Sometimes I'm a Creep

Ma być ekologicznie, ekologicznie i zielono. Dlatego miejsce wyznaczono w parku poznańskiej Cytadeli a parkingi samochodowe w środku miasta. Przyjezdni mogą dostać się na koncert darmowymi autobusami lub piechotą. Uprzywilejowani są rowerzyści, którzy mogą zostawić bicykle tuż pod Cytadelą. Jedzenie podawane tylko na biodegradowalnych tackach, dobrze oznaczone i obszerne kosze do segregacji odpadów, energooszczędne światła oraz zupełny brak plakatów – wszystko dopełnia proekologicznego imagu.

Jako przyjezdni docieramy w długiej pielgrzymce nam podobnych pod wzgórze mające być miejscem wydarzenia, które niektórzy już nazywają koncertem roku. Czy mnie to dziwi? Nie, przecież występuje zespół, który tchnął wiarę w to, że muzyka rockowa może na nowo być tworzona z pasją, bez presji ze strony biznesu i wielkich wytwórni za to z niełatwym przesłaniem docierającym do bardzo szerokiego kręgu słuchaczy. Krąg jest bardzo zróżnicowany wiekowo. Najwięcej jest 20-25 latków, są też młodsi. My zaliczamy się już do starszaków. Ale o dziwo jest duża grupa 40+. To dowód na to, ze Radiohead przerzuca jakiś pomost pomiędzy muzycznymi pokoleniami, że przemawia zarówno do wychowanej na nowych brzmieniach młodzieży jak i do miłośników klasyki spod znaku Pink Floyd, King Crimson, Genesis.

Tłum ludzi wypełnia już dość szczelnie plac Cytadeli. Gęstnieje z każdą chwilą. Ma być ok. 40 tys. osób. Zakontraktowany suport kończy swój występ. Nad sceną obsługa zawiesza już długie i cienkie rury z jakiegoś białego tworzywa, może szkła. Wyglądają trochę jak tubular bells. Domyślamy się, że będą służyły jako część oświetlenia. Ciekawe jak to będzie wyglądać. Powoli obsługa kończy robotę. Atmosfera gęstnieje. Charakterystyczne dla każdego koncertu 5 minut przed…

Gasną światła i cichnie sącząca się w tle muzyka. Już wiemy, że TEN moment się zbliża! Brawa i wrzask z pierwszych rzędów przenosi się coraz dalej do tyłu. 40 tysięcy ludzi niecierpliwie bije brawo i skanduje nazwę zespołu. Stajemy na palcach, idą?! Tak, już są na scenie! Po naszej lewej na pierwszym planie Ed O’Brian na gitarze (facet jest naprawdę duży), w samym środku Thom Yorke (najniższy w ekipie, postura chłopca), pomiędzy nimi trochę cofnięty Colin Greenwood na basie, zupełnie z prawej Jimmy Greenwood, gitara i klawisze, centralnie z tyłu sympatyczny łysol, Phil Selway na bębnach. Zaczynają od 15 Step z ostatniej płyty. Patrzę na telebimy, które ni cholery nie chcą się zapalić. Nieważne, wyciągam wysoko szyję, żeby nic nie uronić z tych pierwszych chwil. Zaskakuje mnie bardzo wyraźna i mocno „wyciągnięta do przodu” perkusja co w połączeniu z gitarami (na razie dwiema) nadaje utworowi rockowego „poweru”. Nie będzie smędzenia? Nie będzie. Drugi kawałek tylko utwierdza mnie w tym przekonaniu.

Słyszę charakterystyczne „murzyńskie” bębny There There. Jakieś dziwne dreszcze, jakieś igiełki za uszami. Czuję jak mi oczy wilgotnieją. No bo ja się często wzruszam na koncertach. Taki już jestem. A już w szczególności jak mam okazję słuchać swoich ulubionych utworów. Dzisiaj już przy drugim łezka ze szczęścia mi się w oku zakręciła. Nieźle jak na początek.

