Onegdaj zdarzyło mi się popełnić tekst o tym gdzie to ja nie byłem: wymieniłem miejsca, w których nie byłem, a chciałbym tam prawie na pewno być.
To było onegdaj. Dziś chciałbym niejako kontynuować poprzedni swój zamysł: napiszę z kim to ja – oho ho ho – nie piłem.
Z góry zaznaczam, że jeśli w tym wpisie kogoś pominę, to nie będę tego przeoczenia: ani tłumaczył, ani prostował, ani też nikogo nie będę przepraszał. Takie przeoczenia zapewne będzie celowe lub niezamierzone – proponuję właściwe skreślić.
I tak. Nie piłem z: Gomółką, Cyrankiewiczem, Kiszczakiem, Jaruzelskim i z Gierkiem też nie piłem, chodź za jego czasu to już a i owszem.
Przeto sięgałem po środek zwany lecytyną, którego odpowiednia zawartości i ilość miała być rzekomo w browarkach, czy była nie sprawdzałem, ale zwarzywszy, że jeszcze to pamiętam, to musi być, że była. Najbardziej podchodziły mi beczułki 0,33 l.
Z medycznego punktu widzenia wynikało, że browarki dobre są również na nerki. Tutaj odnotowuję, opierając się na własnym przykładzie, jakieś przekłamanie; metoda uderzeniowa chmielem się nie powidła…
Co do początków; te były trudne jak wszystko co pierwsze, co nowe. Na samym starcie szło z oporami tak jakoś, potem zleciało chwilę…
Z Michnikiem i Kuroniem też nie piłem, ale piłem raz czy dwa z niejakim Olkiem, ale z „Olinem” to już nie, a to ponoć – ja tego nie wiem – kumple byli? Zresztą co mnie to obchodzi. Nic, prawda.
Oj wielu by tu wymieniać z kim to ja nie piłem, tylko po co to czynić, komu to do czego?
Po mojej lewej stronie, kiedy mijam pewne skrzyżowanie, na rogu stoją panie. Stoją tam zazwyczaj wieczorem, ale zdarza się, że są tam rankiem. Te owe panie należą do pewnej grupy profesji najstarszego z zawodów świata – dają ciała.
Tu na moment się zatrzymam. Czy inne panie, które tutaj w tym „trójkącie” się zatrzymają na moment , ot choćby po to by pończochę poprawić – pamięta jeszcze ktoś takie wynalazki? – lub rozejrzeć się, w którą udać się stronę, to w przypadku przyjezdnych: nieopodal dworzec jeden i drugi, albo rękę zagłębić w czeluść torebki w celu poszukania telefonu, który był akurat w tym czasie, i tym miejscu, się odezwać z pilną wiadomością: wymień swój stary telefon na nowego Samsunga
Kobieta ta, której udało się odszukać w torebce telefon, co sztuką jest ogromną nierzadko, i w końcu odczytać wiadomość sms, która była powodem jej zatrzymania w tym miejscu, na które odium jakowe spadło i w tym właśnie czasie: a czas dalej swoje – biegł nie oglądając się na nic, a owa kobieta, i jej podobna większość, które nie wykonują owej profesji nigdzie indziej sklasyfikowanej, gdyż od dawna, lub od niedawna, swoją działalność mają zalegalizowaną w postaci: narzeczeństwa, małżeństwa lub inaczej, ze zdumieniem spogląda, to na treść nadesłanego sms, a to na swój telefon, na który owy był właśnie nadszedł.
Wtedy powiada ona bardziej do siebie niż innych: eee tam, a na cholerę mi jakiś Samsung, skoro mam najnowszy model Motoroli.
I rusza dalej nie wiedząc nawet, że przez moment sprawiała wrażenie…
Przeto, ani miejsce, na które ślepy los nałożył odium, ani kobiety, które tamtędy przechodzą nie można z pewnością nazwać miejscem przeklętym – ów skrawek nie jest przez to burdelem, a przechodzące tamtędy panie nie są zawodowo skoligacone z najstarszą profesją.
Ale już kobiety, o których wcześniej wspomniałem, a które świadczą ową czynność na rzecz mężczyzn, do takich z całą pewnością się zaliczają.
Och ta logika.
Tu przypomina mi się taka oto opowiastka o sensie i logice:
Słuchaj Stefan – powiada kolega do kolegi- mnie i moją żonę znasz od dawna, prawda? Wiesz, że oboje jesteśmy biali. No i popatrz tylko chcieliśmy mieć dziecko i mamy, tylko, że urodził się mały murzynek.
Gdzie tu sens, gdzie logika?
Stefan zamyślił się nieco, po czym rzekł:
Kiedyś byłem na Safari i wyobraź sobie, że spacerując tak sobie nagle na mnie wyskoczył lew. Ani chwili nie zwlekałem, podniosłem parasol i wycelowałem prosto w lwa. Padł strzał, lew padł trupem. – Eee tam, ktoś musiał strzelić z boku. – Widzisz, jak chcesz to potrafisz myśleć logicznie.
I w taki oto sposób, zupełnie niepostrzeżenie, przeszliśmy do tematu głównego – myśli bylejakiej. Niby nic ale zawsze, bo czymże wypełnić jakość, w której złotówka wygląda blado. Czymże znowu zastąpić temat jakości, kiedy etykiet zastępczych brak?
Tak, w takich przypadkach bylejakość jest trendy, a jeśli owa myśl przednia, niezastąpiona jest na topie, to i głoszący ją propagator musi być cool.
Tyle w temacie kultury logicznej, który celowo osadziłem w realiach wieloznaczności.
Następnym razem zajmę się tematem uporczywego wyłamywania drzwi dawno otwartych.
Tematem ubocznym moich przemysleń, jest oto takie odkrycie: zdaje się, że wiem jak rozwiązać problem składowania odpadów – zwiększyć produkcję zupek chińskich.
Na teraz tyle, albowiem akurat zupka mi stygnie
komentarze
Chyba z Gomułką:)
Pozdrówka.
grześ -- 18.02.2009 - 16:21Dobrze się czyta.
no własnie, jak w temacie. Dobrze. Cos jak z kinem włoskim – niby po co to oglądać, ale jak się zacznie, to trudno sie odewać i zawsze przykro, że sie było skończyło…
Griszeq -- 18.02.2009 - 16:26