miotasz się gdzieś na styku bezsenności z snem
za twarda poduszka za wysoko za nisko
raz duszno raz zimno otwierasz okno i je zamykasz
podobnie powieki i zęby które z bólu zaciskasz
krew w skronie uderza za chwilę coś trzaśnie
Morfeusz szyderczo macha na pożegnanie
nie dziś nie tej nocy w podróż z nim się udasz
wstajesz pijany po kolejną sięgasz pigułkę
do niej łyk wczorajszej kawy odpływa pamięć
pojawiają się same obrazy i głosy ściszone
kochanków szepty i oczy podnieconej kobiety
ktoś liczy do siedmiu i dalej ty ciągle spadasz
pędzisz tramalowym tunelem już dosięgnąć masz celu
następny obraz otwiera książkę z której wypadasz
wykrzyknikiem na końcu niewypowiedzianego zdania
w zdumieniu zdechła kukułka poruszyła zegar
deszcz do góry nogami – coś tutaj nie gra
szukasz drogi znajdujesz na księżycu ślady
odciśniętej stopy w poświacie martwej czekolady
bigerl w breakdance na skraju chłodnej szklanki