Wprawdzie zima się kończy, ale dobry grzaniec zawsze się przyda

Nie wiem, jak wy, ale ja ilekroć jestem przeziębiony, raczę się grzańcem tak zwanym.
Jakoś tak się przyjęło n studiach, gdzie właściwie poza grą w karty, oglądaniem seriali, siedzeniem pod kocykiem nieodzownym składnikiem zimy i choroby acz i zdrowia tyż był grzaniec.
Grzaniec w różnych postaciach.

1. Grzaniec z piwa

Kupujesz piwo,cudowne jest to, że marka jego nie ma znaczenia, możesz nawet biedronkowy syf kupić, jeśli chcesz, zaopatrujesz się w przyprawy toże (jako konserwatyści odrzucamy tzw. przyprawy do grzańca (win czy piwa), bo to iście na łatwiznę jest).
Potrzebny nam jest cynamon (ja z lenistwa zawsze używam mielonego), goździki oraz imbir. Poza tym zaopatrujemy się też w owoce czyli cytrynę i pomarańczkę, by swojej predylekcji do cytrusów dać wyraz kupujemy też grapefruta, ale zjadamy go bez w związku z grzańcem.
Aaaa, sok malinowy, ważny bardzo składnik.
I mniód oczywiście też może się nam przydać.

Bierzemy więc garnek, wlewamy do niego piwo, stawiamy na gaz, podgrzewamy, piwko się powoli podgrzewa, my dorzucamy kilka goździków, obficie sypiemy imbiru (oczywiście jak kto lubi, bo ostre wtedy to jest, ale imbir ma tu działanie lecznicze podobno), cynamonu dosypujemy, plasterki cytryny i pomarańczy dorzucamy lub/i sok wyciskamy z nich.
Oczywiście nie czekamy aż nam się to wszystko zagotuje, bo i po co.

Przelewamy do kufla/szklanki/kubka (ja właśnie pije w kubku Lacrimosy,a druga porcja czeka by po nią zaraza pójść), dodajemy soku (bo inaczej będzie ostre i niesłodkie wcale), ciapamy mniodem ewentualnie jak mamy taki kaprys (i mniód) i gotowe.
Pijemy, najlepiej pod kocykiem/kołdrą, ogladając gupoty w TV, gadając z przyjaciółmi, którzy sa obok, grając w karty, grzejąc się ciepłem piesa lub kota, które są obok.

I życie staje się od razu piękne.
Organizm przepełnia się powoli ciepełkiem i zapomina (na chwilę) się o chorobie:)\
A smak i zapach unoszą się po domu, sprawiając, że zima jest lekka, łatwa i przyjemna:)
A za oknem śnieg, dyszcz i takie tam.

1a) wersja alternatywna:grzaniec z jajkiem, podobnoż jest taki, raz kumpel i współlokator na studiach robił, syf mu wyszedł, może ktoś zna i umie, więc proszę podrzucić:)

2) Właściwie to samo, tylko miast piwa,. używamy wina, dobry sposób, by syfiaste wino stało się dobre w smaku, przetestowałem to w styczniu z pewnym wytrawnym.
Nieźle smakowałoby takie cuś w domku z kominkiem i labradorem:)

3) Jako że człek na studiach był zdeterminowany i pił wszystko, piliśmy tzw. grogi (co to jest grog, że zapytam ignorancko), znaczy nalewaliśmy do kubka wódki (niestety najczęściej była to jakaś najtańsza obrzydliwa wersja, absolwent czy starogardzka), soku malinowego, doprawialiśmy wrzącą wodą malinowego, (a może inna kolejność?) plus do tego cytrynka i pomarańcza i goździki i inne przyprawy i piliśwa, jak trochę wystygło obrzydliwe się robiło, poza tym jako dodatek do choroby, gry w karty, chipsów, rozmów o niczym i wszystkim i czekolady było całkiem niezłe.

Pytanie

Jak to jest, że niby prosta rzecz, a tak trudno trafić czasem w knajpie na dobrego grzańca, jeśli w ogóle już trafimy?
Dziwne…

No i ilustracja muzyczna:

herbata z cytryną i mniód

P.S. Rozgrzany pierwsza porcja udaję się po drugą i do łóżka i do Agathy wracam:)

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

W Warszawie

Ja nie mam kłopotów z grzańcem, jak chodzę po Lesie Kabackim w zimie, to wpadam do “Kawiarenki pod Sosnami” w Parku Powsińskim i tam jest grzaniec. A czy dobry? Mnie smakuje, trudno ocenić.


No,

to widzę, że prezent gwiazdkowy się przydaje :-)

Nauczyłam się robić grzańca na różne sposoby, jak miałam 16 lat i brałam udział w rewolucji. Listopad był, trzeba się było jakoś ratować, wracając z demonstracji. Doszłam w eksperymentach do wersji z yaykiem i stwierdziłam blee.

