Zmierzch blogów albo o niedopasowanych butach

Czy ktoś może wie, skąd wziął się mit blogosfery? Czy naprawdę nie widać już na pierwszy rzut oka, że coś tu nie gra? Czy naprawdę nikt nie widzi, że blogi wcale nie są z gumy i nie da się w nie upchnąć wszystkiego, ani wszystkiego nimi obsłużyć?

Skąd w ogóle pomysł, że blogi to coś nowego i rewelacyjnego, skoro ludzie od lat znali i używali w Internecie forów dyskusyjnych a także dyskusyjnych list dostępnych dyskutantom przez e-mail, a biernym czytelnikom w postaci archiwum na stronach WWW?

Zanim dojdziemy do wniosku, że blogosfera jest kolejnym wirtualnym złudzeniem, fatamorganą, która na krótko zahipnotyzowała miliony ludzi na świecie, przyjrzyjmy się kilku szczegółom jej konstrukcji i historii.

Najpierw jednak przykład pozornie z innej beczki.

Weźmy na ten przykład obrazy, fotografowane, albo malowane. Do czego służą obrazy? Dawniej służyły do oglądania, a także do podziwiania lub krytykowania, ale tych czynności tradycyjnie nie wykonywało się ani jednocześnie, ani wprost pod obrazem.

Dziś całe dawniejsze misterium obcowania ze sztuką, odwiedzanie wystaw itd. zostało sprowadzone do klikania w interaktywnej galerii w Internecie, z możliwością publikowania komentarzy bezpośrednio pod dziełem, w dodatku na oczach i na użytek(?) całego świata.

Interaktywność stała się rodzajem internetowego bożka, których doczekał się też, jak to zwykle bywa, swojej religii, zwanej Web 2.0, oraz rzeszy wyznawców.

Blogi i blogosfera są, jakkolwiek obrazoburczo to zabrzmi, produktem ubocznym tej internetowej religii, której dogmatami są popkulturowe wierzenia, spośród których jedno mówi o tej religii więcej, niż by ona chciała: chodzi o znane już z innego kontekstu wierzenie, że śpiewać każdy może.

Problem w tym, że możliwość śpiewania nie pozostaje w związku z kwalifikacjami do kariery solowej lub zespołowej. Podobnie ilość nie przechodzi tu w jakość. W każdym razie nie zauważyłem.

Zarówno od strony funkcjonalnej, jak i technicznej, blogi i blogosfera nie są źadnym fenomenem, ani żadną nową jakością.

Blogi są raczej zatomizowaną i sprywatyzowaną wersją wcześniejszej historycznie koncepcji internetowego forum.

W dodatku to, co uchodzi w świecie blogów za nowość i rozwój, jest jedynie odtwarzaniem wcześniej istniejących w świecie forów funkcjonalności.

Weźmy choćby takie cechy/funkcje blogów jak komentarze i polecane linki/blogi. Komentarze były od początku świata podstawową funkcją każdego forum, a linkowanie było zbędne, ponieważ powiązania i przejścia pomiędzy wątkami i autorami zapewniała struktura samego forum.

Blogi, będąc co do istoty “pociętymi na plasterki mikro-forami”, jedynie odbudowują przecięte strukturalnie relacje pomiędzy autorami i komentującymi, za pomocą indywidualnego linkowania przez gospodarza/autora blogu.

Teoretycznie (i tak bywało na początku) istnieje jeszcze jedna różnica: wątki na forum mogły powstawać w oparciu o otwierające wątek pytanie, bez potrzeby pisania tekstu, podczas gdy dyskusje na blogach powstawały zwykle wokół, lub pod pretekstem, tekstu autora.

Dziś jednak i ta tradycja zanika, ustępując często notkom-zaczepkom do dyskusji, czyli bezpośredniemu odtwarzaniu praktyki tradycyjnie obecnej na forach.

Mamy oczywiście kluczową różnicę, już wymienioną wyżej: prywatyzację. Otwierając wątek na forum nikt nie staje się jego autorem ani dysponentem. Inaczej jest z blogami – tu autor jest panem i władcą na swoim terenie.

Choć i to pozór nowości, bedący jedynie odtworzeniem w mniejszej skali roli gospodarza i moderatora forum.

