, że nie. On sadzi, że to jest problem aksjologiczny i jemu wyszło, z tego rachunku wartości, że to bez sensu jest. A jego główny argument wyraża się w starodawnym powiedzeniu g… chłopu, nie zegarek.

Pozdrawiam z całkowitym niezrozumieniem dla biznes planów


Pani Magio,

zwracam Pani uwagę, że to jest taka zabawa intelektualna. Blog taki. My się tutaj bawimy w wymyślanie sensowniejszego ustroju. Dla zabawy i nauki. Proszę sobie wybrać piłeczkę.

Oczywista, że nie ma to większego sensu praktycznego, podobnie jak większość refleksji blogowych. Ale wie Pani, istniej cień prawdopodobieństwa, że ktoś z tu obecnych, przez przypadek, może kiedyś, jakoś tam, za pomocą cudu Pańskiego, będzie miał wpływ na kształt jakiejś ustawy. Albo będzie chciał pójść na jakieś referendum, rozumiejąc po co idzie.

Może się jemu to przyda?

Bo Pani, zdaje się proponuje, żeby iść do ogródka i się kwiatkom przyglądać. A Oni nich se robią jak chcą. Po uważaniu.

Ja się z Panią nie zgadzam stanowczo. Uważam, że brak zainteresowani pewnymi sprawami, powinien oznaczać brak prawa do marudzenia.

A ja lubię marudzić. Zwłaszcza w kwestiach konstytucyjnych.

Pozostaję w niejakim zadziwieniu


I tu mam pewien problem z Panem N, Panie Yayco.

To tak a propos zegarków. W kraju slynnym z ich jakosci ten system się sprawdza. Tyle, że oni go ćwicza juz dość dlugo, więc zdążyl sie wytworzyć mechanizm odpowiedzialności nazwijmy to spolecznej, minimalizujący lub wręcz wykluczający wspomniane przez Pana N starodawne powiedzenie.

Na pierwszy rzut oka powiem, że tak. Na drugim jednak (znowu klania sie ten rachunek, no i oczywiście Kraków, a pozatym to jednak nie ruletka), by ten sposób sie sprawdzal, spoleczenstwo musi miec świadomośc skuteczności (a ona zazwyczaj przeklada sie na frekwencję) i poczucie obowiązkowości (tez frekwencja m.in.), a z tym u nasz krucho trochę.

No i zakres: czy na wszystkich szczeblach terytorialnych, w jakim zakresie spraw. To są pytania. Natomiast jeśli idzie o ideę powtórze się i będę za.

Pozdrawiam w miare optymistycznie, co oznacza, że równiez z szacunkiem


...

...


Panie Lorenzo,

Pan odpowiada mętnie i po krakowsku.

Ja Panu proponuję, żeby w Polsce robić zegarki takiej jakości, jaką rodak Patek za granicą zaprowadzał, a Pan mi na to, że skoro buksiaki typu Ruhla (pamięta Pan?) źle chodzą, to Pan woli klepsydry.

Proszę Pana, w demokracji bezpośredniej jest tak, że nie można sprawdzić. Jeden mechanizm na wszystkie okazje. Czasami trzeba odżałować Sokratesa. Tak to działa.

Tu nie ma do wyboru. Prawo ma sens jak jest stabilne i jednakie dla wszystkich. Koniec. Nawet nie będę pytał, jak Pan chce ich wychowywać do obywatelskości, nie dając do rąk prawdziwych narzędzi tejże. Ze śmiechu zajadów dostaję.

Zaś w kwestii ostatniej, to cały czas rozmawiamy o rozwiązaniach dla Państwa. Nie dla lokalnych samorządów. To zupełnie inna jest historia, proszę Pana. I inne prawo. Bo skutki są inne.

Innymi słowy, mnie wychodzi (proszę mnie poprawić, jeśli się mylę) że Pan jest jak najbardziej za, ale pod warunkiem, żeby jednak nie. Ciekawy plan. Taki sam, jak ten który przyświecał autorom aktualnych rozwiązań.

Pozdrawiam z szacunkiem niezmiennym, uśmiechając sie ironicznie


Pani Magio,

proszę się już nie unosić i łagodnie opaść na ziemię.

