W specyficznym środowisku jakim jest zawód pisarza/publicysty zajmującego się czytaniem między wierszami trwa niezwykłe współzawodnictwo, w którym nie przebiera się w doborze środków, a też socjotechnicznych zagrywek.
Jak w wielu innych tego typu powieściach obok wyrozumiałej gospodyni domowej, żony pisarza, znajduje się konkurująca z nią, bynajmniej nie o miejsce w kuchni, kochanka.
Przypadek zapewne zdecydował, że kochanka w istocie rzeczy jest największym zagrożeniem i wcale nie dla gospodyni domowej, lecz dla pisarza.
Przenikają się wzajemne relacje rozmaitych środowisk.
Fikcja miesza się z rzeczywistością, a rzeczywistość dostaje zawrotu głowy od nadmiaru zadawałoby się fikcji…
Publikuję wybrane fragmenty brudnopisu zaczętej powieści, będącym moim własnym przedsięwzięciem, które niebawem zostanie sfinalizowane
________________________________________________________________
______________*_______________*_______________*_________________
Poznał ją na jakimś balu dobroczynnym połączonym z wernisażem organizowanym przez chimerycznych artystów z Krakowa. W zasadzie nie tyle poznał co została mu przedstawiona. Dygnęła elegancko i wyciągnęła dłoń na przywitanie. Wtedy to pierwszy raz jego uwagę przykuły jej oczy: były takie radosne, spontaniczne – nie było w nich kalkulacji przebiegłej suczki do towarzystwa. Te zawsze omijał z daleka.
To było dość dawno, prawie zapomniał o tamtym zdarzeniu. Jednak gdzieś w głębi czuł lekkie podenerwowanie, że wtedy nie zaprosił jej na kolację. No cóż, stało się.
Niekiedy też w rozmowach z innymi kobietami szukał tamtego spojrzenia, ale nadaremnie się trudził -nigdy takiego nie dostrzegł w oczach swoich rozmówczyń.
Po dwóch latach spotkał ją znowu. Tym razem w zupełnie innych okolicznościach. Spotkanie umówili telefonicznie kilka dni wcześniej. Nie mieli zbyt dużo czasu dla siebie. Nie wiadomo czemu wydawało im się, że mają sobie tyle do powiedzenia. Tak w rzeczywistości też było. Zamiast zaplanowanych pięciu godzin postanowił zostać na jedną noc w Warszawie. Zadzwonił do swojej firmy i zapowiedział przesunięcie o jeden dzień wszystkich spotkań.
Czas mijał niepostrzeżenie niczym dobry film – kiedy masz zamiar się wygodnie rozsiąść, ten nagle się kończy.
Znaleźli spokojny kąt w jednej z warszawskich kafejek, gdzie w spokoju mogli porozmawiać. Dziwna sytuacja, albowiem znali się zaledwie kilka godzin włączając w to spotkanie sprzed dwóch lat, rozmowę telefoniczną (już nie pamięta od kogo dostał jej numer telefonu), a wydawało im się, że znają się od zawsze.
Intrygowała go jej mądrość, spostrzegawczość i subtelna wrażliwość. Kiedy mówiła to całą sobą – idealna harmonia między słowem, a mową ciała. Była fajną babką, nie jakąś tam pospolitą, odpicowaną na bóstwo lalą. Ona miała klasę i to, co ceni u kobiet najbardziej.
Nie wiadomo dlaczego nagle poczuł wielką ochotę aby ją przytulić. Nie czekał, przysunął jej krzesło do siebie i nie zastanawiając się ani chwili i objął ją delikatnie. Poczuł jak w niego się zanurzyła. Widać też odczuwała tę samą potrzebę.
Rozeszli się dobrze po północy. Na odchodne zapytała, gdzie będzie nocował i zniknęła w głębi samochodu. Odjechała.
W hotelowym pokoju długo analizował to się stało. Włączył telewizor, ale po chwili stwierdził, że nie potrafi się skupić. Wyłączył i nastawił jakąś muzykę w radio. Postanowił wziąć kąpiel, myślał że przestanie o niej myśleć. Prysznic na przemian zimny i gorący przyniósł chwilowe odprężenie.
Rozesłał łóżko i już miał zamiar się położyć, kiedy zadzwonił telefon. Odruchowo spojrzał na zegarek, była prawie 2:30 Podniósł słuchawkę.
– Dobry wieczór, recepcja, czy przyjmie pan gościa?
