Pani doktor Annie dedykuję
Wpadła mi w oko strona miastofeniksa.pl – zestaw fotomontaży pod wspólnym tematem Warszawa dziś i podczas Powstania. Od innych okolicznościowych zdjęć tego typu odróżnia ją ciekawy pomysł: zaprzęgnięcie do roboty nowoczesnej techniki. Wszystkie przedstawione zdjęcia to komputerowo obrobione fotomontaże: jedno miejsce, część zdjęcia to wygląd współczesny, część – ruiny zniszczonych w trakcie walk budynków. Obok piwnego ogródka na staromiejskim rynku idą dwie młode dziewczyny – a naprzeciw wychodzi im zgarbiona pani, zza pleców której wyziera zniszczony pociskiem mur. Historia (i to w tej dramatycznej wersji) skontrastowana z beztroską współczesnością.
I gdzieś podczas przypatrywania się zamkniętej w czarno-białych kadrach historii przyszło mi do głowy, że podobnego typu klimat jest dość reprezentatywny dla Warszawy w ogóle – a można go zobaczyć na żywo w samym centrum. Pamiętam, jak uderzyło mnie to kiedyś przy wyjściu z Dworca Centralnego na stronę Emilii Plater i Pałacu.
Z lewej strony – Pałac Kultury. Pamiątka naszej uroczej przeszłości spod znaku sowieckiej dominacji. Przyszli sobie nasi ukochani wyzwoliciele (uprzednio pozwoliwszy się miastu wykrwawić) i zaznaczyli swoją obecność – mniej więcej tak, jak pies oznacza terytorium: tu jest moje, nic mi nie zrobicie, przyszedłem i będę. Do czworonoga ciężko mieć o takie zachowanie pretensje… Niestety, mokry sen socjalistycznych architektów szpeci środek stolicy już tak długo, że część ludzi się z nim zżyła a niektórzy nawet uważają za zabytek.
Spojrzy człowiek w prawo – hotel, pare sklepów i banki, banki, banki… Z tyłu (na początku Chałubińskiego) bodajże BPH, w Marriotcie placówka Pekao SA – nowy wspaniały świat, na który tak strasznie długo czekaliśmy. To już jest nasza fantastyczna teraźniejszość, która wydaje się tak powszednia… Ciężko uwierzyć, że to dopiero od niecałych dwudziestu lat można sobie w środku nocy wyjąć z bankomatu pieniądze i pójść na zakupy.
Głowa znów skręca w lewo – wielkie centrum handlowe pod pretensjonalnym mianem „Złotych tarasów”. Wygląda jak wygląda, nie mnie oceniać, zresztą projektującemu to architektowi mogłoby być przykro bo ponoć się chłopak napracował. Sklepy w ilościach umożlwiających wydanie chyba każdych pieniędzy. W końcu kraj rośnie w siłę, ludzie żyją dostatniej i możemy się wreszcie zacząć zachowywać jak normalny kraj na dorobku. Nie ma konieczności wywoływać żadnego powstania, chwilowo nikt nie napada, ludzie chcą się trochę nacieszyć życiem – po tylu latach toczącej nam się po głowach historii, mamy chyba do tego prawo.
Ale coś troszkę psuje ten sielski obrazek – na wprost stoi kolejka nieszczególnie czystych i eleganckich ludzi przed jakąś budą z rysunkiem Matki Boskiej. To ci, którzy nie załapali się do nowego wspaniałego świata i z rozmaitych przyczyn wylecieli na boczny tor, a teraz ich główna szansa na posiłek to rozdawana przez siostry zakonne zupa z darmowej jadłodajni. Może próbowali, ale im się nie udało – a może po prostu byli leniwi i nie zauważyli, że dobre czasy dla obiboków się skończyły? Nie wiem, pewnie każdy z nich mógłby opowiedzieć jakąś historię.