Telebimy już palą i okazuje się, że obraz podzielony jest na sześć kwadratów. W każdym widoczne jest ujęcie z jednej z kamer zamontowanych tuż przy muzykach, najczęściej w podłodze. Widzimy głowę śpiewającego Thoma, gryf gitary Ed’a, klawisze Jimmy’ego itd. Średnio dobrze to wszystko widać i szybko koncentruję się tylko na scenie. Efekty świetlne i owszem, niczego sobie. Szklane rury z sufitu mienią się różnymi kolorami, za plecami muzyków gigantyczny ekran wyświetla animacje i obraz ze sceny. Minus jest taki, że słabiej widać zespół.

Nagle dociera do mnie, że oni nie chcą robić show. Od tego są inni. Radiohead gra na koncertach bardzo dużo utworów, przeciętnie 25. Nie rozbudowuje ich nadmiernie, trwają najczęściej tyle ile na płycie. Muzycy nie są zazwyczaj wylewni i unikają dłuższych przerw na rozmowy z widzami. Skupiają się na grze i to dzisiaj widać. Dla nich ważne są emocje, jakie wyzwalają w słuchaczach. A tych nie brakuje.

Dlaczego tak lubię ich muzykę? Dotykają jakiejś ważnej we mnie cząstki. Wydaje mi się, że ich muzyka jest jednoznacznie smutna, zdecydowanie dominują tam molowe tonacje. Tylko, że ten smutek różni się od smutku płynącego z muzyki chociażby Sigur Ros. Tam jest melancholia, wyciszenie, prawie medytacja. Tu oprócz niewątpliwie melancholii jest mnóstwo wściekłości, gniewu, niezgody. Właśnie, nie ma w tej muzyce zgody na swoją złą kondycję, na porażki, na brak nadziei. Jest świadomość tego wszystkiego, ale nie ma pogodzenia się. Jest bunt i wściekłość. I szamotanina. Tak jak w 2+2=5.

Wciąż grają bardzo dynamicznie, rockowo z minimalnym udziałem elektroniki. Pojawiają się przeboje z OK Computer – Paranoid Android i Karma Police. Ale to raczej wyjątki. Głównie grają kawałki z In Rainbows i z Hail to the Thief. O dziwo Thom często odzywa się do publiczności dziękując za aplauz i podkreśla swój dystans do samego siebie chrząkając, że niby stracił głos po wcześniejszej piosence. A jego głos to jest połowa brzmienia grupy. Wspaniale śpiewa na żywo. Street Spirit kończący album The Bends przyprawia znów o ciarki.

Znów przekonuję się o fundamentalnej różnicy pomiędzy słuchaniem muzyki w domu a chodzeniem na koncerty. Wszystkie utwory skrzą się w zupełnie innym świetle a niektóre po prostu okazują się diamentami, choć do tej pory pozostawały niedocenione. Dziś tak jest z Myxomatosis. Dla wielu numero uno koncertu. Dla mnie z pewnością odkrycie.

Grają też swój najnowszy utwór, udostępniony parę dni temu za darmo w necie: These Are My Twisted Words. Rzecz dość soczysta i dobrze brzmiąca w zestawieniu starszych utworów.

Właściwie każdy utwór wywołuje bardzo żywą reakcję publiczności. Aż dziw, że tak ogromna liczba ludzi zna dobrze teksty. Wciąż podążamy ścieżką dokonań Radiohead z ostatnich lat. Wciąż w powietrzu unosi się nieuchwytny smutek, ten sam, który pozostaje po wysłuchaniu ich opus magnum: OK Computer. Tak, to poruszenie właśnie tej struny tak nas bardzo zbliża do ich muzyki. Wbrew obowiązującym trendom dobrego samopoczucia na zawołanie, wbrew wszechogarniającym kultom młodości, sukcesu, zadowolenia, wiecznego szczęścia zstępujemy niżej i niżej, tam gdzie mieszka ta nasza ciemniejsza strona. Grają I Might Be Wrong.

To już drugie bisy. Mija druga godzina koncertu! Cofamy się w czasie kilkanaście lat. Tak długo wyczekany koncert nie może się inaczej skończyć.

But I’m a creep, I’m a weirdo.
What the hell am I doing here?
I don’t belong here.

Tak kończy się niezapomniany wieczór. Tłum śpiewa razem z Tomem całą piosenkę. Wspaniałe pożegnanie, bo nikt już nie ma wątpliwości, że to ostatni akord.

Minęło już parę dni a ja wciąż słucham ich płyt szukając tamtych chwil. Sometimes I’m a creep.