Tak, odpowiedział mechanicznie. Na pewno ktoś z firmy, pomyślał i zarzucił na siebie szlafrok. Usłyszał ciche pukanie. – Proszę, otwarte.
W progu stała ona.
Podszedł do niej, gestem zaprosił do środka. Chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył. Już nie musiał rozmyślać o niej. Rozkoszowali się sobą do woli.
***
Od powrotu do firmy kilka razy usłyszał, że nie jest sobą. Ni to w trosce, ni z zaciekawiania pytali, czy aby nic się nie stało. Zaprzeczał i zapewniał, że wszystko jest w porządku, ale wiedział, że do w porządku sporo brakuje.
Choć starał się ukrywać swój wewnętrzny stan napięcia najpewniej spowodowany nową znajomością, to mimo wszystko nie potrafił się dokładnie zamaskować; dotąd taka sytuacja nie miała nigdy miejsca. Był zdumiony tym stanem, ale nie budził on w nim żadnego niepokoju – wręcz przeciwnie – sprawiał nieopisaną przyjemność.
***
Była ósma rano, kiedy zadzwonił telefon. W słuchawce usłyszał głos swojego znajomego. – Mam te informacje, o które prosiłeś wcześniej. Możesz się urwać na kilka dni? Dobrze by było skoczyć w kocioł na chwilę... Oni potrzebują naszej pomocy. Ile zajmie ci pakowanie. Mam kogoś podesłać czy jak zwykle sam się zjawisz na miejscu? Kontakt ten sam – Mardruk.
Pokręcił się jeszcze przez chwilę w firmie. Wszedł do gabinetu szefa , ten spojrzał pytającym wzrokiem
– Daj mi tydzień na reportaż o nielegalnym połowie morświn.
– Uważaj na siebie. I pamiętaj tydzień i ani jednego dnia dłużej.
Przed wyjściem wykonał parę telefonów, rozmawiał w kilku językach. Włączył Internet i zaczął szybko pisać jakieś niezrozumiałe słowa – wyglądały na komendy poleceń. Zanim wylogował się z sieci, upewnił się raz jeszcze, czy wszystko dobrze wykonał. Laptop zniknął w czeluściach czarnej torby. Podszedł do pancernej szafy stającej w rogu gabinetu , do wnętrza wsunął torbę z zawartością. Ustawił datę i zegar, uruchomił system czuwania i zamknął solidne drzwi sejfu. Wyszedł.
***
Rozsiadł się wygodnie w fotelu małej awionetki. Zamknął oczy i wsłuchiwał się w znajomy warkot dwóch silników. Pracowały równo. Od tamtego pamiętnego zdarzenia, kiedy silniki nagle zacharczały, a potem ucichły na zawsze, jego słuch wyostrzył się; wyłapuje każdą nierówność tego monotonnego warkotu. Pamięta reakcję kolegów na tamtą ciszę i wlepiony wzrok w okna samolotu – za nisko by skoczyć… Nie czekał ani chwili, jednym wprawnym ruchem otworzył drzwi, spojrzał na tamtych zachęcająco. Zostali na miejscach licząc na cud, który nie nastąpił.
Samolot rozbił się o zbocze porośnięte winem. On dość mocno poturbowany potężnym uderzeniem o ziemię obserwował łunę ognia i pojedynczy słup dymu. Zginęło ośmiu wspaniałych ludzi. W prasie nie było nawet malutkiej wzmianki. Od tamtego czasu minęło już 10lat.
Teraz z zamkniętymi oczami przywołuje inny obraz. Odtwarza inne zdarzenia, które tak szybko następowały jedno za drugim. Od tamtego spotkania w Warszawie i tej niespodziewanej nocnej wizycie ona wypełnia każdą jego cząstkę myśli, nerwów i mięśni; tak jakby stała się jego krwioobiegiem. Czuje jej delikatny dotyk, pamięta zapach jej ciała.
Otworzył oczy i spojrzał w luk okienny samolotu.
A jak nie wrócę, pomyślał. Przecież ona nic nie wie, a jemu na niej tak bardzo zależy.
Odrzucił od siebie czarne wizje i zaczął rozmyślać o niej. Zastanawiał się, czy to przypadek sprawił, czy ktoś uknuł tamto pierwsze spotkanie w Krakowie. W przypadki od dawna nie wierzy. Więc?
Usnął zmęczony.