Ale przecież świat wielkiego miasta nie dzieli się na eleganckich ludzi sukcesu i poturbowanych obdartusów pod jadłodajnią – zawsze ktoś może próbować drogi na skróty. Dla nich też coś jest: zaraz obok banku i hotelu świeci w oczy wypasiony szyld kasyna. Nie masz talentu? Z pracowitością też kiepsko? Spokojnie, w twojej wyzwolonej ojczyźnie zawsze możesz trafić na bogatego sponsora, lukę w przepisach albo kumpli ze szkoły na odpowiednich stanowiskach. Też masz szansę wygrać los na loterii – tylko nie podskakuj, maszeruj równo w szeregu, i wszystko będzie dobrze.
A przystanek dalej w stronę rzeki Galeria Centrum, na przystanku ludzie czekający na autobus, który gdzieś tam ich zawiezie. Też zdarzało mi się stamtąd jeździć gdy mieszkałem na Żoliborzu – a któregoś wieczoru podszedł do mnie facet z przeuroczym kundlem burym na smyczy. Zanim go zobaczyłem wiedziałem, że to bezdomny, bo niestety wyprzedzał go zapach. Rozmowa standardowa – czy mógłbym coś dać na jedzenie dla psa.
Jestem strasznym psiarzem, więc dałem – a potem poczęstowałem faceta papierosem i zaczęliśmy rozmawiać. Nie jęczał, nie narzekał, po prostu relacjonował kawałki swojej historii zrezygnowanym tonem. Ponury kawałek o leczeniu (jakaś paskudna choroba skóry nóg – stąd, jak się okazało, zapach), problemy z noclegowniami… I jeden optymistyczny fragment, który w paskudny deszczowy wieczór był czymś wyjątkowym.
Gość żył z tego, co uzbierał i dostał od ludzi, a żywił się gdzie popadło. Poprzedniego wieczoru uciułał na zestaw w McDonaldzie po czym usiadł sobie przy wyjściu. Dokładnie obok grzejnika, więc atmosfera wokół niego trochę się zagęściła i nie trwało długo, zanim ochrona stanowczo zasugerowała mu opuszczenie lokalu, bo przeszkadza gościom. Co miał zrobić, poszedł – kawałek dalej wzdłuż Jerozolimskich do Subway’a. Dwóch młodziaków z obsługi wyszło właśnie na dymka, zobaczyli gościa i zagadali. Usłyszawszy co i jak, zrobili mu kanapkę ze wszystkimi dodatkami i kawę na koszt firmy, a na odchodne wręczyli paczkę fajek.
Tak sobie myślę, że to mogła być kwestia pory – jest coś takiego w środku nocy, co wyzwala czasem w ludziach człowieczeństwo ukryte za dnia.
Drobiazg? W sumie tak, ale reprezentatywny. Bo Warszawa to przede wszystkim miasto pełne sprzeczności. Bucowato bezduszna wierność procedurom i zwykła ludzka życzliwość. Świątynia konsumpcji obok jadłodajni dla bezdomnych. Bank obok kasyna. Nuworyszowska „warszawka” obok niedobitków starej inteligencji. Kamieniczki z tyłu placu Wilsona i Zatoka Świń na Ursynowie.
Zmasakrowane ponad pół wieku temu miasto, które mimo tego – a może właśnie dlatego, ponoć natura nie znosi próżni – tętni dzisiaj życiem, którego symbolem jest tłum zjeżdżających tam ludzi szukających swojej szansy. Wielu z nich wysiada, jak ja, na Centralnym – i też widzi tę jedność przeszłości z teraźniejszością i dniem jutrzejszym. Brzydota, ale równocześnie autentyczność.
Lubię to miejsce na Ziemi.
Ten tekst jest pisany w sześcdziesiątą czwartą rocznicę godziny „W”: pisany po polsku, przez wolnego człowieka, który spędził w Warszawie pół dorosłego życia. Cześć pamięci Powstańców – gdyby nie oni, wcale nie musiałoby tak być. Dla nas to jest punkt odniesienia, przykład bohaterskiej walki o wolność i symbol, który pomógł przetrwać czarne pół wieku.