I odpowiedzieć mi na jedno pytanie: jak by Pani postąpiła, gdyby w najbliższą niedzielę odbywało się referendum za utrzymaniem instytucji obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej?

Dodajmy, że głosowanie za jej utrzymaniem skutkować by miało podjęciem prac nad znowelizowaniem przepisów prawa, regulujących tę instytucję.

Oczywiście głosowanie przeciw oznaczałoby całkowite usunięcie tej instytucji z systemu prawa.

To czy poszła by Pani na takie referendum? A jeśli tak, to jak by Pani zagłosowała?

Ja dzisiaj nie pytam o dziesięć tysięcy zmiennych, tylko o kilka podstawowych wartości.

Pozdrawiam, prosząc o wybaczenie


Panie yayco

Nie jestem zwolennikiem demokracji bezpośredniej, więc właśnie ta fasadowość mnie raczej cieszy. A wyleczyły mnie z naiwnej wiary głosy samych zwolenników. W szczególności drugie zdanie wypowiedzi. Obejmujące wyjątki. Jak raz te, gdzie vox populi mógłby głosować niepoprawnie. Cokolwiek to znaczy.
Poza tym postulat zniesienia inicjatywy obywatelskiej wydaje mi się sprzeczny z nadrzędną ideą Pańskiego Regulaminu, gdzie realizm jest postulowany. Bo za skarby nie uwierzę, iż ktokolwiek się na to poważy. Odbieranie nawet złudnych przywilejów okazuje się zbyt kosztowne.

Ukłony
Konrad


...

...


Panie Konradzie,

Dwie kwestie.

Po pierwsze, nie wiem czemu cieszy Pana instytucja fasadowa. Proszę pamiętać, że każda taka instytucja kosztuje. Może akurat ta nie tak dużo jak na przykład referendum, ale kosztuje. Zazwyczaj Pana, mnie i jeszcze kilka milionów podatników. Nie ma się co cieszyć z fikcji.

Natomiast co do zlikwidowania obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej, to zaręczam Panu, że to jest możliwe. Nikt by tego nie zauważył, aż do uchwalenia Konstytucji. Oczywiście przy dołożeniu należytej staranności. Pan znał tę Konstytucję zanim ja uchwalono, albo i wszystkie wcześniejsze projekty? Naprawdę?

Ale tak, czy inaczej, głos Pana zaliczam do koszyka: “niech sobie będzie, byle nic z tego nie wynikało”.

Pozdrawiam serdecznie


Pani Magio,

no to mamy jasność.

Pozdrawiam, dopijając


Panie yayco

Jeśli przy okazji konstytucji, to pełna zgoda. W tłoku się zgubi. Natomiast za szkodliwy uznałbym sam fakt odebrania przywileju.
Nie dostrzegam jakoś nadmiaru inicjatyw obywatelskich, to zaś zostałoby odebrane jako wyraźny sygnał zniechęcający.
Poruszamy się przecież głównie w obszarze symboli, bo polska tradycja i tak nie wskazuje tej drogi, jako najbardziej oczywistej. Nawet związki zawodowe, które dysponują (?) sztabem prawników, wolą pokrzyczeć na ulicy. Dlatego szary obywatel i tak po to nie sięgnie, szkód wiec nie poczyni, a nie otrzyma sygnału, by w odpowiedzialnej pracy rządzących nie przeszkadzał.

Konrad


Panie Konradzie,

na tym ta zabawa polega, żeby myśleć i pisać w kategoriach nowej Konstytucji.

Zgadzam się z Panem, że odbieranie jakiegokolwiek przywileju byłoby samobójstwem politycznym.

To referendum to wymyśliłem tylko dla Pani Magii, żeby wydusić z niej decyzję.

I z drugą częścią Pana wywodu się zgadzam. Moim zdaniem demokracja bezpośredna ma sens tylko na poziomie samorządowym.

Bo tam lepiej widać przyczyny, działania i skutki.

Ale jak już ma coś być w tym systemie, to wolałbym,żeby było dobrze zrobione. Tak dla ogólnego porządku.