***
Kilka szybkich, krótkich komend wydawanych w języku francuskim przerwało dziwny sen. Znajomy szum powietrza ciętego masą samolotu przy otwartym luku był sygnałem, że za moment trzeba skoczyć.
Sześć sylwetek zamajaczyło na tle pochmurnego nieba. Wiatr znosił ich w kierunku północno zachodnim.
Choć teren był niebezpieczny, wylądowali szczęśliwie. Żadnych słów, tylko kilka gestów. Szybko zwinięte czasze spadochronów, i już maszerowali jeden za drugim. W oddali słychać było pojedyncze odgłosy wystrzałów. Kosowo dawało znać o swoim istnieniu.
***
Tydzień później.
- Fajnie, że jesteś, masz ten materiał?
– Mam, odpowiedział i położył na biurku szefa.
–Dzięki, przejrzymy i zobaczymy co da się zrobić.
Wszedł do swojego gabinetu i omiótł go wzrokiem. Coś go intrygowało w tym niby porządku, na wpół artystycznym nieładzie.
Otworzył sejf. Sprawdził zapis rejestratora. Wszystko było w porządku, przynajmniej tak wyglądało. Wyjął czarną torbę, z niej laptopa i połączył się z Internetem.
Wywołał pocztę i wysłał wiadomość.
Jestem, czy możemy się spotkać? Odpowiedź przyszła prawie natychmiast – Zadzwoń.
Wziął do ręki telefon i długo się wahał. Bał się tej rozmowy.
– No, wreszcie, usłyszał w słuchawce.
– Czy ty chcesz mnie zabić? Znikasz na tydzień bez słowa… No dobrze, nie będę robiła ci teraz wyrzutów. Nie tłumacz się. Przyjedź proszę. Kocham cię.
– Też ciebie kocham – odpowiedział z ulgą w głosie.
***
– Ty to masz dobrze – usłyszał od sekretarki szefa, kiedy nie tłumacząc się nikomu wychodził z firmy.
– Fajnie wyglądasz w tej kiecce, do twarzy ci w niej – uśmiechnął się szelmowsko i wyszedł.
Drogę do Warszawy miał spokojną. Nie zwracał większej uwagi na foto-radary. O tym, które są aktywne informował system zainstalowany w jego samochodzie.
Mknął około setki na godzinę. Auto lekko płynęło po drodze. Nie wściekał się na jakość polskich dziur, był świadom ich istnienia. Jedynie co mógł zrobić, to je w miarę możliwości omijać.
Słuchał czarnego soul w dobrym wykonaniu uroczej czarnuli.
Lubił te klimaty, zresztą muzykę tak jak wiele innych spraw traktował wybiórczo, zawsze starał się dobrać, tak, aby harmonizowały z wnętrzem jego skomplikowanej duszy.
Na zewnątrz chłodna stal -wewnątrz wrażliwość i łagodność. Ktoś kiedyś zapytał, jak takie dwie sprzeczności można pogodzić. Uśmiechnął się tylko, nigdy się nad tym nie zastanawiał. Jest i tyle. Dobrze się z tym czuł. Nigdy nie musiał udawać , czego nie lubił u innych, kogoś innego. Zawsze był sobą. Na co dzień chłodnym jak stal, opanowanym i zdecydowanym facetem, co to wie czego chce od siebie, innych i życia a w chwilach rozważań w swoistej samotniczości stawał się wrażliwym romantykiem.
Właśnie teraz podlegał temu nastrojowi. Jechał do niej, do ukochanej i ten fakt był sprawcą jego wewnętrznego stanu.
– Witaj. Mam do ciebie prośbę, czy mógłbyś sprawdzić kto układał listę zaproszonych gości na ten wernisaż w Krakowie dwa lata temu? Dzięki. Jak będziesz wiedział daj mi znać, dobrze? Odłożył telefon.
W umówionej kafejce było pustawo, zaledwie kilka par i kilu zapóźnionych singli. Muzyka jazzowa lekko wbijała w stan błogiego lenistwa. Czekał na jej przybycie. W sumie znalazł się tutaj pół godziny przed czasem. Uśmiechnął się sam do siebie. Zniecierpliwienie, a może tęsknota? Nagle zapragnął spokoju. Chciał być tylko z nią – o całej reszcie raz na zawsze zapomnieć i zniknąć z pola widzenia z zasięgu wzroku i telefonów. Nie ma takiego numeru…
Weszła. Wstał i podszedł do niej by pomóc zdjąć płaszcz. Ich spojrzenia przenikały się badawczo. Lekki uśmiech i ten błysk radości w jej oczach pozwolił zrobić to, co serce dyktowało – przytulił ją mocno do siebie. Czuł jak bije serce. Kogo, jej czy jego? Chwilę tak jeszcze trwali objęci uściskiem. Delikatnie odsunął ją od siebie i pocałował czule.