Dodatkowo okazuje się, że większe i mniejsze blogowiska wygrywają z blogami pojedynczymi, przez co jeszcze bardziej cofamy się w czasie i rozwoju, ponieważ tak naprawdę coraz wyraźniej wchodzimy w stare buty koncepcji forum.

Czym więc jest tak naprawdę blogosfera? Czy tylko powtórką z rozrywki? Gdzie tkwi jej potencjał? Jakie są jej możliwości rozwoju? Jakie są prawdopodobne scenariusze tego rozwoju? O tym napiszę w naszym ulubionym ciągu dalszym.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Panie Sergiuszu,

jakby to źle nie brzmiało u kogoś, kto chowa się za awatarem, moim zdaniem tym, co różni blog od forum, albo od usenetu, jest świadome odejście od anonimowości. W tym sensie blog ma cechy kreacji i oparty jest na autorstwie.

Bloger jest ekshibicjonistą. Nawet, jeśli nie podpisuje się i nie objawia swojej fizys, to pokazuje siebie. Swoją jaźń fasadową. To, że nie zawsze o tym wie, to całkiem inny problem. I kupa zabawy.

Ale tacy właśnie jesteśmy: obnosimy się ze swoim talentem i beztalenciem, z mądrością i głupotą.

W tym sensie odwiedzanie blogów jest jednak czymś istotnie odmiennym, niż łażenie po forach. Odwiedzamy konkretne osoby. Czasem mówimy dobre słowo, a czasem mniej dobre. Ale u konkretnych ludzi. Jak w domu.

Fora przypominają przerwę w szkole, albo imprezę (niekoniecznie dobroczynną).

Takie widzę, pośpiesznie myśli pozbierawszy, różnice.

Ale w ogólności i poza tym, to ma Pan wiele racji

Pozdrawiam serdecznie


Panie Yayco,

teza o związku anonimowości z problemem nieoryginalności i pozornej innowacji, przypisywanych (bez tych zaprzeczeń) blogosferze, jakoś nie trafia mi do przekonania. Na czuja to wydaje mi się niezależne i raczej bez wpływu na różnice pomiędzy forami i blogami. I tym co dalej też.

Nazwałem to prywatyzacją przestrzeni netowej, i w tym sensie jest to jakby zbieżne z częścią Pańskiego opisu. Może nawet powinienem napisać o personalizacji zamiast prywatyzacji. Byłoby to jeszcze bardziej zbieżne z tym, na co Pan wskazał.

Pewnie wszystko przez to, że mój tekst jest bardziej takim lekko prowokującym wstępem do części zasadniczej, a zapowiedzianej, niż jakimś standalone opisem zjawiska.

Pozdrawiam serdecznie i grillowo :)


Panie Sergiuszu,

to prawda, personalizacja wydaje mi się bardzo adekwatnym określeniem.

Nie idzie mi o anonimowość per se, tylko o coś co można by chałupniczo nazwać sieciową tożsamością, która, jakkolwiek nie powiązana z peselem, jest jednoznacznym wskazaniem delikwenta. Co do tożamości.

Czekam z niecierpliwością na część główną

Pozdrawiam stanowczo


Zmierzch bogów?

Więc to wszystko nie ma sensu?
Spadam…
:(


re: Zmierzch blogów albo o niedopasowanych butach

mam wrażenie, że blogosfera nie jest niczym niesamowicie nowatorskim w porównaniu nie tylko do forów, ale w ogóle do czasów przedinternetowych – przecież i wcześniej były teksty, dyskusje, spotkania czy to na salonach, seminariach czy innych zebraniach. Oczywiście, są pewne różnice, ale bardzo często wydają mi się one powierzchowne i nie aż tak rewolucyjne, jak się je przedstawia.

No dobra, jest jedna zasadnicza różnica – skala i dostępność blogosfery – jednym słowem masowość zjawiska.


Panie Joteszu,

jakich bogów, jakich bogów... ;)


Pani Julll,

masowość w sensie dostępu i uczestnictwa jest niewątpliwie fenomenem samego Internetu. Tu jednak chodzi o jego fragment nazywany blogosferą, króra moim zdaniem nie tylko została ubrana w nieuzasadnioną mitologię innowacji, ale, co znacznie ważniejsze, coraz bardziej wygląda na zupełnie niedopasowane buty. O czym, w kolejnym odcinku, będzie więcej.