Ale dla tysięcy ludzi to był koniec. I nigdy nie wolno o tym zapomnieć.
komentarze
Znakomicie napisane.
Pozdrawiam.
grześ -- 01.08.2008 - 20:58Witaj Bananie,
Pięknie się przywitałeś z Warszawą.
merlot -- 01.08.2008 - 21:03Wychodzę z metra Świętokrzyska
Paw.
natychmiast do autobusu wiozącego do pętli Górczewska.
Paw.
Natychmiast piwo i ucieczka do podmiejskiego..
A pod miastem…
No znowu paw…
Tak, jak by na Dworcu Ce.. wylądować.
Wypasiony merc i psędo dworek .., i paw.
Ja bardzo proszę o persko/koreańską rakietę.
Igła -- 01.08.2008 - 21:12Byle była dobrze wycelowana w te szambo.
Panie Igło,
oglądanie Warszawy wyłącznie przez pryzmat wypasionych merców i pseudo dworków (ostatnio nawet na bilboardach) prowadzi prostą drogą do pawia za pawiem.
Ale:
Czy ktoś Cię do tego do jasnej cholery zmusza? Dlaczego tym tylko żyjesz? Nie widzisz ludzi? Za tym pieprzonym mercedesem. Czystych firanek i placów zabaw w blokach obok pseudo dworków?
Ludzi, wbrew temu co piszesz, coraz częściej uśmiechniętych, odzywających się do siebie?
Dlaczego się tak katujesz, powiedz!
merlot -- 01.08.2008 - 21:23Bananie
30 lipca 2008
Siedzimy we czwórkę.
Normalny wieczór jeszcze młodych ludzi.
Gadamy o tym i o tamtym. Nie o niczym, ale niczym szczególnym.
I skądś nagle, nie wiem już skąd, pojawił się temat Warszawy.
Chwilę później okazuje się, że to jest rodzinne miasto każdego z nas. Już od tego odwykłam.
Zazwyczaj słucham jakie to straszne miasto, jak tu wszystko jest nie tak jakby ktoś tam sobie chciał. Oczywiście z wyłączeniem możliwości zarabiania pieniędzy.
Zdarzyło mi się, że ktoś złożył mi szczere i z głębi serca wyrazy współczucia, że muszę Tu mieszkać.
No i siedzimy sobie i rozmawiamy o tej Warszawie, o Powstaniu, wspominamy cudze wspomnienia skrupulatnie zapisywane w naszej pamięci.
Siedzimy w mieszkaniu, w kamienicy, w której podpisano rozkaz rozpoczęcia Powstania. Już się palą znicze, już ktoś zostawił kwiaty. Coś już jest w powietrzu.
Niespodziewanie bezpiecznie. Zaskakująco nie trzeba nikomu tłumaczyć na czym polega nasza duma i tożsamość.
Mówię im o tramwaju, który w lecie jeździ po Warszawie… Stary, przedwojenny tramwaj, który objeżdża Miasto. Drzwi są otwarte, albo ręcznie otwierane przez młodych ludzi, którzy każdemu wchodzącemu mówią dzień dobry .
Potem się śmiejemy, że ich syn jest jeszcze za mały na takie wycieczki.
Każde z nas widzi i cienie, i blaski naszego Miasta.
Mamy krytyczny dystans.
Ale to nasz dom.
Świadomie kochany.
Gretchen -- 01.08.2008 - 21:27Panie Merlocie
Być może odp. tkwi w tym moim pieprzonym wpisie i tym drugim, niżej, Gretchen.
Dla niej jest to miasto własne, obronione, kochane.
Dla mnie, obce, wredne, zdobyte.
I niechciane.
Igła -- 01.08.2008 - 21:38I chcesz
żeby tak zostało? Na zawsze?
Jesteś pewien że to miasto Cię odpycha?
A może nie chcesz mu dać szansy?
Albo raczej, nie umiesz?