– Kocham cię, wyszeptał miękkim, wręcz aksamitnym głosem. – Ja ciebie też, odpowiedziała.
***
– Połóż się wygodnie na brzuchu, zrobię ci masaż, głos miała tak wdzięczny, że nie mógł się powstrzymać, aby znów jej nie pocałować. – Za co ten pocałunek ? – zapytała zdziwiona
– Za to że jesteś.
– Od czego masz te blizny na plecach? – Może po ospie, już nie pamiętam – odrzekł lekko się podśmiewając.
– Tiia, ospa, akurat. Od kiedy ślady po ospie się zszywa, co? – zapytała.
– No, co z tym masażem? Uciekł od odpowiedzi .
– Dobrze, dobrze, nie chcesz nie mów. Czy tak będzie dobrze?
Usiadła na jego pośladkach, ręce położyła mu na karku. Zataczała powolne okręgi wzdłuż łopatek i regularnie ugniatała rozmasowane wcześniej miejsca. Jej stopy spoczywały na jego udach, a swoimi delikatnie uciskała okolice bioder przesuwając kolanami wzdłuż jego ciała.
***
W kieszeni marynarki telefon dawał znak, że rozmowa pilna. Odebrał połączenie nie sprawdzając kto jest po drugiej stronie. To akurat wiedział gdyż ten sygnał dzwonka był tylko jeden. Rzadko dzwonił, a kiedy to miało miejsce było wiadomo, że sprawa pilna.
– Mów co masz. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji, był tak samo niewzruszony jak chwilę wcześniej kiedy spożywał obiadokolację w swojej ulubionej knajpce na trasie Kraków – Warszawa.
– Uhm. Okej. Dzięki. Pożegnał sie ze swoim tajemniczym rozmówcą.
Telefon zniknął w tej samej kieszeni, a on zajął się degustacją smacznie przyprawionej langusty. Gestem ręki przywołał kelnera.
– Daj mi czerwonego grejpfruta, natnij jak zawsze.
Tamten skłonił się z wdziękiem i odszedł bez słowa. Po chwili pojawił się ponownie. Na srebrnej podstawce leżał na wpół obrany świeży owoc. Postawił na stoliku i odszedł w milczeniu.
Stefan wyciskał sok powoli, dokładnie nakrapiając leżącego na półmisku skorupiaka.
Zapewne robił to wielokrotnie, albowiem w jego ruchach było zdecydowanie i spokój. Zazwyczaj w takich sytuacjach mimowolnie przełyka się ślinę. On tego nie uczynił. Kiedy skończył skrapianie langusty wyjął telefon, wybrał z klawiatury rozmówcę. Chwilę odczekał, a kiedy uzyskał połączenie rzekł:
-Mam sprawę. Sprawdź mi ten numer.
Szybko, lecz bardzo wyraźnie podał piętnaście cyfr.
– Interesuje mnie gdzie w tej chwili się znajduje. Okej, prześlij mi na skaner. Thx.
Rozłączył się, i jakby niby nic zajął się konsumpcją.
Kiedy skończył popił sporą porcją gazowanej wody. Kelner w mig uprzątnął stolik i podał kawę z bitą śmietaną
– O! widzę, że jeszcze pamiętasz jaką lubię. Uśmiechnął się do niego.
– A dlaczego miałbym zapomnieć, przecież to mój fach. Nic innego nie mam do roboty.
– Dobra, dobra. Jak coś będzie dam znać.
Widać ci dwaj musieli się znać wcześniej, wyraźna różnica wieku nie stanowiła żadnych przeszkód. Rozumieli się bez zbędnych słów.
Kelner zniknął tak nagle, jak niepostrzeżenie się pojawił.
Wyjął z czarnej teczki laptopa. Połączył się z Internetem, kursorem najechał na ikonkę. Otworzył się program. Odczekał chwilę na załadowanie plików ,po czym krok po kroku wpisywał dane jakie pojawiały się w wyświetlanych komendach programu. Sprawdził czas 18:10. Taką godzinę wpisał w lewym górnym rogu wyświetlonej aplikacji, kliknął na ikonkę „połącz”.