Panie Sergiuszu

masowość jest tym, co głównie odróżnia naszą epokę (jakby napisał dziewiętnastowieczny autor) od poprzednich. Masowość dotyczy oczywiście także całego internetu (tak na moje oko zresztą szeroka dostępność internetu w Polsce pokrywa się mniej więcej z tworzeniem się i rozwojem blogosfery).

I, jak mi się wydaje, masowość jest też tym, co różni fragment internetu zwany blogosferą od wcześniejszych, pozainternetowych, zjawisk.

Nieco z innej beczki – słuchałam dyskusji informatyka ze młodymi zwolennikami rewolucyjności web 2.0 i proroków szybkiego powstania web 3.0 (zresztą żyjących z tak nazywanych zjawisk), i jego argumenty nieco podobne do Pańskich spotykały się z absolutnym oporem. Co wywarło wrażenie, że web 2.0 to jest trochę kwestia wiary wykreowanej przez marketing.

pozdrawiam oczekując na ciąg dalszy


Sergiuszu...

...wagnerowskich oczywiście, wagnerowskich!
:)


Mam wrażenie, że

słowo masowość pobrzmiewa nieco ironicznie we wpisie i komentach?

No to może uściślijmy, tu nie chodzi o masowość lejącego się komentatorskiego bełkotu, tylko o masowość czytelnika.
Tak to rozumiem.
(?)

Masowość z dekad Sienkiewicza też miało swoje hasło – kiedy książka czytana we dworze trafiła pod strzechy. Mimo, że tam jakiś bachor z kołtunem na głowie, czochrając się i siedząc na słomianym sienniku, czytał ślozbiakiem.


Z tą masowością,

to ja bym nie przesadzał.

Łatwość dostępu nie przesądza o masowości.

Ale, może w ramach rekompensaty, łątwość dostępu wiąże się z możliwością wyboru.

Jeśli mamy dużo szczęścia, to wyboru między poglądami i stanowiskami. Dobrze przedstawionymi, porządnie uargumentowanymi i rodzącymi ożywiającą dyskusję.

Jeśli mamy pecha to możemy wybierać między banałami, bluzgami i połajankami.

Myślenie kategoriami masowości jest resztówką po XX wieku i siedzi jeszcze w XIX wiecznym lęku i fascynacji tłumem, który się przeobraża w zorganizowany ruch.

Dziś ruch jest możliwy bez tłumu. Możliwy, to nie znaczy łatwy.

Internet daje pokusę bylejakości. Taki intelektualny second hand. Ale naprawdę dobre i ważne rzeczy muszą mieć jakość.

A na to trzeba pracować. Tak jak poza siecią.

Pozdrawiam


Panie Igło

dla mnie słowo masowość ironiczne nie jest, nie chodzi mi o, jak to Pan napisał, komentatorski bełkot, ale o to drugie.

Przywykło się uważać masowość za coś negatywnego, podczas gdy kij ma dwa końce. MacDonald jest ceną masowości, ale za to nigdy nie było, żeby taki procent społeczeństwa mógł zjeść przyzwoity obiad w przyzwoitej restauracji (choć ich poziom może generalnie nieco się obniżył), nie mówiąc o liczbie osób, które głodne nie chodzą.


Szanowni,

co to za masówka, skoro każdy jeden atom tej masy siedzi sobie zupełnie indywidualnie przed pojedynczym monitorem? ;)

Tu nie ma żadnej masowości w sensie masówki, a nawet gorzej, bo w przeciwieństwie do obecnych na masówce, uczestnicy tej internetowej zupełnie nie czują swojej mocy. Tak więc nawet tłum z tej masy jest wyłącznie wirtualny.

OK, ale to wszystko jest tak naprawdę nie na temat. Bo nie jest moim zamiarem rozmawianie o sprawach dziś oczywistych, jak choćby ogólne skutki powszechnej dostępności do Internetu. Już pomijam dla uproszczenia, że ta powszechność jest nadal na etapie wychodzenia z elitarności. Zależy czy się patrzy z perspektywy Krzemowej Doliny, czy Sudanu.