Pozdrawiam wieczornie


Panie Yayco

im dłużej czytam tym więcej rozumię, ja bym poszedł na to referendum (ja i Magia to 100% frekwencji) zagłosowałbym za pozbyciem się

ja to taki deregulator jestem, ciąć, ciąć i oszczędzać papier, no przeciez gdyby przyszło znowu do każdego domu egzemplarz posłać to w miliony by poszło

pozdrawiam póxno, psiocząc z deka na dostawcę połącznia
Prezes , Traktor, Redaktor


Panie Maxie,

stawia mnie Pan w trudnej sytuacji.

Z jednej strony, ciągnie mnie ku deregulacji i oszczędzania dżungli amazońskiej. Z drugiej, jeśli Pan z Panią Magią stanowić będziecie 100 procent frekwencji, to se nie roztrzygnie, cholera.

To może ja tego N wyślę, to on zagłosuje tak jak Pan. I będziecie wygrani.

Pozdrawiam idąc spać


Ha! Tylko czy słowa preswazji wystarczą na N

On wydaje się być wielce nieskory na takie wycieczki, choćby w słusznej sprawie…

pozdrawiam również sennie

Prezes , Traktor, Redaktor


Panie Maxie,

na dobranoc powiem Panu, że na referenda, to ten N zawsze będzie chodził.

Posiada wyrzut sumienia i będzie chodził, póki życia mu starczy. Za pokutę to będzie miał dla siebie.

Pociesza się, że może następnego nie dożyje, ale żre margarynę, więc kto go tam wie?

Pozdrawiam ostatecznie, bo bzdury piszę


...

...


Magio Miła

czyli jak, to w formie samoobrony (sic!) ten głos na nie?

ja to tak odbieram, a Pan Yayco wszem i wobec się chwali że mizernej postury…

:)

Prezes , Traktor, Redaktor


...

...


WSP Yayco i Szanowni komentatorzy

Robię czwarte podejście do tej bardzo ważnej i ciekawej dyskusji.

Z mojego punktu widzenia wygląda to tak:

Do społeczeństwa winna należeć inicjatywa obywatelska,niosąca w swym zamiarze powołanie do życia na odpowiedni okres grupy najlepszych polskich umysłów z dziedziny prawa,nie tylko konstytucyjnego.

Ciało to w uzgodnionym terminie,bez względu na koszty winno opracować nową Konstytucję,oraz nadać wyraźny kierunek konsekwencjom nowej Konstytucji.

Inicjatywa obywatelska winna swoją dojrzałością polityczną oraz stwierdzeniem pełnej kompromitacji dotychczasowych władz wymusić przyjęcie nowej Konstytucji przez dotychczasowe ciało ustawodawcze.

Po uchwaleniu Konstytucji wszystkie władze winny natychmiast podporządkować się nowemu systemowi.

Oczywiście do tego wszystkiego potrzebne byłoby ogólnonarodowe referendum.

Tak,moim zdaniem,byłoby najłatwiej i najprościej.

Spodziewam się różnych tam połajań i pouczeń,ale proszę z fasonem i delikatnie bom wrażliwy i człek prosty,a nie prawnik.

Dzielenie włosa na cztery też nie leży w moich nawykach.

Pozdrawiam serdecznie


Pani Magio,

to ja już nic nie rozumiem.

Wychodzi mi, ze Pani, w sytuacji krytycznej głosowała by za instytucją, którą uważa za bzdurną.

Pogratulować konsekwencji.

Ponadto zapewniam Panią, ze nie biorę udziału w akcjach promocyjnych. Zresztą jest to trudne dla bytu wirtualnego, a jak wielokrotnie pisałem, N jest przeciwny demokracji bezpośredniej.

Pozdrawiam porannie


Szanowny Panie Zenku,

pisze Pan:

19zenek

Do społeczeństwa winna należeć inicjatywa obywatelska,niosąca w swym zamiarze powołanie do życia na odpowiedni okres grupy najlepszych polskich umysłów z dziedziny prawa,nie tylko konstytucyjnego.

Proszę wybaczyć, ale społeczeństwo jest za duże, żeby mogło się posługiwać czymkolwiek, a w szczególności instrumentami prawnymi. Ale jak rozumiem jest to głos za utrzymaniem tej instytucji.

