Człowiek robi w życiu błędy. Często. Na ogół przez wrodzony luz, brak poszanowania dla wielu reguł i założenie, że ludność jednak myśli. Tu pieszę o sobie.
Ludność nie myśli. Ludność jest skoncentrowana na sobie, pełna kompleksów i bierze zawsze wszystko do siebie WPROST.
Nic na to nie poradzimy. Każdy z nas jest ułomny. Jeden mniej, drugi bardziej. Są co prawda niektórzy, ktorym się wydaje, że są idealni. Że zjedli wszystkie rozumy. Że są magistrami elegantiarum. Że “oh i ah”. A często wyłazi słoma z walonek, mimo obwieszczanego na obkoło pochodzenia.
Trąbienie o własnym pochodzeniu jest żenujące. Ja się nie chwalę, choć wiem ileset lat temu, za jakiego króla, i za co rodzina została uszlachcona. I można być z tego dumnym.
No właśnie, cóż to jest za duma. Z czego tu być dumnym? Że jakiś przodek 500 lat temu coś tam narozrabiał na wojnie? Coś tam rozwalił i dostał za to ziemię? A skąd ja mogę wiedzieć, czy po drodze któryś pociotek do targowicy nie przystąpił, skąd wiem czy prapradziadek nie zerżnął wszystkich włościanek, korzystając z prawa pierwszej nocy, którego mi tak bardzo dziś brakuje…
To trochę tak jak z nadawaniem ulicom imion ludzi żyjących. Lotnisko Wałęsy, przed śmiercią?Ulica Jana Pawła przed śmiercią?? Tego się nie robi… Tak samo nie wypada ludziom z klasą przechwalanie się tym co było. Trzeba wląsną postawą, zachowaniem pokazywać klasę. I nazwisko nie ma tu nic do rzeczy. Nazwisko zobowiązuje, jak owo szlachetcwo, ale samo o niczym nie stanowi.
No chyba, że się jest jakimś mikrym snobem.
Czy komukolwiek może się wydawać, że jest lepszy bo się nazywa tak i tak? A skąd wiadomo czy szanowna prababcia nie puściła się w stajni z Jontkiem? Ja tam swoje o swojej rodzinie wiem, zwłaszcza dzięki wpisom na Ellis Island i internetowemu dostępowi i opowieściom rodzinnym. Pradziadzio nieźle dawał popalić...
Czy słyszeliście, żeby jakiś arystokrata, potomek latyfundystów przchwalał się swoją rodziną? No raczej nie. Bo to nie wypada. lekki wstyd. Bo co z tego, że ja się nazywam X, że mam rodziców co… Dopóki sam czegoś nie osiągnę, jestem nic nie wart. Ileż to mieliśmy kolegów z dobrych rodzin, którzy się genialnie rozpili, przepuścili majątki prywaciarskie, czy inne fortuny… I co z tego, że rodzice byli z elity…
Przechwalanie się włąsnymi osiągnięciami… no móglļym walnąć tyle samo co o szlachetctwie. Nie przystoi. To tak jak europoseł Migalski nie ma klasy wypisując rózne kawałki o tym, jaki jest wspaniały…
Zbiera się na wycieczkę na Łotwę normalnie jak się czyta kawałki dyktowane kompleksami. Ale z drugiej strony bez tych kawałeczkow byłoby bezbarwnie.
Tu podstawowa uwaga – NIKT NIE JEST BEZ WINY. Ja tak samo
komentarze
Hm, ale czemu tak ogóln ie?
Ja bym konkretów chciał i krwi:)
Pozdrawiam.
grześ -- 22.12.2009 - 19:53Też ci padło tętno i ciśnienie? ;)
Konkrety
konkrety sa niedozwolone. kazden jeden i tak wie o kogo sie detalicznie i sczegolnie partykularnie rozchodzi jakby w temacie tego ten.
Poniewaz rozmawiamy tu o tematach zbloznych do byłego zmiemiaństwa pozwolę sobie zasunąć kawałek z terenów agrarnych. Może już gdzieś zapodałem, ale starość wymazuje to co przed chwilą było.
Stefan Ambroziak, księgowy w POMie w Chociszewie, zwanym także Kociszewem, musiał jechać z dokumentami do Czerwińska PKSem. Listopad jest. Poszedł na przystanek. Czeka, Ziąb, siąpi. Popala Popularne. Stoi. jesionka namokła i wydaje woń.
Lagriffe -- 22.12.2009 - 20:23Nagle podjeżdża wielkie, czerwone Porsche. Otwiera się okno. A w środku Sandra i Iza. Dwie dupy jakich normalnie śiwat nie widział. lachony pierwyj klas. Jakby się normalnie w Irkutsku rodziły. I Sandra wychyla się z siedzenia kierowcy i głośno mówi – TY! – Ja? – zdziwł się Ambroziak i rozejrzał naobkoło. – No ty, ty! Jedziesz z nami? – Ale co, że ja niby? – No jedziesz czy nie!?
Ambroziak chwilę pomyślał, to znaczy nie pomyślał, ale chwilę stał bez ruchu. Rzucił peta na ziemię, rozgniótł szpicem buta i powiedział odważnie – Jadę, a co mi tam. – Wsiadł.
Trzy dni to trwało. Walenie, clanie, kokaina. Walenie, chalnie kokaina, walenie, chalnie kokaina.
Wrócił do Chociszewa, tfu Kociszewa.
Minęły dwa miesiące. Sandra znudozna dzwoni do Izy. – cze Izka, co tam? – A nic, kiepawo. Jestem z tym aktorem, co wiesz, z tego serialu. No mówię ci Sandra, co za łajza narcystyczna. Nic tylko się w lustro gapi i żel na pióra nakłada. Nawet się do mnie nie dobiera, tylko ciąga po tych przyjęciach, mizdrzy się do fotografów. E tam. A ty co? – A idź, jestem z tym miliarderm. Tym grubym. Koniec świata, tylko te cygara pali, gra w bilard i gada przez telefon. Nawet mnie nie puka. – Ty – mówi Iza – A może byśmy pojechały do tego Stefana. – Nooo..Ale czy on nas jeszcze pamięta?
Lagriffe,
dobre:)
Znasz takich anegdot więcej?
Bo poproszę o dokładkę:)
pzdr
grześ -- 22.12.2009 - 22:29