Co myślę o tym, jak to nazwał Pan Yayco powyżej, zjawisku second hand, to też napisałem w zdaniach:

Blogi i blogosfera są, jakkolwiek obrazoburczo to zabrzmi, produktem ubocznym tej internetowej religii, której dogmatami są popkulturowe wierzenia, spośród których jedno mówi o tej religii więcej, niż by ona chciała: chodzi o znane już z innego kontekstu wierzenie, że śpiewać każdy może.

Problem w tym, że możliwość śpiewania nie pozostaje w związku z kwalifikacjami do kariery solowej lub zespołowej. Podobnie ilość nie przechodzi tu w jakość. W każdym razie nie zauważyłem.

To, do czego zmierzam, a dokładniej, do czego zmierza Redakcja TXT, czyli Igła i ja, to przygotowanie gruntu pod swoistą dezintegrację pozytywną formuły blogowiska.

Blogowisko tak się przydaje do tworzenia mediów obywatelskich jak noszenie spodni po młodszym bracie.

Mało kto dostrzega, że blogi to nie tylko nie była żadna rewolucyjna innowacja, żaden tam Web 2.0.

Formuła blogów w sposób coraz bardziej odczuwalny zupełnie nie przystaje do tego, do czego jest na codzień używana.

O tym właśnie, co dalej, i dlaczego, będzie ciąg dalszy.

Pozdrawiam Państwa


Panie Yayco

może słowo nie jest odpowiednie, ale jakoś inne nie przychodzi mi do głowy.* Nie chodzi mi o masę w sensie tłumu, ale raczej o dostępność pewnych rzeczy, tak jak internet z pewnego elitarnego eksperymentu, stał się zjawiskiem masowym.

Kiedyś mógł Pan wybierać miedzy jedną gazetą, a drugą, trzecim periodykiem a piątym, ósmym seminarium a dziewiątym. Dziś może Pan wybierać między nimi, ale także między masą blogów, pośród których są lepsze i gorsze. To, że ma Pan ten wybór wynika z masowości/powszechności/dostępności do sieci i do pisania blogów. I w masie, która z tego korzysta, jest od groma grafomanów, ale i sporo (coraz więcej?) uczciwych i rzetelnych autorów.

pozdrawiam

  • mąż podpowiada – efekt skali

Przestrasza mnie Pan,

Panie Sergiuszu tą dezintegracją.

Ja jestem starszy człowiek. Ja się przyzwyczajam.

Jak Pan mnie administracyjnie zdezintegruje, to gdzie ja się potem odnajdę?

Pozostaję w obawach.


Panie Yayco,

zawsze może Pan się ukryć w PDA tego tam, N. Pamiętam, że trochę tam w tym PDA Panu ciasno, ale chyba da się wytrzymać? :)

Dezintegracja pozytywna nie oznacza ani anihilacji, ani rewolucji, ani konieczności zmiany przyzwyczajeń, ani w ogóle niczego nieprzyjemnego.

Całkowicie przeciwpołożnie, proszę Pana. Same plusy będą. Minusy to są teraz, ale z racji przyzwyczajenia, nawet człowiek nie czuje, że siedzi na gwoździu.

Niech się Pan i każdy czuje bezpieczny jak ten dąb stuletni, co to sobie korzysta ze swojego miejsca i przyzwyczajenia bez specjalnego frasunku.

A teraz proszę głęboko oddychać... :)


Panie Sergiuszu,

jak już zaznaczyłem, ja jestem starszy człowiek, choć wirtualny.

Jak mi ktoś same plusy obiecuje, to ja się spontanicznie zaczynam bać. Przypomina mi się ile to razy mnie, albo temu tam N obiecywali.

Onże aż się zapluł, jak te plusy zobaczył i powiedział, że kiedyś na jednym Plenum podjęto uchwałę: O dalszy pomyślny rozwój…. I wtedy już dupnęło na całego…

Pozdrawiam nieco podejrzliwie


Panie Yayco

Szanowny..

Przypomnij pan sobie piersze wypite wino.
Popite druhim.
:)


Panie Igło,

nic nie pamiętam, cholera.

Przerazil mnie Pan nie na żarty! Nie wiem, cholera, nawet, kiedy to mogło być!

AAAA!!!!