Co do powołania takiej super–hiper Rady Legislacyjnej, to pomysł nie jest nowy. Problem jedynie w tym, wedle jakich kryteriów dobierać geniuszy. I kto ma ją powołać. Bo jeśli ma ona funkcjonować poza strukturami Państwa, to nic z tego nie będzie. Ani pieniędzy, a ni prestiżu, ani Konstytucji.

A jeśli ma być wewnątrz państwa, to do czego ją Pan przywiąże: do Sejmu, do rządu czy do prezydenta?
I co to ma wspólnego z _inicjatywą obywatelską, która jest jedynie jedną z dróg, prowadzących (intencjonalnie) do tworzenia ustaw?

19zenek

Ciało to w uzgodnionym terminie, bez względu na koszty winno opracować nową Konstytucję,oraz nadać wyraźny kierunek konsekwencjom nowej Konstytucji.

Tak to powinno działać, święta prawda. No poza tym, że nie da się wyznaczyć terminu. Bo potem będzie wstyd, jak Ciał się rozjedzie z powodu upływu terminu.

19zenek

Inicjatywa obywatelska winna swoją dojrzałością polityczną oraz stwierdzeniem pełnej kompromitacji dotychczasowych władz wymusić przyjęcie nowej Konstytucji przez dotychczasowe ciało ustawodawcze.

Proszę Pana. W demokracji się nic nie wymusza. A już zwłaszcza Konstytucji. Ponadto nie idzie o kompromitację władz, ale o tworzenie lepszego prawa. Innymi słowy nie o rozliczenia. a o zmianę na lepsze. No i jeszcze wątpić idę w to, czy każda zaraz inicjatywa obywatelska , będzie politycznie dojrzała. Tego się nie da zagwarantować. Raczej przeciwnie, spodziewałbym się, że takie projekty będąc przejawami chciejstwa, grzeszyć będą też w wymiarze technicznym.

19zenek

Po uchwaleniu Konstytucji wszystkie władze winny natychmiast podporządkować się nowemu systemowi.

Tak to działa. Nigdy nie było inaczej. Jak prawo wchodzi w życie, to obowiązuje.

19zenek

Oczywiście do tego wszystkiego potrzebne byłoby ogólnonarodowe referendum.
Tak,moim zdaniem,byłoby najłatwiej i najprościej.

.

Obawiam się, że są prostsze sposoby. Szybsze i bardziej wydajne. Proszę zauważyć, jak szybko stworzono konstytucję po 1918 roku.

Pozdrawiam serdecznie, zazdroszcząc idealizmu i ogródka


Szanowny Panie Yayco

i zaś postawiłeś Pan na swoim i Zenka poszczypałeś.

Wnerwiony,niezbyt mocno,bo przed mądrzejszymi chylę głowę.
Stresuję się,bo ileś tam rzeczy nie wiem i nie mam na nie recepty.

Odpowiadasz Pan mnie,zadając całe multum kłopotliwych pytań,a ja omnibusem nie jestem,ba nawet nie wiem ile być powinno w Radzie Konstytucyjnej mędrców i jak ich mianować,wybrać,wylosować.

Nie wiem tego i tamtego,nie wiem jak szybko i kto napisał konstytucję w 1918 roku.

Wiem natomiast,że są naszym Kraju ludzie mądrzy,wybitni co by to w szybkich abzugach zrobili na chwałę potomnych i swoją.

Nie chcę w żaden sposób z Panem przepychanki prowadzić,ale Panu wytyk zrobię,jakem Zenek

W swoich rozważaniach ani razu nie wziął Pan pod uwagę Internetu i jego siły.
Skopał Pan inicjatywę obywatelską i okolice z nią związane,a skąd Pan wie,że za miesiąc,może dwa jakieś blogowisko nie rozpocznie krucjaty o tym,co teraz tutaj rozważamy,i nie nada temu prężny i mocny kierunek,hę?

Pozdrawiam zadziornie,ale sympatycznie


...

...


Panie Zenku,

odpowiadając na Pana wytyk, powiem, że nie wiem, ale nie podejrzewam.

Biorąc pod uwagę skalę ignorancji społecznej w sferze prawotwórstwa (to nie przytyk, tylko stwierdzenie faktu), każda prawie inicjatywa oddolna w tej sprawie skazana byłaby na wyśmianie.