Z Ciapkiem sobie radzisz. Z tłumem obcych bytów wirtualnych – nie gorzej.
Z miasem też można się polubić. Od nowa, albo pierwszy raz.
Niby bzdury plotę, ale coś w tym jest. Spróbuj.
merlot -- 01.08.2008 - 21:46Czy chcę?
To dobre pytanie.
Jak na razie kwituję je uśmieszkiem.
Jak, to kiedyś mawiano.
Igła -- 01.08.2008 - 21:50Pod wąsem.
Panie Bananie,
ma Pan lekka reke do pisania, to widac slychac i czuc.Dziekuje
Bianka -- 01.08.2008 - 22:40witam i pozdrawiam serdecznie,tez psiara :).
droga Gretchen,
wyglada na to ze zakup rozowych bluzek nie zaszkodzil,
podpisuje sie i dziekuje.
ps.jutro ide kupic trzy, tez rozowe
Bianka -- 01.08.2008 - 22:43Moja Bianko
Róż nie zawsze szkodzi :)
Czasem pomaga dystans odnaleźć.
Zobaczysz jutro.
Jesteś daleko więc mój uśmiech musi pokonać odległość, ale doleci…
Gretchen -- 01.08.2008 - 23:00Warszawa
Nie wiem co o tym miećcie myśleć. Tzn. nie napiszę, żem stamtąd bo to nie prawda. Wprost przeciwnie nawet, urodziłem się i wychowałem w Krakowie.
W Warszawie dziewczynę swego czasu miałem i przyjeżdżałem do niej dosyć często. Miasto więc poznawałe wyrywkami. To, co zobaczyłem przy wyskakiwaniu z pociągu, to co z okien tramwaju, mieszkalnego bloku, czy podczas spacerów. I mogę powiedzieć, że miato jak miasto. Pozostałem raczej odporny na jego urok. Niektóre miejsca ładne, niektóre brzydkie. Niektóre wprost paskudne i maksymalnie zeszpecone. Gdy zobaczyłem ten zielonkawy budynek sądu chwycile się za głowę.
Ale bywało całkiem przyjemnie. Nie znam nastroju miasta. Wierzę, że Ci, którzy się tam wychowali mogą czuć z nim więź i kochac je szczerze. Tak jak ja czuję więź z Krakowem, choć osobiście uważam, że możiwości mojego miasta pozostają niewykorzystane. Wiele miejsc próbuje się na siłę zeszpecić. Wiele punków w moim mieście po prostu jest szpetnych. Ja kocham Kraków, bo czuję jego nastrój.
Warszawiacy zaś... Tych nie znam w ogóle. Pewnie nie róznią sie od innych ludzi. Opowiastki o najcudowniejszym mieście na Ziemi słyszałe także od moich współmieszkańców z Krakowa. Ale i opowieści o cudności Warszawy i Krakowa zapewne tak samo wyssane są z palca.
mindrunner -- 02.08.2008 - 17:28Grechen – dolecial, byl
Grechen – dolecial, byl sloneczno-blekitny tym bardziej mily ze z kochanej Warszawy.
Bianka -- 02.08.2008 - 21:22Dziekuje :-)
+
Bardzo podoba mi się ten wpis
Dymitr Bagiński -- 02.08.2008 - 21:43@merlot
Dzięki, starałem się – ten tekst chodził mi w strzępkach po głowie już od jakiegoś czasu, ale skrystalizował się dopiero po obejrzeniu wspomnianej na początku internetowej galerii.
Banan -- 03.08.2008 - 11:57@Igła
Dramatyzujesz. Ja uważam, że te kontrasty dają klimat i próbowałem to oddać w tekście – a Ty mi draniu będziesz rakietą wymachiwał? Nieładnie :)
Banan -- 03.08.2008 - 11:59@Gretchen
Warszawa to jest dla mnie drugie miejsce na Ziemi w kolejności – oryginalnie Lublin, potem Wawa podczas studiów, a teraz Amsterdam. Do Lublina nie wrócę, z Amsterdamu się za parę lat zmyję – a do Warszawy wrócić chciałbym. Trochę sentyment, trochę fakt ile tam się dzieje… I ta mieszanka ludzi, zwłaszcza jak człowiek trzyma się z dala od “warsiawki”, która “bywa” bo “wypada”.