Panie Yayco

To na pewno było przed wojną.
To jasne.

To może pamiętasz pan, co było potem?


Oj, Panie Yayco Szanowny,

też zaczynam sie lekać. Ba, nawet bać, szczerze mówiąc. To tak jak mój szef ze stolicy zaprzyjaźnionego państwa, który stwierdzil ostatnio, że sprzedał coś tam i teraz będzie miał więcej czasu. I trochę mi w moich projektach pomoże. Też poczułem niepokój.

Pozdrawiam zafrasowany


Panie Yayco,

nowe zawsze najpierw wzbudza przestrach, aż się człowiek przyzwyczai, jednakowoż tu nie będzie żadnych takich godnych przestrachu rzeczy. Minusów też nie plenujemy. Najwyżej trochę plusów ujemnych. Dla zdrowotności i orzeźwienia, rzecz jasna.

Pozdrawiam relaksacyjnie.


Serg...

uważaj.

Tetryki wlazły na drabinę i gwizdać na palcach zaczynają.

Pamiętaj, że za nimi kobitki wleźć&podążać mogą?
Nawet mimowolnie, jak to kobitki.

I co wtedy?

Oj, biada, biada. ???


Sergiuszu

Gdyby jednak przyszło komuś do głowy poddać kogoś tekstowiskowej dezintegracji, dekapitacji, anihilacji albo jakiejś innej, równie groźnie brzmiącej, czynności, to ja się zgłaszam na ochotnika. W charakterze przedmiotu tych czynności. :)

Ku chwale dobra wspólnego tudzież radości gawiedzi pozdrawiam…

p.s. Panie Igło, ja już za stara na drabinę jestem. :)


Panie Lorenzo,

proszę trzymać choć fason, Damy patrzą, a tu mężczyźni w lęku się pogrążają przed jakimś zmyślonym potworem co ma złowieszcze słowo przyszłość na czole wypisane. Wstyd, powiadam. O!


Srgiuszu,

może już pora na danie gówne? Przekąski były pyszne, ale zaostrzyły nam apetyt…


a nie mowiłem?

już Magia przybyła, topór dzierżąc w dłoniach, krwii żądna. A Panowie już pewnie na samiuśkim czubku drabiny? ;)


Pani Magio

Stara, jak stara?

Ja tam wzrok mam krótki. I nie wymawiam.
Boh hrani.

Jak na drabinę to wygodniej w portkach.

No tyle, że tera w kiecce chłodniej.
;)


Merlocie

jeszcze za wczas, niech się zakąska trochę uleży, soki puści itp. :)


Sergiuszu

A gdzież tam? Ja z toporem? Ja głowę własną pod ten topór “zwiewnej i powiewnej” gawiedzi podstawiam a Pan mi tu jakieś te… krwiopijcze instynkty imputujesz. A fe…
;)


Panie Igło

Magia w kiecce? Chyba wg ogólnie przyjętych stereotypów ludycznych.
Ja caluśki rok w portkach ganiam. Pewnie dlatego, że wg zamysłu rodzicielskiego chłopczykiem miałam być. Trudno – chłopczynka im wyszła, do miziania przez wszystkich nie nawykła. :D


Magio

dobra, dobra, od razu się zorientowałem, że to zmyłka podmiotowo/przedmiotowa, a czymś realnym przecież muszę wystraszyć tych co cienia gotowi się bać, trzymaj więc ten topór i minę rób stosowną ;)


Panie Igło,

nie uspokaja mnie Pan, pisząc:

igla

To na pewno było przed wojną.
To jasne.

To może pamiętasz pan, co było potem?

Z tego co pamiętam, to potem byłą wojna, a potem przylazła Armia Czerwona. I została na dłużej.

To nie brzmi dobrze.

I jeszcze, jak widzę Pani Magia się już zgłosila do szwadronów śmierci, albo na żywą torpedę, trudno zgadnąć...

Niefajnie


Tak jest! - Sergiuszu

Robię bardzo stosowną minę. :) Prawie taką, jak te z repertuaru Szwadronów…


Pszę Pana

Yayco.

Tak miedzy nami…
Panu się wojny i kobity mieszają.
(Mam nadzieję, że nadzieja na koloniach?)

