Od razu widać, że cała Polska przyjechała tu na ich występ. Znacznie więcej samochodów, ogromny tłum ludzi na terenie festiwalu, którego nie potrafi już wchłonąć i ukryć wielka przestrzeń lotniska. Jesteśmy 3 godz. przed występem. Powstaje małe zamieszanie. Madness przeniesiony z Main Stage na inną scenę i przesunięty o godzinę z powodu opóźnienia samolotu. A mieli grać przed Faith’ami. Tłumy ludzi przechodzą z jednego końca pola w drugie. Gorączkowe rozmowy: a może FNM też będzie przesunięte?
Na razie robimy kilometry, czasem gdzieś przysiadamy na trawie i urządzamy piknik. Gdzieś tam daleko zaczyna już Madness, Emiliana Torrini ładnie i nastrojowo przyśpiewuje w namiocie, trochę w stylu Nory Jones. Ale dla 90% ludzi na tym festiwalu liczy się tylko FNM i godzina zero czyli 22. Ruszamy pod główną scenę. Zaczyna padać. Prawie nikt tego nie zauważa, młody ciągnie nas jak najbliżej sceny. To dla niego day of the year, choć ma dopiero 9 lat.
O rany, ile ludzi! Morze głów! Jakieś dwie minuty po 22 gasną światła, tłum szaleje, kamery pokazują cień gitarzysty Jona Hudsona, który podchodzi do mikrofonu. Zaraz wchodzi klawiszowiec Roddy Bottum i perkusista Mike Bordin (wspaniałe, długie dredy). Zaczyna się bardzo nastrojowo i spokojnie. Jest już basista Billy Gould. Jest, jest, jest! Mike Patton ubrany w wiśniowy komplecik (gajerek, koszula a także buty w tym samym kolorze), w czarnych okularach i z czarną laseczką (lekko utyka). Co się dzieje pod sceną! Po prostu szaleństwo!
Pierwsza piosenka to chyba jakiś cover, jakby z Georga Michaela. Śpiewają: we are united. Śpiewają wszyscy, cała piątka! Coś pięknego! Wspaniały powrót! Oklaski. Mike zdejmuje okulary, marynarkę i odkłada laseczkę… I zaczyna się jazda bez trzymanki!
Grają utwory z The Real Thing. Ściana dźwięku, Mike z obłędem w oczach krąży po scenie. Drze się do mikrofonu i bierze megafon. Drzemy się nieprzytomni, młody zna na pamięć teksty piosenek, ledwo co widzi a ludzie patrzą na niego ze szczęką pod nogami! Ja też. No, nie znałem syna z tej strony.
Po dwóch utworach zaczynają Evidence, Mike schodzi do publiczności. Gdzie są Polacy – woła, podtyka ludziom mikrofon i mówi: sing, sing, you look like a musician. Śpiewa dziewczyna, jakiś chłopak prawie całą zwrotkę. Wszystko jest na telebimach, owacja!
O rany! Przestało padać! Kiedy? Nawet tego nie zauważyliśmy! Nie jestem ekspertem, nie znam repertuaru na wyrywki, ale pamiętam przeboje z Angel Dust, King of a Day, jest też tytułowy z We Care a Lot. Jest mnóstwo kawałków z genialnego Album ot the Year! Po prostu the best of. I tak miało być. Oni wracają po 11 latach proszę państwa. Oni muszą przypomnieć nam swoją historię. Ale patrząc na widownię nie mam wątpliwości, że ktoś może jej nie pamiętać. Wszyscy śpiewają od początku do końca.
A Faith No More? Widać, że czują się świetnie, maksymalne porozumienie pomiędzy wszystkimi. Przeżywają każdy utwór, Mike biega od jednego do drugiego, uśmiechnięty i wyluzowany. Oni się pokłócili? Nie mogli na siebie patrzeć? Kpiny! Wyglądają, jakby grali razem od przedszkola. Na dowód podczas któregoś przeboju po prostu zastygli bez ruchu na scenie. Mike z wyciągniętym w stronę perkusisty mikrofonem, Jon z ręką zawieszoną wysoko nad strunami, Mike Bordin z pałeczkami wysoko, jakby chciał z całej siły kolejny raz grzmotnąć z bębny. Co jest? Mija 30 sekund, minuta! Publiczność drze się w niebogłosy, rytmiczne oklaski a oni jak stali tak stoją. Mike w końcu nie zmieniając pozycji drugą ręką powoli daje publiczności znak, żeby się uciszyła. I… silne uderzenie, utwór na nowo od miejsca gdzie niewidzialna taśma się zatrzymała. Pierwszy raz widziałem coś takiego.
Mike pyta retorycznie: czekaliście? Długo czekaliście, you are fucking patient, I appreciate! Z piosenki na piosenkę widać, że jest bardzo poruszony przyjęciem, jakie im zgotowaliśmy. Nie ważne czy ktoś stoi pod sceną, czy 100 metrów dalej. Każdy skacze, klaszcze i śpiewa.
