Ta armia groźnych przygotowywała się już jakiś czas do swojej wojny.
Zbrojenia szły pełną parą. Wzywani do przygotowań przez umyślnych spod znaku Kalendarz 2008 szykowali się na wielką wyprawę.
Jedni czynili to w sposób zaplanowany. Metodycznie i skrupulatnie odkładali środki na uzbrojenie, wikt i stosowne odzienie , dbając o wszystkie detale w najmniejszych szczegółach.
Drudzy, tych już na pierwszy rzut okiem było zdecydowanie więcej, działali pod wpływem impulsu chwili – bez składu i ładu. Broń jakakolwiek, aby było jej sporo i była pokaźna. Wikt jak popadło i ile wlezie, byleby też dużo.
Tak objuczeni nie dbając szczególnie o wytworny surdut ruszyli na swoje posterunki.
Te były wszędzie usadowione, od samych rogatek miast i miasteczek po każdy róg zbiegu ulic.
Ba! Na samych ulicach też były rozstawione.
Wszyscy czekali w pogotowiu na sygnał Mistrza Czasu. Zdarzało się – jak na każdej wojence, że co mniej cierpliwi nie zdali egzaminu odporności: pękały nerwy, to tu to tam padały pojedyncze salwy.
W końcu oni sami też przed wyznaczonym czasem padali niezdolni do żadnej walki. Nimi jednak mało kto sie przejmował skoro ich egzamin dojrzałości przypadł o wiele za wcześnie nie pozostawali w kręgu niczyich zainteresowań – no może tylko ich najbliższych kompanów, którym wycięli taki numer i zamiast chwały przynieśli wstyd. Ale w takiej gotowości kto by się wstydem przejmował, kiedy trza mundury zakładać, do drogi szykować, bo już lada chwila przyjdzie zmierzyć się z próbą czasu…
No i nastała ta chwila wielkiego zrywu.
Ulice ożyły: ruszyła wielka nawałnica ponadczasowej rewolucji.
Towarzyszącym wystrzałom, hukom przeróżnej broni, prawdziwej kanonady ponad tłumem rozlegały się gromkie okrzyki
- urrrra, niech żyjeeee!!! – I wiele, wiele innych…
Tę wojnę cechował spontaniczny charakter. Kobiety zagrzewały swych wojowników do bardziej zażartej walki, same też dzielnie walczyły wydając przy tym gromkie okrzyki dzikiej namiętnej żądzy zwycięstwa… Nawet co starsza dziatwa przybrała barwy wojenne i dzielnie przy spodniach i spódnicach walecznych mam tkwiła na posterunkach.
Niebo rozbłysło od ognia, powietrze rozrywał suchy łoskot salw jednej za drugą; towarzyszył głuchy odgłos potężnej kanonady dział.
Wydawać by się mogło, że wróg nie ma najmniejszych szans, że zwycięstwo to tylko kwestia czasu…
I tak też było – rzeczywiście, była to kwestia czasu. Nie upłynęła godzina tej walki nad walkę, a już ci wygrana wymykała się z rąk.
W każdym mieście i miasteczku na rynku głównym do wojny nawoływały najlepsze głosy, zagrzewali dmąc w surmy bojowe, stali na podwyższeniach specjalnie wzniesionych na tę okoliczność.
Powstanie jednak upadało! Tylko gdzie niegdzie, co odważniejsi dzielnie tkwili na swych stanowiskach, podlewając swój zapał i ducha szampanem – nadal walczyli. Dołączali do nich zapóźnieni wojownicy, których pierwszy ogień powstania przebudził z nagłego zamroczenia, co to ich było wcześniej zaskoczyło…
Ale porażka i tak była nieunikniona.
Wróg z sekundy na sekundę, minuty na minutę bezszelestnie opanowywał wszystko na co tylko natknął się po drodze, na to na co miał ochotę, by zatriumfować na dobre.
Nie przestraszył się tej wielkiej armii walecznych i mężnych starych i młodych żołnierzy z 2008 pułku.
Od dawna zapowiadany przyszedł. Jest wszędzie: na ulicznych zegarach; rozkładach jazdy, kasach fiskalnych, taksometrach nie koniecznie żółtych taksówek. Zapanował wszędzie.
Dziś, Anno Domini, 1 stycznia 2009. Przechadzam się po polu bitwy, wokół zauważam opuszczone stanowiska ogniowe, porzucone baterie dział i wyrzutni. Osmolone od prochu ściany zapewne zmyje pierwszy deszcz. Ulice, skwery i trawniki zamienione w pobojowisko, na szczęście przykryła septyczna biel puchowej perzyny.
Już tylko sporadycznie z oddali słychać próby zrywu rebeliantów, którym nie w smak poddać się nowemu okupantowi.
Ale czas jak rzeka…
Za rok przyjdzie stoczyć kolejna bitwę i nastanie nowy dzierżawca czasu, który weźmie Ziemię w pacht.
Przechadzając się po opuszczonych ulicach, myśl mnie jedna szczególnie nie opuszcza. A mianowicie nie daje mi spokoju tajemne miejsce ptactwa, które na czas tej batalii gdzieś się skryło. Że tak było nie mam najmniejszej wątpliwości, gdyż zaraz po południu znajduję potwierdzenie w niesamowitym zlocie skrzydlatych, które krążą nad miastem. Wracają na swoje stare miejsca niemiłosiernie przy tym drąc dzioba, jakby sprawdzało listę obecności…
komentarze
Bardzo fajne.
Ptactwo zawsze zlatuje się na pobojowisko:)
Dymitr Bagiński -- 03.01.2009 - 08:54To jedyne wojny
które można przewidzieć z prawdopodobieństwem bliskim 100%.
merlot -- 03.01.2009 - 09:48Ale za to prawie na 100% nie da się im zapobiec;-)
Polegli na polu chwały!
Wzywam Was do apelu!
Zdrówka :)
Nie ma to jak dobry klinik ;)
Radecki -- 03.01.2009 - 15:51Pozdrawiam
Radecki
heh
Mi najbardziej psów na tej wojnie szkoda.
Jacek Ka. -- 03.01.2009 - 16:20Biedaczyska ciężko mają...
pzdr
Otarcie...
...jak dobrze, że przespałam, ptaków wzburzonego śpiewu nie słyszałam, one obudziły mnie w innej tonacji…jak dobrej
nutka -- 03.01.2009 - 22:31Pozdrawiam cicho