Na monitorze ukazał się kontur mapy Europy. Gdzieś po środku migał malutki, czerwony punkcik. Wybrał opcję przybliż, po czym wpisał komendę: podaj dokładną lokalizację.
Raz jeszcze rzucił okiem na wyświetlony na ekranie laptopa prostokąt. Uśmiechnął się tajemniczo i spakował sprzęt do torby. Wyjął telefon , ponownie wybrał numer.
– Dziękuję, nie zapomnij wykasować danych. Cześć.
***
W samochodzie jego GPS pokazywał identyczny jak w laptopie prostokąt z migającym w jednym miejscu punktem. 48 km do celu. Spojrzał na samochodowy czasomierz 18:32
***
- Ale seans proszę pana trwa już prawie godzinę.
– To nic proszę pani, ja najbardziej lubię zakończenia filmu.
Odebrał bilet i znalazł się na ciemnej kinowej sali. Smuga rzucanego światła, przez jeden z trzech projektorów prowadziła w kierunku ekranu. Potrzebował zaledwie kilku sekund , by wzrok przyzwyczaił się do otoczenia. Gdzieś w połowie sali zatrzymał się i nie zwracając niczyjej uwagi zasiadł w środkowym rzędzie. Widownia świeciła pustkami.
Dwa rzędy przed nim siedziała wtulona w siebie para. Ci na pewno przyszli do kina, nie na film. Nie wiadomo czemu, ale to właśnie oni, a nie film, skupili jego uwagę.
***
Przeglądał poranne wiadomości w serwisie internetowym. Nic ciekawego nie przykuwało jego uwagi.
Już miał wyjść z sieci, kiedy na pulpicie pojawiło się powiadomienie – otrzymałeś 1 nową widomość. Kliknął. Z treści e-maila zaznaczył dwie linijki, skopiował je, następnie wyciął.
Treść przekierował na adres z listy.
W bałkańskim kotle znowu wrze…
***
Jej dłonie
W mieszkaniu mężczyzny i kobiety (nie było to na pewno miejsce schadzek John’a i Mery), obok subtelnego zapachów drogich perfum wyczuwalny był podniesiony poziom adrenaliny . Uwolnione fluidy wypełniały niemalże wszystkie pomieszczenia. On nie musiał zadawać sobie pytania co mogło być powodem uwolnienia tej intensywnej woni. Doskonale znał zapach strachu. Tak, ten musiał tu przysiąść na chwilę, by wywołać ten efekt. Widać nie potrafiła na tyle kontrolować siebie, aby spowolnić ten efekt. Rozejrzał się po mieszkaniu. Wszystko jak zwykle w nienagnanym wręcz porządku.
Podszedł do komputera, zapalił lampę i podświetlił klawiaturę; pochylił głowę, chciał przyjrzeć się poszczególnym klawiszom pokrytym delikatną błonką niewidocznego gołym okiem silikonu, na których widniały odciski opuszków palców. Uśmiechnął się sam do siebie, włączył komputer, a po chwili użył skanera. Odczytał zostawione ślady.
Wierszem poleceń wywołał bazę danych, wprowadził do niej odczyt z klawiszy i porównał z tamtymi. Już wiedział.
Ona czegoś szukała w jego komputerze. Mogła to zrobić tylko w przeciągu niespełna 12 minut, kiedy wyszedł na chwilę z mieszkania, po to, by zjechać windą do garażu po prezent dla niej, celowo pozostawiony w samochodzie.
________________________________________________________________
Copyright by Marek Olżyński
komentarze
No ciekawe,
wciągnąłem się.
Będą nastepne?
P.S. Trochę przecinków brakuje w różnych miejscach, ale w końcu jak brudnopis to pewnie będzie jeszcze tekst poddawany korekcie.
Pozdrówka
grześ -- 08.04.2008 - 23:15Sz.P. Grześ
Oczywiście że korekta będzie. Te kawałki poleciały z brudnopisu. Oryginał różni się i to znacznie.
MarekPl -- 09.04.2008 - 07:24Następne kawałki…
Póki co zastanawiamy się czy powieść puścić w wersji internetowej, czy tylko za pomocą Internetu zrobić jej promocję.
Po konsultacji damy znać
Ukłony i podziękowania za pozdrówka. Wzajemnie