Banan -- 03.08.2008 - 12:01@mindrunner
No więc ja mam to samo z Warszawą – czuję klimat tego miasta. Lubię też Kraków, ale jakiś taki senny jest jak na mój gust. A w warszawskim chaosie czuję się dobrze.
Banan -- 03.08.2008 - 12:02Bianka
:)
Bardzo się cieszę.
Gretchen -- 03.08.2008 - 12:14Bananie
Prezencik (wcale nie na odstraszenie):
:)
Gretchen -- 03.08.2008 - 12:15Mindrunner - nie wyssane z palca
to faktycznie emocjonalne i obiektywnie kazde miasto ma swoje miejsca piekne czasem wrecz magiczne i te brzydkie, szpeczace.
Zeby nie byc goloslownym wspomniany przez ciebie zielony budynek sadu w Warszawie wywolal u mnie refleks swiadomosci: za tym budynkiem jest taka odjazdowa fontanna-brodzik ,po ktorej brodzila moja coreczka podczas spaceru, no ladnych pare lat temu. Lubie to
miejsce – zielone krzewy na frontonie budynku i ulice ocieniona jego ramieniem.
Obok Pomnik Malego Powstanca, Starowka z rynkiem i fontanna-syrenka w centrum (tez do brodzenia). Potem kosciol Sw.Anny i niedaleko miejsce absolutnie magiczne ,plac na przeciw Grobu Nieznanego Zolnierza gdzie padly mistyczne i historyczne slowa Jana Pawla II:
“NIECH ZSTAPI DUCH TWOJ I ODNOWI OBLICZE ZIEMI, TEJ ZIEMI !”
-poczatek konca komunizmu w Polsce a potem Europie.
(stalam wtedy jak inni w uroczystym tlumie,z powodu zmeczenia, odleglosci, poglosu mikrofonow czasem odpuszczalam sobie sluchanie ale te slowa byly powiedziane tak by poruszyc niebo i ziemie. Zaintrygowaly mnie, zapadly w pamiec.
Krakow to miasto Jana Pawla II i spotkan z Nim, pieknie zorganizowanych mszy.Obok Lagiewniki z Bazylika Milosierdzia i klasztorem Sw.Faustyny oraz Tyniec z Klasztorem Benedyktynow.
Miejscem osobiscie szczegolnym dla mnie w Krakowie sa Planty tam spaceruje Muga (stafordka uratowana ze schroniska) a jej pani ,(zakochala sie w zwierzaku ze zdjecia i przygarnela gdy szukalam mu domu) pewna krakowianka powiedziala kiedys do mnie w rozmowie(umieralam z zalu ze musze sie rozstac z kochanym psiskiem,martwilam jak jej bedzie): – wiesz nie zakladam jej kaganca (psina jest lagodna jak baranek,kocha wszystko co sie rusza)wole zaplacic mandat od czasu do czasu.
Bardzo zazdroscilam Londynczykom ich spacerowego nabrzeza nad Tamiza az moja przyjaciolka uswiadomila mi ile lat pracy ich kosztowalo
by to osiagnac.
Krakow juz jest odwiedzany i podziwiany (nie dalej jak wczoraj po nabozenstwie, pewna Angielka pochwalila mi sie ze byla w Krakowie
i byla wdzieczna za informacje o Lagiewnikach oraz Tyncu – to umknelo jej uwagi ale jej przyjaciolka wlasnie tez jedzie za kilka dni)
A Warszawa, spokojnie nie badzmy tacy w goracej wodzie kapani, juz jest piekna a z czasem bedzie jeszcze bardziej.
uklony od warszawianki (chwilowo z angielskiej prowincji :-)
Bianka -- 04.08.2008 - 15:42