Ponadto krucjaty chyba są już niemodne.

A jeśli bym się mylił, to co w tym byłoby złego? Przecież ja chcę na ten temat dyskutować. Jeśli w innym miejscu, dyskusja taka była by bardziej rozwinięta i na dodatek gdyby wynikały z niej jakieś działania realne, to pierwszy bym klaskał.

Pozdrawiam, powoli się zbierając


Pani Magio,

nikt nie odbiera sensu temu co Pani napisała. Ja po prostu staram się te sensy zebrać w całość.

Proszę wybaczyć, ale przykłąd z kwiatkami wydaje mi się nietrafiony. Ja wiem, co mnie uczula. To raz. Wiem jakie kwiatki mi się podobają, a jakie dałbym komu innemu. To dwa. Nigdy nie wziął bym na siebie obowiązku opiekowania się roślinnością, bo wiem, że to dla roślinności to by było zabójcze. To trzy.

O co jeszcze można mnie spytać, w związku z kwiatkami? Proszę zaproponować pytanie referendalne, a ja chętnie na nie odpowiem.

A N się cieszy. Jak najbardziej.

Pozdrawiam, wychodząc


Koncyliacyjny Panie Yayco

troszkie mnie,żeś Pan był łaskaw ugłaskać.

Pan już prawie wszystko wiesz w tym zakresie budowy od nowa demokracji w Polsce i ja to staram się zrozumieć i biegnąć po Pańskiej myśli.

Nie rozumiem jednak,co jest nagannego w tym,że ileś tam rzeczy w zawróceniu demokracji polskiej na właściwe tory,mnie się marzy,czy to jest idealizm?

Raczej nazwał bym to trzeźwością przeciętnego zjadacza chleba.

Pozdrawiam serdecznie


Panie Zenku,

ja wcale nie wiem wszystkiego. W żadnej dziedzinie.

Na dodatek nie zamierzam od nowa demokracji budować. Żadnego od nowa, kurde.

Parę rzeczy można by poprawić. Tyle.

Idealizmem nazywam przekonanie, że istnieje ustrój idealny dla Polski. Nie wydaje mi się Panie Zenku.

Jak dotychczas, w ustrojach idealnych, przeciętnemu zjadaczowi chleba często tego chleba brakło.

Pozdrawiam nie mniej serdecznie.


...

...


Pani Magio,

w dużej mierze ma Pani rację. Ja myślę o tym w bardzo pokręcony sposób. Właśnie dałem temu wyraz, na sąsiednim blogu.

Dziękuję za wyrozumiałość i staranność

Pozdrawiam, kociokwiku nie zazdroszcząc


I tu, Szanowna Pani Magio,

zaczynamy mieć poważny problem. Z pólki niemal konstytucyjnej. Niedawno przez Polskę (ale nie tylko) przetoczyla się fala protestów związanych z ratyfikacją Traktatu Lizbońskiego. Protesty, jak Pani pamięta dotyczyly w zasadzie dwóch kwestii: pierwszej – iz rząd ukryl niejako przed obywatelami treść traktatu. I drugiej – po częsci wynikającej z tlumaczeń rządu -, że nawet ci, ktorzy znali treść Traktatu, prawie go nie zrozumieli (pomijam oczywiście prawników czyli fachowców).

Należy więc sądzić, że twórcy wszelkich zmiany, jakie mogą być wprowadzone w przypadku konstytucji (calościowe lub częściowe) w przyszlości bliższej lub dalszej zakladają a priori wykluczenie bardzo dużej (jeśli nie przeważającej) częsci spoleczeństwa z procesu “restrukturyzacji” porządku prawnego naszego panstwa.

Kontynuowac tej myśli nie chce na razie, bo konstatacja ta mnie przeraża (nawet bardziej niz sam Pan Yayco) w swych konsekwencjach ustrojowych, lub bardziej etycznych (jesli etyka ma cokolwiek do powiedzenia w tych kwestiach i na tym obszarze).

Powyższa konstatacja, a także jej implikacje, wcale nie oznaczają, że jestem klasycznym idealistą-naiwniakiem lub, że jestem przeciwnikiem zmian. Wręcz przeciwnie – jestem pragmatycznym cynikiem, tyle że jednak o pewnych nalecialościach romantycznych, a w związku z tym przerażony.