Pomiędzy utworami Gould, Bottum i Patton pytają czy są ludzie z Katowic i Warszawy. Kto był już kiedyś na naszym koncercie? Podnosi się z 10% rąk. Kto jest pierwszy raz? Las dłoni. Chyba Gould rzuca: a myślałem, że jesteśmy popularni. Patton po prostu tarza się ze śmiechu!
Jest Epic, jest Easy, jest I’m Easy (śpiewa 100 tysięcy gardeł!), jest Ashes to Ashes, jest I Started a Joke, oczywiście Last Cup of Sorrow. Jest wszystko co powinno być, po prostu.
Koncert trwa już 70 minut. Kończą, ale tłum faluje i głośno skanduje nazwę Faith No More. Wychodzą, aplauz i bis. Znów się chowają, to chyba już koniec. Do tej pory tak było. Nie! Są znów. Kolejny bis! I jeszcze jeden. Co to jest? Bottum gra na klawiszach… motyw z Rydwanów Ognia Vangelisa. Po chwili dołącza cały zespół! Niesamowite! Ale to introdukcja do Stripsearch! Tak! Tego jeszcze zabrakło.
Wspaniałe pożegnanie. Choć będzie jeszcze jeden bis, chyba czwarty. Tracę rachubę.
Mike schodząc już ostatecznie powtarza tylko jedno słowo: amazing, amazing, amazing. Oni naprawdę są poruszeni. Jeszcze na pożegnanie pokazuje do kamery butelkę polskiej żubrówki. Jest opróżniona do połowy. Ludzie wrzeszczą i bija brawo.
Uff, z trudem docieramy przez pole do samochodu. Koncert trwał 1,5 godziny a ja chciałbym jeszcze kolejne 1,5. Padam z nóg, ale mogę zrobić tylko jedno. Wrzucam w odtwarzacz Album of the Year, i jeszcze raz słucham Stripsearch. Jadąc przez parking otwieram szeroko okna i rozkręcam volume na full. Mijający nas ludzie odwracają się jakby chcieli wracać pod scenę, chłoną czysty i mocny głos Mike’a.
Nie mamy dość.
komentarze
@ RafałB
Wiedziałem, że się spodoba :)
Jak mówiłem, ja nie jestem ich fanem, ale dawali radę cacy. Mike wyglądał i śpiewał tak, że ja pierdziu.
Fajnie, że Ci się podobało.
Ja tylko żałuję, bo chciałem Emilianę usłyszeć :( a tu nic, czas nie pozwalał :( Madness rządził :)
pzdr
futrzak (gość) -- 18.07.2009 - 00:06Hm, a ja chyba znam
ze 2 utwory FNM, więc ignorant ze mnie.
Ale Emiliany Torrini np. w tej piosence, to z chęcią na żywo bym posłuchał:
Pozdrówka dla ciebie i dla Młodego:), nie ma to jak od małego dzieci rozwijać w kierunku dobrej muzy:)
grześ -- 18.07.2009 - 13:10Futrzaku
Emilianę polecam. Dziewczę jest gładkie i ma ładny głos. Ja akurat oczekiwałem czegoś bardziej żywego, ale podejście do koncertu i sama muzyka bardzo mi się podobały.
Pozdr
RafalB -- 18.07.2009 - 15:30Grzesiu
No dbam o nowe kadry Open’era ;)
Chłopak ma szczęście, nie ma co, że mu matka z ojcem taką edukację zapewniają. Później będzie w towarzystwie lans zapodawał i laski bajerował, nie?
;)
RafalB -- 18.07.2009 - 15:33Ano fakt,
wykształcenie muzyczne domowe będzie na pewno premiować:), acz może się zbuntuje, odwróci od takiej muzyki i jakiego dicho, techno czy innego hihopu na pohybel rodzicom słuchać zacznie:)
pzdr
grześ -- 18.07.2009 - 15:53Ale wiesz
nasze gusta muzyczne się już rozjeżdżają.
Ja np. lubię bardzo wiele gatunków: mogę słuchać Metallici i Duffy. A on raczej zostaje przy tych mocniejszych. Bardziej liryczne kawałki go nie biorą.
Mamy wspólnie ulubiony teledysk: Beasty Boys “Sabotage” :)
RafalB -- 18.07.2009 - 17:27Hm, to że 9-latka
nie biora liryczne czy nastrojowe kawałki jakoś mnie nie dziwi:)
Pewnie potrwa to jeszcze dobrych parę lub więcej lat nim spokojniejszą muzę doceni.
A ja sobie teraz słucham starego dobrego Illusion:), znaczy w kółko tego samego utworu pt. “Niedaleko”.
grześ -- 18.07.2009 - 17:35To rzeczywiście stare
musi być.
10-15 lat temu chyba?
RafalB -- 18.07.2009 - 19:02