Obecnie na samo słowo grzaniec robię się nerwowa, bo co z tego, że obiektywnie coś smakuje dobrze, skoro budzi niefajne skojarzenia?

Jakbym się chciała po góralsku leczyć, to bym sobie walnęła setę z pieprzem…


Ano do Warszawy to ja mam daleko

w sumie.


Albo herbatke po góralsku,

znaczy z prądem, tyż można.

a grzaniec we mnie akurat pozytywne same skojarzenia budzi.

Choć jak ostatnio w knajpie w Ressovii wypiłem dwa, w międzyczasie zjadłem hamburgera i chyba wypiłem jeszcze drinka, to później jakoś specjalnie fajnie mi nie było.


Jakbym miała forsę,

to bym piła whisky :)

ewa błaszczyk tango marynarz

A w ogóle: alkohol mi szkodzi. Robię się po nim łagodny i miły dla ludzi.


Zajebiste, i jaki głos

nie wiedziałem, że Ewa Błaszczyk się tak finezyjnie wydzierać umie.

Ja miast alkoholu wdycham sobie mieszankę olejków sosnowych, miętowych i tymiankowych czy cuś, w każdym razie inhalol:)

Ale zawsze można posłuchać alkoholowej muzy:

http://naavle.wrzuta.pl/audio/02U8LrwjEzD/kazik_-_rybi_puzon


Grzesiu,

no to cieszę się, że dzięki mua poznałeś coś nowego. :)

To, czym się zrewanżowałeś, akurat znam, ale nie szkodzi, bo uwielbiam i dawno nie słuchałam.

Noo, i po co nam alkohol… Ja mam czaja, po którym ktoś nieprzyzwyczajony do mocnej herby by się zrzygał, do tego Marlboro i jest elegancko.

wrócę w karnawale, zdarty long
sto dolarów daj i światło zgaś


swoją drogą pod wpisem o grzańcu

warto zalinkować mój alkoholowy wpis:

http://tekstowisko.com/tecumseh/58936.html


Hyhy,

mam gdzieś na krakowskim lapku tekst na podobny temat, chyba tylko mu zakończenia brakuje. :) Może w końcu go wrzucę, bo atmosfera się zagęszcza… hej, koleś, u ciebie chyba można zrobić to, co zwykle?


Wrzuć, wrzuć:)

a ja może dziś wrzucę tekst, za co lubię TXT:), a właściwie kolesiowski nurt w TXT:)
W końcu chorobe trza wykorzystywać na pisanie dobrych tekstów, no.

Do wtorku nie muszę iść do pracy, życie jest piękne:)


Ja kombinuję tak

1) świata nie zmienimy w żaden sposób, stukając w klawiaturę. Do tego trzeba jednak ruszyć się i wyjść na dwór, co z tego całego urozmaiconego towarzystwa robi chyba tylko jeden Foxx na Blogmediach… Ludzie, internet jest rozrywką, a czasami rozgrywką, że tak sparafrazuję pewien hiphopowy wałek. Ci, którzy mają Misję (kliniczny przykład – Referent Bulzacki) nieuchronnie narażają się na śmieszność.

2) nie mogę zrozumieć, dlaczego ludzie nie potrafią różnić się pięknie, tylko muszą wykazywać za wszelką cenę, że oponent jest głupi i śmierdzi… Potrzebne im to do czegoś? Jako dr Pino zaleciłabym pracę nad ego. Dobre ego się przydaje, oprócz marzeń warto mieć papierosy. I dystans, cholera, dystans! I robocze założenie, że zawsze możemy pieprzyć bez sensu! Ja to mam wymagania, nespa?

3) wolę pić wódkę i gadać o pierdołach (zazwyczaj), niż roztrząsać jakieś poważne tematy, ale nikomu nie przeszkadzam, rozumiem cudze odmienne potrzeby, gdzie mnie nie chcą, tam nie włażę i nie komentuję. To czemu innych tak cholernie w oczy kłuje, że niektórzy się po prostu na tym całym blogowisku dobrze bawią, wzajemnie przy tym lubią (zbrodnia to niesłychana!) i nie mają ochoty się przyłączać do zbawiania świata?

Bosz… Tak się składa, że ja w swoich realnych towarzyskich kręgach od lat cieszę się szacunkiem i uznaniem (co niekoniecznie znaczy, że również sympatią). Może dlatego mam gdzieś, że jak włażę do Sieci, to robię za nawiedzone dziecię, idiotę, błazna i krakowską bohemę? To jest nawet odświeżająca perspektywa. :)

A że życie jest piękne, to się zgadzam.


Spadaj, wredoto

to ja mam ten tekst napisać, a nie ty antycypowć mi go w swoich komentarzach:)

Pogadamy pod nim, bo całkiem podobny się w mojej głowie tworzy tekst do tego, co ty wyżej napisałaś.

pzdr


No właśnie,

pisany nam jest Meksyk. :D

Czesc, ktorej masz juz dosc


Subskrybuj zawartość