Pozdrawiam ciesząc się, ze być może problem ten nie będzie mnie dotyczyl


...

...


No chyba z grubsza tak bylo,

chciałem się w sumie dowiedzieć, czy Państwo wyżej sobie cenią obywatelskość podmiotową, zaangażowanie w sprawy publiczne i prawo do obywatelskiego samostanowienia (podmiotowości ), czy też raczej merytokratyczny ład i porządek, oraz nie zawracanie obywatelowi głowy głupotami.

Nie wyszło, za bardzo, ale to też jest jakaś odpowiedź. Dla mnie.

Cieszę się, że do zabaw z demokracją bezpośrednią nie wybrałem tej jedynej, jej przynależnej, instytucji, którą cenie, której w polskim systemie prawa nie ma, a ja bym nawet zapłacił, żeby ją ordynować.

Mam wrażenie, że zamiast pisać część drugą o czymś, co nikogo, nawet mnie nie ciekawi, napiszę za jakiś czas o tym, co mnie interesuje, a co mało kto rozumie.

O obywatelskim nieposłuszeństwie, jako instytucji prawnej.

Muszę to przemyśleć

Pozdrawiam

PS Pani Magio, osobno dziękuję za tłumaczenie moich pokrętnych myśli na ludzki język. Nawet, jeśli nie zawsze miałem takie zamiary, jakie mi Pani przypisuje, to Pani interpretacje są atrakcyjne.


Szanowna Pani Magio

Bez względu na liczbę mostów (a może nawet tym bardziej) pozostaję przy moich wątpliwościach wyrażonych w ostatnim komentarzu do Pani. Idzie mi bowiem o zrozumienie (a tym samym i wplyw) spoleczeństwa na ksztalt ostateczny ustawy zasadniczej. Możliwość manipulacji jest zbyt wielka po prostu.

Ja się znam na biznesplanach i takich tam (i prawie gospodarczym w zakresie mi potrzebnym), Pan Yayco stwierdzil, że on się na tym nie zna. I odwrotnie, jeśli idzie o ustawe zasadniczą. Pozostaje więc kwestia zaufania. Podobnie bylo w przypadku Traktatu Lizbońskiego. Mam więc miec kompletne niemal zaufanie do polityków? Stąd moje przerażenie. I moje poprzednie rozważania dotyczące kwesti jak etc., jako że są to jedyne rzeczy, jakie mogę zweryfikować.

Pozdrawiam


Szanowny Pan yayco

“Mam wrażenie, że zamiast pisać część drugą o czymś, co nikogo, nawet mnie nie ciekawi,”

Są tacy co to ich ciekawi.
Można napisać o jednym i drugim, tak dla zachowania symetrii, albo z jakiegoś innego powodu.

Artur Kmieciak


Dzięki, Panie Arturze,

pomyślę o tym

Pozdrawiam


Czcigodny Autorze,

Ja sobie czytam uważnie wszystkie komentarze. Czytając zdaję sobie sprawę z mojej przeogromnej niewiedzy i intelektualnej miałkości. Mając bowiem ścisły (ponoć) umysł staram się wszystko sprowadzić do najprostszej postaci. Czysta strategia minimaksowa – minimum wysiłku, maksimum osiągnięć. Ustalamy funkcję celu i znajdujemy jej ekstremum przy zadanych kryteriach. Że nie wszystko da się przełożyć na liczby? Wszystko się da. Lepiej lub gorzej. Tylko proszę nie zadawać konkretnych pytań “Ile to będzie CBA minus Kamiński”, bo to nie na temat.

Gdybym zatem stanął przed zadaniem przygotowania nowej Konstytucji, poprosiłbym kilku fachowców od ubierania w piękne słowa takiej oto nadrzędnej dewizy:

Żyj i daj żyć innym

Po ubraniu w preambuły i słowną watę moja Konstytucja mieściłaby się na jednej stronie A4, a i to napisana byłaby dość dużą czcionką. Wyglądałaby nieźle oprawiona w ramkę i powieszona na ścianie.

Trochę po amerykańsku wyszło, ale nie było to zamierzone.