Toć, wspomniana Magia, jak na żywe torpede ma za dużą wyporność i na dodatek jako hałaśliwa, przez każden sonar jest do wykrycia.?

Do szwadronów też jej nie chcieli, no chyba, że do CKM-uw?
Noszenia.

No, to na TXT szaleje.
(Wolontariat, czy jakoś to tak się nazywa?)
Modnie.
Psze pana.

A co do wojen?
To mnie o szwedzkie chodziło.


Po szwedzkich to były rozbiory,

a w innych kwestiach to albo się Pan myli (jak co do koloni Dziecka, na przykład), albo dysponuje Pan informacjami, których nie umiem zweryfikować.

Pozdrawiam

PS Zmarł Wieńczysław Gliński. Pewnie pamięta Pan Orła. Jeszcze niedawno w Glinie, w epizodzie wystapił. Smutno mi jakoś.


No tak...

Odchodzą aktorzy, zostaje coś z cichapęk.

PS. Pani Magio, prosze nie macać, za toporem.
Wszak wyrzekła się pani przemocy.
:)


Panie Igło

No co ja poradzę, że do żadnych nie pasuję, co? Nawet na TXT już mi nie wolno poszaleć? Nawet w tęczowej konwencji? Ani topora się imać? No kurde, no jak…


Ależ szanowna Magio

Tylko potem nie tłumacz się...

Pijana byłam, Wysoki Sądzie..
I nie pamiętam…
Ale, co to, to nie.
:)


Panie Igło

To mogę? Znaczy się przed dezintegracją, dekapitacją, anihilacją i innymi tam?
Yeeees! :D


Szanowny Panie Sergiuszu

Przyszlość to ja już mam za sobą. W różnych sferach. Martwię się o tych mlodszych.

Bo – ale o tym już ktos pisal – wielokrotnie obiecywano mi, jak to będzie niebawem lepiej.

A Pan Mrożek wiedzial, dlaczego przeniósl się do Nicei.

Pozdrawiam wieczornie


Panie Lorenzo Szanowny

To ja się mogę z Panem solidaryzować w tym, że przyszłość mam za sobą. Szanuję też pana Mrożka, za jego twórczość i nie tylko.
Ale żeby zaraz do Nicei? Ja już wolę jakieś wyspy o ciepłym klimacie. Ponoć szybciej zatoną, czy cóś... Ale za to jaka przyjemność...

Pozdrawiam dekadencko…


Polecam Pitcairn.

tylko tam 100% dorosłej męskiej populacji ma aktualnie proces o molestowanie i gwałty…

Ale klimat ciepły, nie powiem.


Panie Merlocie

Litości! Toć o kliku chłopa chodziło. Jeśli zaś brać pod uwagę stale zmniejszającą się populację (mniejszą niż dwieście sztuk gatunku)... to i nie dziwota. Nie żebym zaraz pochwalała… Wprost przeciwnie.
A współcześnie? Tam nawet serwera internetowego nie ma, że o lotnisku nie wspomnę. :)
Choć z drugiej strony patrząc, to społeczność wyrosła w prostej linii ze zbuntowanych marynarzy z Bounty. Oni przynajmniej wiedzieli, czego chcieli. Poszli za głosem serca. Często wbrew wcześniejszym uwarunkowaniom. To też jest jakaś wartość...

A klimat przyjemny, bardzo…


Hmm

jednak notka autora jest ważna i to odróżnia blog od forum.
Jeśli notka jest tylko zaczepką do dyskusji, to rzeczywiscie mamy do czynienia z czymś w rodzaju forum.
Zmierzchu nie będzie – zawsze znajdą sie ludzie, którzy mają coś do powiedzenia. Myślę, że to wynika z powszechnej chęci pisania. Tak jak każdy chciał być strażakiem, tak każdy kiedyś miał ochotę choć przez chwilę być dziennikarzem. Blogi to umożliwiają, prawie bezboleśnie, bo są (mogą być) anonimowe.

dawniej KriSzu


Panie Dymitrze

Notki Sergiusza zwykle się wyróżniają. Treścią.

Zmierzch nadejdzie, kiedy na blogowiskach zaczną dominować ci, którzy wcześniej nauczyli się pisać, niż czytać.

Pozdrawiam oddalając się z szacunkiem…


Subskrybuj zawartość