Radiohead Setlist Cytadela City Park, Poznan, Poland 2009
Średnia ocena
(głosy: 3)

komentarze

Fake Plastic Trees!


Zabrakło!

Niestety, Docencie, zabrakło.

Zabrakło jeszcze z piętnastu innych kawałków.

Następnym razem.

Pozdr


ja bym chciał ich zobaczyć

w jakimś kameralnym klubie a nie na spędzie


a co do creep to

nie lubię tekgo kawąłka… moje ulubione to oprócz FPT, Paranoid Android/Karma Police


W klubie byłoby

lepiej, fakt.

Ale przy całej ich niezależności jednak minimum zobowiązań muszą wykonać.
Czyli koncert dla większej masy.

Jest niebezpieczeństwo, że ktoś się tam znajdzie przypadkowo. Ja słyszałem sam gościa, który wyszedł podczas koncertu, bo wg niego grali wszystkie piosenki na jedno kopyto.

Po Creep nagrali cały wór lepszych piosenek. Ale Creep to legenda…


reep to legenda

dla mnie juwenilia. Radiohead to dowód na to że są zespoły które z płyty na płytę nagrywają coraz bardziej intrygującą muzykę, chociaż można było sie przyczepiać do In Rainbows że jest nieodkrywcza, nijaka itp to po iluś tam niezliczonych odsłuchaniach uważam że to płyta wybitna. tak dla ciekawości to wyznaczyłem sobie za nią cenę = 4.91 funciaka :)


Hm, i znowu będę miał

troszkę utworów do posłuchania, a jeszczo z poprzedniego tekstu nie przesłuchałem.
A ja wróciłem z Lacrimosy, cudownie było:0, acz ozywiście kilku rzeczy siuę czepnąć mam ochotę, ale Tilo Wolf strasznie pozytywne wrażenie robi na żywo.

W sumie stał może 4,5 metrów przede mną a jak śpiewał czasem bliżej publiczności, to jeszczo bliżej, jak się uda, to dziś w nocy tekst wyrychtuję o koncercie i nie tylko.

A w ogóle wszystkim co dobrą dawkę mocnego grania acz specyficznego chcą usłyszeć polecam Lacrimosę, przeżycie kon certowe to było chyba dkla mnie największe jak na razie w moim zyciu ubogim:0

Sory, że nie na temat u ciebie się wywodzę, ale gdzieś to musiałem napisać a tekst nie wiem kiedy mi się uda stworzyć.

pzdr


>grzesiu

dawałem to już?

nie mogę sie uwolnić od tego kawałka … i generalnie od dwóch ostatnich płyt Arcturusa … dawno tak nie miałem :)



Może i zapodawałeś

ale nie znałem więc posłuchałem.

Arcturusa tak w ogóle to tylko z nazwy kojarzę.

Ten utwór jakoś mnie nie wciągnął straszni, ale się słuchał:)

pzdr


Rafale,

tak troche a propos zalinkuję ci tekst króciutki o koncercie Radiohead:

http://odadozet.salon24.pl/122591,wakacje-wyglos


Rafale,

wczoraj mi mignąłeś na liście zalogowanych:) więc jak obaczysz ten komentarz to zajrzyj do poczty wewnętrznej TXT, bo ci zadałem tam egzystencjalne i ważne pytanie.

Znaczy czy to twoje te świetne teksty o Broniewskim w blogu “Obywatela”?

Aaaa, obiecuję przesłuchać w końcu te utworki Radiohead zamieszczone tu i w poprzednim wpisie i się wypowiedzieć, bo to jedna z moich zaległości tekstowiskowych:)

Obok posłuchania zespołów kilku jeszcze z notki Futrzaka o Openerze i regalowych dźwięków u Docynta.

Pozdrówka.

I do pogadania mam nadzieję częściej


Rafale, posłuchałem w końcu tego Radiohead

co tu wrzuciłeś.

Pod tą notka najbardziej jakoś spodobał mi się utwór numer cztery, a poza tym tekst, no, genialny.

I w związku z ta twoją genialnością:), jak nie napiszesz żadnej notki na TXT w przeciągu 3 miesięcy najbliższych to będziesz pierwszym blogerem we wszechświecie na którego się obrażę i to całkiem poważnie, no.

pzdr


Subskrybuj zawartość