Konsekwencją takiego minimalistycznego podejścia do sprawy byłoby natychmiastowe rozwiązanie wszystkich zarządzanych przez Państwo Związków Mandolinistów. O przepraszam, o mandolinistach miało nie być.

W oczekiwaniu na dalszą pasjonującą lekturę i bez poczucia, że moje pomysły cokolwiek do dyskusji wniosą
Pozdrawiam ignorancko


Panie Oszuście,

z przykrością muszę Pana zawiadomić, że Pańskie, tak uporczywe, jak i nieudolne, próby udawania trolla, śmierdzą oszustwem. Pierwszorzędnie.

A co do części merytorycznej, to Pozwoli Pan, że wyrażę stanowczą nadzieję, że dojdzie Pan do ciężkich pieniędzy, zakupi wyspę o przyjemnym klimacie i ogłosi się królem.

Wtedy mogę Panu taką konstytucję zrobić, jak Pan chce. Nawet na tramwajowym bilecie.

Tylko proszę się z tą wyspą pośpieszyć, bo ja nie młodnieję

Pozdrawiam wyczekująco


...

...


No to, Szanowna Pani Magio,

skutecznie nad wyraz wybiła mi Pani z głowy zabieranie głosu w dyskusji/ach na temat zmian w Konstytucji (m.in. ze względu na moje lenistwo). Z tego, co Pani napisała, wynika bowiem, że nowej Konstytucji – zgodnie z obowiązującym prawem – uchwalić się nie da. Choć z drugiej strony, biorąc pod uwagę doświadczenie, co człowiek uchwalił, to i zmienić może.

Pozdrawiam zdegustowany


...

...


Zaczne od końca, Pani Magio Szanowna,

Pani mnie urazić? A w życiu! Ja taki bardziej staromodny jestem (co mnie raczej dziwi, choć chyba zwolna powinienem przestać się dziwić) i się nie urażam, a jak już, to powodów szukam najpierw u siebie.

Idąc więc dalej od końca: jeśli nie ma (lub tak podejrzewamy) woli politycznej do zmian, a nasz wpływ na zmianę tej sytuacji (lub ustawy zasadniczej) w ten czy inny sposób jest mikry, to też nie wpływa zbyt pozytywnie na moje ego chociażby.

Pozdrawiam przepraszająco


...

...


Panie Lorenzo,

wpływ to zjawisko złożone i mocno niepewne.

Trudno mi Panu cokolwiek obiecywać, ale chciałbym zwrócić Panu uwagę na dwie kwestie.

Po pierwsze, może być, że rację mają Ci, którzy sądzą, że siła Internetu będzie rosnąć szybko, szybciej niż mnie samemu się wydaje. Jeśli tak, to wtedy każda dyskusja, już dziś toczona, o sprawach publicznych ma znaczenie. Nawet politycy są podatni na wpływ. Na szemranie strumyka informacji.

Po drugie, zaś, powiem Panu, że różni ludzie mają różny wpływ. Taki N, co prawda przyłożył rękę tylko do jednej ustawy, ale nie wiadomo, co mu się jeszcze zdarzyć może. W każdym zaś razie zna parę osób, które to robią częściej. Rozmawia z nimi. Mówi, często brutalnie, co sadzi o rozmaitych rozwiązaniach. Może go trochę słuchają, może wcale. Ale to też jest wpływ.

Dlatego warto dyskutować. Choćby po to, żeby mieć szansę na dotarcie do tych, którzy decydują, ze swoim zdaniem. A zdanie się uciera w dyskusji.

Pozdrawiam jak najserdeczniej


Szanowny Pan yayco

Ja na przykład jestem podatny na wpływ i tytuł zmieniłem. Rozbudowany trochę, przyznaje. Ale wiele, jak sądzę, mówiący…

pozdrawiam pod wpływem będąc


Widziałem, Panie Arturze, widziałem

i wdzięczny jestem.

I powiem Panu, że nawet dzisiaj wspominałem jednemu młodemu prawnikowi, co ma pingwiny w komputerze, o tej otwartej inicjatywie.

Może to jest droga, bo młodzi na nowinki bardziej otwarci są.

Pozdrawiam


Subskrybuj zawartość